ROZDZIAŁ 41

Porozumiewając się szeptem, obaj sędziowie, Karl Huskey oraz Henry Trussel, doszli do wniosku, że sprawa Patricka Lanigana powinna zostać uznana za precedens, zanim ostatecznie przekaże się ją do archiwum. Cały światek prawniczy Biloxi zelektryzowały plotki o zawarciu bulwersującej ugody, przy czym atmosferę podsycały jeszcze najróżniejsze spekulacje na temat przewinień Bogana i jego wspólników z kancelarii adwokackiej. W gruncie rzeczy o niczym innym nie mówiono od samego rana w gmachu sądu.

Trussel rozpoczął urzędowanie od telefonicznego wezwania Parrisha i McDermotta na krótką naradę, która w efekcie przemieniła się w wielogodzinną nasiadówkę. Kilkakrotnie włączano do dyskusji Patricka, korzystając z telefonu komórkowego doktora Hayaniego. Ci dwaj zaś, lekarz i jego pacjent, przez cały czas grali w szachy w szpitalnej kawiarence.

– Rzeczywiście nie widzę podstaw, aby wnioskować o karę więzienia dla obwinionego – oznajmił Trussel po drugiej rozmowie z Laniganem.

Był wyraźnie zadowolony z takiego obrotu sprawy, z ulgą przyjął możliwość uwolnienia Patricka od najcięższych zarzutów. Ze swej strony także nie zamierzał wnioskować o wysoką karę. Więzienie okręgowe było zapchane handlarzami narkotyków bądź zboczeńcami, skazanymi za molestowanie dzieci, sędzia mógł więc z czystym sumieniem przymknąć oko na grzeszki wyrafinowanego profanatora zwłok. Materiał dowodowy w tej sprawie wydawał się niepodważalny, a wziąwszy pod uwagę, że do tej pory Lanigan nadzwyczaj sprytnie uwalniał się od wszelkich oskarżeń, należało wątpić, aby w tym wypadku mógł zapaść wyrok skazujący.

Większość czasu poświęcono na uzgadnianie warunków zwolnienia po przyznaniu się przez Patricka do zarzucanych mu czynów. Najpierw trzeba było załatwić formalności związane z wycofaniem wcześniejszego oskarżenia. Dopiero później sędzia mógł przyjąć nowe oskarżenie, wreszcie zaakceptować sformułowane wspólnie przyznanie się Lanigana do winy. Już w trakcie tego pierwszego posiedzenia Trussel musiał się naradzać telefonicznie z szeryfem Sweeneyem, prokuratorem Mastem, agentem Cutterem oraz dyrektorem FBI Hamiltonem Jaynesem. Dwukrotnie też wychodził na krótką rozmowę z Karlem Huskeyem, który – na wszelki wypadek – siedział przez cały czas w swoim gabinecie.

Obaj sędziowie, podobnie jak Parrish, piastowali stanowiska podlegające co cztery lata reelekcji w wyborach powszechnych. Trussel nigdy do tej pory nie miał kontrkandydata, w pewnym sensie miał więc polityczny immunitet. Natomiast Huskey zamierzał zrezygnować z pełnionej funkcji. Najwięcej do stracenia miał Parrish, choć i on niezbyt się obawiał o swoją przyszłość, ponieważ dał się poznać jako umiejętny strateg, forsujący swoje decyzje bez zbędnego oglądania się na opinię społeczną. Ci trzej byli więc postaciami publicznymi od dłuższego czasu, a obracając się w świecie polityki, wyznawali starą, sprawdzoną zasadę: jeśli musisz zrobić coś, co może zostać przyjęte niezbyt przychylnie, uczyń to jak najszybciej. Trzeba więc było błyskawicznie się uwolnić od kłopotów, aby wahanie nie wzbudziło niczyich podejrzeń. Nikt nie miał żadnych wątpliwości, że gdy tylko dziennikarze zwietrzą sensację, zaczną ją w kółko maglować, dolewając tym samym oliwy do ognia.

Potwierdzenie zeznań Patricka nie przysparzało większych trudności. Po ujawnieniu nazwiska ofiary, na podstawie uzyskanej wcześniej zgody najbliższej rodziny na rozkopanie grobu, należało wydobyć i otworzyć trumnę. Gdyby ta rzeczywiście okazała się pusta, przyznanie się Lanigana do winy zostałoby poparte dowodami. A ponieważ do tego czasu nie istniał sposób na rozwianie wszelkich wątpliwości, w umowie zawarto klauzulę, że gdyby jakimś cudem we wskazanej trumnie znaleziono zwłoki, natychmiast się ją unieważni i powróci do wcześniejszego oskarżenia o morderstwo z premedytacją. Patrick jednak z takim przekonaniem opowiadał o swojej ofierze, iż nikt nie miał żadnych podejrzeń co do wyniku ekshumacji.

Po spotkaniu Sandy pojechał do szpitala, gdzie zastał swego klienta w otoczeniu licznego grona pielęgniarek asystujących doktorowi Hayaniemu w opatrywaniu ran pacjenta. Oznajmił, że przybywa z niezwykle pilną sprawą, toteż Patrick przeprosił wszystkich i po chwili zostali w izolatce sami. Wspólnie przejrzeli uważnie wszelkie dokumenty, wnioski formalne i polecenia sędziego, większość zapisów odczytując na głos. Wreszcie Lanigan podpisał papiery.

McDermott zwrócił uwagę, że obok prowizorycznego stanowiska pracy przyjaciela stoi na podłodze duże kartonowe pudło, w którym na wierzchu spoczywają książki, jakie on sam pożyczył Patrickowi. A zatem jego klient zaczął się już pakować.

Nie miał czasu na lunch, zatem w hotelowym barze kupił sobie kilka kanapek, przy czym jadł je na stojąco, zerkając ponad ramieniem sekretarki przepisującej na komputerze szereg dokumentów. Obaj aplikanci oraz druga sekretarka z jego kancelarii wrócili już wcześniej do Nowego Orleanu.

Kiedy zadzwonił telefon, Sandy błyskawicznie chwycił słuchawkę. Rozmówca przedstawił się jako Jack Stephano, waszyngtoński prywatny detektyw. Zapytał, czy adwokat o nim słyszał. Tak, oczywiście, że słyszał. Stephano dzwonił z recepcji hotelu i prosił o krótką rozmowę. Sandy wyraził zgodę. Miał trochę czasu, Trussel zarządził przerwę do czternastej.

Usiedli w salonie i przez chwilę mierzyli się wzrokiem nad zawalonym papierzyskami stolikiem do kawy.

– Poprosiłem o tę rozmowę z czystej ciekawości – zaczął Stephano.

McDermott mu jednak nie wierzył.

– Czy nie powinien pan zacząć od przeprosin? – zapytał.

– Ma pan rację. Moi ludzie zdecydowanie przekroczyli swoje uprawnienia. Nie musieli się aż tak znęcać nad pańskim klientem.

– Tak, według pana, powinny wyglądać przeprosiny?

– Bardzo przepraszam. Postąpiliśmy źle.

Powiedział to jednak nieszczerze, bez przekonania.

– Przekażę te słowa mojemu klientowi. Jestem pewien, że będą miały dla niego olbrzymią wagę.

– Rozumiem. No więc… przyszedłem tu, rzecz jasna, nie mając już żadnych powiązań z tą sprawą. Postanowiliśmy z żoną wybrać się na krótki odpoczynek na Florydę, ja zaś zdecydowałem się zboczyć nieco z trasy. Nie zajmę panu więcej niż kilka minut.

– Czy schwytano Aricię? – zapytał Sandy.

– Tak. Został ujęty przed kilkoma godzinami w Londynie.

– Świetnie.

– Nie pracuję już na jego zlecenie. W ogóle nie miałem nic wspólnego z tą aferą spółki Platt & Rockland. Zostałem wynajęty z powodu zaginionych pieniędzy, miałem je odnaleźć. Wykonywałem zadanie, za które mi zapłacono, ale teraz sprawa jest zamknięta.

– Więc po co pan przyjechał?

– Nie daje mi spokoju pewien problem. Otóż odnaleźliśmy Lanigana w Brazylii jedynie dzięki poufnym informacjom, ujawnionym przez kogoś, kto musiał go dobrze znać. Dwa lata temu skontaktowała się z nami prywatna firma dochodzeniowa z Atlanty, nosząca nazwę Pluto Group. Ich klient z Europy chciał odsprzedać informacje dotyczące Lanigana. Wtedy mieliśmy jeszcze spore fundusze, przystaliśmy więc na tę propozycję. Tenże klient zaproponował kilka wstępnych wskazówek po przystępnej cenie. Kupowaliśmy je kolejno, a po sprawdzeniu wychodziło na jaw, że jego informacje są zdumiewająco dokładne. Owa tajemnicza osoba musiała wiedzieć bardzo dużo na temat Lanigana, znała dokładnie jego kolejne adresy, tryb życia, przybrane nazwiska. Wyglądało to na ukartowany, przemyślny spisek. Szybko nabraliśmy przeświadczenia, czym to się musi skończyć. Z zainteresowaniem czekaliśmy na ostateczną propozycję. I ta w końcu została złożona. Za milion dolarów tajemniczy informator podał nam aktualny adres, dołączając do tego kilka świeżo wykonanych fotografii, przedstawiających zbiega myjącego swój samochód, czerwonego volkswagena „garbusa”. Pieniądze zostały wypłacone i schwytaliśmy Lanigana.

– Kto był owym tajemniczym klientem tamtej firmy? – zainteresował się McDermott.

– To mnie właśnie dręczy. Wszystko wskazuje na tę brazylijską prawniczkę.

Sandy w pierwszej chwili chciał wybuchnąć głośnym śmiechem, zdołał się jednak opanować, z jego gardła wydobył się tylko stłumiony pomruk. Natychmiast przypomniał sobie, jak Leah opowiadała mu o nawiązaniu kontaktu z agentami Pluto Group, którzy otrzymali zadanie śledzenia poczynań Stephano kierującego poszukiwaniami Patricka.

– Gdzie ona teraz jest? – zapytał detektyw.

– Nie wiem – odparł Sandy.

Znał na pamięć numer telefonu londyńskiego hotelu, nie zamierzał go jednak nikomu ujawniać.

– W sumie zapłaciliśmy temu informatorowi milion sto pięćdziesiąt tysięcy dolarów. Nie daje mi jednak spokoju podejrzenie, iż pertraktowaliśmy z judaszem.

– Mimo wszystko sprawa została zamknięta. Czego pan po mnie oczekuje?

– Jak już mówiłem, kierowała mną czysta ciekawość. Byłbym wdzięczny za telefon, gdyby udało się panu poznać prawdę. Nie mam już w tym żadnego interesu, ale coś mi się zdaje, że nie będę mógł spać spokojnie, jeśli się nie dowiem, czy to rzeczywiście ta prawniczka wzięła od nas pieniądze za informacje.

Sandy obiecał, że zatelefonuje, jak się czegoś dowie, i Stephano wyszedł.


Szeryf Raymond Sweeney podczas lunchu usłyszał plotkę o bulwersującej umowie i bardzo mu się to nie spodobało. Zadzwonił najpierw do Parrisha, potem do sędziego Trussela, obaj jednak byli zbyt zajęci, żeby udzielać mu wyjaśnień. Agenta Cuttera nie zastał w biurze.

Postanowił zatem udać się do gmachu sądu. Zajął miejsce w korytarzu, w połowie drogi między gabinetami obu zaangażowanych sędziów, wychodząc z założenia, że gdyby plotka miała się okazać prawdziwa, on powinien się znaleźć w samym centrum wydarzeń. Zwrócił jednak uwagę na szepczących między sobą strażników i woźnych, zatem coś naprawdę musiało się tu święcić.

Około czternastej kolejno pojawili się na piętrze nadzwyczaj poważni prawnicy. Ale wszyscy w milczeniu znikali w gabinecie Trussela. Zdenerwowany Sweeney po dziesięciu minutach zapukał do drzwi. Bezceremonialnie przerwał naradę, żądając wyjaśnień dotyczących losów jego więźnia. Trussel spokojnie wytłumaczył mu, że oskarżony przyznał się do winy i według niego, jak również w zgodnej opinii pozostałych uczestników zebrania, owo przyznanie się zostanie przyjęte, co leży w najlepiej pojętym interesie całego wymiaru sprawiedliwości.

Sweeney miał jednak w tym względzie własne zdanie.

– No to wszyscy wyjdziemy na idiotów. Plotka już obiegła całe miasto. Zamiast wsadzić za kratki przebiegłego oszusta pozwolimy mu się wykupić od wszelkich zarzutów. Potraktował nas jak marionetki.

– Więc co proponujesz, Raymondzie? – zapytał prokurator.

– Cieszę się, że ktoś w końcu postawił to pytanie. Najpierw przeniósłbym oskarżonego do więzienia, żeby przez jakiś czas posmakował życia wśród innych kryminalistów. A potem bym go osądził i wymierzył najwyższą karę.

– Za jakie przestępstwo?

– W końcu ukradł pieniądze z banku, prawda? No i spalił we wraku samochodu zwłoki. Nie powinno się za to odsiedzieć z dziesięciu lat w Parchman? Tak byłoby sprawiedliwie.

– Nie ukradł pieniędzy na naszym terenie, nie podlega więc naszej jurysdykcji – wyjaśnił sędzia. – To sprawa służb federalnych, które już wcześniej wycofały oskarżenie.

Sandy siedział w rogu gabinetu. Udawał, że całkowicie pochłania go lektura jakichś papierków.

– To znaczy, że ktoś nie dopełnił swoich obowiązków, prawda?

– Ale to nie nasza sprawa – wtrącił Parrish.

– Wspaniale. W takim razie opowiedzcie tę bajeczkę ludziom, którzy na was głosowali. Zwalcie całą winę na służby federalne, bo to przecież nie nasza sprawa, nie nasz teren. A co ze spaleniem zwłok? Wyjdzie na wolność po przyznaniu ze skruchą, że tego dokonał?

– Uważasz, że powinniśmy go ścigać na podstawie prawa karnego? – zapytał Trussel.

– Oczywiście, że tak.

– Świetnie. W takim razie poradź nam jeszcze, w jaki sposób mielibyśmy to udowodnić? – burknął Parrish.

– Ty jesteś prokuratorem. To twoje zadanie.

– Owszem, ale to ty nam przerywasz takim tonem, jakbyś wszystko wiedział. Dlatego powinieneś zdradzić, jak miałbym udowodnić popełnienie tej profanacji.

– Przecież już się przyznał, prawda?

– Tak, ale czy sądzisz, że jeśli wytoczymy proces karny i postawimy Lanigana przed ławą przysięgłych, to wtedy również się przyzna? Taką strategię masz do zaproponowania?

– Na pewno się nie przyzna – podsunął ochoczo Sandy.

Sweeneyowi krew uderzyła do twarzy, z każdą chwilą robił się coraz bardziej czerwony. Kilka razy machnął rękoma w powietrzu, przenosząc wzrok z Parrisha na McDermotta i odwrotnie.

Dotarło do niego, że prawnicy we własnym gronie wszystko już ustalili. I wtedy stracił panowanie nad sobą.

– Kiedy to ma się stać?! – warknął.

– Dziś po południu – odparł sędzia.

Tego Sweeneyowi było już za wiele. Zagryzł zęby, wbił dłonie głęboko w kieszenie spodni, wykonał zwrot na pięcie i wymaszerował z gabinetu.

– Prawnicy zawsze troszczą się tylko o siebie – bąknął od drzwi, lecz na tyle głośno, by wszyscy go słyszeli.

– Jedna wielka, szczęśliwa rodzinka – odparł ironicznie Parrish.

Szeryf z hukiem trzasnął drzwiami i pognał schodami na dół. Odjechał sprzed gmachu sądu nie oznakowanym służbowym wozem. Z telefonu komórkowego połączył się szybko ze swym potajemnym informatorem, pracującym w redakcji jednego z popularnych miejscowych dzienników.


Wobec dwóch pisemnych zezwoleń, jedynej żyjącej krewnej, wnuczki zmarłego, oraz Patricka, wykonawcy jego ostatniej woli, rozkopanie grobu było czystą formalnością. Zarówno Trussel, Parrish, jak i Sandy, zwrócili uwagę na ironię tej sytuacji, w której Lanigan, jedyny przyjaciel Goodmana, musiał wyrazić swą zgodę na otwarcie trumny, żeby w ten sposób oczyścić się od zarzutu popełnienia morderstwa. Zresztą nie tylko ten jeden fakt zdawał się mieć podobnie ironiczny wydźwięk.

Nie chodziło jednak o ekshumację, do której niezbędna byłaby decyzja sędziego poprzedzona stosownym wnioskiem, czy nawet będąca wynikiem oddzielnego posiedzenia. Chodziło wyłącznie o sprawdzenie zawartości mogiły, a ponieważ kodeks prawny stanu Missisipi nie obejmował tego rodzaju działań, sędzia Trussel postanowił nie zawracać sobie głowy formalnościami. W końcu nikt nie mógł się poczuć przez to poszkodowany, a już z pewnością nikt z najbliższej rodziny. Nie było także mowy o naruszeniu nietykalności zwłok, skoro w grobie spoczywała pusta trumna, nie będąca miejscem wiecznego spoczynku zmarłego.

Rolland wciąż prowadził dom pogrzebowy w Wiggins. Doskonale pamiętał starego Clovisa Goodmana i jego adwokata oraz to niezwykłe czuwanie przy zwłokach, kiedy nikt nie przyszedł, aby pożegnać zmarłego. Tak, doskonale wszystko pamiętał, jak kilkakrotnie zapewnił sędziego przez telefon. Owszem, czytał w gazetach artykuły o schwytaniu Patricka Lanigana, ale jakoś nie skojarzył tych faktów.

Trussel zrelacjonował mu krótko przebieg wydarzeń, kładąc szczególny nacisk na rolę Clovisa w całej sprawie. Rolland przyznał, że nie otwierał już trumny następnego dnia, bo nie było takiej potrzeby. Nigdy się tego nie robi. Sędzia na chwilę przerwał rozmowę, żeby Parrish mógł tamtemu przesłać faksem kopie obu pism, jednego podpisanego przez Deenę Postell, drugiego przez Patricka Lanigana, wykonawcę testamentu.

Rolland wykazał wielką ochotę do współpracy z sędzią. Nigdy dotąd nie skradziono mu zwłok, bo mieszkańcy Wiggins po prostu takich rzeczy nie robią. A mógł przystąpić do rozkopywania grobu w dowolnej chwili, gdyż jednocześnie był zarządcą miejscowego cmentarza.

Trussel wysłał tam dwóch urzędników sądowych oraz woźnego. Rolland czekał na nich w towarzystwie dwóch grabarzy przy mogile z kamieniem nagrobnym, na którym widniał wykuty napis:


CLOVIS F. GOODMAN

23 I 1907 – 6 II 1992

ODSZEDŁ KU WIECZNEJ CHWALE


Pospiesznie wydał polecenia i łopaty zagłębiły się w miękką, wilgotną ziemię. Niespełna kwadrans zajęło odsłonięcie wieka trumny. Rolland przejął sprawę w swoje ręce, zeskoczył na dno mogiły i zaczął zgarniać resztki ziemi, odsłaniając nadgniłe już krawędzie desek. Następnie wyjął klucz, wsunął go w otwór, mocował się przez chwilę, wreszcie otworzył zamek i szybkim ruchem, przy wtórze głośnego skrzypienia zawiasów, uniósł wieko.

Jak należało oczekiwać, wewnątrz nie było zwłok.

Leżały jedynie cztery pustaki.


Mimo wszystko trzeba było zwołać posiedzenie sądu, gdyż tego wymagały przepisy prawa, prawnicy postanowili jednak zaczekać do siedemnastej, kiedy większość urzędników sądowych zakończy pracę i rozejdzie się do domów. Późna pora odpowiadała wszystkim, a zwłaszcza sędziemu oraz prokuratorowi, którzy mieli pewność, że postępują właściwie, niemniej byli nadzwyczaj zdenerwowani. Od samego rana Sandy stanowczo nalegał, aby zwołać posiedzenie jak najszybciej, skoro tylko przyznanie się do winy zostanie przyjęte, a otwarcie grobu potwierdzi zeznania Patricka, umożliwiając zarazem sfinalizowanie sekretnej umowy. Nie było na co czekać. Powtarzał, że jego klient, poraniony i wycieńczony, przebywa pod strażą w szpitalnej izolatce, chociaż tym stwierdzeniem nie mógł już zjednać więcej przychylności członków narady. Przeważył jednak argument, że skoro nie odbywają się obecnie inne rozprawy, to tę jedną można załatwić w trybie przyspieszonym, ponieważ dalsza zwłoka niczego już nie zmieni.

Sędzia Trussel przystał na takie rozwiązanie, a Parrish nie zgłosił sprzeciwu. Miał na wokandzie osiem innych spraw, z którymi musiał się uporać w ciągu najbliższych trzech tygodni, zatem i jemu zależało na szybkim pozbyciu się z barków ciężaru, jakim był dla niego Lanigan.

Siedemnasta odpowiadała również obronie. McDermott świetnie wiedział, że przy odrobinie szczęścia powinno im się udać wyjść razem z sądu po dziesięciu minutach. Nieco więcej szczęścia potrzebowali zapewne, aby wymknąć się niepostrzeżenie. Patrick ocenił, że i jemu wydaje się to najlepszą porą. W końcu nie miał nic innego do roboty.

Przebrał się w luźne jasne spodnie i nową białą koszulę. Stopy wsunął także w nowe sandały, ale nie włożył skarpetek, gdyż rana nad kostką wciąż lekko ropiała. Uściskał serdecznie doktora Hayaniego i podziękował mu za wszystko. Następnie pożegnał się z pielęgniarkami i salowymi, obiecując, że w najbliższej przyszłości odwiedzi ich ponownie. Nikt nie miał jednak złudzeń, iż tak się nie stanie.

Po dwóch tygodniach pobytu w izolatce Patrick wyszedł po raz ostatni ze szpitala, u boku swego adwokata, w otoczeniu jak zwykle czujnych, uzbrojonych strażników z biura szeryfa.

Загрузка...