ROZDZIAŁ 36

Chyba jeszcze nikt nigdy nie został zwolniony z aresztu w tak ekspresowym tempie. Już o wpół do dziewiątej rano Eva wyszła z budynku służb federalnych jako wolna kobieta. Miała na sobie te same dżinsy i bluzkę, w których została aresztowana. Strażniczki były dla niej bardzo uprzejme, oficer dyżurny błyskawicznie załatwił formalności, wreszcie kierownik placówki pożegnał ją, życząc wszystkiego najlepszego. Mark Birck zaprowadził ją do swego auta – eleganckiego starego jaguara, którego kupił okazyjnie od jednego z klientów – i ruchem głowy wskazał wóz z dwoma mężczyznami z obstawy.

– Tam siedzą agenci FBI, którzy będą panią chronili.

– Myślałam, że ostatecznie się od nich uwolniłam.

– Jak widać, niezupełnie.

– Mam się z nimi grzecznie przywitać, czy co?

– Nie, wystarczy, jeśli wsiądzie pani do samochodu.

Otworzył przed nią drzwi, a gdy zajęła miejsce, zatrzasnął je delikatnie, po raz kolejny spojrzał z podziwem na starannie wywoskowany lakier, odbijający światło słoneczne na łagodnej krzywiźnie błotnika, wreszcie usiadł za kierownicą.

– Oto list, który przesłał mi faksem Sandy McDermott – rzekł, uruchomiwszy silnik. Podał jej kartkę i zaczął wycofywać wóz z parkingu. – Proszę przeczytać.

– Dokąd jedziemy?

– Na lotnisko. Czeka tam już na panią mały prywatny odrzutowiec.

– Dokąd mnie zabierze?

– Do Nowego Jorku.

– A stamtąd?

– Odleci pani concorde’em do Londynu.

Jechali ruchliwą ulicą, toteż agenci FBI trzymali się tuż za nimi.

– Dlaczego wciąż jadą za nami? – spytała Eva.

– Już mówiłem, to nasza obstawa.

Zamknęła oczy i w zamyśleniu potarła czoło. W wyobraźni ujrzała Patricka siedzącego w szpitalnej izolatce, śmiertelnie znudzonego, który mimo własnych kłopotów nie zapominał też o jej bezpieczeństwie. Dopiero teraz spostrzegła w samochodzie aparat komórkowy.

– Mogę skorzystać? – zapytała, sięgając po niego.

– Oczywiście.

Birck prowadził ostrożnie, bez przerwy zerkał we wsteczne lusterko, jakby wiózł samego prezydenta Stanów Zjednoczonych.

Eva zadzwoniła do Brazylii i drogą satelitarną, po portugalsku, wyraziła swą ogromną radość z powrotu ojca do domu. Czuł się dobrze, oznajmiła więc szybko, że jej także nic nie jest. Oboje przebywali na wolności, zatem wolała nie zdradzać ojcu, gdzie spędziła trzy ostatnie noce. Zażartowała, że wbrew pozorom porywacze wcale nie okazali się tacy straszni. Paulo potwierdził, że był traktowany bardzo dobrze, nie odniósł nawet jednego zadrapania. Obiecała, że wkrótce wróci do ojczyzny. Prawie uporała się już z zadaniem wykonywanym w Stanach i nadzwyczaj tęskniła za domem.

Birck mimowolnie przysłuchiwał się tej rozmowie, lecz nie rozumiał z niej ani słowa. Kiedy Eva odwiesiła aparat i otarła łzy z oczu, powiedział:

– W piśmie znajdzie pani awaryjny numer telefonu, na wypadek, gdyby celnicy znów chcieli panią zatrzymać. FBI wycofało list gończy i wyraziło zgodę, by mogła się pani swobodnie poruszać z dotychczasowym paszportem przez następny tydzień.

Eva słuchała w milczeniu.

– Znajduje się tam również odpowiedni numer londyńskiego telefonu, gdyby coś się przydarzyło na Heathrow.

Dopiero teraz sięgnęła po kartkę i rozłożyła ją. List został wydrukowany na firmowym papierze kancelarii Sandy’ego McDermotta. Adwokat pisał, że w Biloxi sprawy posuwają się błyskawicznie i wszystko jest na dobrej drodze. Prosił, żeby zadzwoniła do jego pokoju hotelowego z lotniska Kennedy’ego. Miał dla niej dalsze instrukcje.

Należało zatem wnioskować, że chciał jej przekazać coś, o czym Birck nie powinien się dowiedzieć.

Zajechali przed niewielki budynek specjalnego terminalu na północnym skraju lotniska międzynarodowego w Miami. Agenci pozostali w swoim samochodzie, tylko Birck odprowadził ją do środka. Samolot rzeczywiście na nią czekał. Przyszło jej nagle do głowy, że ten połyskujący srebrzyście, zgrabny mały odrzutowiec mógłby ją zabrać do ojczyzny. Z trudem się powstrzymała, aby nie powiedzieć pilotowi: „Proszę mnie zawieźć do Rio. Błagam”.

Pożegnała się z Birckiem, podziękowała mu za pomoc i weszła na pokład maszyny. Nie miała żadnego bagażu, nawet jednej sztuki odzieży na zmianę. Pomyślała, że Patrick jej za to zapłaci. Zaraz jednak uzmysłowiła sobie, iż gdy tylko znajdzie się w Londynie, wystarczy przecież kilka godzin w salonach przy Bond Street lub Oxford Street, aby zyskać tyle rzeczy, że nie zmieściłyby się w tym odrzutowcu.


O tak wczesnej porze Murray Riddleton sprawiał wrażenie szczególnie zmęczonego i zaniedbanego. Bąknął zdawkowe powitanie sekretarce, która otworzyła mu drzwi, i ochoczo przystał na propozycję wypicia mocnej, gorzkiej kawy. Sandy przywitał go uprzejmie, wziął z jego rąk wymiętą marynarkę i poprowadził adwokata do salonu, gdzie usiedli wygodnie, żeby omówić ostatnie szczegóły ugodowego podziału rodzinnego majątku.

– No to jesteśmy w domu – rzekł Sandy, ujrzawszy podpis Trudy na nie wypełnionych do końca papierach.

Murray nie wyobrażał sobie jeszcze jednego spotkania z egzaltowaną damulką i jej żigolakiem, toteż wymusił podpisanie ugody in blanco. Z pogardą wyrażał się o awanturze, jaka wybuchła między parą kochanków poprzedniego dnia w jego gabinecie. Od wielu lat prowadził sprawy rozwodowe, toteż teraz gotów był postawić grube pieniądze, że dni Lance’a w roli pana domu są już policzone. Wcześniej czy później Trudy musiała się ugiąć pod presją sytuacji finansowej.

– Zaraz uzupełnimy te punkty – oznajmił McDermott.

– Po co ten pośpiech? Przecież i tak macie wszystko, czego chcieliście.

– Biorąc pod uwagę istniejącą sytuację, zaproponowane przez nas warunki wydają się całkiem uczciwe.

– Tak, jasne.

– Jeszcze nie wiesz, Murray, że nastąpił znaczny postęp w spornej sprawie między twoją klientką a towarzystwem Northern Case Mutual.

– Jaki znów postęp?

– Nie będę omawiał okoliczności, które w gruncie rzeczy nie są istotne dla twojej klientki. Najważniejsze, że Northern Case Mutual zgodziło się wycofać pozew przeciwko Trudy Lanigan.

Riddleton przez kilka sekund gapił się na niego wybałuszonymi oczami, a jego dolna szczęka powolutku opadała. Chyba nie był pewien, czy rozmówca nie kpi sobie z niego.

Sandy wyjął z szuflady kopię podpisanej umowy, na której wcześniej zaczernił wszystkie paragrafy nie dotyczące Trudy Lanigan. Ale i tak pozostało sporo do czytania.

– To jakiś żart? – spytał niepewnym głosem Riddleton, nie podnosząc głowy.

Bez cienia podejrzliwości ominął zamalowane fragmenty i szybko odnalazł kluczowe dla siebie zapisy, dwa obszerne akapity, nie tknięte przez wiadomego cenzora. Dwukrotnie przeczytał sformułowane ścisłym, prawniczym językiem zdania o natychmiastowym i całkowitym zaniechaniu wszelkich roszczeń wobec jego klientki.

Nie interesowało go, z jakiego powodu została spisana ta umowa. W końcu każde poczynanie Patricka spowijała nieprzenikniona mgła tajemnicy. Wolał też nie zadawać żadnych pytań.

– Cóż za miła niespodzianka – mruknął.

– Byłem przekonany, że zostanie to dobrze przyjęte.

– Naprawdę może zatrzymać cały majątek?

– Wszystko, co jej zostało.

Murray po raz kolejny przeczytał wnikliwie zdumiewający zapis.

– Mogę wziąć tę umowę? – spytał.

– Nie. To poufne pismo. Lecz jeszcze dzisiaj powinien wpłynąć do sądu wniosek o wycofanie pozwu, prześlę ci jego kopię.

– Dzięki.

– Jest jeszcze coś – dodał Sandy, wręczając Riddletonowi analogicznie ocenzurowaną umowę z towarzystwem Monarch-Sierra. – Zajrzyj na czwartą stronę, trzeci akapit od góry.

Murray z taką samą uwagą zapoznał się z punktem ustalającym fundusz powierniczy do wyłącznej dyspozycji Ashley Nicole Lanigan, w wysokości dwustu pięćdziesięciu tysięcy dolarów. Kontrolę nad nim miał sprawować Sandy McDermott, a pieniądze były przeznaczone tylko na cele zdrowotne oraz edukację dziewczyny, przy czym pozostała, nie spożytkowana suma powinna jej zostać wypłacona dopiero na trzydzieste urodziny.

– Nie wiem, co powiedzieć – mruknął, chociaż w myślach już układał plany, jak wykorzystać owe zdobycze ku swojej chwale.

Sandy lekceważąco machnął ręką.

– Coś jeszcze? – zapytał Murray, uśmiechając się chytrze.

– Nie, to wszystko. Rozwód doszedł do skutku. Miło mi się załatwiało z tobą sprawy.

Uścisnęli sobie dłonie na pożegnanie i Riddleton wyszedł, już znacznie energiczniejszym krokiem. Zjeżdżając windą do holu, rozmyślał gorączkowo, jak najlepiej przedstawić klientce swą zaciętą walkę o jej prawa, skutkiem której będzie mogła zachować posiadany majątek. Rozważał wszelkie możliwe groźby wystąpień sądowych, do jakich musiał się uciec w zażartej kłótni, by ostatecznie odnieść zwycięstwo. W końcu prowadził wiele tego typu spraw, był wziętym specjalistą od rozwodów.

Przestały się liczyć sprawozdania prywatnych detektywów i wykonane potajemnie zdjęcia nagiej pary przy basenie. Jego klientka postąpiła lekkomyślnie, lecz miała przecież prawo do godnego traktowania. A w dodatku trzeba było pomyśleć o przyszłości niewinnego dziecka!

Zamierzał jej więc opowiedzieć, jak to przymuszeni jego argumentami oponenci wycofali swoje żądania. Domagał się ustanowienia funduszu powierniczego na rzecz córki, a Patrick, przytłoczony ciężarem winy, ostatecznie zgodził się na takie rozwiązanie. Tak oto zarezerwowana została niebagatelna suma dwustu pięćdziesięciu tysięcy dolarów, mająca służyć wyłącznie dobru dziecka.

On zaś musiał walczyć jak lew o ochronę majątku swojej klientki, która nie popełniła wszak żadnego przestępstwa, przyjmując odszkodowanie w wysokości dwóch i pół miliona dolarów. I tak umiejętnie nastraszył stronę przeciwną, że zdołał ocalić wszystkie dobra Trudy. Szczegóły w tym momencie nie miały większego znaczenia, można je było ustalić w trakcie godzinnej podróży do biura.

Nic więc dziwnego, że zanim Riddleton dotarł do swego gabinetu, dysponował gotową bajeczką opisującą jego błyskotliwe zwycięstwo.


W punkcie odpraw na lotnisku powitały ją zdumione spojrzenia, gdyż nie miała ze sobą żadnego bagażu. Urzędniczka wezwała nawet kierownika zmiany, ten jednak szybko załatwił sprawę. Ale Eva z trudem trzymała nerwy na wodzy. Nie zniosłaby powtórnego aresztowania. Kochała Patricka, lecz tego rodzaju nieprzyjemności wykraczały poza granice jej oddania. W końcu jeszcze nie tak dawno, zanim w jej życiu pojawił się Lanigan, była znanym prawnikiem i miała przed sobą obiecującą karierę w ukochanym mieście.

Na szczęście kłopoty się skończyły i w poczekalni Eva natrafiła jedynie na uprzejme uśmiechy angielskich stewardes. Kupiła sobie filiżankę kawy i z automatu zadzwoniła pod numer tymczasowego gabinetu Sandy’ego w Biloxi.

– Wszystko w porządku? – zapytał szybko, rozpoznawszy jej głos.

– Tak, w porządku. Jestem na lotnisku Kennedy’ego, przed wejściem na pokład concorde’a odlatującego do Londynu. Jak się czuje Patrick?

– Doskonale. Zawarliśmy ugody z przedstawicielami instytucji federalnych.

– Ile trzeba zwrócić?

– Sto trzynaście milionów.

Przez chwilę McDermott w milczeniu czekał na jej reakcję. Patrick przyjął wielkość tej sumy z całkowitym spokojem i powagą, jakby niewiele go to obchodziło. Eva zareagowała podobnie.

– Kiedy? – spytała rzeczowo.

– Przekażę ci instrukcje, gdy znajdziesz się w Londynie. W tamtejszym hotelu „Four Seasons” zarezerwowałem pokój na nazwisko Pires.

– Czyli dla mnie?

– Oczywiście. Zadzwoń, kiedy dotrzesz na miejsce.

– Przekaż Patrickowi, że nadal go kocham, nawet jeśli będzie musiał pójść do więzienia.

– Zobaczę się z nim dziś wieczorem. Uważaj na siebie.

– Cześć.


W mieście przebywali znamienici goście, toteż Mast nie mógł przepuścić okazji, żeby nie zrobić na nich wrażenia. Poprzedniego wieczoru, kiedy tylko przejęli od McDermotta obciążające materiały, nakazał swoim podwładnym indywidualnie powiadomić każdego członka federalnej komisji przysięgłych o posiedzeniu zwoływanym w pilnym trybie. Wraz z pięcioma asystującymi mu prokuratorami oraz specjalistami z FBI przystąpił niezwłocznie do katalogowania i porządkowania dokumentów oraz nagrań. Wyszedł ze swego biura dopiero o trzeciej nad ranem i wrócił już po pięciu godzinach.

Posiedzenie komisji zostało wyznaczone na dwunastą, lunch miał być im dostarczony na salę obrad. Hamilton Jaynes zdecydował się zostać i śledzić przebieg dyskusji, podobnie uczynił też Sprawling. Jako jedynego świadka do wystąpienia przed komisją powołano Patricka Lanigana.

Zgodnie z wcześniejszym porozumieniem był bez kajdanek na rękach. Został przywieziony nie oznakowanym samochodem służbowym FBI i wprowadzony bocznym wejściem do gmachu służb federalnych w Biloxi. Sandy nie odstępował go ani na krok. Patrick miał na sobie ubranie, w które zaopatrzył go adwokat: luźne jasne spodnie, sandały i bawełnianą koszulkę. Wyglądał źle, był blady i wychudzony, ale szedł pewnie o własnych siłach. Nie dawał po sobie poznać, że jest w wyśmienitym nastroju.

Szesnastu przysięgłych ze składu komisji zajmowało miejsca przy jednym końcu wielkiego stołu konferencyjnego. Mniej więcej połowa z nich siedziała tyłem do wejścia, kiedy otwarto drzwi i do środka wkroczył śmiertelnie poważny więzień. Ci właśnie jak na komendę odwrócili głowy. Jaynes i Sprawling także z ciekawością popatrzyli z przeciwległego krańca sali na człowieka, którego jeszcze nie mieli okazji poznać.

Patrick usiadł przy stole, na wskazanym mu krześle dla świadków. Po krótkim wprowadzeniu Masta zaczął relacjonować zdarzenia spokojnym, łagodnym tonem. Był całkowicie rozluźniony i pewny siebie, gdyż owo surowe gremium nie mogło mu już nic zrobić. Wszak w ramach zawartej ugody został uwolniony od wszelkich zarzutów służb federalnych.

Zaczął od przybliżenia zebranym swej dawnej kancelarii adwokackiej, krótko scharakteryzował poszczególnych wspólników, omówił najważniejszych klientów, typ rozpatrywanych spraw, aż wreszcie doszedł do umowy z Aricią.

W tym momencie prokurator mu przerwał i pokazał kopię dokumentu, który Patrick błyskawicznie zidentyfikował jako umowę zawartą między właścicielami kancelarii adwokackiej a Bennym Aricią. Liczyła aż cztery strony wydrukowane drobnym maczkiem, lecz w największym skrócie dotyczyła prawnej reprezentacji klienta w sprawie jego wystąpienia przeciwko spółce Platt & Rockland, za co kancelaria miała otrzymać honorarium w wysokości jednej trzeciej sumy wywalczonego odszkodowania.

– Jak pan wszedł w posiadanie tego dokumentu? – zapytał Mast.

– Sekretarka Bogana przepisywała umowę na komputerze, a nasze maszyny były ze sobą sprzężone. Po prostu skopiowałem plik z twardego dysku komputera.

– I dlatego ta kopia nie jest podpisana?

– Oczywiście. Oryginał powinien się znajdować w archiwum kancelarii.

– Czy miał pan dostęp do materiałów przechowywanych w gabinecie Charlesa Bogana?

– Bardzo ograniczony.

Patrick zaczął wyjaśniać obsesję szefa na punkcie zachowania tajemnicy służbowej, dając niedwuznacznie do zrozumienia, że miał o wiele łatwiejszy dostęp do gabinetów pozostałych wspólników. Przeszedł następnie do fascynującej relacji ze swej przygody z nowoczesną instalacją podsłuchową. Objaśnił, iż nabrawszy podejrzeń co do sprawy Aricii, starał się zebrać na ten temat tyle informacji, ile tylko było możliwe. Opisał swoje potajemne przyswajanie wiedzy z zakresu elektroniki użytkowej, co pozwoliło mu zakraść się do materiałów przechowywanych w innych komputerach firmy. Skrzętnie gromadził wszystkie plotki, ostrożnie rozpytywał sekretarki i aplikantów. Szperał nawet w koszach na śmieci. A przede wszystkim zaglądał do biura po godzinach pracy, licząc na to, że któryś z pracowników zostawi otwarte drzwi pokoju.

Po dwóch godzinach zeznań Lanigan poprosił o coś do picia, toteż Mast zaproponował piętnastominutową przerwę. Ta jednak trwała krócej, gdyż członkowie komisji aż się palili do wysłuchania dalszej części opowieści.

Kiedy wszyscy pospiesznie zajęli z powrotem swoje miejsca, prokurator zadał kilka pytań w kwestii wystąpienia Aricii przeciwko zarządowi macierzystej spółki. Patrick zaczął więc przybliżać komisji tę sprawę.

– Aricia wykazał się wielkim sprytem. Sam preparował zamówienia i fałszował rachunki, lecz czynił to w taki sposób, aby winą można było obarczyć ścisłe kierownictwo firmy. Ale w gruncie rzeczy to on był sprawcą tej gigantycznej malwersacji.

Mast ułożył obok świadka wielką stertę dokumentów. Patrick sięgnął po pierwszą kartkę z góry i ledwie rzucił na nią okiem, przystąpił do wyjaśnień.

– Oto próbka listy płac stoczni New Coastal Shipyards, obejmująca jakoby pracowników zatrudnionych przy realizacji zamówienia rządowego. Przygotowana została na komputerze i obejmuje tygodniowy fundusz płac z lipca tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego ósmego roku. Wyszczególniono na niej osiemdziesięciu czterech robotników, ale wszystkie nazwiska są fikcyjne. Zatem tylko w ciągu tego jednego tygodnia oszukano zleceniodawcę na siedemdziesiąt jeden tysięcy dolarów.

– W jaki sposób przygotowywano listy fikcyjnych pracowników? – zapytał Mast.

– W tamtym okresie stocznia zatrudniała osiem tysięcy ludzi. Wystarczyło więc ściągnąć z prawdziwej listy płac często spotykane nazwiska, takie jak Jones, Johnson, Miller, Green czy Young, a następnie pozamieniać losowo imiona.

– Ile powstało takich fikcyjnych list?

– Według materiałów dołączonych do wystąpienia Aricii, w ciągu czterech lat tym sposobem wyłudzono od państwa dziewiętnaście milionów dolarów.

– Czy Aricia wiedział o istnieniu fałszywych list płac?

– Oczywiście, skoro były drukowane z jego inicjatywy.

– Skąd pan może o tym wiedzieć?

– A gdzie są moje kasety?

Prokurator wręczył mu spis ponad sześćdziesięciu skatalogowanych w nocy taśm. Patrick przez chwilę wpatrywał się w listę.

– Poproszę o kasetę numer siedemnaście.

Asystent Masta pospiesznie wyciągnął z pudła kasetę oznaczoną tym właśnie numerem i włożył ją do kieszeni magnetofonu ustawionego pośrodku stołu.

– Oto rozmowa dwóch wspólników, Douga Vitrano oraz Jimmy’ego Havaraca, jaka odbyła się w gabinecie Vitrano trzeciego maja tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego pierwszego roku.

Magnetofon został włączony, wszyscy w skupieniu czekali na początek nagrania.

Wreszcie z głośnika padło zdanie: „Jak to się stało, że nikt nie wykrył tych dziewiętnastu milionów funduszu płac na fikcyjnych listach zatrudnienia?”

– To Jimmy Havarac – wyjaśnił szybko Lanigan.

”Przecież to proste”.

– A to Doug Vitrano.

VITRANO: Cały fundusz osobowy wynosił około pięćdziesięciu milionów rocznie, co w ciągu czterech lat daje dwieście milionów. Skoro zakładano coroczny dziesięcioprocentowy wzrost płac z powodu inflacji, tych dziewiętnaście milionów bez trudu utonęło w masie papierków.

HAYARAC: I Aricia o tym wiedział?

VITRANO: Czy wiedział? Daj spokój, przecież to on sam kazał sporządzać fikcyjne listy płac.

HAYARAC: Bez żartów, Doug.

VITRANO: To wszystko jedna wielka lipa, Jimmy. Cały materiał dowodowy jest spreparowany. Nie tylko listy płac, ale także sumy na fakturach bądź dwu- lub trzykrotnie powtarzane zamówienia na ten sam kosztowny sprzęt. Aricia planował swoje wystąpienie od początku pracy w stoczni. Umiejętnie wykorzystał to, że w jego firmie już kilka razy wcześniej dochodziło do podobnych afer finansowych. Doskonale znał biurokratyczne metody działania zarządu spółki, znał też opieszałość urzędników z Pentagonu. Był na tyle sprytny, żeby wykorzystać nadarzającą się okazję.

HAYARAC: A skąd ty o tym wiesz?

VITRANO: Od Bogana. Aricia nie ma przed nim żadnych tajemnic. W dodatku Bogan musiał powiedzieć senatorowi prawdę. Wystarczy trzymać gębę na kłódkę i robić swoje, a już wkrótce wszyscy zostaniemy milionerami.

Zapadła cisza. Przed czterema laty Patrick, przegrywając i systematyzując fragmenty rozmów, specjalnie powstawiał dłuższe przerwy, by zachować przejrzystość nagrań.

Członkowie komisji jak urzeczeni wpatrywali się w magnetofon.

– Czy możemy jeszcze posłuchać jakichś rozmów? – wyrwało się któremuś z nich.

Mast wzruszył ramionami i spojrzał na Lanigana, który podjął ochoczo:

– Moim zdaniem to doskonały pomysł.

Odtwarzanie fragmentów podsłuchanych rozmów, przetykanych przez niego krótkimi wyjaśnieniami bądź kwiecistymi opisami różnych sytuacji, zajęło w sumie aż trzy godziny. Patrick zachował nagranie kłótni w „klozecie” na koniec, nie przypuszczał jednak, że komisja będzie chciała go wysłuchać aż czterokrotnie, zanim ostatecznie padnie wniosek o zwolnienie świadka. O osiemnastej zamówiono obiad z pobliskiej restauracji.

Dopiero po nim, o dziewiętnastej, Lanigan mógł opuścić salę obrad.

Już w trakcie obiadu Mast zagaił dyskusję nad bulwersującymi zdarzeniami znajdującymi odzwierciedlenie w dokumentach. Skrzętnie przytaczał numery paragrafów kodeksu federalnego, którego przepisy zostały naruszone. A utrwalone na kasetach rozmowy uczestników spisku nie zostawiały cienia wątpliwości co do charakteru uknutego oszustwa.

O dwudziestej trzydzieści komisja jednogłośnie podjęła decyzję, iż należy Benny’ego Aricię, Charlesa Bogana, Douga Vitrano, Jimmy’ego Havaraca oraz Ethana Rapleya postawić w stan oskarżenia za sprzeniewierzenie pieniędzy z budżetu państwowego, dokonane na podstawie ustawy antymalwersacyjnej. Każdemu z oskarżonych groziła kara do dziesięciu lat więzienia oraz grzywna w wysokości do pięciuset tysięcy dolarów.

Senator Harris Nye został uznany za nie wymienionego z nazwiska współuczestnika spisku i w wypadku udowodnienia mu zarzutów miał dołączyć do grona oskarżonych. Taką decyzję podjęto na wniosek Sprawlinga, Jaynesa i Masta, którym zależało na aresztowaniu mniej ważnych winowajców i podjęciu próby wydobycia z nich zeznań w zamian za obietnicę łagodniejszego wyroku. Już wcześniej obmyślili, iż należałoby w pierwszej kolejności ostro przycisnąć Rapleya i Havaraca, gdyż ci dwaj dogłębnie nienawidzili Bogana i jego wpływowego kuzyna.

Posiedzenie zakończyło się o dziewiątej wieczorem. Prokurator natychmiast udał się na spotkanie z szeryfem federalnym, by zaplanować z nim szczegóły jednoczesnego aresztowania wszystkich winowajców następnego dnia rano. Natomiast Jaynes i Sprawling odlecieli ostatnim samolotem z Nowego Orleanu do Waszyngtonu.

Загрузка...