ROZDZIAŁ 42

Okazało się nagle, że siedemnasta odpowiada nie tylko prawnikom. Ani jeden urzędnik czy woźny sądowy nie poszedł do domu, gdyż lotem błyskawicy rozeszła się wieść, że proces zapewne potrwa jedynie parę minut.

Pewna pracownica dużej firmy adwokackiej zajmującej się nieruchomościami sprawdzała jeszcze w kancelarii sądu czyjeś prawa do własności jakichś gruntów, kiedy dotarła do niej informacja o zwołanej naprędce rozprawie. Natychmiast zadzwoniła do swoich zwierzchników i wiadomość lotem błyskawicy obiegła całe prawnicze środowisko miasta. Przekazywano sobie nawzajem, że w sprawie Lanigana nastąpiła zmiana oskarżenia, na podstawie jakiejś potajemnej umowy więzień szybko przyznał się do winy, a formalna rozprawa miała się odbyć już dzisiaj, o siedemnastej, w głównej sali posiedzeń.

Wieści o niespotykanym dotąd zdarzeniu, zgodnym jednak z wszelkimi procedurami, sprawiły, że wszyscy chcieli być świadkami tej niecodziennej rozprawy. Każdy czuł się też w obowiązku powiadomić krewnych i znajomych, zaprzyjaźnionych reporterów i dziennikarzy, a nawet współpracowników przebywających obecnie w terenie. Tak oto, w ciągu niespełna pół godziny, połowa mieszkańców Biloxi wiedziała już, że Lanigan stanie przed sądem, przyzna się do winy i prawdopodobnie odzyska wolność.

Posiedzenie zapewne przyciągnęłoby znacznie mniejszą uwagę, gdyby wiadomość o nim ukazała się w czołówkach gazet, a na wszystkich tablicach informacyjnych porozwieszano zwykłe zapowiedzi. Nikt nie miał wątpliwości, że ów niezwykły pośpiech jest związany z chęcią zachowania tajemnicy. A w tym wypadku chodziło o szczególnie elektryzującą tajemnicę: wymiar sprawiedliwości dążył do ochrony jednego z przedstawicieli prawniczej machiny.

W sali posiedzeń szybko zaczęły się zbierać grupki porozumiewających się szeptem ludzi, pospiesznie rezerwowano miejsca w ławach. Stopniowe gęstnienie tłumu odbierano powszechnie jako potwierdzenie bulwersujących plotek, a kiedy na salę wkroczyli znani reporterzy sądowi, atmosfera napięcia sięgnęła zenitu.

– Już go przywieźli – powiedział głośno ktoś w pierwszych rzędach i jak na komendę ciekawscy, oczekujący jeszcze na korytarzu, zaczęli gorączkowo szukać wolnych miejsc.

Patrick szerokim uśmiechem przyjął widok dwóch fotoreporterów pędzących w jego kierunku, ledwie skręcił z klatki schodowej w boczny korytarz. Wprowadzono go do tej samej sali konferencyjnej co poprzednio. Strażnik zdjął mu kajdanki. Kupione przez Sandy’ego spodnie okazały się o parę centymetrów za długie, oskarżony usiadł więc i zaczął bez pośpiechu podwijać nogawki i starannie układać prowizoryczne mankiety. Po chwili do pokoju wszedł Karl Huskey i poprosił strażników, żeby zaczekali przed drzwiami.

– Wygląda na to, iż możemy zapomnieć o błyskawicznym, sekretnym posiedzeniu – odezwał się Patrick.

– No cóż, w naszej społeczności wieści rozchodzą się błyskawicznie. Ładne ubranie.

– Dzięki.

– Ten mój znajomy dziennikarz z Jackson prosił, abym cię zapytał, czy…

– Nic z tego, Karl. Nie udzielam żadnych wyjaśnień prasie.

– Tak myślałem. Kiedy wyjeżdżasz?

– Jeszcze nie wiem. Ale niedługo.

– Gdzie czeka ta dziewczyna?

– W Europie.

– Możesz mnie zabrać ze sobą?

– Po co?

– Chciałem tylko popatrzeć.

– Przyślę ci nagranie na kasecie wideo.

– Wielkie dzięki.

– Naprawdę chciałbyś pójść w moje ślady? Gdybyś miał szansę rzucić wszystko i zniknąć, już teraz, zrobiłbyś to?

– Z dziewięćdziesięcioma milionami dolarów czy bez nich?

– Obojętne.

– Nie uciekłbym, moja sytuacja jest zupełnie inna. W przeciwieństwie do ciebie kocham żonę. Mam trójkę wspaniałych dzieci, podczas gdy ty wychowywałeś nie swoją córkę. Nie zrobiłbym tego. Ale w pełni ciebie rozumiem.

– Nie kłam, Karl. Wszyscy tego pragną. Na pewnym etapie każdy zaczyna marzyć o rzuceniu wszystkiego. To jasne, iż życie jest o wiele piękniejsze na słonecznej plaży czy górskich szlakach. Można się pozbyć wszelkich problemów. To pragnienie mamy zakodowane w genach. Ostatecznie wszyscy jesteśmy potomkami emigrantów, którzy postanowili zerwać z przytłaczającą biedą i przybyli do Ameryki, żeby tu szukać szczęścia. Nadal trwa wędrówka na zachód, ludzie pakują manatki i ruszają w nieznane, łudząc się nadzieją, że odnajdą swoją żyłę złota. Tyle że zmieniły się warunki, coraz trudniej znaleźć eldorado.

– O rety! Nigdy nie oceniałem tego z tak głębokiej, historycznej perspektywy.

– Ale to prawda.

– Pozostaje mi tylko żałować, że moi dziadkowie nie skubnęli kogoś na dziewięćdziesiąt milionów dolarów, zanim wyemigrowali z Polski.

– Przecież zwróciłem pieniądze.

– Owszem, ale obiło mi się o uszy, że zostało ich jeszcze trochę na wymoszczenie pięknego gniazdka.

– To kolejna, złośliwa plotka.

– Chcesz mi więc wmówić, że nastanie moda na zgarnianie forsy klientów, palenie zwłok we wrakach samochodów i odlatywanie do Ameryki Południowej, gdzie, rzecz jasna, wszystkie piękności tylko czekają na pieszczoty podtatusiałych, lecz nadzianych prawników.

– W moim wypadku ten schemat się sprawdził.

– No to Brazylijczyków spotka marny los, gdy ich kraj się zapełni przebiegłymi oszustami.

Do sali wszedł Sandy z kolejnym plikiem dokumentów do podpisania.

– Trussel jest strasznie zdenerwowany – rzekł do Huskeya. – Nie wiem, czy wytrzyma tę presję. Telefon w jego gabinecie dzwoni bez przerwy.

– A jak się zachowuje Parrish?

– Jak dziwka przed spowiedzią.

– Spróbujmy wykorzystać tę przewagę, zanim odzyskają zimną krew – mruknął Lanigan, odsuwając ostatni podpisany świstek.

W głównej sali woźny oznajmił głośno, że za chwilę Wysoki Sąd rozpocznie posiedzenie, toteż publiczność proszona jest o zajęcie miejsc. Na krótko wszczęła się gorączkowa krzątanina. Drugi woźny zamknął duże, dwuskrzydłowe drzwi. Sala była zapchana do ostatnich granic, ludzie stali pod ścianami. Wszyscy pracownicy sądu zasiedli w pierwszych rzędach, jakby przygnały ich tu jakieś pilne sprawy. Dochodziło wpół do szóstej wieczorem.

Ludzie wstali z miejsc, kiedy sędzia Trussel ze zwykłą sobie godnością zajmował miejsce za stołem prezydialnym. Uprzejmie powitał zebranych i podziękował za troskę w dążeniu do sprawiedliwości, zwłaszcza o tak późnej porze. Uprzedził również, że w jego obecności prokurator okręgowy osiągnął porozumienie z rzecznikiem oskarżonego, toteż posiedzenie powinno być krótkie. Wspomniał przy tym, że szczegółowo dyskutowana była propozycja przesunięcia tego posiedzenia na inny termin, zapadł jednak wspólny wniosek, iż odraczanie rozprawy mogłoby zostać uznane za celową próbę ukrycia czegoś przed opinią publiczną.

Bocznymi drzwiami za ławą przysięgłych wprowadzono Patricka i ten stanął obok McDermotta na wprost stołu prezydialnego. Usilnie starał się nie patrzyć na zatłoczoną widownię. Po jego drugiej stronie stanął Parrish. Sędzia Trussel przez chwilę spoglądał na dokumenty, choć do tej pory musiał znać niemal na pamięć każde zapisane tam słowo.

Wreszcie zaczerpnął powietrza i jakby chcąc dać do zrozumienia, że w ciągu najbliższych trzydziestu minut wszystko powinno się odbywać w zwolnionym tempie, zaczął z namaszczeniem:

– Panie Lanigan! Złożył pan kilka wniosków formalnych.

– Tak, Wysoki Sądzie – odparł Sandy. – W pierwszej kolejności wnioskujemy o zmianę kwalifikacji czynu z morderstwa z premedytacją na profanację zwłok.

Jego słowa niemal odbiły się echem od ścian. Ludzie powtarzali w myślach: profanacja zwłok?

– Panie Parrish? – sędzia zwrócił się do prokuratora, jako że wcześniej zostało ustalone, iż większość wyjaśnień weźmie na siebie oskarżyciel.

Przypadła mu w udziale niewdzięczna rola, musiał bowiem mówić w ten sposób, aby nie tylko zapis w protokole był klarowny, lecz przede wszystkim zawiłości sprawy stały się jasne dla zgromadzonych dziennikarzy oraz publiczności. Doskonale jednak wywiązał się ze swej roli. Już na początku stwierdził, że nie zostało popełnione żadne morderstwo, a przewinienia oskarżonego mają znacznie mniejszą wagę. Dlatego też prokuratura nie sprzeciwia się zmianie kwalifikacji czynu ujętego w oskarżeniu, gdyż w świetle ujawnionych ostatnio faktów stało się oczywiste, iż Patrick Lanigan nie popełnił żadnej zbrodni. Parrish z wolna przechadzał się po sali, wykorzystując dobre wzorce z filmów o Perrym Masonie, nie zważając na przyjęte obyczaje i procedury. Ostatecznie był główną postacią tego spektaklu.

– Następnie wpłynął do sądu wniosek pełnomocnika o przyjęcie przyznania się przez oskarżonego do sprofanowania zwłok – odezwał się Trussel. – Panie Parrish?

Drugi akt przedstawienia był niemal kopią pierwszego. Prokurator pokrótce przybliżył zebranym losy biednego Clovisa Goodmana. Patrick czuł przez cały czas krzyżujące się na nim spojrzenia widzów, którzy z zapartym tchem wyławiali wszelkie szczegóły, jakie pozwolił Sandy’emu ujawnić wobec opinii publicznej. Miał wielką ochotę wykrzyczeć na cały głos: „Teraz sami widzicie, że nikogo nie zamordowałem!”

– Czy nadal potwierdza pan, że popełnił zarzucane mu czyny? – sędzia zwrócił się bezpośrednio do niego.

– Tak, przyznaję się – rzekł Patrick pewnym tonem, ale bez cienia dumy w głosie.

– Jakiej kary domaga się oskarżyciel? – Trussel ponownie spojrzał na prokuratora.

Parrish podszedł do stołu, wziął kilka dokumentów i stanąwszy pośrodku sali, oznajmił:

– Chciałbym przedstawić Wysokiem Sądowi list, jaki otrzymałem od pani Deeny Postell z Meridian w stanie Missisipi. To jedyna żyjąca krewna, wnuczka Clovisa Goodmana. – Przekazał pismo Trusselowi, ten zaś popatrzył na nie z zaciekawieniem, jakby widział je po raz pierwszy. – Otóż w swym liście pani Postell zwraca się z prośbą o zaniechanie postępowania karnego wobec Patricka Lanigana, który dopuścił się spalenia zwłok jej dziadka. Ofiara zmarła przed czterema laty, a członkowie najbliższej rodziny nie życzą sobie przeżywać od nowa smutku i udręki wywołanych tamtymi wspomnieniami. Nie wątpię, że pani Postell była bardzo związana ze swoim dziadkiem i głęboko przeżyła jego śmierć.

Patrick szybko popatrzył na Sandy’ego, ten jednak wcale nie zamierzał odwzajemnić się tym samym.

– Czy rozmawiał pan z tą kobietą? – zapytał sędzia.

– Tak, mniej więcej godzinę temu. Pani Postell była bardzo zdenerwowana i prosiła mnie przez telefon, bym odstąpił od wytaczania publicznej rozprawy, a tym samym nie rozdrapywał jej starych ran. Oznajmiła stanowczo, że nie chce składać zeznań i w żaden inny sposób nie zamierza ułatwiać dochodzenia w tej sprawie, gdyby takowe zostało wszczęte. – Parrish ponownie cofnął się do stołu i przerzucił jakieś papiery, a kiedy podjął przerwaną mowę, dało się wyczuć, że bardziej zwraca się do zgromadzonej publiczności niż do Wysokiego Sądu. – Biorąc pod uwagę życzenie wnuczki Clovisa Goodmana, oskarżenie wnosi o najwyższy wymiar kary, czyli dwanaście miesięcy więzienia, której wykonanie byłoby zawieszone ze względu na dobre sprawowanie oskarżonego, pozostającego jednak pod opieką kuratora sądowego, a ponadto o wpłacenie grzywny w wysokości pięciu tysięcy dolarów oraz pokrycie wszelkich kosztów sądowych.

– Panie Lanigan, czy godzi się pan na taki wyrok? – zapytał Trussel.

– Tak, Wysoki Sądzie – powiedział głośno Patrick, zwiesiwszy głowę nisko na piersi.

– Wyrok zostaje więc zatwierdzony. Czy są jeszcze jakieś wnioski?

Sędzia uniósł młotek i powiódł wzrokiem po zainteresowanych. Obaj prawnicy energicznie pokręcili głowami.

– Zamykam posiedzenie sądu.

Trussel energicznie uderzył młotkiem.

Lanigan odwrócił się i szybko wyszedł z sali, jakby czym prędzej chciał zniknąć z oczu ludziom przeszywającym go spojrzeniami.

W towarzystwie Sandy’ego musiał jeszcze odczekać godzinę w gabinecie Huskeya, aż zapadnie zmrok i ostatni maruderzy spośród sądowych gapiów stracą wreszcie cierpliwość i przestaną czatować w pobliżu gmachu. Ledwie mógł się powstrzymać, żeby nie wybiec na ulicę.

Dopiero o dziewiętnastej pożegnał się z Karlem. Uściskał go serdecznie oraz podziękował za opiekę, duchowe wsparcie i wszelką pomoc, obiecując przy tym, że pozostanie z nim w kontakcie. A tuż przed wyjściem na korytarz po raz kolejny podziękował przyjacielowi, że tak wiernie służył mu w trakcie pogrzebu.

– Zawsze do usług – odparł z uśmiechem Huskey.


Wyjechali z Biloxi toyotą McDermotta. Sandy prowadził, Patrick siedział zagłębiony w fotelu pasażera i jakby ze smutkiem, żegnając się na zawsze, odprowadzał wzrokiem światła przesuwające się za oknami. Minęli długi szereg kasyn gry wzdłuż plaż Biloxi oraz Gulfport, potem przystań w Pass Christian, wreszcie przejechali most nad zatoką Saint Louis i znaleźli się poza obszarem zwartej zabudowy.

Sandy podał przyjacielowi kartkę z numerem pokoju hotelowego i Lanigan szybko sięgnął po aparat komórkowy. W Londynie była trzecia w nocy, lecz Miranda odebrała natychmiast, jakby czekała przy telefonie.

– Eva? To ja – rzekł z wahaniem w głosie.

Sandy miał ochotę zatrzymać wóz i przejść się kawałek, żeby umożliwić Patrickowi nieskrępowaną rozmowę. Starał się nie słuchać.

– Właśnie wyjeżdżamy z Biloxi do Nowego Orleanu… Tak, wszystko w porządku. Chyba nigdy nie czułem się lepiej. A ty?

Przez dłuższy czas panowała cisza. Lanigan słuchał z zamkniętymi oczyma i głową odchyloną do tyłu.

– Jaki dzisiaj dzień? – zapytał nagle.

– Piątek, szósty listopada – odparł Sandy.

– Zatem spotkamy się w Aix, w „Villa Gallici”, w niedzielę… Tak, dobrze… Naprawdę wszystko w porządku… Ja też cię kocham. Wracaj do łóżka. Zadzwonię za parę godzin.

W milczeniu dotarli do granicy Luizjany. Dopiero w pobliżu Lake Pontchartrain Sandy powiedział:

– Dziś po południu odwiedził mnie bardzo ciekawy gość.

– Naprawdę? Kto taki?

– Jack Stephano.

– Jest tutaj, w Biloxi?

– Był przejazdem. Odnalazł mnie w hotelu i powiadomił, że zamknął zlecenie Aricii i udaje się teraz na krótki wypoczynek na Florydzie.

– Dlaczego od razu go nie zabiłeś?

– Powiedział, że jest mu bardzo przykro, iż jego chłopcy przekroczyli swoje uprawnienia, kiedy cię w końcu odnaleźli. Prosił też, abym ci przekazał jego przeprosiny.

– Co za tupet! Jestem pewien, że nie wpadł do ciebie tylko w tym celu, aby to powiedzieć.

– Nie, masz rację. Opowiedział mi o tajemniczym informatorze z Brazylii, od którego kupowali wiadomości za pośrednictwem agentów z Pluto Group, i bardzo chciał się dowiedzieć, czy to przypadkiem nie Eva wcieliła się w twojego judasza. Odparłem, że nic mi w tej sprawie nie wiadomo.

– A co go to obchodzi?

– Dobre pytanie. Rzekł, iż ciekawość nie da mu spokoju. Zapłacił ponad milion dolarów za te informacje i, co prawda, odnalazł zbiega, ale nie trafił na ślad skradzionych pieniędzy, dlatego uważa, że nie będzie mógł spać po nocach, jeśli nie dowie się prawdy. Muszę przyznać, że jego podejrzenia również dla mnie były przekonujące.

– Z pozoru brzmi to logicznie.

– W końcu nie ma już nic do zyskania w tej sprawie, zamknął dochodzenie. Tak się przynajmniej wyraził.

Patrick założył lewą stopę na kolano i zaczął delikatnie masować palcami duży strup nad kostką.

– Jak on wygląda?

– Mniej więcej pięćdziesiąt pięć lat, typowy Włoch: strzecha zmierzwionych szpakowatych włosów, czarne oczy. Dość przystojny. Czemu pytasz?

– Ponieważ w koszmarach widywałem go wszędzie wokół siebie. Przez ostatnie trzy lata co najmniej połowa nieznajomych, którzy chodzili za mną ulicami, w mojej wyobraźni była Jackiem Stephano. A w snach napadały mnie stuosobowe bandy zbirów, z których każdy był tym samym Jackiem Stephano. Odnosiłem wrażenie, że kryje się przede mną za rogami budynków i pniami drzew, łazi wszędzie ulicami São Paulo, śledzi raz na skuterze, kiedy indziej w limuzynie. O tym przeklętym Jacku Stephano myślałem więcej niż o rodzonej matce.

– Masz to już za sobą.

– Bo mnie to w końcu zmęczyło, Sandy. Poddałem się. Życie zbiega to ekscytująca przygoda, romantyczna i emocjonująca, ale tylko do czasu, gdy się dowiesz, że ktoś ci depcze po piętach. Od tej pory już wiesz, że kiedy śpisz, ten ktoś skrada się twoim śladem; kiedy w restauracji dziesięciomilionowej metropolii jesz obiad w towarzystwie pięknej kobiety, ten ktoś puka do drzwi różnych ludzi, pokazuje dozorcom twoje zdjęcie i proponuje forsę za informacje. Ukradłem za dużo pieniędzy. To z ich powodu mnie ścigali. Toteż gdy się dowiedziałem, że węszą już w Brazylii, zyskałem przeświadczenie, że wcześniej czy później moja przygoda dobiegnie końca.

– Czy mam rozumieć, że się poddałeś?

Patrick westchnął ciężko i poprawił się na siedzeniu. Przez pewien czas spoglądał na wody Zatoki Meksykańskiej za szybą, jak gdyby zbierał chaotyczne myśli.

– Dosłownie, Sandy. Po prostu miałem dosyć ciągłego uciekania i postanowiłem się poddać.

– Już raz to powiedziałeś.

– Wiedziałem, że w końcu mnie znajdą, toteż zdecydowałem, iż odbędzie się to na moich warunkach, a nie ich.

– Mów dalej. Słucham.

– To ja wpadłem na pomysł zarobienia dodatkowych pieniędzy za informacje. Eva latała do Madrytu, a dopiero stamtąd do Atlanty, gdzie spotykała się z agentami Pluto Group. Dostali sowite honorarium za to, by nawiązać kontakt ze Stephano i zorganizować sprzedaż poufnych informacji. Tak więc to my uszczupliliśmy portfel Jacka Stephano, w dodatku właśnie po to, by jego ludzie odnaleźli mnie w Ponta Porã.

Sandy powoli obrócił głowę i przechylił ją, po czym z rozdziawionymi ustami zagapił się na przyjaciela.

– Lepiej patrz, dokąd jedziesz – mruknął Patrick, wskazując szosę przed nimi.

McDermott szybko oprzytomniał i szarpnął kierownicą, wprowadzając wóz z powrotem na prawy pas.

– Kłamiesz – syknął przez zaciśnięte zęby. – Nie wierzę w ani jedno słowo.

– Jak chcesz. W każdym razie naciągnęliśmy Stephano na milion sto pięćdziesiąt tysięcy dolarów, które spoczywają teraz na jednym z kont, zapewne w Szwajcarii, razem z resztą pieniędzy.

– To ty nawet nie wiesz, gdzie jest ta forsa?

– Nie. Eva nad nią czuwa. Dowiem się wszystkiego, kiedy wyląduję w Europie.

McDermott sprawiał wrażenie zaszokowanego, toteż Patrick pospieszył z dalszymi wyjaśnieniami:

– Byłem pewien, że mnie złapią i zaczną zmuszać do ujawnienia prawdy, ale nie przypuszczałem, oczywiście, że tak to się skończy. – Wskazał ranę na łydce. – Podejrzewałem, że będę musiał sporo wycierpieć, tymczasem niewiele brakowało, żeby mnie zabili, Sandy. Złamali mnie w końcu i musiałem im ujawnić nazwisko Evy. Ale wtedy jej już nie było w Rio, nie mieli więc szans na odzyskanie pieniędzy.

– Przecież mogłeś zginąć, wariacie. – W zamyśleniu potarł czoło, trzymając kierownicę tylko jedną ręką.

– Zgadza się, mogli mnie zabić. Ale już dwie godziny po moim porwaniu dyrektor FBI odebrał wiadomość, że ludzie Jacka Stephano odnaleźli mnie w Brazylii. To mi ocaliło życie. Stephano musiał zrezygnować z dalszych tortur, bo agenci FBI zaczęli go przyciskać.

– Jakim sposobem…

– Eva zadzwoniła do Cuttera, ten zaś powiadomił centralę w Waszyngtonie.

Sandy ponownie miał ochotę zatrzymać samochód, wysiąść i w jakiś sposób się wyładować, na przykład oprzeć o barierkę i cisnąć w mrok nocy długi ciąg najgorszych bluźnierstw. Do reszty krew wzburzyła mu świadomość, że mimowolnie został wplątany w ten ohydny spisek, mający korzenie w wydarzeniach sprzed lat.

– Postąpiłeś jak ostatni idiota, świadomie oddając się w łapy tych zbirów.

– Naprawdę? Przecież w końcu wyszedłem z gmachu sądu jako wolny człowiek. A przed chwilą rozmawiałem telefonicznie z kobietą, którą szczerze kocham i która zbiegiem okoliczności sprawuje pieczę nad moją skromną fortuną. Uwolniłem się wreszcie od swojej przeszłości, Sandy. Nie rozumiesz tego? Już nikt nie będzie mnie szukał.

– Tak wiele elementów twojego planu mogło się nie powieść.

– Owszem, lecz wszystko skończyło się dobrze. Miałem pieniądze i kasety z nagranymi rozmowami, a Clovis zapewnił mi alibi. Poza tym opracowywałem szczegóły tego planu przez cztery lata.

– Nie uwzględniłeś jednak tortur.

– To prawda, ale blizny się zagoją. Dlaczego chcesz zepsuć tę chwilę mego triumfu, Sandy? Wciąż jestem górą.

McDermott podwiózł go pod rodzinny dom, gdzie matka Patricka już czekała z ciastem świeżo wyjętym z piekarnika. Poprosiła Sandy’ego, żeby został, ten jednak nie chciał psuć podniosłego nastroju, w dodatku od czterech dni nie był w domu i stęsknił się za żoną oraz dziećmi. Odjechał więc, nadal czując zamęt w głowie.

Загрузка...