ROZDZIAŁ 29

Sandy przespał trzy godziny na twardym materacu, w jednym z pustych pokoi na piętrze, daleko od sypialni zajmowanej przez Pires, i obudził się wcześnie, kiedy ukośne promienie słońca zaczęły wpadać do środka poprzez szczelinę między zasłonkami. Spojrzał na zegarek, była szósta trzydzieści. Rozstali się o trzeciej w nocy, po siedmiu godzinach spędzonych wspólnie nad dokumentami i przy magnetofonie, z którego głośnika płynęły rozmowy zarejestrowane przez Patricka.

Wziął prysznic, ubrał się i zszedł do jadalni. W dzbanku stała świeżo zaparzona kawa, Leah siedziała właśnie przy śniadaniu. Miała nadzwyczaj poważną minę. Postawiła przed nim talerzyk z paroma tostami z żytniego chleba oraz słoik dżemu. Przyniosła też poranne gazety. Sandy miał ochotę jak najszybciej wrócić do swego biura, by zapoznawać się dalej ze sprawą Aricii w zaciszu własnego gabinetu.

– Masz jakieś wiadomości o ojcu? – zapytał cicho głosem obco brzmiącym w pustych, rozległych pomieszczeniach.

– Nie. Wolałam stąd nie dzwonić. Później wyjdę do sklepu i zatelefonuję z automatu.

– Będę się za niego modlił.

– Dziękuję.

Zapakowali wszystkie materiały sprawy Aricii do bagażnika jego samochodu i pożegnali się przed domem. Sandy obiecał zadzwonić w ciągu dnia. Leah odparła, że nie zamierza zbyt wcześnie wyjeżdżać. Najpilniejsze dla nich obojga było podjęcie błyskawicznych działań w imieniu Patricka.

Zrobiło się chłodno. Ostatecznie w październiku jesień dotarła również na południowe wybrzeże. Eva włożyła kurtkę i wybrała się na spacer wzdłuż plaży. Trzymając w jednej ręce kubeczek z kawą, przechadzała się powoli, boso, wzdłuż granicy fal. Twarz ukryła za ciemnymi okularami, chociaż ich noszenie dokumentnie jej zbrzydło. W dodatku na plaży nie było żywej duszy, nie musiała się więc specjalnie maskować.

Była typową „carioką”, od dziecka spędzała mnóstwo czasu na plaży, co stanowiło nieodłączny element brazylijskiej kultury. Ponadto wychowywała się w Ipanema, tej wspaniale położonej, eleganckiej dzielnicy Rio, z której wszystkie dzieciaki przesiadywały godzinami nad oceanem. Dlatego też czuła się nieswojo na całkiem pustej plaży, kiedy nie musiała lawirować między opalającymi się ludźmi.

Jej ojciec działał w społecznym komitecie ostro sprzeciwiającym się nie kontrolowanej rozbudowie nadmorskiej dzielnicy. Z pogardą mówił o eksplozji demograficznej i gwałtownym rozrastaniu się miasta, niewiele mającym wspólnego z planową gospodarką przestrzenną. Mobilizował sąsiadów do przeciwstawiania się takim zjawiskom i choć było to sprzeczne z „cariokowską” filozofią życiową „żyj i pozwól żyć”, spotkało się z szeroką aprobatą. Stąd też Eva, wychowana w takim właśnie duchu, już po rozpoczęciu pracy zawodowej także poświęcała czas na działalność społeczną w kilku organizacjach, zarówno w Ipanemie, jak i w Leblon.

Wkrótce słońce skryło się za chmurami i wiatr przybrał na sile. Zawróciła więc do domu, obserwując przelatujące nad jej głową mewy. Starannie pozamykała wszystkie drzwi i okna, po czym wybrała się samochodem do odległego o pięć kilometrów supermarketu. Chciała kupić sobie szampon i trochę owoców, lecz przede wszystkim zależało jej na znalezieniu budki telefonicznej.

Nie od razu spostrzegła śledzącego ją mężczyznę, kiedy go jednak zauważyła, odniosła wrażenie, że kręci się wokół niej od dłuższego czasu. Oglądała właśnie jakąś odżywkę do włosów, gdy zwróciła uwagę na ciche siąkanie nosem za jej plecami. Obejrzała się szybko, sądząc, że ujrzy jakiegoś zakatarzonego klienta, lecz napotkała czujny wzrok wywiadowcy, który przeszył ją dreszczem. Szybko odwróciła głowę, pojąwszy, że ten nie ogolony trzydziestoparoletni biały mężczyzna uważnie ją obserwuje. Jego zielonkawe oczy zdawały się błyszczeć niezdrowo na tle mocno opalonej twarzy.

Z trudem zachowując obojętność, poszła dalej między regałami, wreszcie przystanęła w najdalszym kącie sklepu, obok szumiącego klimatyzatora. Pocieszała się myślą, że to jakiś miejscowy włóczęga, niegroźny typek, który lubi się kręcić po sali i straszyć klientów, że wszyscy go tu zapewne znają i lekceważą, gdyż jeszcze nigdy nikomu nie zrobił nic złego.

Po raz drugi ujrzała go kilka minut później przy stoisku z wypiekami, gdy niezbyt skutecznie udawał, że jest pochłonięty zajadaniem pizzy, podczas gdy w rzeczywistości niemal przewiercał ją elektryzującym spojrzeniem, śledząc każdy jej ruch. Dopiero wtedy się zaniepokoiła. Zwróciła też uwagę, że nieznajomy nosi szorty i sandały zapięte na bosych stopach.

Serce podeszło jej do gardła, nogi omal się pod nią nie ugięły. W pierwszej chwili chciała się rzucić do ucieczki, powstrzymała jednak ten odruch i wzięła ze stojaka koszyk na zakupy. Doszła do wniosku, że skoro już została zidentyfikowana, nie zaszkodzi trochę lepiej przyjrzeć się owemu wywiadowcy. Kto wie, w jakich okolicznościach spotkamy się po raz drugi? – pomyślała. Bez pośpiechu minęła dział towarów przemysłowych i zaczęła oglądać gatunki serów w ladzie chłodniczej. Przez dłuższy czas nie widziała tamtego nigdzie w pobliżu. Ale wkrótce znów ją lekko przestraszył, wyłaniając się niespodziewanie zza regału, z butelką mleka w ręce.

Kilka minut później zauważyła go przed sklepem. Szedł w stronę parkingu z głową przechyloną na bok, rozmawiał przez telefon komórkowy. Nie niósł żadnych zakupów. Więc jednak nie kupił mleka! – przemknęło jej przez myśl. Gotowa była wypaść pędem przez zaplecze sklepu, ale zostawiła samochód na tym samym parkingu od frontu. Usiłując zachować spokój, podeszła do kasy i zapłaciła za swoje zakupy, ale ręce wyraźnie jej się trzęsły, kiedy odliczała drobne.

Na parkingu stało około trzydziestu samochodów, szybko zdała sobie sprawę, że nie da rady zajrzeć do wszystkich. Zresztą wcale nie chciała tego robić. Była jednak pewna, że mężczyzna czatuje w którymś z nich. Nie miała też wątpliwości, iż pojedzie za nią. Poszła szybko do samochodu, wyjechała z parkingu i skierowała wóz z powrotem w stronę osiedla przy plaży, chociaż wiedziała już, że nie wolno jej wracać do wynajętego domu. Ujechała mniej więcej kilometr, po czym nagle zawróciła na szerokiej ulicy. Nie pomyliła się, podążał za nią, utrzymując dystans dzielących ich trzech aut. Na krótko pochwyciła jego przenikliwe spojrzenie. To dziwne, że nie używa ciemnych okularów – pomyślała.

Całe otoczenie wydało jej się nagle jak nie z tego świata. Poczuła się osamotniona i zagubiona w obcym samochodzie i obcym kraju, zmuszona do posługiwania się fałszywym paszportem i udawania kogoś, kim nigdy nie chciała być, i konieczności podróży do jakiegoś bliżej nie określonego jeszcze celu. To wszystko było nie tylko dziwne, ale i przerażające. Pragnęła za wszelką cenę stanąć teraz przed Patrickiem i krzyczeć mu prosto w twarz, może nawet obrzucić go wyzwiskami. Zupełnie inaczej miało to wyglądać. W końcu to jego prześladowały koszmary z przeszłości, ona nie popełniła żadnego przestępstwa. Tym bardziej w niczym nie zawinił jej ojciec.

Wyszkolona w Brazylii, prowadziła z jedną stopą na pedale gazu, a drugą na hamulcu, ale niezbyt duży ruch na szosie wzdłuż plaży nie wymagał częstych manewrów. Mimo to powtarzała sobie w duchu, że powinna zachować spokój. Patrick tłumaczył jej wielokrotnie, iż uciekinier musi się wystrzegać paniki. Należy uważnie obserwować, myśleć logicznie i planować każde następne posunięcie.

Toteż kurczowo trzymała się przepisów, ale bardzo często zerkała we wsteczne lusterko.

Zawsze musisz być świadoma tego, gdzie się znajdujesz – powtarzał Patrick. Stąd też godzinami ślęczała nad mapami samochodowymi tych okolic. Po pewnym czasie skręciła w drogę wiodącą na północ i zatrzymała się na stacji benzynowej. Nie zauważyła, by nieznajomy o zielonkawych oczach nadal ją śledził. Nie przyniosło jej to jednak ulgi. Wiedziała już, że została rozpoznana. A skoro agent powiadomił zwierzchników przez telefon, reszta grupy pościgowej zapewne podążała już w tym kierunku.

Godzinę później Eva wkroczyła do terminalu lotniska w Pensacola. Musiała zaczekać półtorej godziny na lot do Miami. Gotowa była się udać dokądkolwiek, ale wcześniej nie startował żaden samolot.

Usiadła przy stoliku w kawiarni i znad krawędzi rozpostartego pisma uważnie obserwowała wszystko dookoła. Na szczęście niewiele osób kręciło się po terenie lotniska. Tylko strażnik spoglądał na nią z zainteresowaniem, lecz postanowiła go zignorować.

Rejs do Miami obsługiwał mały turbośmigłowiec, toteż podróż zdawała się ciągnąć w nieskończoność. Na pokład weszło zaledwie sześcioro pasażerów. Oceniwszy, że nic jej z ich strony nie zagraża, Eva zdołała się nawet trochę zdrzemnąć.

W Miami przez godzinę krążyła po wielkiej hali odlotów. Popijała wodę mineralną i obserwowała otaczające ją tłumy. Wreszcie w stanowisku linii lotniczych Varig kupiła bilet do São Paulo, w jedną stronę. Postąpiła tak pod wpływem nagłego impulsu. Nadal nie chciała wracać do domu, lecz São Paulo leżało przecież dość blisko rodzinnego Rio. Wymyśliła, że zaszyje się w jakimś hoteliku na parę dni. W dodatku mogła tam być bliżej ojca, choć nie miała przecież pojęcia, gdzie jest przetrzymywany. Poza tym z Miami samoloty startowały we wszystkich możliwych kierunkach, zatem powrót do Brazylii wydał jej się równie dobry jak pobyt w obcym kraju.


Zgodnie z rutynowym postępowaniem FBI powiadomiło wszystkie przejścia graniczne, urzędy emigracyjne oraz biura podróży. Poszukiwano trzydziestojednoletniej białej kobiety, Brazylijki, niejakiej Evy Mirandy, posługującej się prawdopodobnie fałszywym paszportem. Kiedy ujawnione zostało nazwisko porwanego profesora, odkrycie prawdziwych personaliów tajemniczej prawniczki nie nastręczało już większych kłopotów. Zatem gdy Leah Pires zgłosiła się do punktu odpraw paszportowych na lotnisku międzynarodowym w Miami, nie podejrzewała najmniejszych problemów. Jej jedynym zmartwieniem był mężczyzna, który ją wcześniej rozpoznał i śledził.

Poza tym w ciągu ostatnich dwóch tygodni paszport wystawiony na nazwisko Pires ani razu nie wzbudził żadnych zastrzeżeń.

Zbiegiem okoliczności celnik zapoznał się z informacją FBI podczas niedawnej przerwy na kawę. Natychmiast wcisnął ukryty przycisk alarmowy, udając, że dokładnie sprawdza wpisy w paszporcie. Leah, początkowo znudzona tak drobiazgową kontrolą, szybko pojęła, że coś się dzieje. Podróżni przy innych stanowiskach byli odprawiani szybko, celnicy zaledwie spoglądali na pierwszą stronę i porównywali wygląd człowieka ze zdjęciem. Nieoczekiwanie stanął przy niej jakiś wyższy oficer w granatowym mundurze. Wziął jej paszport z rąk celnika i zapytał uprzejmym, acz stanowczym tonem:

– Będzie pani uprzejma pójść ze mną, panno Pires?

Wskazał przy tym boczny korytarz z długim szeregiem drzwi.

– Coś się nie zgadza? – spytała nerwowo.

– Niezupełnie. Chcieliśmy zadać pani kilka pytań.

Nieco dalej stał strażnik z pistoletem w kaburze i pojemnikiem gazu obezwładniającego przy pasie. Oficer ostentacyjnie trzymał w dłoni jej paszport. Ludzie czekający w kolejkach do odprawy ciekawie zerkali w tę stronę.

– O co chodzi? – zapytała, ruszając we wskazanym kierunku.

Idący przodem strażnik zatrzymał się przy drugich drzwiach.

– Mamy do pani tylko parę pytań – powtórzył oficer, przepuszczając ją do maleńkiego pokoiku bez okien.

Wewnątrz nie było żadnych sprzętów poza stołem i dwoma krzesłami. A więc musi to być pokój szczegółowej kontroli – pomyślała. Zwróciła uwagę, że na identyfikatorze oficera widnieje nazwisko Rivera, mężczyzna nie wyglądał jednak na Latynosa.

– Proszę mi oddać paszport – rzekła stanowczo, kiedy tylko tamten zamknął drzwi i zostali sami.

– Nie tak szybko, panno Pires. Najpierw chciałbym wyjaśnić parę rzeczy.

– Nie muszę odpowiadać na żadne pytania.

– Proszę się uspokoić i usiąść. Napije się pani kawy? A może wody sodowej?

– Nie, dziękuję.

– Czy wpisany do paszportu adres w Rio jest aktualny?

– Tak, oczywiście.

– Skąd pani przyleciała?

– Z Pensacoli.

– Którym lotem?

– Numer osiemset pięćdziesiąt pięć.

– I dokąd się pani udaje?

– Do São Paulo.

– A dokładnie?

– To chyba moja prywatna sprawa.

– Podróżuje pani w interesach czy turystycznie?

– Jakie to ma znaczenie?

– Otóż ma. Według wpisu w paszporcie mieszka pani w Rio de Janeiro. Zatem gdzie zamierza się pani zatrzymać w São Paulo?

– W hotelu.

– W którym?

Zawahała się na chwilę, usiłując sobie przypomnieć nazwę któregoś z tamtejszych hoteli. Poniewczasie zrozumiała, że popełniła olbrzymi błąd.

– W… “Inter-Continentalu” – odparła szybko, starając się zachować spokój.

Mężczyzna zapisał nazwę hotelu na kartce.

– Podejrzewam, że ma pani zarezerwowany pokój na nazwisko Pires, prawda?

– Oczywiście – skłamała, odczuwając nagły przypływ ulgi. Ale to był kolejny błąd. Wystarczyła krótka rozmowa telefoniczna, by sprawdzić, że nie ma żadnej rezerwacji.

– Gdzie jest pani bagaż?

Znowu poczuła się nieswojo. Nerwowo zerknęła w bok, przeczuwając, że wyraz zdumienia na twarzy może ją zdradzić.

– Podróżuję bez bagażu.

Ktoś zapukał do drzwi. Oficer wstał, zabrał kartkę ze stołu i w przejściu zamienił szeptem parę słów ze swoim kolegą. Eva nawet się nie obejrzała, usiłowała za wszelką cenę nad sobą zapanować. Rivera wrócił na miejsce, trzymał przed sobą arkusz wydruku komputerowego.

– Według naszej ewidencji przekroczyła pani granicę przed ośmioma dniami tutaj, w Miami. Przyleciała pani z Londynu samolotem, który wystartował z Zurychu. Osiem dni i żadnego bagażu? To dosyć dziwne, prawda?

– Ale to chyba nie jest jeszcze przestępstwem?

– Nie, ale przestępstwem jest posługiwanie się fałszywym paszportem. Przynajmniej według naszych, amerykańskich przepisów prawa.

Popatrzyła na leżący na stole paszport. Doskonale wiedziała, że jest podrobiony.

– Mój paszport nie jest fałszywy – oznajmiła stanowczym tonem.

– Czy zna pani kobietę o nazwisku Eva Miranda? – zapytał Rivera.

Nie potrafiła ukryć zdumienia. Serce jej w piersi zamarło. Natychmiast zdała sobie sprawę, iż dalsze kłamstwa nie mają żadnego sensu.

Rivera także świetnie wiedział, że trafił bez pudła.

– Będę musiał powiadomić FBI, a to trochę potrwa.

– Zostałam aresztowana?

– Jeszcze nie.

– Jestem prawnikiem, a zatem…

– Wiemy o tym. Mamy jednak pełne prawo zatrzymać panią na przesłuchanie. Nasze biura znajdują się piętro niżej. Chodźmy.

Szła jak na ścięcie, kurczowo przyciskając torebkę do piersi. Prawie nie patrzyła przed siebie.


Długi stół konferencyjny był założony papierami i kartonowymi teczkami na dokumenty. Obok nich walały się pomięte kartki z notatnika, serwetki, plastikowe kubeczki po kawie, a nawet nie dojedzone kanapki ze szpitalnego bufetu. Od lunchu minęło już pięć godzin, lecz żadnemu z prawników nie była w głowie przerwa na obiad. Można było odnieść wrażenie, iż czas płynie normalnie tylko za drzwiami, natomiast w tej sali stanął w miejscu.

Obaj byli boso. Patrick miał na sobie bawełnianą koszulkę i spodenki gimnastyczne, Sandy zaś wymiętą jedwabną koszulę i jasne letnie spodnie, czyli ten sam strój, w którym rano wyruszył sprzed domku przy plaży.

Wielkie kartonowe pudło stało puste w kącie pokoju, wszystkie materiały dotyczące sprawy Aricii zostały porozkładane na stole.

Rozległo się głośne pukanie. Joshua Cutter wkroczył do środka, nie czekając na odpowiedź. Zatrzymał się jednak przy drzwiach.

– To prywatne spotkanie – oznajmił pospiesznie McDermott, ruszając w kierunku agenta.

Rozłożonych dokumentów należało strzec przed wzrokiem niepożądanych osób, toteż Patrick także podszedł do wyjścia i stanął obok przyjaciela, zasłaniając Cutterowi widok na stół.

– Nikt pana nie uczył, że należy pukać przed wejściem? – zapytał ostro.

– Przepraszam. Wpadłem tylko na chwilę, żeby poinformować, iż aresztowaliśmy właśnie Evę Mirandę. Została zatrzymana na lotnisku w Miami, kiedy usiłowała wejść na pokład samolotu odlatującego do Brazylii. Posługiwała się fałszywym paszportem.

Patrick zastygł z rozdziawionymi ustami. Przez chwilę nie potrafił zebrać myśli.

– Eva? – zapytał Sandy.

– Owszem. Znana także jako Leah Pires. Przynajmniej takie nazwisko figurowało w podrobionym paszporcie – odparł Cutter, bez przerwy patrząc na Lanigana.

– Gdzie ona teraz jest? – spytał oszołomiony Patrick.

– W areszcie w Miami.

Patrick odwrócił się i ruszył wzdłuż stołu. Pobyt w żadnym areszcie nie należał do przyjemności, a już szczególnie w Miami.

– Czy można się z nią skontaktować telefonicznie? – zapytał Sandy.

– Nie.

– Ma przecież prawo zadzwonić do adwokata.

– Nikt jej go nie odmawia.

– W takim razie proszę mi podać numer.

– Nie tak szybko. – Cutter wciąż patrzył na Lanigana, mimo że rozmawiał z McDermottem. – Bardzo jej się śpieszyło. Nie miała bagażu, tylko małą torbę podróżną. Zamierzała się wymknąć do Brazylii i zostawić pana na lodzie.

– Dość tego – rzucił Patrick.

– Proszę nas zostawić samych – dodał Sandy.

– Chciałem jedynie przekazać tę wiadomość – mruknął z uśmiechem Cutter i wyszedł z sali.

Patrick usiadł przy stole i zaczął sobie delikatnie masować skronie. W chwili pojawienia się agenta FBI rozbolała go głowa, teraz zaś miał wrażenie, że lada moment rozpęknie się na kawałki. Wraz z Evą dziesiątki razy uzgadniali plan postępowania na wypadek jego ujęcia. Uznali za najważniejsze to, aby Eva pozostawała w ukryciu i na wszelkie sposoby pomagała Sandy’emu. Dopuszczali możliwość schwytania jej przez zbirów Stephano i Aricii, co stanowiłoby prawdziwą katastrofę. Zatrzymanie przez FBI było zdecydowanie mniej groźne, ale i tak przysparzało wielu kłopotów. Pocieszające było jedynie to, że Eva jest bezpieczna.

W ogóle nie brali pod uwagę czwartej możliwości, czyli jej powrotu do Brazylii i pozostawienia go na łasce losu. W coś takiego Patrick nigdy by nie uwierzył.

Sandy zaczął szybko zgarniać papiery ze stołu.

– O której się z nią rozstałeś? – zapytał Lanigan.

– Około ósmej. Była w doskonałym nastroju, o tym mogę cię zapewnić.

– Nie wspominała, że wybiera się do Miami czy Brazylii?

– Skądże! Odniosłem wrażenie, iż chciałaby odpocząć przez kilka dni w tamtym domku letniskowym. Wynajęła go na miesiąc z góry.

– W takim razie musiała się czegoś przestraszyć, bo z jakiego innego powodu zdecydowałaby się wyruszyć z miasta?

– Nie wiem.

– Znajdź jakiegoś adwokata w Miami, Sandy. I to jak najszybciej.

– Mam kilku znajomych.

– Eva musi być śmiertelnie przerażona.

Загрузка...