ROZDZIAŁ 22

Zaczęli śledzić Sandy’ego McDermotta o ósmej rano, kiedy wsiadł do samochodu i ruszył zakorkowanymi ulicami Nowego Orleanu w kierunku autostrady międzystanowej numer dziesięć. Jechali tuż za nim aż do Lake Pontchartrain, gdzie ruch nieco zelżał. Stamtąd przekazali drogą radiową, że adwokat jedzie do Biloxi. Obserwowanie go nie sprawiało większych kłopotów, ale założenie podsłuchu nie było już takie proste. Guy przygotował całą instalację przeznaczoną do biura, domowej linii telefonicznej, a nawet do samochodu, ale decyzja o jej założeniu wciąż nie zapadała. Wszyscy bali się ogromnego ryzyka, zwłaszcza Aricia. Próbował przekonywać zarówno Guya, jak i Stephano, że adwokat jest zapewne przygotowany na taką okoliczność i zacznie ich zasypywać mylącymi, nieprawdziwymi informacjami. Ostatecznie Lanigan kilkakrotnie już dowiódł, iż jest nadzwyczaj dobrze na wszystko przygotowany. Raz po raz wybuchały w tej sprawie kłótnie.

Sandy niczego nie zauważył. Zapewne nie dostrzegłby wywiadowców nawet wtedy, gdyby mu zagrali na nosie. Jak zwykle w czasie podróży błądził myślami bardzo daleko.

Z czysto strategicznego punktu widzenia wszystkie toczone przez Lanigana bitwy przebiegały dotąd po jego myśli. Pozwy złożone przez towarzystwo Monarch-Sierra, jego byłych wspólników oraz Benny’ego Aricię musiały spokojnie zaczekać na swoją kolej. W ciągu miesiąca Sandy miał obowiązek udzielić formalnych odpowiedzi na stawiane zarzuty. Wstępne posiedzenia we wszystkich sprawach mogły się odbyć najwcześniej za trzy miesiące, a gromadzenie materiału dowodowego musiało potrwać co najmniej rok. Zatem rozprawy mogły się odbyć dopiero za dwa lata. Podobną procedurę czekał pozew wystosowany przez Patricka przeciwko FBI, choć sformułowane w nim oskarżenia z pewnością któregoś dnia trzeba było przedstawić Stephano i finansującym go zleceniodawcom. Ta rozprawa zapowiadała się wręcz rewelacyjnie, on jednak miał przeczucie, że nigdy do niej nie dojdzie.

Sprawa rozwodowa znajdowała się pod pełną kontrolą.

Zupełnie inaczej należało traktować najpoważniejsze oskarżenie, czyli zarzut popełnienia morderstwa z premedytacją. Było to nie tylko największe zmartwienie Lanigana, ale jeszcze dochodzenie w tej sprawie posuwało się najszybciej. Zgodnie z przepisami Patrick powinien stanąć przed sądem w ciągu stu siedemdziesięciu dni od daty sformułowania oskarżenia, a czas mijał nieubłaganie.

Zdaniem Sandy’ego dowody w tej sprawie były niewystarczające do orzeczenia winy. Przynajmniej na razie brakowało zasadniczych ogniw w długim ciągu zagadek: nie znano personaliów ofiary wypadku, nie wiedziano, w jaki sposób ten człowiek poniósł śmierć, nie istniały też żadne przesłanki, że to Lanigan go zabił. Zanosiło się więc na proces poszlakowy, w którym najbardziej na niekorzyść oskarżonego przemawiały okoliczności zdarzenia.

Nie bez znaczenia było więc przekonanie opinii publicznej, a obecnie chyba nikt w promieniu stu kilometrów od Biloxi nie miał najmniejszych wątpliwości, że Patrick rzeczywiście kogoś zamordował, żeby upozorować własną śmierć i w ukryciu poczekać na dogodną okazję zgarnięcia dziewięćdziesięciu milionów dolarów. Z pewnością dałoby się znaleźć ludzi, którzy mu szczerze zazdrościli, gdyż sami bardzo by pragnęli rozpocząć nowe życie ze zmienionym nazwiskiem i kupą forsy na koncie. Niewielkie były jednak szanse, że tylko tacy zasiądą w ławie przysięgłych. Większość mieszkańców stanu, jak należało wnioskować z plotek krążących wśród prawników oraz opinii wyrażanych w barach i kawiarniach, gotowa była uznać Lanigana za winnego i wysłać go do więzienia. Na szczęście tylko nieliczni optowali za karą śmierci, gdyż ta była niejako zarezerwowana dla gwałcicieli czy zabójców gliniarzy.

Niemniej bardzo ważnym problemem wydawało się teraz bezpieczeństwo Patricka. Teczka z dokumentami na temat Lance’a, którą poprzedniego wieczoru Leah przekazała mu w innym pokoju hotelowym, pozwalała stworzyć sobie obraz niepozornego raptusa z wyraźnymi skłonnościami do stosowania przemocy. Uwielbiał się bawić bronią palną, w przeszłości został postawiony w stan oskarżenia za bezprawny handel rewolwerami na czarnym rynku, tyle że w toku dochodzenia wycofano stawiane mu zarzuty. Oprócz trzyletniego wyroku za przemyt narkotyków ciążył na nim wyrok dwóch miesięcy aresztu za udział w brutalnej bójce w jakimś barze w Gulfport, którego wykonanie zawieszono z powodu braku wolnych miejsc w więzieniu. Ponadto był jeszcze dwa razy aresztowany, najpierw za udział w innej bójce, później za prowadzenie samochodu w stanie nietrzeźwym.

A z drugiej strony przystojny Lance odznaczał się olbrzymim urokiem osobistym. Potrafił być szarmancki, czym zjednywał sobie serca kobiet. Umiał się elegancko ubrać i prowadzić rozmowy w towarzystwie dystyngowanych osób. Wyglądało jednak na to, że jego przystosowanie do życia w społeczeństwie okresowo zanika. Sercem był chyba zawsze na ulicy, w mrocznych i brudnych zaułkach, gdzie mógł obcować z lichwiarzami, bukmacherami, paserami czy handlarzami narkotyków, a więc średnią klasą lokalnego świata przestępczego. Tam miał swoich przyjaciół, najczęściej tych, z którymi wychowywał się od wczesnej młodości. Nimi również Patrick się zainteresował, w teczce bowiem znalazło się kilkanaście dosyć obszernych biografii jego najlepszych kumpli, a wszyscy mieli kryminalną przeszłość.

Sandy, początkowo traktujący lęki Patricka jako objaw paranoi, zaczynał teraz podzielać jego obawy. Mało jednak wiedział o świecie przestępczym, chociaż specyfika wykonywanego zawodu kilkakrotnie zmuszała go do nawiązywania kontaktów z kryminalistami. Mimo to był dogłębnie przekonany, że za pięć tysięcy dolarów rzeczywiście można wynająć płatnego zabójcę. Tu, na południowym wybrzeżu, cena prawdopodobnie była jeszcze niższa.

Nie ulegało zaś wątpliwości, że Lance bez trudu może zdobyć owe pięć tysięcy. Miał też idealny wręcz motyw do usunięcia Patricka. Polisa ubezpieczeniowa, na mocy której Trudy uzyskała dwa i pół miliona dolarów, obejmowała wszystkie rodzaje zgonu z wyjątkiem samobójstwa. A zatem śmierć wskutek umyślnego zabójstwa musiała zostać potraktowana tak samo jak poniesiona w wypadku samochodowym czy też z powodu ataku serca.


Sandy nie czuł się najlepiej w tej części stanu. Nie znał tutejszych szeryfów i ich zastępców, sędziów, urzędników sądowych oraz kolegów z palestry. Podejrzewał jednak, że między innymi właśnie z tego powodu Patrick wybrał jego.

Podczas rozmowy telefonicznej szeryf Sweeney potraktował go dość obcesowo. Rzekł wprost, że jest bardzo zajęty, a rozmowy z prawnikami to najczęściej zwykła strata czasu. Zgodził się jednak poświęcić mu parę minut o wpół do dziesiątej. Sandy przyjechał nieco wcześniej, toteż poczęstował się kawą z wielkiego ekspresu stojącego obok lodówki. Wokół niego krzątali się funkcjonariusze biura szeryfa, z aresztu na tyłach budynku dobiegały różne hałasy. Sweeney wpadł na niego w korytarzu i poprowadził szybko do swego gabinetu, spartańskiego pokoiku umeblowanego podniszczonymi, najtańszymi sprzętami, z szeregiem wyblakłych fotografii polityków na ścianie.

– Proszę usiąść – rzucił, wskazując mu rozchwierutane krzesło.

Sandy ostrożnie przysiadł na brzeżku. Sweeney zajął miejsce za biurkiem.

– Pozwoli pan, że będę nagrywał? – Nie czekając na odpowiedź, włączył wielki szpulowy magnetofon stojący pośrodku biurka. – Rejestruję wszystkie rozmowy.

– Proszę bardzo – mruknął Sandy, gdyż nie miał wyboru. – Dziękuję, że znalazł pan dla mnie czas.

– Nie ma za co.

Nawet się nie uśmiechnął. Zarówno każdy jego gest, jak i mina świadczyły dobitnie, że jest bezgranicznie znudzony. Przypalił papierosa i pociągnął łyk parującej kawy z plastikowego kubeczka.

– Przejdę od razu do rzeczy – zaczął Sandy, jakby chciał dać do zrozumienia, że mógłby podjąć dyskusję o pogodzie. – Dostałem anonimową wiadomość, iż życie Patricka jest prawdopodobnie zagrożone.

Brzydził się kłamstwem, lecz w tych okolicznościach musiał realizować plan ułożony przez jego klienta.

– A komu by zależało na informowaniu pana o tym, co może grozić pańskiemu klientowi?

– Korzystam z pomocy prywatnych detektywów przy zbieraniu materiałów. Pochodzą stąd, znają więc mnóstwo ludzi. I jeden z nich przekazał mi plotki, jakie wpadły mu w ucho. Nie ma w tym niczego nadzwyczajnego.

Sweeney przyjął wyjaśnienie z kamienną twarzą. W zamyśleniu palił papierosa. W ciągu ubiegłego tygodnia on sam słyszał dziesiątki przeróżnych plotek na temat wyczynów Lanigana, w końcu ostatnio ludzie prawie nie mówili o niczym innym. A wiele z tych plotek dotyczyło także ewentualnego zamachu na życie Patricka. Szeryf doszedł jednak do wniosku, iż znacznie lepiej zna miejscowe środowiska przestępcze od adwokata, zwłaszcza że ten pochodził z Nowego Orleanu. Postanowił więc oddać mu inicjatywę.

– Padło jakieś nazwisko?

– Tak. Człowiek nazywa się Lance Maxa. Zapewne zna go pan.

– Owszem.

– Zajął miejsce Patricka u boku Trudy zaraz po pogrzebie.

– Można by powiedzieć, że to Patrick na krótko zajął miejsce Lance’a – wtrącił Sweeney, uśmiechając się wreszcie.

W jego przekonaniu Sandy rzeczywiście niewiele wiedział, na pewno mniej od niego.

– Domyślam się, że zna pan historię związku Trudy i Lance’a – odparł nieco ośmielony McDermott.

– Zgadza się. Jest ona znana chyba wszystkim tutejszym mieszkańcom.

– Tak myślałem. Zatem wie pan również, że Lance to nieciekawy typek, a według plotek szuka obecnie płatnego zabójcy.

– Za ile? – rzucił sceptycznie szeryf.

– Tego nie wiem, w każdym razie ma pieniądze, podobnie jak doskonały motyw.

– Do mnie też dotarły podobne wieści.

– To świetnie. I co pan zamierza?

– W jakiej sprawie?

– Zapewnienia memu klientowi bezpieczeństwa.

Sweeney westchnął głośno, jakby z trudem się pohamował od wybuchu złości.

– Przecież Lanigan przebywa na terenie bazy wojskowej, jest pod ochroną dwóch moich ludzi oraz agentów FBI. Nie sądzę, aby potrzebne były ostrzejsze środki bezpieczeństwa.

– Wcale nie zamierzałem dyktować, jak powinien pan wykonywać swoje obowiązki, szeryfie.

– Naprawdę?

– Oczywiście. Proszę jednak zrozumieć, że mój klient jest bezgranicznie przerażony. Tylko dlatego zgodziłem się z panem rozmawiać w jego imieniu. Ukrywał się przez cztery i pół roku, aż w końcu został schwytany. Teraz dręczą go głosy prześladowców, widzi ich niemal na każdym kroku. Jest przekonany, że nastąpi próba zamachu na jego życie, toteż zwrócił się do mnie z prośbą o zapewnienie mu bezpieczeństwa.

– Nic mu nie grozi.

– Na razie. Mógłby pan jednak porozmawiać z Lance’em, powiedzieć mu o krążących plotkach i trochę go nastraszyć. Gdyby zyskał podejrzenia, że jest obserwowany, może zrezygnowałby ze swych idiotycznych planów.

– Lekkomyślność to jego przyrodzona cecha.

– Być może, ale Trudy jest chyba rozsądniejsza. Gdyby poczuła, że może zostać pociągnięta do odpowiedzialności, zapewne szybko przywołałaby Lance’a do porządku.

– To fakt, dość skutecznie trzyma go na smyczy.

– Właśnie to miałem na myśli. Przecież ona nie jest aż tak lekkomyślna.

Sweeney przypalił następnego papierosa i spojrzał na zegarek.

– To wszystko? – zapytał, chcąc najwidoczniej pozbyć się gościa. Dawał do zrozumienia, że obowiązków szeryfa nie można porównywać ze zwykłą pracą biurową.

– Jeszcze jedna sprawa. Znów proszę nie zrozumieć, że próbuję pana pouczać. Patrick żywi wobec pana głęboki respekt. Ma jednak tę świadomość, że byłby znacznie bezpieczniejszy tam, gdzie się obecnie znajduje.

– Też mi nowina.

– W więzieniu nie da się uniknąć licznych zagrożeń.

– No cóż, mógł o tym pomyśleć, zanim dopuścił się zbrodni.

Sandy puścił tę uwagę mimo uszu.

– Poza tym w szpitalu łatwiej jest mieć go na oku.

– Czy był pan kiedykolwiek w moim więzieniu?

– Nie.

– Więc proszę mi nie wmawiać, że jest tam niebezpiecznie. Zajmuję to stanowisko od dość dawna, jasne?

– Niczego nie chcę panu wmawiać.

– Właśnie słyszę. Zostało panu pięć minut. Coś jeszcze?

– Nie.

– Doskonale.

Sweeney poderwał się z miejsca i ruszył w stronę drzwi.


Sędzia Karl Huskey wjechał na teren bazy lotniczej Keeslera późnym popołudniem i bez większego pośpiechu zaczął załatwiać formalności ze służbami ochrony szpitala. Był w trakcie nużącej rozprawy o przemyt narkotyków i odczuwał silne zmęczenie. Mimo to, kiedy Patrick zadzwonił, zgodził się odwiedzić go po zakończeniu posiedzenia w sądzie.

Przed czterema laty Huskey niósł trumnę Lanigana, w czasie pogrzebu siedział obok Sandy’ego McDermotta. Wcześniej bardzo się zaprzyjaźnił z Patrickiem. Poznali się już podczas pierwszej sprawy cywilnej, w której tamten występował po przeniesieniu się do Biloxi. Szybko nawiązali bliższą znajomość, do czego w znacznym stopniu przyczyniły się częste spotkania na gruncie zawodowym. Zazwyczaj ucinali sobie długie pogawędki podczas comiesięcznych zebrań członków miejscowej palestry, a raz spili się na umór na którejś zabawie świątecznej. Dwa razy do roku grywali wspólnie w golfa.

Przez trzy lata pobytu Lanigana w Biloxi obaj kultywowali tę bliską i zażyłą znajomość. Ale dopiero w ostatnich miesiącach przed zniknięciem Patricka wywiązała się prawdziwa przyjaźń. Teraz zaś, z perspektywy czasu, można było ocenić powody, dla których tamten postanowił zacieśnić stosunki z sędzią okręgowym.


W pierwszych miesiącach po wypadku przedstawiciele lokalnego światka prawniczego – a zwłaszcza ci, którzy bliżej znali Lanigana, w tym także Karl – lubili w piątkowe popołudnia spotykać się przy piwie w sali barowej restauracji Mary Mahoney i podejmować nieskończone próby wyjaśnienia zagadki Patricka.

Sporą część winy zrzucano na jego żonę, chociaż zdaniem Huskeya głównym powodem było to, że Trudy stanowiła najłatwiejszy cel. W końcu, przynajmniej z pozoru, w małżeństwie Laniganów nie działo się aż tak źle. Na pewno Patrick nie zwierzał się ze swych kłopotów, w każdym razie nie mówił o nich nikomu spośród osób, które zaglądały do baru Mary Mahoney. W dodatku poczynania Trudy, a więc zakup wyzywająco czerwonego rollsa, sprowadzenie do domu dawnego kochanka, a przede wszystkim głęboka pogarda, z jaką zaczęła się do wszystkich odnosić, budziły powszechny niesmak, uniemożliwiając jednocześnie obiektywną ocenę zdarzeń. Nikt nie miał pewności co do tego, z iloma mężczyznami sypiała w czasie trwania małżeństwa. Ale trafiały się i przeciwne opinie. Buster Gillespie, kierownik kancelarii sądu, jawnie wyrażał swój podziw dla Trudy. Jego żona przed laty zaprzyjaźniła się z nią podczas jakiegoś balu na cele dobroczynne i od tamtej pory Gillespie nie przepuścił okazji, aby nie zmącić atmosfery zgorszenia głośnym wychwalaniem Trudy. Był jednak w mniejszości. A ponieważ Trudy stanowiła temat licznych plotek, łatwo było ją publicznie krytykować.

Z pewnością drugim ważnym motywem działań Patricka stał się olbrzymi stres związany z jego zawodem. Kancelaria adwokacka przeżywała okres świetności i jemu nadzwyczaj zależało na wejściu do grona wspólników. Pracował po nocach i podejmował się prowadzenia najtrudniejszych spraw, których żaden ze starszych kolegów nie chciał. Nawet przyjście na świat Ashley Nicole nie odmieniło trybu jego życia. I po trzech latach starań został w końcu wspólnikiem firmy, chociaż mało osób spoza kancelarii o tym wiedziało. Niemniej któregoś dnia w sądzie z dumą przedstawił ów fakt Huskeyowi. Nie oznaczało to jednak wcale, że zamierza spocząć na laurach.

Był więc stale przemęczony i zestresowany, chociaż to samo dało się powiedzieć o większości prawników, których Karl spotykał na sali sądowej. Najbardziej rzucały się w oczy zmiany w wyglądzie Patricka. Miał sto osiemdziesiąt trzy centymetry wzrostu i podobno nigdy nie zaliczał się do szczupłych, mimo że utrzymywał, iż podczas studiów sporo biegał, robiąc po sześćdziesiąt kilometrów tygodniowo. Ale po rozpoczęciu kariery adwokackiej przestał dbać o siebie. Stąd też stopniowo tył, a proces ten nabrał szczególnego tempa w ostatnim roku jego pobytu w Biloxi. Patrick nic sobie jednak nie robił z kpin kolegów. Karl także parokrotnie zwrócił mu uwagę na tuszę, lecz Lanigan dalej obżerał się bez umiaru. Jakiś miesiąc przed wypadkiem wyznał Huskeyowi, iż waży sto pięć kilogramów, a jego wygląd coraz częściej staje się powodem kłótni z żoną. Trudy bowiem z zapałem po dwie godziny dziennie ćwiczyła aerobik, najczęściej podczas programów telewizyjnych prowadzonych przez Jane Fondę, zachowywała więc figurę modelki.

Patrick przyznał także, iż niepokojąco wzrosło mu ciśnienie krwi, musi zatem poważnie rozpatrzyć konieczność przejścia na ścisłą dietę. Karl gorąco go do tego zachęcał. Dopiero po wypadku się dowiedział, że Lanigan wcale nie cierpiał na żadne dolegliwości krążenia.

Teraz zaś całkiem oczywisty wydawał się powód, dla którego Patrick wcześniej nie dbał o tuszę, skoro tak szybko pozbył się nadwagi.

Z tej samej przyczyny zapuścił brodę. Przestał się golić w listopadzie 1990 roku, powtarzając w żartach, iż chce tym sposobem ściągnąć na siebie myśliwskie szczęście. Zresztą gęste brody nie były rzadkim widokiem wśród prawników w Missisipi. Stres zawodowy sprawiał, że wielu przedstawicieli tej profesji pragnęło się pozornie odmłodzić. A zarost Lanigana stał się kolejną przyczyną kłótni małżeńskich. W dodatku jego szpakowata broda zaczęła się szybko robić siwa, nic więc dziwnego, że Trudy nie mogła znieść widoku, do którego wszyscy zdążyli już przywyknąć.

Patrick zmienił też uczesanie, zaczął nosić dłuższe włosy na czubku głowy i po bokach, spadające do połowy uszu. Tłumaczył, że utracił stałego fryzjera i chwilowo nie może sobie znaleźć innego, zaufanego fachowca. Karl w żartach nazywał to uczesanie fryzurą Jimmy’ego Cartera z okresu kampanii wyborczej 1976 roku.

Coraz częściej wkładał luźne, obszerne ubrania, żeby zamaskować swoją tuszę. Był jednak zbyt młody na to, żeby całkowicie zrezygnować z prób schudnięcia.

Trzy miesiące przed wypadkiem Lanigan zdołał skutecznie wmówić wspólnikom, że kancelarii przydałby się folder reklamowy. Energicznie przystąpił do realizacji własnego pomysłu, gdyż wówczas chyba jeszcze nie wiedział o potajemnej umowie między kolegami a Bennym Aricią, która miała im przynieść prawdziwą fortunę. Tamci zaś, coraz bardziej pęczniejący dumą, jako że ich wielce wpływowa firma powinna niespodziewanie stać się również bardzo bogata, bez większych sprzeciwów zaakceptowali projekt Patricka – choćby tylko po to, by mu zrobić przyjemność. I każdy z nich musiał się udać do fotografa, a później jeszcze poświęcić godzinę na pozowanie do zdjęcia grupowego. Tak oto doszło do wydrukowania pięciu tysięcy broszur, przedstawiających osiągnięcia poszczególnych współwłaścicieli kancelarii. Na drugiej stronie folderu znalazła się fotografia brodatego, długowłosego i otyłego Lanigana, jakże różniącego się wyglądem od człowieka, którego aresztowano w Brazylii.

Ta sama fotografia została zamieszczona w prasie po jego upozorowanej śmierci. Nie tylko było to najświeższe zdjęcie adwokata, ale on sam wcześniej porozsyłał foldery do redakcji, niby to w celach reklamowych. Owo posunięcie stało się później przedmiotem licznych żartów w barze Mary Mahoney. Powszechnie wykpiwano Bogana, Vitrano, Rapleya i Havaraca, którzy z całą powagą, w swoich najlepszych garniturach, pozowali do fotografii reklamowych, podczas gdy Lanigan jedynie wykorzystywał sposobność do zamaskowania swojego późniejszego zniknięcia.

Przez kilka miesięcy po kradzieży pieniędzy wznoszono w barze toasty za pomyślność przebiegłego złodzieja, nieodmiennie przystępując do zabawy w zgadywankę pod hasłem: „Gdzie on teraz może przebywać?” Wszyscy życzyli mu jak najlepiej, ale i zazdrościli fortuny. W miarę upływu czasu zaskoczenie jęło słabnąć. Po szczegółowym przeanalizowaniu chytrych działań Patricka wygasło też zainteresowanie jego osobą. Życie potoczyło się utartymi szlakami. Wszyscy doszli do wniosku, że już nigdy nie usłyszą o Laniganie.


Karl nadal nie mógł uwierzyć, że w końcu Patricka aresztowano. Pogrążony we wspomnieniach, wsiadł do windy i wcisnął guzik drugiego piętra.

Zachodził w głowę, czy i on do niedawna tkwił w takim przeświadczeniu. Ostatecznie wokół Lanigana nagromadziło się bardzo wiele tajemnic. Wystarczył jeden zły dzień na sali sądowej, by w wyobraźni automatycznie pojawił się obraz Patricka wylegującego się na plaży, pochłoniętego lekturą książki, popijającego drinki bądź podrywającego młode dziewczęta. Jeśli w którymś roku nie podnoszono mu gaży, myśli natychmiast biegły ku zaginionym dziewięćdziesięciu milionom dolarów. Kiedy pojawiały się takie czy inne plotki na temat powolnego upadku kancelarii Bogana, podświadomie obarczał za to winą Lanigana. Na dobrą sprawę dopiero teraz Huskey uświadomił sobie, że przez te cztery i pół roku z takich czy innych powodów myślał o Patricku niemal codziennie.

W korytarzu na piętrze nie natknął się ani na pielęgniarki, ani na innych pacjentów. Ruszył w kierunku strzeżonych drzwi izolatki. Jeden ze strażników powitał go uprzejmie:

– Dobry wieczór, panie sędzio.

Huskey odwzajemnił powitanie, zapukał i wszedł do tonącego w półmroku pokoju.

Загрузка...