Koszary, które zajmował drugi batalion trzysta dwudziestego piątego pułku powietrznodesantowego, były prowizorycznymi budynkami z czasów drugiej wojny światowej. Drewniana konstrukcja nie odpowiadała wymogom bezpieczeństwa przeciwpożarowego, a piętrowe prycze należały do innej epoki, ale mimo to koszary jakoś spełniały funkcję tymczasowego schronienia dla jednostek przygotowujących się do wylotu z Bazy Lotniczej Pope. O wiele starsze od najsędziwszych członków Kongresu, musiały wystarczyć, dopóki jakiś miejscowy urzędnik nie przeforsuje zgody na ich wymianę.
Trzysta dwudziesty piąty pułk przygotowywał się do wylotu na Diess, planetę, o której jeszcze tydzień wcześniej nikt w pułku nie słyszał. Władze zdecydowały, że aż do wylotu powinni być pozbawieni kontaktu ze światem, i dlatego pozostali w „C-LOC”. Nikt z nich nie potrafił rozszyfrować tego skrótu.
Wszyscy zostali całkowicie pozbawieni możliwości komunikowania się nawet z bliskimi z powodów, których nikt nie potrafił dociec. Koszary były wilgotne, zimne i niewygodne, a oni nie mieli okazji, żeby trenować, bo cały sprzęt, łącznie z pancerzami wspomaganymi, popakowano w skrzynie dla ułatwienia transportu. Jedzenie było mizerne, niewielkie racje rano i wieczorem i mieszanki regeneracyjne na lunch. Odkąd opuścili teren stacjonowania batalionu, niebo zasnuwały szare, ciężkie deszczowe chmury. Czekało ich spotkanie na odległej planecie z nieznanym wrogiem, określanym jako niepowstrzymany. A na dodatek druga drużyna trzeciego plutonu kompanii Bravo szła na wojnę z dowódcą pogrążonym w głębokiej depresji.
Sierżant Duncan zamaszyście otworzył drzwi i osunął się na najbliższą pryczę. Jego podkomendni oderwali się na chwilę od różnorodnych, najczęściej nieistotnych, zajęć rekreacyjnych. Czterech żołnierzy nieprzerwanie grało w karty. Dwaj inni bawili się grami elektronicznymi, jeden czytał, a reszta spała albo czyściła sprzęt. Odczekali chwilę, żeby zobaczyć, czy Duncan nie przekaże jakiejś informacji, a potem wszyscy wrócili do ignorowania się nawzajem.
Duncan przez moment patrzył na swoje buty, a potem się wyprostował.
— Wahadłowce lądują dziś po południu — powiedział i ziewnął. — Ale jeszcze nie ładujemy sprzętu.
— Dlaczego? — zapytał jeden z grających w karty.
— A kto ich, kurwa, wie — rzucił beznamiętnie Duncan. — Pewnie z tego samego powodu, co nie możemy ruszyć dupy z tej pieprzonej zimnicy.
— Komuś zależy, żebyśmy umoczyli! — warknął specjalista Arlo Schrenker i cisnął książką przez pokój.
— Znaczy co? — zapytał szeregowy drugiej klasy Roy Bittan, przebijając czwórką kartę przeciwnika.
— Cip, cip, cip — zaćwierkał specjalista Dave Sanborn, dowódca zespołu Bravo, kiedy brał lewę. — On mówi, że umoczymy, jak nie zorganizują nam ćwiczeń w tych pieprzonych pancerzach.
— U… M-O-CZ-Y… Ł-E-Ś! — zaintonował sierżant Michael Brecker, dowódca zespołu Alfa, przebijając asem damę Bittana w nowej lewie. — Może i ćwiczyliśmy trochę na naszym sprzęcie, ale pieprzeni Posleeni i tak zrobią z nas miazgę, bo gówno wiemy o tych cholernych pancerzach.
— Tak — powiedział Schrenker, wstał i przeszedł między stalowymi pryczami. — Właśnie o tym mówię. Nie możemy tu trenować, wcześniej też nie mogliśmy, bo musieliśmy przygotowywać się do oceny, nie zrobili nam testu ARTEP, żebyśmy nie mogli pokazać, że wszystko spieprzymy, i na statku też nie ma jak trenować, nie? Czyli to tak, jakby ktoś chciał, żebyśmy umoczyli! Po co nas, kurwa, wysyłają? Dlaczego nie poślą pieprzonych pancernych albo cholernej kawalerii? Dlaczego, kurwa, my? Jesteśmy lekkimi oddziałami desantowymi, a nie czołgistami. Co oni w ogóle chcą zrobić? Zrzucić nas z orbity?
— I piechota morska, i wojska powietrznodesantowe dostają pancerze wspomagane — powiedział Bittan, przez dłuższą chwilę przyglądając się królowi sierżanta.
— No dalej, nie śpij. Graj albo wracaj do mamusi. Gdzieś to usłyszał?
— Od zaprzyjaźnionego kapitana. Mają nas włączyć do jakiejś nowej grupy. I powiedział jeszcze, że przyślą nam jakiegoś mądralę z GalTechu, żeby nas wytrenował. — Wreszcie rzucił niską kartę na króla. — Chyba zaczynam kumać, o co chodzi w tej grze.
— No i, kurwa, dzięki Bogu — powiedział jego partner.
— Tak — potwierdził Duncan, kiedy wyciągnął ostatnio przysłany plik instrukcji i przekartkował go. — O’Neal, Michael A., pierwszy porucz…
— Co? — zapytał Schrenker.
— Był tu kiedyś jeden O’Neal z tysiąc pięćset piątej. Teraz mi się przypomniało, że był kierowcą Hornera, a Horner jest głową GalTechu. Ciekawe, czy to ten sam koleś?
— Jaki on jest? — chciał wiedzieć Schrenker.
— Niski, ale zbudowany jak pieprzony czołg, cholernie dobry w podnoszeniu ciężarów. Brzydki jak noc. Cichy, ale jak już się odezwie, to gada do rzeczy. Zbytnio nie popuszcza mało inteligentnym. Wali pięścią jak młotem.
— Kiedy go spotkałeś? — zapytał Schrenker.
— W dziewięćdziesiątym siódmym? Może ósmym?
— A gdzie się dowiedziałeś, jak wali pięścią? — spytał zafascynowany Bittan.
— U Ricka — odpowiedział krótko Duncan, mając na myśli sławny bar topless w Fayetteville. — Jest tu kilka ciekawych dupereli — dodał, wertując dokument.
— Na przykład? Instrukcja, jak grać w pchełki w pancerzu? — zapytał Brecker i wziął ostatnią lewę dzięki dziesiątce karo. — Kurde, i tak trzeba by oszukiwać.
— Nie, zasrany łbie, instrukcja, jak, kurwa, przeżyć! — wrzasnął Duncan.
— Hej, zasrańcu! — warknął Brecker, odrzucił karty i zerwał się na równe nogi, wystawiając palec wskazujący jak ostrze noża. — Jak będę chciał usłyszeć od ciebie takie gówno, ścisnę ci łeb, aż samo wypłynie!
— Ty się lepiej, kurwa, uspokój, sierżancie — warknął Duncan i odsłonił zęby w grymasie złości.
Reszta drużyny zamarła, obserwując kłótnię podoficerów. Starcie zaskoczyło wszystkich, nawet samych zainteresowanych. Duncan trzasnął plikiem dokumentów o podłogę, kiedy drugi sierżant nie chciał ustąpić.
— I to, kurwa, najlepiej od razu — ciągnął. — Jak masz coś do powiedzenia, możemy to omówić na zewnątrz — dokończył prawie normalnym głosem, ale grymas gniewu nie zniknął z jego twarzy.
Twarz Breckera zmieniła się, jego duma i złość zapędziły go w kozi róg, ale dyscyplina, dzięki której uzyskał aktualny stopień wojskowy, nakazywała mu odpowiedzieć.
— Dobra, chodźmy na zewnątrz, sierżancie.
Ostatnie słowo było wypowiedziane jak pogardliwy epitet.
Dwaj podoficerowie sztywnym krokiem opuścili pomieszczenie, odprowadzeni spojrzeniami pozostałych członków drużyny.
— Dobra — rzucił Duncan, zatrzymał się i pochylił, żeby spojrzeć w twarz niższemu podoficerowi, kiedy obydwaj minęli róg koszar. — O co ci, kurwa, chodzi?
— O ciebie, pieprzony sukinsynu! — warknął młodszy podoficer, usilnie starając się nie podnosić głosu.
Stali tuż przy głównej drodze i obydwaj zdawali sobie sprawę z niebezpieczeństwa, które im groziło. Otwarty konflikt zakończyłby się natychmiastowym wymierzeniem kary przez ich zwierzchników.
— To była moja cholerna drużyna, zanim cię tu wepchnięto, a teraz wszystko się, kurwa, rozpada! Weź się w garść, do cholery!
Twarz Duncana pozostała spokojna, ale nie mógł znaleźć słów natychmiastowej odpowiedzi. Cisza dała Breckerowi okazję do dalszego ataku.
— Dali cię tu, mimo że jesteś dupa wołowa. Nie mogę rozkazywać pieprzonej drużynie, bo nie słuchają mnie, kiedy im zrzędzisz nad uchem. Więc zamknij mordę, przestań gderać i prowadź ich! Prowadź ich, słuchaj rozkazów albo zejdź mi, kurwa, z oczu!
— Ach, więc wiesz wszystko o prowadzeniu drużyny? — szepnął Duncan, konwulsyjnie zaciskając pięści.
Bronił się, ale wiedział, że oskarżenie było słuszne.
— Wiem przynajmniej, że nie mogę siedzieć cały dzień na dupie i psioczyć!
— Ach tak?…
Duncan oderwał nagle wzrok od wpatrzonych w niego gniewnych oczu i spojrzał na ścianę koszar. Poczuł, że oczy zaszły mu łzami, i szybko zmienił temat.
— Dziesięć pieprzonych lat, Brecker. Dziesięć pieprzonych lat w tej zasranej dziurze. Nie mogę się stąd wyrwać.
Wpisują mnie na listę żołnierzy, których mają wysłać do Panamy albo Korei albo innej zasranej dziury, tylko po to, żeby później stwierdzić, że jestem niezbędny, i nakłonić mnie do pozostania w jednostce. Potem zmienia się pieprzone dowództwo, a nowy przełożony myśli, że jestem bardziej bezużyteczny niż pył na poligonie. Zgłaszam się wtedy do czegoś innego, ale okazuje się, że jestem niezbędny i nie mogę zmienić wojskowej specjalności zawodowej. Jedyny pieprzony sposób, w jaki mógłbym wydostać się z Bragg, to zrezygnować ze statusu żołnierza wojsk powietrznodesantowych, ale to tylko inne określenie rezygnacji ze służby w ogóle. W końcu nareszcie dostaję paski starszego sierżanta, jakieś cztery lata później, niż powinienem był je dostać, a teraz to. Po prostu nie mogę już tego, kurwa, wytrzymać, nie mogę.
— Musisz. Przynajmniej zostawili ci jakiś porządny stopień wojskowy. Ja bym cię wysłał do Leavenworth.
— Nie mogli.
— Obciąłeś Reedowi nogi, draniu! Jasne, że mogli!
— Znałeś go?
— Byliśmy w tym samym pieprzonym plutonie ćwiczebnym.
— Nie mogli mnie postawić przed sądem wojskowym i wygrać — mruknął Duncan. — Sprawa nie przeszłaby nawet przez biuro JAG. Wtedy tego nie wiedziałem. Szkoda, że im nie pozwoliłem spróbować. To był sprzęt eksperymentalny. Nie powinienem był móc zrobić tego, co się stało. Nie zatwierdza się takiego sprzętu, po prostu się nie zatwierdza. Jeśli to była czyjaś wina, to GalTechu, że przysłał nam ten złom.
— Nadal go mamy!
— Znowu go zatwierdzili, wiesz? Ale teraz nie można już wygenerować takiego samego pola; próbowałem.
— Co?!
— Tym razem byłem ostrożny. W każdym razie nie da się. Ale problem polega na tym, że można postawić przed sądem wojskowym kogoś, kto złamał rozkazy, ale jeśli wypadek nastąpił z powodu niedostatecznego wyszkolenia albo braku doświadczenia, przepisy jasno stanowią, że nie można za to nikogo ukarać. Więc czy powinienem być teraz sierżantem? Sam powiedz.
— Powinieneś być pieprzonym cywilem — rzucił Brecker, ale w jego głosie nie było już złości. Musiał uznać logikę takiego rozumowania, niezależnie od swoich uprzedzeń. — Ale sprawa nie polega na tym, czy powinieneś być sierżantem, tylko czy powinieneś być dowódcą drużyny. Weźmiesz się w garść czy nie?
— Nie wiem — przyznał Duncan, zrezygnowany.
Przykucnął i oparł się o ponurą ścianę koszar, a deszcz kapiący z dachu wsiąkał w jego beret.
— Za każdym razem, kiedy mieszali mnie z błotem, jakoś potrafiłem się otrząsnąć, ale tym razem będzie mi trudno — dodał.
— Nie zmieszali cię z błotem, idioto, upiekło ci się.
— Nie, słyszałem, że pułkownik był świadom przepisów. I tak by mi się upiekło, a teraz mogę wystąpić o rewizję i pewnie nawet odzyskać rangę. Próbuję się tego dowiedzieć. Ale kiedy o tym myślę, nie myślę o drużynie.
— To zacznij lepiej myśleć o swoich obowiązkach, bo inaczej góra uzna, że się nie nadajesz, i zostaniesz tylko specjalistą.
— „Lecę w dół po szczeblach raz po raz” — zanucił Duncan.
— Właśnie — zgodził się sztywno Brecker, który nie rozpoznał cytatu. — Ale nie musisz. Wystarczy, że się trochę ockniesz, potrenujesz, i wszystko będzie dobrze.
— Tak — powiedział Duncan.
Nagle uderzyła go jakaś myśl. Umilkł na chwilę, żeby się nad nią zastanowić. Czuł się tak, jakby zdjęto mu z oczu czarną opaskę.
— Czytałeś instrukcję?
— Nie, ale i tak nie mamy pancerzy, żeby w nich trenować.
— Nie, ale mamy mundury do zaprawy fizycznej.
— Tak — zgodził się cierpko Brecker, nie zauważając jeszcze nagłej zmiany w głosie rozmówcy. — Tak jakbyśmy na Diess mieli biegać. Jedyną pieprzoną okazją do biegu będzie ucieczka.
— Mamy plac — mruknął Duncan.
Jego umysł zaczynał pracować na wysokich obrotach.
— Tak, pobiegnijmy w trasę. Pułkownikowi to odpowiada, i w dzień, i w nocy. Czy słońce, czy deszcz, pułkownik zawsze mobilizuje nas swoim przykładem do biegu po błotnistym szlaku. Jestem pewien, że drużyna będzie zachwycona propozycją wielogodzinnego biegu w deszczu.
— „W przypadku braku pancerzy można przeprowadzić musztrę w lekkich mundurach do ćwiczeń fizycznych przy użyciu standardowych metod lub polowych symulacji broni i oporządzenia pancerzy wspomaganych.” — Co?
— Tak jest napisane w instrukcji. Porozmawiam z sierżantem Greenem. Każ chłopakom wyjąć mundury do ćwiczeń.
— Cholernie leje deszcz — powiedział Brecker, wskazując na ponure niebo.
— Wielkie mi rzeczy. To są oddziały piechoty, nic im będzie, jak trochę zmokną. I niech się zastanowią, czym można symulować broń.
— Odbiło ci.
— Chcesz przeżyć czy nie?
— Tak, ale…
— To musimy ćwiczyć „w przypadku braku pancerzy…” — To co, mamy biegać po błotnistym placu w pieprzonych sweterkach? Czemu nie w mundurach polowych?
— Chcesz biegać w buciorach? Dostać odcisków? To nie jest jogging, tylko musztra.
— Ale…
— Migiem, sierżancie Brecker. Ja idę porozmawiać z sierżantem Greenem.
— Dobra…
— Duncan, co ty paliłeś?
Pokój starszego podoficera był po prostu wydzieloną częścią koszar. Naprzeciwko znajdowała się inna odgrodzona przestrzeń, która służyła jako biuro. Niestety wojsko nie pomyślało o zaopatrzeniu tego pomieszczenia w jakiekolwiek meble. Sypialnia dowódcy plutonu w zasadzie nie różniła się od sypialni pozostałych żołnierzy: stało w niej metalowe łóżko z materacem bez pościeli. Na posłanie dowódcy składała się starannie ułożona podszewka płaszcza przeciwdeszczowego i gortexowy śpiwór. Kiedy Duncan wszedł do pokoju, sierżant Green ślęczał właśnie nad nowymi instrukcjami postępowania, walcząc z ogarniającą go powoli gorączką. Inny dowódca drużyny zdążył mu już donieść o utarczce słownej między Duncanem i Breckerem i ich nagłym wyjściu, więc sierżant spodziewał się, że doszło do oczekiwanej przez pozostałych podoficerów walki. Niespodziewana prośba Duncana absolutnie go zdezorientowała.
— Niczego, sierżancie — odpowiedział zszokowany Duncan.
Nie, żeby w ogóle nie używano narkotyków w wojsku, ale przypadki takie ścigano i tępiono tak rygorystycznie, jak homoseksualizm i komunizm w latach czterdziestych i pięćdziesiątych. Było zupełnie nieprawdopodobne, żeby od czasu rozpoczęcia służby dziesięć lat temu Duncan wąchał, palił, żuł, wkładał pod język albo wstrzykiwał sobie cokolwiek, czego nie zapisał mu lekarz, bo inaczej nie utrzymałby się w wojsku przez dziesięć lat.
— Po prostu wydaje mi się, że tracimy wspaniałą okazję.
— Więc co chcesz zrobić?
— Chcę zabrać drużynę na musztrę na placu apelowym. Metody ćwiczeń opisane w instrukcji są całkowicie różne od tych, do których jesteśmy przyzwyczajeni. Podobają mi się systemy, które opracowali, sposób, w jaki jednostki się przemieszczają i koordynują działania. No i żołnierze ruszyliby wreszcie tyłki, a poza tym, do diabła, ja też miałbym co robić.
— Tak — powiedział sierżant Green po chwili zastanowienia.
Przejrzał te same rozdziały instrukcji i zastanawiał się, kiedy mogliby zacząć trening. Poza tym nie zauważył propozycji ćwiczeń bez pancerzy wspomaganych.
— Dobra, omówię szczegóły z górą, ale już teraz chcę, żebyś coś zrobił. Weź drużynę i zacznij trening. Mają być możliwie dobrze wyćwiczeni. Jeżeli zostaniemy tu jeszcze przez trzy dni, spróbuję włączyć do ćwiczeń resztę kompanii, a twoja drużyna będzie je demonstrować. Pasuje?
— Świetnie! — Twarz Duncana rozjaśnił na chwilę pierwszy uśmiech, jaki sierżant Green widział u niego od czasu zastosowania Artykułu 15. — Zaraz się do tego zabieramy!
— Tylko tak trzymać, sierżancie — kiwnął głową Green.
Duncan wyszedł dziarsko na zewnątrz i miał wrażenie, jakby zdjęto mu z barków część jakiegoś przytłaczającego ciężaru.
Drużyna stała w formacji klinowej z sierżantem Duncanem na czele. Sierżant odwrócił się, żeby spojrzeć na ośmiu przygnębionych żołnierzy w szarych mundurach do ćwiczeń fizycznych.
— Dobra — powiedział, kiedy znów zaniosło się na lekki deszcz. — Różnica między taktyką działań w pancerzach wspomaganych a taktyką zwykłej piechoty polega na tym, że w przypadku pancerzy trzeba położyć większy nacisk na akcje szturmowe i przyspieszenie. Wojska powietrznodesantowe są zbyt powolne w porównaniu z nami; jednostki pancerzy wspomaganych są raczej jak kawaleria pancerna. Na początek poćwiczymy kilka prostych manewrów.
Myślcie o tym jak o grze w piłkę nożną: klin, napastnik z prawej, napastnik z lewej, obrońca z prawej, obrońca z lewej i linia autu. I jedynym sposobem trenowania walki w pancerzach na otwartej przestrzeni jest bieganie.
Zaczniemy pomału, a potem zwiększymy tempo. Bez obaw, za chwilę w ogóle nie będziecie już czuli deszczu.
— Kapitanie Brandon, dzwoni major — zawołał urzędnik kompanii przed otwarte drzwi biura dowódcy.
Bob Brandon spodziewał się tego telefonu, odkąd jego kompania zaczęła na placu apelowym intensywne ćwiczenia taktyki jednostek pancerzy wspomaganych. Niechętnie podniósł słuchawkę interkomu.
— Kapitan Brandon.
— Bob, mówi major Norton.
— Słucham, sir.
— Dlaczego pańskie oddziały odbywają ćwiczenia z taktyki pancerzy?
— Wydawało mi się to właściwe, sir. Jesteśmy jednostką pancerzy wspomaganych.
Jeśli nawet major Norton wyczuł sarkazm, nie dał tego po sobie poznać.
— Problem polega na tym, że zbyt wiele metod ćwiczeniowych wymaga rewizji. Pułkownik i ja czytamy instrukcje i kiedy będziemy gotowi, a mam tu na myśli gotowość operacyjną, sporządzimy harmonogram ćwiczeń z uwzględnieniem wszystkiego, co ma się naszym zdaniem w nim znaleźć. W tej cholernej taktyce jest za dużo broni pancernej, a za mało piechoty. Pozabijają nas, jeśli zastosujemy połowę przewidzianych tu manewrów! Tymczasem proszę się trzymać ustalonego harmonogramu, rozumie pan, kapitanie?
— Tak jest, sir. Pragnę jednak zaznaczyć, że harmonogram przewiduje konserwację sprzętu. Do sprzętu mają dostęp kapitanowie.
— Wiem co przewiduje harmonogram, do cholery, sam go pisałem, zapomniał pan? W następnym tygodniu zajmiemy się tymi pancerzami wspomaganymi. Będą to manewry, które pułkownik i ja sprawdziliśmy i na które się zgadzamy. Do tego czasu ma się pan trzymać ustalonej rozpiski! Wyrażam się jasno, kapitanie, czy może życzy pan sobie, żeby pułkownik wyjaśnił to panu bardziej szczegółowo?
— Nie, sir. To nie będzie konieczne. W najbliższej przyszłości sam szerzej omówię to z pułkownikiem.
— A to jest…? — zapytał sierżant Duncan, trzymając w górze kartę z rysunkiem. — Sanborn?
— Mmm, minóg?
— Tak, a minóg to…? — zapytał o treść informacji po drugiej stronie karty.
— Lądownik. Mmm, uzbrojenie kosmiczne, na przykład… eee, działa plazmowe i inne gówno. Trochę broni przeciwpiechotnej, naprawdę straszne paskudztwo. Aha, potrafi namierzyć stanowiska artylerii, więc nie wolno wzywać wsparcia ogniowego, kiedy jakiś jest w pobliżu.
— Tak jest. Coś jeszcze, na przykład takie duperele jak liczba żołnierzy na pokładzie?
— Od czterystu do pięciuset? Tak, podobnie jak każda z ich kompanii. I jeszcze ze dwóch Wszechwładców.
— Zgadza się. Po czym można go rozpoznać?
— Jeśli coś wygląda jak drapacz chmur, ale się rusza, to jest to pieprzony minóg — zdefiniował lakonicznie sierżant Brecker.
— No i, kurwa, zgadłeś! — przytaknął Duncan i zgrabnie wrzucił kartę do pudełka. — Jeśli nie potraficie rozpoznać minoga, to idźcie lepiej do okulisty. Następny na liście posleeńskiego sprzętu, który mamy umieć identyfikować, jest ten wielki skurwiel — podniósł do góry kolejną kartę. — Bittan?
— Dodekaedr D, czyli dowodzenia. Najważniejsza część składowa dodekaedru B, czyli bojowego. Dwunastościenna bryła. Na jedenastu ścianach mieszanka broni międzygwiezdnej. Dodatkowo uzbrojenie przeciwpiechotne. Napęd międzygwiezdny. Mmm, zwykle tysiąc sześciuset żołnierzy na pokładzie, sporo Wszechwładców, trochę lekkich pojazdów pancernych. Po przyłączeniu dwunastu minogów tworzy dodekaedr B, który jest główną jednostką bojową Posleenów.
— Bardzo dobrze. Nawet wspaniale. Jak można go rozpoznać?
— Wygląda jak dodekaedr B, tylko że jest mniejszy, poza tym dodekaedry B mają zauważalne przerwy między przyłączonymi minogami.
— Blisko. Prawidłowa odpowiedź brzmi: jeśli chce się wam robić w portki ze strachu i zwiewać, to jest to albo dodekaedr B, albo D, przy czym zasadniczo nie ma znaczenia, który.
— Jak długo będziemy się jeszcze zajmować tymi duperelami? — zapytał retorycznie sierżant Brecker.
Harmonogram szkolenia, zgodnie z rozkazem dowódcy batalionu, przeczytano każdej kompanii na porannym apelu. Autoryzowane ćwiczenia z taktyki pancerzy, przewidziane na trzydzieści pięć godzin tylko w jednym tygodniu, polegały na „Identyfikacji Znanych Pojazdów i Sprzętu Posleenów”. Było dwadzieścia pięć jednostek.
W następnym tygodniu mieli się zająć punktem pod tytułem „Poznaj Swój Pancerz Wspomagany”. To też tylko na podstawie książki; nie było dostępnych pancerzy do obejrzenia.
Bittan wyłowił z pudełka kartę z minogiem.
— Naprawdę chciałbym to zatrzymać — powiedział nieśmiało.
Duncan wyglądał na zmartwionego.
— Przykro mi, stary, nie chciałem was w to wszystko wpieprzyć.
— Nie przejmuj się — powiedział sierżant Brecker. — Mimo że te pieprzone ćwiczenia z zewnątrz źle wyglądały, to jednak mieliśmy poczucie, że się czegoś uczymy. To nie twoja wina, że dowództwo ich zabroniło i zastąpiło właśnie czymś takim.
— U… M-O-CZ-Y… — zaczął intonować Stewart.
— Uwaga, żołnierze! — huknął specjalista stojący w połowie drogi do wyjścia z koszar.
— Spocznij, a nawet siadać — zawołał kapitan Brandon. — Wezwać żołnierzy z drugiego pomieszczenia i wszystkich obudzić. Mam nowinę!!!
— Co się dzieje, sir? — zapytał jeden ze specjalistów od moździerzy.
— Zaczekajcie, aż wszyscy tu będą. Nie chciałbym się powtarzać. — Uśmiechnął się. — Jak wam się podoba szkolenie, żołnierzu?
Specjalista od moździerzy przestąpił z nogi na nogę i po chwili odpowiedział.
— Jest do dupy, sir.
— Miło mi słyszeć, że pierwszy sierżant i ja nie jesteśmy jedynymi, którzy tak sądzą.
Reszta zebranych parsknęła śmiechem.
Wchodzący żołnierze ustawili się wzdłuż ścian koszar. Kiedy wojskowych przestało przybywać i zrobiło się tłoczno, kapitan Brandon usadowił się na jednej z piętrowych pryczy. Rozejrzał się po białych, czarnych i brązowych twarzach, żeby upewnić się, że większość była obecna.
— Dobra, słuchajcie. Otrzymaliśmy rozkaz wylotu pojutrze. — Rozległy się zaniepokojone pomruki. — Właśnie, to dobrze czy źle? Cóż, wydostaniemy się stąd, ale będziemy w jeszcze większym więzieniu. Dowództwo stwierdziło jednak, że uzyskamy dostęp do sprzętu, kiedy wsiądziemy na pokład statku. Tymczasem chcę, żebyście nauczyli się możliwie najwięcej o pancerzach wspomaganych. Nie będziemy mieli wiele pracy ze sprzętem, dopóki nas nie zaatakują, więc macie przeczytać pieprzony podręcznik! Jak rozumiem, jest tylko jeden na drużynę, więc czytajcie na głos. Czytajcie w czasie wolnym, między ćwiczeniami! To jest jedyna cholerna karta, którą możemy zagrać!
Więc uczcie się, jak nigdy dotąd w szkole. Williams — wskazał na drugiego plutonowego — maksymalny efektywny zasięg granatnika pancerza wspomaganego?
— Eee, jakaś wskazówka, sir?
— Dwieście metrów, sierżancie. Skoro wy tego nie wiecie, to wasza drużyna na pewno też nie. Duncan, maksymalny efektywny zasięg karabinu grawitacyjnego M-300?
— Równy maksymalnemu efektywnemu zasięgowi systemu naprowadzającego, sir.
— Wyjaśnijcie.
— Pociski z karabinu grawitacyjnego mogą opuścić orbitę okołoziemską, sir. Trafią we wszystko, co da się namierzyć.
— Zgadza się. Szeregowy Bittan, co to jest minóg i jak go rozpoznać?
Bittan zerknął na sierżanta Breckera i dostrzegł kiwnięcie głową.
— Hmm, to jest lądownicza część dodekaedru B, zewnętrzna warstwa, która go otacza. I… jeśli coś wygląda jak drapacz chmur, ale lata, to jest to minóg, sir.
Kapitan Brandon zaśmiał się.
— Dobra odpowiedź, żołnierzu…
— Załoga składa się z czterystu wojowników i jednego albo dwóch Wszechwładców. Pojedyncza broń kosmiczna w osi pionowej. Zwykłe silniki startowe i napęd kosmiczny…
— Dzięki, Bittan, o to chodziło. Wszyscy macie się zapoznać z materiałami. Broń, taktyka, wyposażenie wroga.
Miejmy nadzieję, że dostaniemy nasz sprzęt do ręki, kiedy już będziemy na statku, ale do tego czasu uczyć się, uczyć i jeszcze raz uczyć. Wchodzimy na pokład pojutrze o dziesiątej trzydzieści. To wszystko.
— Sir — zagadnął Schrenker — będziemy mogli zadzwonić do rodziny?
— Nie. — Kapitan Brandon nie wyglądał na zadowolonego, kiedy musiał przekazać tę informację. — Kazano nam się nie ujawniać i niech tak zostanie. Dopiero z pokładu będzie można wysłać wiadomość do rodziny, ale nie wcześniej, niż znajdziemy się w kosmosie.
Rozległ się pomruk niezadowolenia, ale na tym się skończyło.
— Tak jest, sir.
— Dobra, chłopaki, wracajcie do swoich zajęć. Co macie robić?
— Uczyć się — odpowiedzieli chórem.
Machnął ręką i wyszedł, a kompania podzieliła się na rozmawiające ze sobą grupki.