30

Prowincja Andata, Diess IV
06:26 czasu uniwersalnego Greenwich, 19 maja 2002

Mike brnął pod prąd płynącej wody, zwisał na linie jak przynęta na żyłce wędkarskiej i szczerze żałował, że okazał się mądrzejszy i nie wymyślił lepszego planu.

Kiedy stworzono już prowizoryczną śluzę, a teren został zalany, pojawił się problem z poruszaniem się przez kanały wodociągowe. Między miejscami nie podbitymi jeszcze przez wroga, gdzie wciąż korzystano z wody, a wyrwami w rurach prędkość przepływu była dość duża. Dobry pływak bez obciążenia może płynąć pod prąd wody o prędkości od trzech do czterech węzłów. Mike oszacował szybkość nurtu w miejscu, gdzie się znajdowali, na siedem węzłów.

Mike trenował już pod wodą w pancerzu wspomaganym, ale zawsze była to woda stojąca. Kiedy sprawdził nurt przy pierwszym rozwidleniu, odniósł przygnębiające wrażenie, że sprzęt okaże się nic niewart, zwłaszcza że brak mocy nie pozwalał „przelecieć” w pancerzu pod wirnikami. Nadal nie był pewien, na czym, oprócz „nabicia Posleenów na pal”, miała polegać jego misja, ale miał szczery zamiar zobaczyć jeszcze fluorescencyjne słońce Diess, i to szybko. Oznaczało to, że musi się wydostać ze strefy całkowitego zniszczenia, a jedyna droga prowadziła przez system wodociągowy, niezależnie od siły nurtu. Skoro nie można było pływać w pancerzu, pozostawała tylko przeprawa na linie. Zresztą Mike ułożył trasę, która biegła z prądem i kończyła się trzy bloki od Qualtren. Ponieważ pierwsza zasada dowodzenia głosiła, że nie należy prosić innych o zrobienie tego, co można zrobić samemu, Mike, nie bacząc na protesty sierżanta plutonu, postanowił iść jako pierwszy.

Linę zaczepiono na początku trasy uniwersalną klamrą i rozwijano w miarę marszu zwiadowcy, czyli O’Neala, który zwisał z niej jak pająk w rwącej rzece. Określono miejsca postoju, w których nurt był wolniejszy, a także ustawienie żołnierzy w kolejności do dalszego marszu. Uzgodniono, że po pierwszym postoju inni żołnierze przejmą obowiązki zwiadowców.

Dźwig i lina były wbudowane w pancerz. Dźwig był wybrzuszeniem wielkości paczki papierosów na plecach pancerza, a lina była cieńsza niż wkład długopisu. Chociaż zaprojektowano ją do pracy w warunkach niskiej grawitacji, mogła być nawijana i rozwijana przy ciążeniu trzykrotnie większym niż na Ziemi, nawet przy pełnym obciążeniu pancerza. Z drugiej strony, mimo że system szpuli i uniwersalnej klamry — „magnes” oparty na technologii współdzielenia protonów — przetestowano w warunkach pełnego zanurzenia, nigdy nie sprawdzono wytrzymałości na rozciąganie pod wodą.

Ten brak testów był osobistą porażką Mike’a, zwłaszcza że teraz musiał jako pierwszy eksperymentować z pancerzem. W razie jakiegokolwiek niepowodzenia nie miał na kogo zrzucić winy. Kiedy skakał w głąb ciemnego tunelu, obawiał się, że będzie musiał przeklinać samego siebie: projektodawcę, eksperymentatora, użytkownika. Idiotę.

W tunelu panowała nieprzenikniona ciemność, którą tylko trochę rozświetlały reflektory pancerza. Szlam z otworów wirował w wodzie. Kiedy Mike obracał się gwałtownie w szalejącym nurcie, światło na chwilę rozwidniało mrok, żeby zaraz znów zginąć wśród zawirowań. Chwilowy odblask na ścianie, czysta woda, ściana, otwór, pokruszone kawałki plastobetonu z konstrukcji, którą zbudowali kiedyś Indowy. Uczucie bezradności, obrotowe ruchy i błyskające światła przyprawiły Mike’a o potężne zawroty głowy. Gwałtownie zwymiotował, a zwrócona zawartość żołądka została przechwycona i usunięta przez systemy hełmu.

— Jak daleko jeszcze?

Na chwilę zamknął oczy, co jeszcze pogorszyło jego samopoczucie, więc otworzył je znowu i utkwił wzrok w wyświetlaczach pancerza. Sprawdzał właśnie schemat, kiedy pancerz silnie walnął w ścianę. Potężne uderzenie zostało bardzo dobrze zamortyzowane przez system i Mike prawie niczego nie poczuł.

— Dwieście siedemdziesiąt pięć metrów do pierwszego punktu — odpowiedział przekaźnik.

— Zwiększ prędkość rozwijania do pięciu metrów na sekundę.

Kiedy przekaźnik wykonał polecenie, obroty zmniejszyły się, bo pancerz przemieszczał się teraz z prędkością zbliżoną do szybkości nurtu. Mike próbował ustabilizować swoją pozycję, odchylając się, kiedy znów uderzył w ścianę.

— Michelle, ustaw dźwig na stałe naprężenie czterech i pół kilograma bez względu na prędkość rozwijania, zwiększ szybkość do dziesięciu metrów na sekundę.

— Poruczniku O’Neal, jeśli natrafi pan na dużą przeszkodę przy prędkości dziesięciu metrów na sekundę, może to spowodować poważne uszkodzenia. Według przepisów bezpieczeństwa, zalecana prędkość przy nie kontrolowanym poruszaniu się wynosi siedem metrów na sekundę.

— Michelle, sam określiłem tę specyfikację, więc jest dobra, podoba mi się. Ale czasem trzeba trochę nagiąć przepisy. Jakie maksymalne ciążenie wytrzymał żołnierz w pancerzu podczas wybuchu oparów pod Qualtren?

— Szeregowy Slettery wytrzymał sześćdziesięciopięciokrotność ziemskiej grawitacji przez pięć mikrosekund i ponad dwudziestokrotność przez trzy sekundy — odpowiedział przekaźnik.

— Więc chyba mogę wytrzymać uderzenie w beton przy mizernej prędkości dziesięciu do piętnastu metrów na sekundę? — zapytał Mike z uśmiechem.

— Mimo wszystko systemy pancerza szeregowca wykazują pewne wewnętrzne uszkodzenia — zaprotestował przekaźnik.

— Czy pancerz nadal działa?

— Ledwo.

— Chyba że tak.

Jej uwagi były dla Mike’a dużą pomocą. Przed tą małą przygodą odbyli razem ponad trzy tysiące godzin ćwiczeń, i O’Neal, pancerz i przekaźnik stali się zgranym zespołem. Dowiódł tego fakt, że Michelle bez wezwania wyświetliła ostrzeżenie, kiedy zbliżali się do miejsca odpoczynku. Ograniczenia programowe uniemożliwiały jej wprawdzie zmianę zaleconych przez Mike’a prędkości rozwijania liny, ale mogła zasygnalizować mu potrzebę ostrego hamowania. Porucznik zastanawiał się czasem, kiedy Michelle rozwinęła taką osobowość. Większość przekaźników, z którymi miał do czynienia, była raczej nudna. Postanowił zrobić na złość Michelle i nie zwolnił aż do ostatniej chwili. Grał przekaźnikowi na nerwach.

Kiedy miejsce postoju pojawiło się w zasięgu wzroku, O’Neal nacisnął kciukiem przycisk ręcznego sterowania dźwigiem. Zatrzymał się dokładnie w chwili, gdy Michelle krzyknęła „Ach, Mike!” — Mam cię — zaśmiał się.

Brak odpowiedzi był zamierzony. Manewr hamowania rzucił Mike’a prawie aż na przeciwległą ścianę rury o przekroju trzech metrów. Poluzował linę jeszcze o kilkadziesiąt centymetrów i spróbował „przelecieć” do otworu, skręcając ciało do pozycji zwanej w nurkowaniu powietrznym „manewrem delta”. Zasadniczo polega ona na utworzeniu z ciała samonaprowadzającej strzały. Niestety zewnętrzna budowa pancerza nie nadawała się do tego manewru, i mimo że Mike’owi udało się doskoczyć do otworu, równie szybko powrócił do punktu wyjścia. Chwycił linę i spróbował odchylić się jeszcze raz, ale pokonał go nurt i geometria ruchu.

Powstrzymał wreszcie obrót szpuli przez włączenie klamer na butach, które były uniwersalnymi chwytakami, przyczepił stopy do przeciwległej ściany i zastanowił się nad swoim położeniem. Musiał przekroczyć trzymetrowy strumień wody, podczas gdy utrudniały mu to wszelkie prawa fizyki. Chwileczkę, w którą stronę działa siła grawitacji? Cóż, jej wektor był prostopadły do kierunku ruchu, więc ciążenie nie stanowiło żadnego wsparcia. Mike poluzował jeszcze trochę linę, aż znalazł się w pozycji prostopadłej do ściany, na której się zaczepił, z twarzą zwróconą w dół strumienia wody. Znowu zapomniał o grawitacji i wyciągnął ręce jak najdalej. Nie mógł dosięgnąć, był o wiele za niski. Co robić, co robić?

Buty pancerza. Uwolnił prawy but, postawił stopę z boku i znowu zacisnął klamrę. Teraz lewy but. Krok. Klamra.

— Poruczniku O’Neal? — zabrzmiał po kilku minutach zaniepokojony głos sierżanta Greena.

— Tak? — sapnął Mike.

— Wszystko w porządku, sir?

— Tak — mruknął Mike.

Walka z prawami fizyki w obecnej sytuacji przypominała wtaczanie buldożera pod górę, a pancerz tylko utrudniał sprawę. Pseudomuskulatura nie była zaprojektowana do poziomego przemieszczania się w poprzek rwącego nurtu. To znowu moja wina.

— Jestem już prawie na miejscu — sapnął. — Proszę przygotować pierwszy zespół.

— Tak jest, sir.

Wspinał się po śliskiej ścianie tunelu. Buty nie ślizgały się, co — jak ustalił Mike — należało przypisać raczej producentom Indowy niż projektodawcy-idiocie. Jednak zaczepienie ich było znacznie trudniejsze. Wreszcie postawił stopy na gzymsie i prawą ręką zapiął klamrę na ścianie w miejscu postoju. Uchwycił klamrę drugą ręką i przeturlał się z sapnięciem na spokojne wody bocznego tunelu.

— Niech będą potępieni wszyscy dyletanci — powiedział chrapliwym głosem, dysząc ciężko. — Michelle, zwiększ stężenie tlenu, zanim wpadnę w panikę.

— Słucham, sir?

— Nic, sierżancie — powiedział Mike, walcząc z pragnieniem zdarcia z siebie pancerza, żeby wziąć prawdziwie głęboki wdech. I wchłonąć wodę do płuc. Zwiększone stężenie tlenu na szczęście zaczynało już zaspokajać głód tlenowy.

— Jestem na miejscu. Proszę sprawdzić zaczepy, a ja zapnę klamrę po tej stronie.

— Tak jest, sir.

— Poślij następnego fraje…ochotnika — powiedział Mike i przypiął koniec liny do stropu.

Poluzował jeszcze kilkadziesiąt centymetrów i przypiął swój kawałek do ściany tunelu.

— Muszę was jednak ostrzec. To nie jest takie proste, jak sądziłem.

— Tak, sir — powiedział sierżant Green ze stłumionym śmiechem. — Powiem panu, że właśnie pozwolił mi pan zarobić pięćdziesiąt dolców. Założyliśmy się pięć do jednego, że się panu nie uda.

— Bardzo przepraszam. To ja zaprojektowałem te systemy i mam do nich całkowite zaufanie. — Chyba we śnie. — Trudny jest tylko ostatni odcinek.

— Ach tak, sir, jak pan uważa.

Dalsza ewakuacja ze strefy całkowitego zniszczenia była czasochłonna, ale dość bezpieczna. W miarę marszu żołnierze odkrywali nowe techniki pokonywania siły nurtu. Musieli zatrzymywać się przed nielicznymi zakrętami i przechodzić na drugą stronę tunelu. Po kolejnych trzech godzinach dotarli do pompowni w suterenie innego megawieżowca, cztery kilometry od Qualtren.

Mike upewnił się, że w okolicy nie ma Posleenów, postawił przekaźnik na straży i nakazał żołnierzom odpoczynek. On jednak musiał czuwać. Problem polegał na tym, że mimo iż O’Neal miał około pięćdziesięciu podkomendnych, nie było praktycznie żadnej broni. Ich zewnętrze uzbrojenie zostało oderwane od pancerzy podczas wybuchu i tylko kilku żołnierzy zachowało sprawne pistolety. Na szczęście wszyscy posiadali kilka tysięcy pocisków, które używały antymaterii jako źródła energii, więc z pewnością mogły się na coś przydać. Najpierw jednak Mike musiał zorientować się w ogólnej sytuacji…

Czuł się zbyt zmęczony, żeby używać systemów sterowanych głosem, więc przywołał wirtualny pulpit. Najpierw sprawdził ogólny stan bitwy. Tym razem schemat przedstawiał dużo gorszą sytuację. Masa Posleenów miała już kontakt z drugą zieloną kreską. Linia obrony, z dala od której zmechanizowane jednostki miały utrzymać Posleenów przez dwadzieścia cztery godziny, została przekroczona już po dwunastu.

Resztki jednostek zmechanizowanych zostały zepchnięte na wybrzeże plecami do morza i wzięte w kleszcze.

Mike wyświetlił schemat innego miejsca na polu bitwy i patrzył, jak obwód zawęża się, miga i znika. Osiem godzin.

A przecież projekt operacyjny zakładał utrzymanie pozycji przez osiemnaście do dwudziestu czterech godzin.

Mike zlokalizował niedobitków trzysta dwudziestego piątego pułku w rezerwie głównej linii obrony. Tylko jednostka pancerzy wspomaganych zdołała wycofać się wystarczająco szybko, żeby uniknąć okrążenia. Nie zawracał sobie głowy ustaleniem swoich bezpośrednich przełożonych. Założył, że major Pauley stracił dowództwo, co oznaczało, że dowodził nim teraz major Norton. Z punktu widzenia Mike’a sytuacja wcale się nie poprawiła. Z mapy wynikało, że amerykańska jednostka połączyła się z niemiecką.

Zakreślił okrąg wokół jednostek pancernych składających się głównie z Francuzów, Niemców i Anglików.

Siódmy pułk kawalerii, rozlokowany najdalej od morza i mający odsłonięte skrzydło po odwrocie trzysta dwudziestego piątego pułku, z całą pewnością został wyeliminowany najwcześniej. Cienie Little Bighorn. Nie musiało się tak stać. Przecież zmieciono niemal wszystkie oddziały głównego szturmu Posleenów, kiedy wysadzono w powietrze Qualtren i Quatrev. Przy wsparciu batalionu siódmy pułk kawalerii miał szansę przetrwać. Gdyby tylko nie wybuchły opary oleju, nie obniżyły morale batalionu i nie zabiły pułkownika Youngmana. Udałoby się…

I ciągle jeszcze może się udać, pomyślał. Żadnej broni, ale mnóstwo ładunków wybuchowych. Moglibyśmy przełamać oblężenie. Zaczął szkicować w umyśle plan bitwy.

— Michelle, spróbuj połączyć mnie z generałem Housemanem albo generałem Bridgesem. Chyba wciąż możemy wyciągnąć tego królika z kapelusza.


* * *

— Sir, pierwszy porucznik O’Neal z jednostki pancerzy wspomaganych jest na linii. Nalega na rozmowę z panem.

Lucius Houseman nie był w tej chwili w nastroju do rozmów z porucznikiem O’Nealem. Potrafił czytać mapy tak samo dobrze jak porucznik, a gdyby nawet tak nie było, miał jeszcze całą masę oficerów sztabowych gotowych powiedzieć mu, co przyniesie jutro. Po wybiciu jednostek uwięzionych na wybrzeżu Posleeni mogli poważnie zagrozić głównej linii obrony. Trudno będzie ją utrzymać bez wsparcia dywizji kawalerii, która została zniszczona w czasie odwrotu. Generał musiał się teraz zgodzić z porucznikiem, że jednostka pancerzy wspomaganych nie była przygotowana do walki. Jako kawalerzysta nie wiązał żadnych nadziei z cholernymi jednostkami powietrznodesantowymi, ale nie chciał też, żeby O’Neal powiedział mu: „A nie mówiłem?” Generał słyszał też plotki, że zniszczenie batalionu spowodował jakiś kretyński plan „eksperta”. Przez całą minutę zastanawiał się, czy przyjąć połączenie. Jego umysł pracował ospale po dwudziestu godzinach patrzenia, jak Posleeni wyrzynają jego wojska. Wypił łyk letniej wody z menażki i zastanowił się, jakie ma wyjście. To chyba kara za rozdzielenie jednostek w obliczu wroga. Moglibyśmy użyć ładunków jądrowych, myślał, to by nam dało chwilę wytchnienia i wymiotło wroga w kosmos. Wreszcie jego adiutant wręczył mu odbiornik.

— O co chodzi, O’Neal? — warknął krótko.

— Wiem, jak wszystkiemu zaradzić, sir.

— Co?

— Nadal możemy wygrać, sir. Jestem za linią frontu z połową kompanii. Nie mamy broni, ale mamy antymaterię.

O’Neal mówił szybko, bo wiedział, że jego propozycja nie jest zgodna ze sposobem, w jaki Ameryka chciała toczyć tę grę. Ale wiedział też, że jeśli generał Houseman dobrze się nad nią zastanowi, dostrzeże zasadność planu bitwy.

— Możemy przemieścić się na obszar oblężenia i zrzucić megawieżowce prosto na Posleenów. Wystarczy tylko skruszyć trzydzieści głównych belek i budynki padną. Zrzucimy je na Posleenów i w ten sposób zwolnimy trasę przelotu pocisków hiperszybkich. Prawdopodobnie moglibyśmy stworzyć dojście do głównej linii i uwolnić kawalerię, a przynajmniej ochronić jej jednostki do czasu, aż można je będzie ewakuować od strony morza.

— Chce pan wysadzić jeszcze więcej budynków? Darhelowie już się pienią z powodu Qualtren i Qualtrev!

— Sir, z całym należnym szacunkiem, mam dwie sprawy. Po pierwsze, budynki i tak wpadną w ręce Posleenów, chyba że użyjemy broni jądrowej, a wtedy miną stulecia, zanim można będzie znowu z nich korzystać. Po drugie, to nie jest decyzja polityczna, tylko operacyjna. Darhelowie przyznali nam już prawo do decydowania o sposobie prowadzenia wojny. I mimo że wiem, że armia Stanów Zjednoczonych woli ograniczać uboczne zniszczenia, czasem warto się posunąć do tego, niezależnie od konsekwencji. Wszelkie przyjaźnie na tym polu i tak są już zerwane.

— Potrzebuję kilku minut na zastanowienie, poruczniku. Jak szybko może pan dotrzeć na miejsce?

— Trasą, którą mam zamiar iść, około godziny, sir.

— Dobra. Odezwę się znowu za najwyżej pięć minut. Czy wsparcie jednostek pancerzy wspomaganych będzie przydatne, niezbędne czy niepotrzebne?

— Bardziej potrzebuję broni niż ludzi, sir. Jeśli załatwi mi pan broń i ładunki wybuchowe, wystarczy mi jeszcze tylko pięćdziesięciu żołnierzy.

Generał Houseman czuł, jak wraca mu energia, a znika depresja spowodowana miażdżącą porażką. Niezależnie od tego, czy plan się powiedzie, czy wygrają, czy nie, Posleeni poczują, że zadarli z nie byle kim, albo on nie nazywa się Lucius Clay Houseman.


* * *

Po trzech minutach i czterdziestu sekundach generał Houseman znów nawiązał połączenie.

— Zgadzam się na pański plan, poruczniku. Pańska misja polega na dotarciu wraz z żołnierzami do strefy oblężenia Daltren i zburzeniu megawieżowców wewnątrz i wokół pierścienia wrogów. Pańskim głównym celem jest zmniejszenie sił wroga, a drugorzędne zadanie polega na utworzeniu korytarza, przez który oblężone jednostki przedostaną się do przyjacielskich szeregów. Wolno panu wykorzystać każdą metodę, łącznie z użyciem znacznych ilości antymaterii. Proszę się szczególnie skoncentrować na przerwaniu pierścienia oblężenia. Wezwę ochotników z jednostki pancerzy wspomaganych w rezerwie i wyślę trzydziestu sześciu żołnierzy w dziewięciu wahadłowcach bojowych. W tej chwili nie mogę zaoferować więcej personelu ani sprzętu.

— Dziękuję, sir — powiedział O’Neal zdecydowanym głosem. — Wyruszamy, kiedy tylko obudzę moich żołnierzy i wydam odpowiednie rozkazy.

— Powodzenia, synu, udanych łowów.

— Rozkaz, panie generale!

— Żebyś wiedział, cholera! Zachowaj się jak kawalerzysta!

— Umiem biegać szybciej niż M1 Abrams i zestrzelić helikopter Apache — powiedział cicho porucznik. — Nie jestem ani z piechoty, ani z kawalerii, ni pies, ni wydra, sir.

— No to kim jesteś? — zapytał z rozbawieniem generał.

— Jestem tylko cholernym zmechanizowanym piechurem, sir.

— No to ruszaj, cholerny zmechanizowany piechurze.

— Tak jest, sir. Kończę. Michelle, częstotliwość plutonu. Sierżancie Green, proszę budzić żołnierzy.

— Ach, Jezu. Dopiero co się zatrzymaliśmy! — skarżył się sierżant.

— Raz na wozie, sierżancie, a raz…

Zmrużył ciężkie powieki i wypił łyk nieświeżej wody z pancerza. Byli na nogach od przedświtu, stoczyli morderczą bitwę, dostali się w podmuch katastrofalnej eksplozji, wykopali tunele z piekieł, przepłynęli głębiny Styksu, a teraz musieli iść dalej po dziesięciominutowym postoju. Cóż, od czego nowoczesna technologia?

— Michelle, nakaż wszystkim przekaźnikom zaaplikować Provigil-C.

Specyfik był kombinacją ziemskiego lekarstwa na narkolepsję i galaksjańskiego środka pobudzającego. Ziemski specyfik zapobiegał wprawdzie zapadaniu w sen, ale stres walki był tak duży, że należało zastosować coś mocniejszego.

Kiedy silny galaksjański środek pobudzający o przedłużonym działaniu zaczął krążyć w żyłach żołnierzy, wojsko ruszyło się z miejsca. Niektórzy otwierali przyłbice hełmów, żeby przetrzeć zmęczone oczy i zaczerpnąć świeżego powietrza. Czuli się zaskoczeni, że w zajmowanym przez nich magazynie było ciemno jak w nocy. Przekaźniki od tak dawna automatycznie wzmacniały nikłe światło albo uruchamiały ultrafioletowe reflektory, że żołnierze zupełnie stracili poczucie pory dnia. Nielicznych żołnierzy, którzy odnieśli obrażenia, łącznie z nieszczęśnikiem o jednej ręce i szeregowym Slatterym — teraz na zawsze uwiecznionych w statystykach jednostek pancerzy wspomaganych — obejrzał lekarz, bardziej żeby sprawdzić poprawność działania przekaźników, niż żeby zrobić coś, czego one by nie potrafiły.

Tymczasem Mike zebrał wokół siebie podoficerów i wstępnie ustalił kolejność marszu. Inżynierowie okazali się nagle niezbędni dla powodzenia misji. Przemieszczali się prawie tak samo szybko jak piechota, którą wspierali, mimo że ich pancerze były tak obciążone sprzętem, że wyglądali jak chodzące kiście winogron. Większość sprzętu stanowiły ładunki wybuchowe i zapalniki. Mimo że istniała cała masa sposobów, żeby detonować ładunek wybuchowy, najlepsze z nich były chwilowo niedostępne. Więc zamiast zabrać tylko materiały wybuchowe i zapalniki, żołnierze postanowili spróbować czegoś innego. Rzeczywiście mieli przy sobie dwadzieścia kilogramów C-9, z czego część zużyli podczas kopania tuneli, ale była to tylko drobna część ich bagażu.

Magazyn pancerza dzielił się na przegrody, z których każdą przeznaczono na odpowiedni rodzaj materiałów wybuchowych. Teraz żołnierze otworzyli przegrody i zaczęli rozdawać podtrzymujące na duchu pakunki. Każdy wziął po pięćdziesiąt ładunków i zapalników. Zapalniki były dość inteligentnymi urządzeniami, które można było zaprogramować do wysadzenia ładunku o odpowiedniej porze lub po otrzymaniu sygnału. Dodatkowo pluton rozdzielił między siebie zapasy C-9, tak żeby każdy miał przy sobie co najmniej pół kilograma; to powinno wystarczyć na ich potrzeby.

Najwięcej problemów sprawiał fakt, że do strefy oblężenia trzeba było dojść po powierzchni planety. Nie starczyłoby im czasu, żeby przemieszczać się systemem wodociągowym. Mike miał pewien plan, ale czuł, że spotka się z ostrym sprzeciwem, kiedy zdradzi go żołnierzom. Morale żołnierzy Mike’a wzrosło jednak, kiedy przeprowadził ich przez pierwsze zakole tunelu, a szczególnie kiedy znaleźli się na względnie bezpiecznym terenie.

Teraz musieli znowu wejść w ogień walki, ale gotowi byli, tak jak to czynią żołnierze od niepamiętnych czasów, wykonać każdy jego rozkaz i pójść za nim jak w dym.

Загрузка...