— Sierżancie, ma pan jeszcze pociski do dziewiątki? — zapytał Trapp i ostrożnie wycelował w Posleena, który brnął z karabinem przez bagno.
Masywne, gigantyczne drzewo zwaliło się swego czasu na ziemię i zbutwiało; pod osłoną jego bryły korzeniowej czaiło się dwóch ziemskich wojowników w oczekiwaniu na centaury.
— Niestety — mruknął Mosovich, który zawiązywał właśnie bandaż na górnej części ramienia, przytrzymując go sobie zębami.
Pociski z karabinu o mały włos nie odcięły mu lewej ręki i oderwały transmiter umieszczony na jego biodrze.
MP-5 z tłumikiem syknął i Posleen padł w purpurową maź.
— Cóż, chyba została nam tylko walka wręcz.
— Mam nadzieję, że nie. U mnie jest jeszcze jedna. Łap — powiedział Jack i rzucił Trappowi swój pistolet kaliber .45. — To niewiele…
Amunicja kaliber .50 już dawno się skończyła, ale przynajmniej zrobiono z niej dobry użytek. Była to jedyna broń, która mogła powstrzymać spodek Wszechwładcy. Po tygodniu pościgu Wszechwładcy odkryli, że nie należy się zbliżać za bardzo do zwierzyny.
Trapp i Mosovich znaczyli trasę ucieczki ciałami Posleenów. Dwaj mistrzowie sztuki wojennej używali przez ostatni miesiąc każdego dostępnego środka, żeby umknąć mieszkańcom punktu B, ale ich sytuacja coraz bardziej zaczynała przypominać ostatni poranek w Alamo7.
— Pieprzyć ilość, lepszy rydz niż nic — powiedział filozoficznie żołnierz Komanda Foki. — Potrafisz strzelać z Zamiatacza Ulic jedną ręką?
— Powiedzmy, że mogę używać lewej, ale tylko do przytrzymania karabinu.
Jack popatrzył przez chwilę na przetarty wcześniej szlak i położył karabin na porozwidlanym korzeniu.
Sprawdził jeszcze szybko, czy lufa nie była zatkana, i wycelował w głąb dżungli.
— Kropnę pierwszego, który się pojawi, a kiedy pójdą w rozsypkę, wycofujemy się. Zostały jakieś ładunki wybuchowe?
— Tylko granaty — powiedział Trapp. — Ale chcę je zatrzymać.
— Po co? Dobra, przygotuj się.
W krzakach po drugiej stronie coś się poruszyło.
Trapp powiesił MP-5 na ramieniu i wyciągnął zestaw granatów zaczepnych. Mimo że błoto zmniejszało efekt rozpryskowy, ciecz bardzo skutecznie przenosiła za to falę uderzeniową. — Dobra, niech będzie.
Pięciu Posleenów wynurzyło się nagle zza gęstych paproci i ruszyło przez polanę. Ogień Mosovicha powalił czterech, ale inna mała grupka wybiegła z zarośli nieco z boku. Nie odpowiedziała na ostrzał, zdecydowana podejść na niewielką odległość wśród szalejącego ognia. Kiedy Mosovich skierował broń na drugą grupę, Trapp rzucił granaty. Jeden wylądował w samym środku nowej grupy, ale drugi wyślizgnął mu się z ręki i upadł poza skutecznym polem rażenia. W chwili, gdy obydwa eksplodowały, z krzaków z boku polany wyległa banda rozmiarów plutonu.
Mosovich zmienił sposób wystrzeliwania pocisków z pojedynczych strzałów na ciągły ogień, a centaury parły naprzód. Trapp rzucił jeszcze trzy granaty, ale garstka Posleenów nadal zbliżała się na niebezpieczną odległość.
Trapp skierował na wrogów MP-5 i wykorzystał ostatnie kule na przestrzelenie głów trzech Posleenów, kiedy banda zbliżyła się na tyle, że żołnierz Komanda Foki nie mógł nie trafić. Rzucił bezużyteczną teraz bronią w zbliżającego się wroga i wyciągnął nóż bojowy. Przestudiował wcześniej fizjologię Posleenów, których obaj zabili. Posleeńska klatka piersiowa okazała się dobrze chroniona wewnętrznym pancerzem kości, więc w razie walki wręcz Trapp planował uderzyć od tyłu. Jednak los najwyraźniej przestał mu sprzyjać.
Strzelba Mosovicha zacięła się i komandos wiedział, że oznacza to koniec amunicji. Nacierało na nich jeszcze co najmniej sześciu Posleenów i nagle pożałował, że oddał Trappowi swoją czterdziestkę piątkę. Wyciągnął nóż Gerber i wyszedł zza bryły korzeniowej, kiedy w łapach centaurów błysnęły ich długie na metr ostrza.
Centaury parły naprzód, a Trapp chwycił wystający korzeń i zanurzył się w bajorze. Kiedy jeden z Posleenów zbliżył się do rannego starszego sierżanta, ze szlamowatej mazi wyłoniła się dłoń uzbrojona w stalowe ostrze i rozpruła mu brzuch. Błotnista postać wynurzyła się z bagna i zwinnie doskoczyła do drugiego Posleena. Zanim centaur zdołał się uchylić, otrzymał cięcie w tył głowy. Kiedy stwór z niemal odciętą głową zwalił się w błoto, grupa zwróciła się przeciw zwinnemu napastnikowi, ale ten znów zniknął w bajorze.
Kiedy pozbawieni przywódcy Posleeni dreptali wkoło, szukając w błocie zwinnego jak węgorz żołnierza Komanda Foki, Mosovich doskoczył do jednego z nich od tyłu i szybko podciął mu gardło. Nie mógł dorównać towarzyszowi, ale chciał udowodnić, że też potrafi posługiwać się nożem.
W tym samym momencie dziesięć metrów od grzebiącej w błocie gromadki Posleenów wynurzył się z wody Trapp z Coltem w ręku. Potrząsnął bronią, żeby oczyścić lufę, chwycił ją oburącz i oddał trzy strzały, kładąc trzech wrogów. Kiedy celował w czwartego, pocisk z karabinu powalił go na plecy w kałuży krwi i wypływających na wierzch wnętrzności.
Czterdziestka piątka wypadła mu z dłoni i Mosovich błyskawicznie rzucił się w stronę grzęznącego w błocie pistoletu. Pozostali dwaj Posleeni podbiegli w jego stronę i zaczęli grzebać w fioletowej kleistej mazi. Jeden zabulgotał z zadowolenia, kiedy namacał uprząż bojową i wyciągnął zakamuflowanego niedobitka. Mosovich wyślizgnął się z jego uścisku jak węgorz, zaczepił butem o uprząż i wygiął się jak akrobata, żeby skierować rękę w stronę napastnika. Zaskoczony Posleen zdążył jeszcze tylko zauważyć w swojej piersi dziurę od kuli kaliber .45.