Mike podnosił ciężary w ciasnej sali gimnastycznej wciśniętej między sektor ładowniczy numer osiemnaście a otaczające go przestrzenie strefy gamma, kiedy zaćwierkał jego inteligentny przekaźnik.
— Jest pan proszony o stawienie się przy najbliższej okazji u generała Housemana.
Wykonanie polecenia stwarzało pewne problemy. Flotylla Sił Ekspedycyjnych składała się z czterech statków.
Jeden zajmowały w całości chińskie dywizje. W dwóch podróżowały: Aliancki Korpus Ekspedycyjny, jednostki NATO, III Korpus Stanów Zjednoczonych, wojska Niemiec, Wielkiej Brytanii, Holandii, Japonii i Francji. Ostatni statek był wypełniony wojskami z Rosji, Trzeciego Świata, południowo-wschodniej Azji, Afryki i Ameryki Południowej. Z wyjątkiem oddziałów NATO kontyngenty miały własne, ściśle wydzielone sektory. Poza uniknięciem konfliktów na tle kulturowym, do których mogłoby dojść, pozwalało to na użycie sił innych narodów, gdyby w obrębie jakiejś armii doszło do zamieszek.
Od dwóch miesięcy żołnierze, źle wyszkoleni i nie przygotowani, podróżowali zamknięci w międzygwiezdnym mamrze. Pomieszczenia były wprawdzie duże, ale niskie stropy dostosowano do potrzeb Indowy, a brak wiatru, słońca i wystarczającej ilości miejsca doprowadzał wojsko do skrajnej rozpaczy, nawet kiedy rozwiązano już problem powietrza, żywności i oświetlenia. Bez łączności ze światem i na ograniczonej przestrzeni żołnierze niemal wariowali. Raz w jednostkach NATO i cztery razy na statku z mieszaną załogą lokalne kłótnie wymknęły się spod kontroli.
Problem polegał na tym, że generał Houseman, dowódca III Korpusu i kontyngentu amerykańskiego, przebywał czasem na Maruku, na którym był porucznik O’Neal, a czasem, podczas postojów spowodowanych usuwaniem skutków hiperprzestrzennych anomalii, przesiadał się na Sorduk, drugi statek z siłami NATO. Jego biuro i kwatery III Korpusu mieściły się na Maruku, ale jego dowódca, generał Sir Walter Arnold z Armii Brytyjskiej, przebywał na Sorduku.
— Gdzie jest generał? — Mike zapytał przekaźnik, kiedy wycierał się ręcznikiem i ociężałym krokiem zmierzał w kierunku urządzeń kontroli grawitacji.
— Generał Houseman jest swoim biurze, Kwadrant Alfa, pierścień piąty, pokład A, na rufie koło kwater starszych oficerów NATO.
To miało sens, generał nie oczekiwałby go na Sorduku bez wcześniejszego zawiadomienia. Drugi problem: kiedy generał broni mówi pierwszemu porucznikowi „proszę przyjść przy najbliższej okazji”, ma na myśli: „rusz tyłek, do jasnej cholery, i to już”. Ale gdyby Mike pokazał się w przepoconym mundurze do ćwiczeń fizycznych, podpadałoby to pod paragraf Nieodpowiedni Ubiór. No, cóż. Będzie musiał się przebrać, ale był przecież w odległości czterech kilometrów od biura generała. Sytuacja zapowiadała się ciekawie.
— Proszę wysłać wiadomość do generała, że zatrzymały mnie sprawy nie cierpiące zwłoki i nie będę mógł dotrzeć do miejsca jego pobytu w ciągu co najmniej… trzydziestu minut.
Trzeci i nie do rozwiązania problem: Mike nie miał odpowiedniego munduru. Miał tylko mundur Floty Uderzeniowej, a wszystkie jednostki Stanów Zjednoczonych nosiły uniformy regularnych oddziałów wojska: bojowy mundur kamuflujący lub jednolicie zielony uniform.
— Jakie mundury nosi dzisiaj personel kwatery głównej III Korpusu?
— Mundur kamuflujący.
Standardowy ubiór bojowy. W przypadku Mike’a został on zastąpiony jedwabnym uniformem, ale te dwa mundury bardzo się od siebie różniły. Mundur floty mniej się rzucał w oczy, ale można go było pomylić z ubiorem bojowym armii jakiegoś innego państwa.
Zespół projektowania mundurów dla Floty Uderzeniowej kierował się swoimi własnymi zasadami. Mundur oficera miał głęboką kobaltowoniebieską barwę i cienkie naszywki na szwach w kolorze odpowiadającym rodzajowi wojsk. W przypadku O’Neala był to błękit piechoty. Naszywki miały czujniki ciepła i mieniły się określoną barwą, kiedy noga dotykała do szwów podczas chodzenia. Tunika nie miała kołnierzyka ani klapy i była zapinana ciśnieniowo z lewej strony. Był to niestety cholernie zwracający uwagę mundur.
Dwadzieścia siedem minut później porucznik Michael O’Neal, ubrany w szary jedwabny uniform i błękitny beret, wszedł do poczekalni biura Dowódcy Sił Lądowych Stanów Zjednoczonych i Wojsk Ekspedycyjnych na Diess. Stał tam, niczym Cerber u bram, krępy starszy sierżant, który sprawiał wrażenie, jakby ostatnio uśmiechał się w tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym ósmym roku. Mimo to Mike mógłby przysiąc, że sierżant ledwo powstrzymał się od śmiechu na widok jego ubioru.
Porucznik O’Neal umył się, ogolił, zmienił ubranie i przebył cztery kilometry w ciągu dwudziestu siedmiu minut.
Było to możliwe tylko dlatego, że zabrał na salę gimnastyczną swój pancerz wspomagany. Zamiast zwykłymi korytarzami przebiegł przez szereg rozhermetyzowanych pomieszczeń, w których panował stan nieważkości, osiągając prędkości, które jeszcze teraz przyprawiały go o zawrót głowy. Semibiologiczna podszewka pancerza osuszyła pot, usunęła brud i zarost na twarzy.
Kiedy dotarł do kabiny, musiał tylko wyskoczyć z pancerza i przebrać się. Niestety pancerz bardzo utrudniał tę ostatnią czynność. Mimo że nie zajmował on więcej miejsca niż potężny człowiek, a w tym wypadku również niski człowiek, trzeba go było oprzeć o ścianę. Do tego pancerza nie można było ruszyć z miejsca, dopóki nie założyło się go z powrotem. Potem pozostał już tylko bieg przez kwatery młodszych oficerów na poziom dowódców.
Starszy sierżant z kamienną twarzą zmierzył wzrokiem mundur porucznika i podszedł do drzwi biura. Otworzył je bez pukania.
— Porucznik O’Neal, sir.
— Proszę go wpuścić, sierżancie, koniecznie — powiedział miły głos.
O’Neal wyraźnie usłyszał dźwięk, jaki powstaje, gdy rzuci się teczkę dokumentów na przeładowane biurko.
Sierżant odstąpił na bok, zaprosił porucznika gestem dłoni do środka i zamknął za nim drzwi. Dopiero kiedy drzwi bezpiecznie się zatrzasnęły, pozwolił sobie parsknąć śmiechem, nadal jednak zachowując kamienną twarz.
Z wyglądu generał bardzo przypominał sierżanta. Obydwaj byli średniego wzrostu, odznaczali się krępą budową ciała, mieli okrągłe, rumiane twarze i rzadkie, siwiejące blond włosy. Ogólnie rzecz biorąc, przywodzili na myśl parę buldogów. Ale podczas gdy starszy sierżant miał stale zachmurzone czoło, na twarzy generała kwitł uśmiech, a jego łagodne niebieskie oczy zamrugały, kiedy porucznik O’Neal zasalutował.
— Porucznik O’Neal melduje się na rozkaz — powiedział Mike.
Jak wszyscy młodsi podoficerowie w takiej sytuacji, wykonał szybko rachunek sumienia i zastanawiał się, które z jego przewinień zwróciło uwagę generała. Jednak w odróżnieniu od innych Mike miał większe doświadczenie z oficerami flagowymi, więc był teraz mniej onieśmielony, niż wielu byłoby na jego miejscu.
Generał odpowiedział na salutowanie.
— Spocznij, poruczniku, a tak w ogóle proszę siadać. Kawy?
Generał chwycił własny kubek i sięgnął ręką w kierunku wbudowanego w ścianę ekspresu do kawy Westbend.
— Z chęcią, sir, dziękuję. — Mike urwał. — Czy to Indowy zainstalowali panu ten ekspres?
— Indowy, do licha — parsknął śmiechem generał. — Musiałem wezwać kogoś z obsługi technicznej Korpusu, żeby zainstalował przenośny generator kilka poziomów wyżej, a potem przewiercił się przez tę cholerną ścianę.
Dysponujemy tylko standardowym sprzętem biurowym, a mamy kupę cholernych problemów z jego zintegrowaniem. Śmietanki i cukru? — zaproponował łaskawie.
— Dużo i jednego, i drugiego. Dziękuję, sir. Mógłbym się tym zająć dla pana. Dosyć dobrze sobie radzę z Indowy, sądzę, że dlatego, że mam taki sam jak oni wzrost.
— Jak rozumiem, zawdzięczamy panu zmianę tego cholernego oświetlenia. Nie mówiąc już o jedzeniu, które mieliśmy dostawać przez cały czas. Ma pan za dużo czasu, poruczniku?
Generał wręczył Mike’owi kawę i wypił łyk swojej, świdrując porucznika wzrokiem znad krawędzi kubka.
— Sir?
— Przedwczoraj odbyłem ciekawą rozmowę z Oberstem Kielem z Bundeswehry. Sądzę, że wie pan, kim jest Herr Oberst?
— Tak, sir. Był jednym z dyrektorów zespołów projektujących broń dla piechoty NATO w GalTechu.
— Przyszedł tu na prośbę generała Arnolda, który chciał, żebym pomówił z nim na temat batalionu pancerzy wspomaganych. Domyśla się pan, co mi powiedział?
— Tak, sir.
— Jak zrozumiałem, miał pan doradzać batalionowi w sprawach związanych z pancerzami wspomaganymi, zgadza się? — zapytał łagodnie generał.
— Tak, sir — powiedział Mike.
Teraz już wiedział, o co chodzi. Zaskoczyło go, że generał nie został poinformowany. Oficera flagowego czekał teraz kolejny szok.
— A jak pan ocenia umiejętności batalionu jako jednostki pancerzy wspomaganych?
— Niewielkie, sir — powiedział Mike i wypił łyk kawy.
Powstrzymał grymas obrzydzenia. Generał był najwyraźniej Teksańczykiem; w tej kawie nie utonęłaby nawet podkowa.
— Dziękuję. Wolno spytać, gdzie pan był w ciągu ostatnich dwóch miesięcy? Gdzie pan był dzisiaj? — zapytał generał ze wzbierającą w głosie złością.
— Otrzymałem bezpośrednie polecenie, aby trzymać się z daleka od batalionu, dopóki nie wylądujemy — powiedział Mike i wmusił w siebie kolejny łyk kawy.
Na szczęście rozmowa toczyła się takim torem, że będzie mógł wkrótce odstawić kubek i wymigać się od wypicia całej kawy.
— Od kogo? — zapytał zaskoczony generał.
— Od podpułkownika Youngmana, sir.
— Bezpośrednie polecenie? — zapytał zdumiony oficer.
— Michelle? — Mike zagadnął przekaźnik.
— Tak, poruczniku O’Neal? — powiedziała Michelle.
Doświadczona maszyna wiedziała, kiedy zadziałać bez zarzutu.
— Odtwórz odpowiednią rozmowę.
— Nie obchodzi mnie, na czym polega twoja misja ani za kogo się uważasz. Masz wrócić do kabiny i nie wychodzić z niej do końca podróży. Nie jesteś zamknięty w kwaterze ani nic w tym rodzaju, ale to ja decyduję, co robi mój batalion, jak trenuje i jaka jest strategia. A nie były sierżant z błyszczącą srebrną belką na ramieniu, który zgrywa pieprzonego ważniaka. Jeśli zobaczę, że kręcisz się na terenie batalionu bez mojego wyraźnego zezwolenia, albo dowiem się, że rozmawiasz z moimi oficerami o strategii i treningu, osobiście cię zdegraduję na podoficera i pozbawię honorów, a może i życia. Czy to jasne? — odtworzył przekaźnik.
— Przyznaję, sir, że ze swojej strony też nie poprowadziłem zbyt dobrze tej rozmowy — pozwolił sobie powiedzieć Mike, gdy zaległa głucha cisza. — Pozwoliłem pułkownikowi rozzłościć się, ale szczerze mówiąc, już na samym początku nie podobał mi się harmonogram szkolenia.
— To pan kazał przekaźnikowi nagrać rozmowę? — zapytał generał z obojętnym wyrazem twarzy, kiedy już otrząsnął się z szoku.
— Nie wiedział pan, sir? — zapytał Mike z niepokojem w głosie i zerknął na przekaźnik generała, który leżał w widocznym miejscu na jego biurku.
Nie był szczególnie zadowolony z takiego obrotu sprawy.
— Czego?
— Nagrywają wszystko, sir.
— Co?
— Dowiedzieliśmy się o tym w GalTechu, sir. Obraz, dźwięk, wszystko. Można to potem w każdej chwili odtworzyć.
— Kto może to odtworzyć?
— Obecnie przekaźniki są zaprojektowane do odtwarzania tylko po autoryzacji użytkownika, sir, co wzbudziło trochę sprzeciwów. Niektóre kraje chciały, żeby mógł to odtworzyć każdy wyższy stopniem żołnierz, ale nie zgodziliśmy się na to my, Amerykanie, Brytyjczycy i szczególnie Niemcy. Gdyby nasi żołnierze dowiedzieli się, że ich przekaźniki szpiegują ich przy każdej okazji, stale by je „gubili”. Jednak generalnie można uzyskać dostęp do nagrań w czasie wojny, jak również nagranie może słyszeć każdy, kto w danym momencie rozmawia z właścicielem.
— Dobra. Cholera, może pan zostać moim doradcą w sprawach sprzętu. A więc pułkownik kazał panu zostać w kabinie. Czyli w zasadzie nałożył na pana areszt. Złamał pan rozkaz?
— Nie, sir. Zaniechałem nadzoru nad treningiem fizycznym i taktycznym. Poza tym dosłownie potraktowałem polecenie pułkownika, że mam nie nawiązywać stosunków towarzyskich z żołnierzami batalionu pancerzy wspomaganych, więc unikałem klubu i tym podobnych miejsc.
— Więc przez ostatni miesiąc ćwiczył pan na sali gimnastycznej?
— I trenowałem z pancerzem wspomaganym, sir.
— Pracował pan z jakimiś jednostkami trzysta dwudziestego piątego pułku?
— Sir?
— Zdaje pan sobie sprawę, że odpowiada pan zawsze w ten sam sposób, kiedy unika odpowiedzi? Wydaje się, że kompania Bravo jest jedyną jednostką pancerzy wspomaganych w batalionie, która nadąża za harmonogramem.
Według Herr Obersta, Bravo poczyniła znaczne postępy w ciągu ostatniego miesiąca. Oberst najwyraźniej odnosi wrażenie, że żadną z moich jednostek pancerzy wspomaganych, oprócz kompanii Bravo, nie warto sobie nawet wytrzeć nosa. Bravo nie osiąga wprawdzie takich wyników, jak powinna, ale nie jest też kompletnie bezużyteczna.
Zwróciło też moją uwagę to, że podpułkownik Youngman sporządził Raport Oceny Oficera na temat dowódcy kompanii Bravo, w którym oskarżył go o wszystkie grzechy oprócz sypiania z moją córką. Według raportu kompania jest „całkowicie nie przygotowana do walki”. Nikt z członków kompanii nie zdał ostatniego testu wewnętrznej sprawności batalionu EIB — powiedział generał z lekkim uśmiechem.
— Sir, jednym z założeń EIB jest bieg orientacyjny na tysiąc metrów. Gdzie by to zrobili?
Po raz pierwszy podczas całej rozmowy generał zaczynał przypominać Mike’owi Jacka Hornera.
— Dobre pytanie. Poza tym, skoro EIB nie został dostosowany do standardów jednostek pancerzy wspomaganych, jaki jest sens jego przeprowadzania? — zapytał generał.
Miły wyraz twarzy zmienił się w coś podobnego do miny rozwścieczonego psa.
— Mmm, członkowie kompanii… muszą zachować sprawność na wypadek, gdyby zostali przeniesieni do niepancernej jednostki, sir?
— Bardzo dobrze — uśmiechnął się ponuro generał i potrząsnął głową. — Wspaniale sprawdza się pan w roli adwokata diabła, poruczniku. Jednak obecne przepisy nakazują bezwarunkowe pozostawienie żołnierzy wytrenowanych do walki w pancerzach w jednostkach pancerzy wspomaganych. Czyli że taki argument można wyrzucić do kosza. Właściwie jedynym dowódcą, z którego pułkownik wydaje się być zadowolony, jest dowódca kompanii Charlie. Oddziały Alfa też nie sprawdziły się najlepiej. Jednak zauważyłem, że mimo iż większość batalionu nie zdobyła nawet dziesięciu procent wymaganych umiejętności jednostki pancerzy wspomaganych, Alfa i Bravo zdobyły odpowiednio dwadzieścia i trzydzieści procent. Skomentuje to pan, poruczniku?
— Przypuszczam, że sami szefowie Alfy i Bravo są niekompetentni i nie są w stanie sprostać wymogom ćwiczeń fizycznych, sir.
— Sarkazm, poruczniku?
— Przepraszam, sir. Może trochę.
— Właściwie kiedy zapytałem podpułkownika Youngmana o kompanię Bravo, stwierdził, że zastanawia się nad zwolnieniem jej dowódcy.
— Jezu!
— Czy zawsze przerywa pan generałom, poruczniku? — zapytał sucho generał.
— Nie, sir. Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie — powiedział Mike.
Wziął głęboki wdech i spróbował opanować emocje. Zwolnienie kapitana Brandona przekreśliłoby możliwość dostarczania batalionowi chociaż minimum wiedzy.
Żołnierze piechoty byli zawsze mistrzami znikania. Częściowo wynikało to z natury ich misji; zadania piechoty w znacznej mierze polegały na byciu „duchami”. Inną przyczyną był fakt, że gdy nie było wojny lub nie stosowano napiętego harmonogramu szkolenia, właśnie im w pierwszej kolejności powierzano najbardziej żmudne zadania.
Więc doświadczeni żołnierze jednostek piechoty potrafili stać się praktycznie niewidzialni poza wyznaczonymi porami treningu.
Mike i Wiznowski maksymalnie wykorzystali te ich zdolności. Kompanie stawiały się, zgodnie z wydanymi rozkazami, w pełnym składzie na poranne, popołudniowe i wieczorne apele. Tuż obok sektorów zajmowanych przez batalion znajdowały się puste sektory. Każdego dnia podoficerowie z kompanii Bravo, a później też kompanii Alfa, wymykali się z przydzielonych im pomieszczeń na statku i zbierali się w opuszczonych strefach. Tam doskonalili techniki walki w obrębie swojej nowej specjalności, żeby później przekazać tę wiedzę podkomendnym. Jak na ironię stale psioczyli, że nie pomaga im żaden „ekspert z GalTechu”. Mike tymczasem nadzorował proces szkolenia za pomocą okularów wojskowych albo pancerza i wysłuchiwał ich zrzędzenia. Kiedy sytuacja wymagała wyjaśnień, przekazywał je przez Wiznowskiego. Wszyscy sądzili więc, że to właśnie Wiz prowadzi cały program szkolenia.
Gdyby zwolniono kapitana Brandona, cała ta akcja ległaby w gruzach.
— Uprzedzono mnie o pańskim stałym wyrazie twarzy — ciągnął cicho generał Houseman. — Ale teraz robi się pan czerwony i zaczyna panu dymić z uszu. I czy byłby pan uprzejmy nie wiercić wzrokiem dziur w ścianie?
— Grodzi, sir. Na statku są grodzie.
— Niech będzie. A wracając do mojego pytania, czy rzeczywiście złamał pan bezpośrednie i pośrednie rozkazy przez uczestniczenie w treningu taktycznym jednej z jednostek podpułkownika Youngmana?
— Częściowo, sir — zaczął kręcić Mike.
Wysilał umysł.
— Pomagając kapitanowi Brandonowi i kapitanowi Wrightowi w szkoleniu w zakresie pancerzy wspomaganych?
— Sir, nie rozmawiałem z żadnym oficerem batalionu o szkoleniu ani o galaksjańskiej technologii.
— Byłby pan łaskaw wyjaśnić? — zapytał generał i uniósł brew.
— Nie mówiłem bezpośrednio z żadnym oficerem o szkoleniu, sir. Taki właśnie miałem rozkaz. Nie pojawiłem się także w sektorach zajmowanych przez batalion ani na terenach przeznaczonych do szkolenia. Właściwie wykonałem rozkaz co do słowa.
— Rozumiem. — Generał uśmiechnął się. — Przypuszczam, że istnieje jednak jakiś powód, że podoficerowie i inni żołnierze w kompaniach radzą sobie lepiej niż oficerowie?
— Możliwe, sir.
— I powód ten jest związany z pańską działalnością?
— Możliwe, sir. Ale może to też wynikać z faktu, że oficerowie spędzają więcej czasu w klubie niż w pancerzach.
— Ale miał pan wpływ na szkolenie — zaznaczył generał.
— Tak, sir.
— Pomimo harmonogramu treningu zatwierdzonego przez dowództwo batalionu?
— Tak, sir.
— Był pan świadomy wydanego harmonogramu?
— Tak, sir.
— Dobrze. Cieszę się, że nie przymyka pan oczu na swoje przewinienia.
Generał potrząsnął nagle głową, jakby się spieszył.
— Synu, powiem ci coś jako przeprosiny. Batalion został dołączony do kontyngentu i nie jest już właściwie moją jednostką, jest jednostką III Korpusu. Dlatego byłoby mi cholernie trudno oddelegować podpułkownika Youngmana, na co mam w tej chwili ogromną ochotę.
Uniósł brew w oczekiwaniu komentarza, ale Mike siedział cicho. Generał znowu potrząsnął głową i kontynuował wypowiedź.
— Piekielnie ciężko zabierać wojsko na wojnę, kiedy się nie ufa żadnemu dowódcy. Dlatego złamałem moją odwieczną zasadę, żeby nie kierować centralnie wszystkimi jednostkami, i wydałem podpułkownikowi Youngmanowi pisemne polecenie rozpoczęcia intensywnego programu szkolenia w pancerzach wspomaganych.
Napisałem, podkreślając wykazaną przez niego dotychczas niezdolność do wyszkolenia jednostek w przewidywanym czasie, że jeśli batalion nie wykona do chwili lądowania co najmniej osiemdziesięciu procent programu szkolenia, nie będę miał innego wyjścia, jak zwolnić go dyscyplinarnie. Bynajmniej nie przyjął tego zbyt dobrze. Najwyraźniej uważa, że skoro nie było możliwości odpowiedniego przeszkolenia żołnierzy na Ziemi, batalion powinien otrzymać z powrotem zwykłą broń i status regularnych wojsk powietrznodesantowych.
— Dobry Boże — szepnął Mike.
Czekająca ich bitwa z pewnością przerodzi się w krwawą jatkę nawet dla jednostek pancerzy wspomaganych.
Wykorzystanie lekko uzbrojonych wojsk powietrznodesantowych byłoby samobójstwem.
Generał znowu uśmiechnął się chłodno.
— Nawet nie będę próbował powiedzieć, jak bardzo się z panem zgadzam. Na szczęście rozwiałem złudzenia pułkownika co do tego pomysłu. Jeszcze zanim wyszły na jaw niektóre sprawy, wysłałem osobisty e-mail do Jacka Hornera. Stwierdził, że problem polega tylko na tym, żeby utrzymać cię w ryzach. Jeśli pojawi się natomiast sprawa, która będzie wymagać ślepej siły niszczycielskiej, muszę tylko spuścić cię ze smyczy. Właśnie dlatego odbywamy tę rozmowę. Udzieliłem pułkownikowi Youngmanowi wszelkich wskazówek, jakich moim zdaniem potrzebuje. Nie rozkazałem mu jednak, żeby zatrudnił cię jako doradcę w sprawach szkolenia. Więc jeśli nie skontaktuje się z tobą w ciągu tygodnia, zostaw wiadomość na moim przekaźniku. Złożę mu wtedy nie zapowiedzianą wizytę i rzucę pytanie w stylu: „A co z tym ekspertem z GalTechu, jak mu tam? O’Neal.” Jasne?
— Jak kryształ, sir.
— Jeśli uznam to za konieczne, dam ci carte blanche. Wtedy będę musiał oddelegować pułkownika. Nie mam go kim zastąpić, dlatego mam nadzieję, że wykaże się inteligencją. Rozumiesz więc skutki powierzenia dowództwa batalionu kapitanowi takiemu jak, dajmy na to, Brandon?
— Tak, sir.
Mike miał nogi jak z waty. Polityczni nadgorliwcy w Waszyngtonie wściekliby się. Reperkusje dla GalTechu, który i tak miał złą opinię za łamanie konwencji, mogłyby być gorsze nawet niż utrata batalionu. Biurokraci potrafili rzucać najgorsze kłody pod nogi, kiedy czuli się zagrożeni, i najwyraźniej cholernie trudno było im pojąć, że toczy się wojna.
— Dziękuję za przybycie, poruczniku. Nie było tej rozmowy. To pomieszczenie ulegnie samozniszczeniu za trzydzieści sekund. Zjeżdżaj.
— Tak jest, sir. Gdzie ja właściwie jestem?