32

Prowincja Andata, Diess IV
07:14 czasu uniwersalnego Greenwich, 19 maja 2002

— Po pierwsze — powiedział Mike na otwartym kanale plutonu — musimy naładować pancerze.

— Ale jak mamy to zrobić, sir? — zapytał sierżant Green, jak dotąd odporny na dziwactwa powołanego niespodziewanie dowódcy.

Projekt był szalony, ale jednak mógł się udać.

— Ustawcie pancerze na ogólny tryb wyszukiwania źródeł energii. Zasilimy je podczas marszu. Kiedy będziemy już na powierzchni, rozglądajcie się za ruchomym sprzętem. Wszystkie maszyny używają takich samych baterii, które są zazwyczaj umieszczone w prawej przegrodzie i wyglądają jak duże zielone kryształy. Kiedy są całkowicie naładowane, świecą jasno, a później ciemnieją w miarę zużycia energii. Pasują do gniazda po prawej stronie w tylnej części pancerza. Jak je znajdziemy, rozdamy je żołnierzom z najniższym poziomem energii. Trzeba też szukać ciężkich maszyn, takich jak ta, pod którą utknął kapitan Wright. Można podłączyć pancerze do ich gniazd mocy.

Proszę teraz rozdać zwiadowcom pistolety i amunicję. Niech idą przodem, kiedy wyruszymy. Jeśli nie uda nam się uciec przed Posleenami, zaatakujemy ich, koncentrując się na tych z ciężką bronią. Lekka broń nie przebije naszych pancerzy, więc nie musimy się nią przejmować. Kiedy powalimy Posleenów z ciężką bronią, będziemy mogli wystrzelać resztę jak kaczki. Jeśli się da, starajmy się jednak unikać wszelkiego kontaktu z wrogiem. Kiedy naładujemy pancerze, podkręcamy kompensatory i kończymy z tym żółwim chodem. Mamy być szybcy, cisi i zabójczy. Dobra, to by było na tyle. Zwiadowcy naprzód, idźcie za piłeczką na wyświetlaczu.

Czterech pozostałych przy życiu zwiadowców złapało rzucone im pistolety i wyszło z pomieszczenia w ślad za projekcją chwiejnej jak błędny ognik piłeczki, skaczącej trzy metry przed nimi. Piłeczka prowadziła ich i nie musieli stale patrzeć na mapę. Projekcja była wystarczająco przezroczysta, żeby nie zasłaniać widoku otoczenia, i oczywiście niewidoczna dla wroga, bo pojawiała się tylko w hełmach żołnierzy. Tuż przed wyjściem z warsztatu Wiznowski zatrzymał się i wrzucił małą piłeczkę sensoryczną do następnego pomieszczenia. Zadowolony z odczytu, ruchem ręki nakazał pierwszemu zwiadowcy przejść przez drzwi. Kiedy żołnierze opuścili warsztat, znaleźli się na terenie hali produkcyjnej w następnym sektorze. Po obu stronach hali wznosiły się gigantyczne krosna, jak metalowe drzewa w lasach przemysłu.

Mike klepnął w ramię jednego z żołnierzy i wskazał uniwersalny podnośnik, który stał samotnie pośrodku strefy napraw. Żołnierz znalazł lekko błyszczący kryształ i pomachał nim triumfalnie. Podał go członkowi trzeciej drużyny, którego wskaźnik poziomu mocy migał nerwowo. Kiedy gniazdo wyssało energię z kryształu, wskaźnik nadal migał, ale wolniej, a kryształ pociemniał i zmatowiał. Na sygnał Mike’a żołnierz rzucił mu rozładowany kamień. Można go będzie z powrotem naładować, o ile jeszcze kiedyś nadarzy się do tego okazja.

Sierżant Green wskazał ręką na wznoszącą się wokół maszynerię, ale Mike potrząsną głową i wykonał zamaszysty gest, żeby pokazać, że potrzebują o wiele więcej energii z cięższego sprzętu. W trakcie marszu do serca budynku musieli się dwa razy zatrzymać i przepuścić grupkę Posleenów, która się akurat napatoczyła.

Chociaż pluton nie poruszał się w ciszy — wyraźnie słychać było pracujące systemy pancerzy i odgłos przełączania systemów bezpieczeństwa Michelle — żołnierze mogli z dużym wyprzedzeniem wykrywać zbliżających się Posleenów. Kiedy doszli do elektrowni, Mike zarządził postój. Zwiadowcy cofnęli się, a pluton utworzył okrąg.

Nadszedł czas na naradę wojenną.

— W porządku, oczekuję waszych opinii — powiedział Mike na otwartym kanale plutonu.

Znajdowali się na dużej, otwartej przestrzeni, w kolejnym magazynie, tym razem na jakieś duże części zamienne.

Półki piętrzyły się na wysokość trzech kondygnacji. W oddali maszerowały ciemne postacie, szereg za szeregiem.

Mike nacisnął przycisk i wszystkie wyświetlone dane zmieniły się teraz w obraz posleeńskich wojowników. Jasność obrazu spadła niemal do zera. W oddali jarzyło się światło, przypuszczalnie okno biura lub jakieś wejście. Inne polecenie wyłączyło szum systemów wentylacyjnych i ustawiło normalny poziom słyszalności. Pierścień żołnierzy w pancerzach wokół Mike’a milczał, a szary kamuflaż zlewał się z ciemnością i czynił zebranych niemal niewidzialnymi. W powietrzu unosił się słaby zapach zgnilizny i ozonu. W najbliższym otoczeniu nie było żadnych śladów wroga, ale nigdy nie szkodziło sprawdzić tego własnymi zmysłami. Mike z powrotem włączył czujniki i wentylację pancerza i mówił dalej.

— Nie wiem, czy skorzystam z rady, ale wysłucham jej — ciągnął. — Jesteśmy o pięć minut drogi od stacji energetycznych budynku. Możemy tam uzyskać potrzebną nam ilość energii, ale Posleenii rozbierają właśnie elektrownię na części. Nadal jeszcze możemy z niej skorzystać, ale oznacza to walkę i ryzyko ściągnięcia na siebie większej liczby wrogów. Nie znamy dokładnie systemów komunikacji Posleenów ani nie wiemy, co robią na świeżo podbitych obszarach. Oznacza to, że już po pierwszym wystrzale możemy mieć na karku dwa miliony Posleenów. Albo też możemy nie spotkać żadnego. Są tu liczne wyjścia i prawdopodobnie wydostaniemy się stąd, ale możliwe, że zużyjemy przy tym więcej mocy, niż uda nam się uzyskać. Z drugiej strony może nie być kontrataku, jeśli uderzymy szybko i cicho. A teraz słucham opinii podoficerów, najpierw młodszych. Sierżancie Brecker?

Młody dowódca trzeciej drużyny rozłożył ręce.

— Energia mojego pancerza wystarczy jeszcze na dwie godziny normalnego użytkowania, sir. A jeden z moich żołnierzy ma jeszcze gorzej. Nie uzyskaliśmy za dużo mocy. Moim zdaniem nie mamy wyboru.

— Sierżancie Kerr?

Pierwsza drużyna.

— A można, powiedzmy, podzielić się energią?

— Nie, pancerze mogą ją tylko gromadzić, dlatego chciałem zasilić najpierw te najbardziej wyczerpane. To zagadnienie techniczne budziło już przedtem wiele kontrowersji. Opowiem o tym, jak wszyscy przeżyjemy.

Zasadniczo można się przyłączyć tylko do otwartego źródła mocy. Niezależnie od tego, czy przeżyjemy, na Ziemię dotrze raport o naszych poczynaniach i prawdopodobnie znowu rozpocznie się debata na ten temat. Jednak teraz jest już za późno, żeby nam pomóc. Więc jak będzie? — zapytał.

— Atakujemy, sir. Nie mamy wyjścia.

— Rozumiem. Sierżancie Duncan? Druga drużyna.

— Dlaczego po prostu nie pójdziemy tam, gdzie jest ciężka maszyneria, poruczniku? — zapytał Duncan.

— Zabierze nam to około godziny przy naszej obecnej prędkości. Za bardzo zboczylibyśmy z trasy.

Mike poczuł, że po raz pierwszy może prowadzić dialog ze swoimi podoficerami. Dużo się uczył z ich odpowiedzi.

— A więc jaka decyzja?

— Atakujemy.

Odpowiedź była szybka i niemal entuzjastyczna.

— Sierżancie Wiznowski?

— Wybijmy ich do nogi, sir — powiedział Wiz z nietypową u niego drapieżnością. — Nie wydaje mi się, żebyśmy mieli wybór, a mam ochotę skopać kilka tyłków.

Zawtórował mu stłumiony pomruk w sieci komunikacyjnej plutonu.

— Sierżancie Green?

— Na nich, sir.

— Dobra. Cieszę się, że podzieliliście się ze mną swoim zdaniem. Idziemy po energię. A teraz, kto ma prawdziwe doświadczenie w walce na noże, wrestlingu i poważnej sztuce wojennej? Czyli czy ktoś wygrał jakieś walki oprócz bójek w barze? Potrzebuję kogoś, kto potwierdzi tę informację, nie wystarczy mi wasze słowo. Dowódcy drużyn, zbierzcie tę informację od żołnierzy. Macie trzy minuty.

Patrzył z zadowoleniem, jak drużyny dzielą się na gestykulujące grupki. Z ruchów rąk zgadywał, że żołnierze bronili swoich umiejętności bojowych, ale kiedy przełączył się na zewnętrzne systemy dźwiękowe, jeden z żołnierzy trzepnął go niechcący pięścią w rękę i rozległ się odgłos uderzenia.

— Druga drużyna! Cisza! — warknął sierżant Green, zanim O’Neal zdążył cokolwiek powiedzieć.

— Przepraszam za to, sierżancie — powiedział sierżant Duncan.

Dopiero wtedy Mike zorientował się, kto narobił hałasu. Wydał polecenie Michelle, żeby przy każdym żołnierzu pojawiało się oznaczenie nazwiska, kiedy tylko Mike spojrzy w tym kierunku. Los pięćdziesięciu ośmiu istnień ludzkich zależał od jego właściwych decyzji, a on znał z nazwiska tylko sześciu, może siedmiu żołnierzy. Zostały dwie minuty. Dość czasu, żeby skontaktować się z górą.

— Michelle, spróbuj połączyć się z generałem Housemanem.

— Połączyłam się z kwaterą główną — powiedziała po chwili. — Generał Houseman już idzie.

— Dobra, dziękuję.

— Nie ma za co.

— O’Neal, jak wygląda sytuacja? — zapytał wprost generał.

— Oczywiście kończy nam się moc, generale. Musimy zboczyć nieco z trasy, żeby naładować pancerze. Za około godzinę wrócimy na kurs. Na pewno będziemy przemieszczać się szybciej, kiedy będzie więcej energii.

— W porządku, niech będzie. Jak zamierzasz uzyskać energię?

Mike powiedział mu.

— Jesteś pieprznięty, O’Neal — zaśmiał się ponuro oficer. — Uda się?

— Nie ma powodu, żeby się nie udało, sir. Nie potrafię przewidzieć siły oporu Posleenów, ale powinniśmy ten opór stłumić. Martwię się tylko posiłkami. Są jakieś szanse?

— Wyślę wahadłowce, kiedy będziecie gotowi na spotkanie. Zaznaczam jednak, że nie wszystkie do was dotrą.

Wszechwładcy mogą wystrzelać wahadłowce z broni swoich pojazdów jak kaczki.

— Bardziej potrzebna mi broń niż ludzie, sir. Proszę nie wysyłać żołnierzy.

— Miałem nadzieję, że to powiesz — powiedział z ulgą generał. — Nie wiem, czy cofnąłbym wsparcie, ale im więcej o tym myślę, tym mniej mi się to podoba.

— Proszę po prostu załadować wahadłowce amunicją, karabinami, granatnikami i bateriami do pancerzy, i pozwolić nam zająć się resztą. Proszę wysłać wahadłowce na zdalnym sterowaniu.

— Tak właśnie zrobimy. Zawiadom mnie, jak już się spotkacie.

— Tak jest, sir.

— Koniec.

— Dobra, żołnierze — ciągnął Mike, a Michelle automatycznie przełączyła go z powrotem na kanał komunikacyjny plutonu — kim są szczęśliwi zwycięzcy Gwiezdnej Loterii Diess? Druga drużyna?

— Tylko ja — powiedział sierżant Duncan.

— Chyba nie przypominam sobie twoich wyczynów — zaśmiał się Mike. — Ale pamiętam, że dziesięć lat temu miałeś cios jak kopnięcie muła. Cieszę się, że jesteś ze mną. Dalej. Pierwsza drużyna?

— Lyle, Knudsen i Moore, sir — powiedział sierżant Kerr.

— Brzmi jak nazwa kancelarii prawniczej w Minneapolis.

— Tak, sir — zaśmiał się sierżant Kerr. — Cóż, Lyle i Knudsen znają kung-fu. Widziałem kiedyś kilka ich turniejów. Są dobrzy. A Moore… — Wskazał na wyjątkowo duży pancerz wspomagany obok siebie, a usłużny przekaźnik wyświetlił: „Specjalista czwartego stopnia Moore, Adumpaya”.

— … był chyba największy w swojej klasie — dokończył O’Neal.

— Grałem też w piłkę, sierżancie. Poradzę sobie — zabrzmiał aksamitny bas.

— Jasne. Trzecia?

— Cóż, sir — powiedział sierżant Brecker. — Nikt z nas właściwie nie spełnia kryteriów, ale ja się zgłaszam.

Uprawiałem wrestling w szkole średniej i jestem pewien, że też sobie poradzę.

— Zgadzam się, ktoś musi reprezentować pańską drużynę. Zwiadowcy?

— Ja pójdę, sir — powiedział sierżant Wiznowski. — Nic mnie nie powstrzyma.

Mike sprawdził stan energii zespołu i wyraził zgodę; wszyscy świecili na żółto, ale żaden nie zbliżał się jeszcze to poziomu krytycznego.

— Dobra, oto plan — powiedział Mike i polecił wyświetlić wszystkim członkom plutonu mapę. — Zwiadowcy pójdą do pomieszczenia leżącego dwa sektory od elektrowni — powiedział i podświetlił odpowiedni obszar.

— Pomiędzy tym pomieszczeniem a elektrownią jest korytarz w prawo, a potem dziesięć metrów na lewo.

Sprawdzamy korytarz i idziemy do drzwi elektrowni, a reszta plutonu zostaje tutaj. Kolejność marszu jest następująca: Wiz, Moore, ja, Lyle, Knudsen, Duncan, Brecker — ciągnął.

— Wiz, zabezpieczasz korytarz. Czujniki budynku wskazują, że drzwi są zablokowane. Moore, wyważasz drzwi i na ziemię. Ja wchodzę i strzelam do wszystkiego, co się rusza, potem idą Lyle, Knudsen i Duncan. Wchodzi Moore. Brecker, pilnujesz drzwi. Przesyłam wektory marszu do waszych systemów. Posleeni usunęli albo zniszczyli czujniki w środku, więc nie wiemy dokładnie, gdzie są. Jeśli któryś z was zostanie unieszkodliwiony, wektory automatycznie się zmienią. Wprowadzimy resztę plutonu na mój rozkaz. Wtedy wyznaczę ochronę korytarza. Pytania?

— Ilu jest Posleenów w całym rejonie elektrowni? — zapytał Duncan.

— Około trzydziestu — powiedział Mike.

— Trzydziestu? — zatkało Duncana. — I tylko siedmiu z nas?

— Tak — powiedział Mike. — Ekstra, co?

— Sir…

— Wystarczy, sierżancie. Nie pora na dyskusje. W każdej chwili można zrezygnować z udziału w akcji.

Członkostwo w zespole szturmowym jest całkowicie dobrowolne.

Mike zaczekał na odpowiedź.

— Niech będzie — powiedział Duncan po kilku chwilach zastanowienia. — Mimo wszystko jednak nie wydaje mi się, żeby nam się udało, poruczniku.

— Przyjąłem. Jeszcze jakieś pytania?

Nie było.

— Zwiadowcy naprzód.

Marsz do korytarza za elektrownią udał się, ale za ostatnim rogiem pojawiła się przeszkoda.

— Jest wartownik — szepnął sierżant Wiznowski.

— No to koniec — szepnął Duncan.

— To jeszcze nie jest koniec, sierżancie Duncan. Wziąłem to pod uwagę. Dobra, reszta z was siada na tyłku i nie odzywa się. Po cichu ustawić się.

Mike ustawił kompensatory i ruszył w stronę drzwi. Na szczęście ryk reaktora termonuklearnego w odległym pomieszczeniu częściowo zagłuszał ich kroki. Mike przez chwilę przyglądał się drzwiom, żeby upewnić się, czy łatwo je będzie otworzyć, i uchylił schowek na brzuchu. Wyciągnął rozładowany kryształ, który podał mu wcześniej żołnierz, i podrzucił w powietrzu, żeby go lepiej złapać.

— Michelle, siatka celownicza. Lewe ramię na automatyczne sterowanie, celowanie wizyjne. Gwałtownie otworzył drzwi, wszedł w korytarz i spojrzał na posleeńskiego wojownika, który bronił dostępu do elektrowni.

— Ognia.

Pseudomuskulatura pancerza uniosła lewe ramię do pionu i cisnęła jednokilogramowy kryształ z prędkością dwustu metrów na sekundę w czoło Posleena. Centaur runął jak skała, która go trafiła.

— Naprzód.

Wiznowski minął Mike’a jak duch i przywarł do ściany za Moorem. Kiedy Moore dotarł do drzwi, porucznik sprawdził, czy wszyscy są na miejscu, zatrzymał się, wyciągnął lewą ręką rozwidlony miecz martwego posleeńskiego wartownika i dał sygnał.

— Teraz.

Moore cofnął się o pół kroku, wyważył drzwi i przywarł do ziemi; siła bezwładności pchnęła go ponad metr w głąb pomieszczenia. Mike ucieszył się, że nie wtargnęli wśród burzy ognia, kiedy zorientował się, że patrzy na główny system chłodniczy reaktora.

— Żadnych granatów — warknął, kiedy dostrzegł Posleenów.

Kiedy się zbliżyli, przekaźnik wystrzelił po łukowatym torze pocisk z miotacza. Pociski były trzymilimetrowymi szpikulcami z oczyszczonego uranu. Osiągały cel z prędkością ponad stu metrów na sekundę i śmiercionośną precyzją.

W pomieszczeniu było siedmiu Posleenów, stojących równo w szeregu, oprócz jednego, który znajdował się dokładnie naprzeciw Mike’a i był zasłonięty przez sprzęt. Pięciu z nich zajmowało się głównym pulpitem sterowniczym systemów chłodzenia. Posleen z lewej strony dopiero niedawno wszedł do środka, a ten na wprost właśnie przechodził z prawej strony na lewą. On też stał się pierwszym celem. Kula z oczyszczonego uranu w kształcie kropli łzy ważyła tylko sześćdziesiąt gramów, ale przecinała powietrze z prędkością pocisku z czterdziestki piątki i trafiała w cel z dokładnością do milimetra.

Pocisk zatopił się w krokodylej głowie Posleena tuż u nasady pyska. Przebił jeszcze górną część kręgosłupa i utkwił w tylnej części czaszki. Z karku centaura bluzgnęła żółta krew i Posleen runął na ziemię, martwy jak żaba laboratoryjna z przeciętym rdzeniem kręgowym. Żołnierze podobnie skutecznie wyeliminowali trzech Posleenów przy pulpicie sterowniczym, zabijając ich wszystkich, jeszcze zanim pierwszy zwalił się na ziemię. Ale Posleen, który niedawno wszedł do pomieszczenia, był doświadczonym wojownikiem z dobrze wyrobionymi odruchami i nowoczesną bronią.

Mike stęknął, kiedy trzymilimetrowa kula przeszła na wylot przez jego lewą nogę, i natychmiast wypalił na oślep w stronę Posleena. Stwór uniknął trafienia, nurkując za zasłonę pulpitu. Mike unieszkodliwił ostatniego widocznego wojownika, odskoczył na lewo i wyciągnął pistolet. Wykonał rzut strzelecki, zamieniając w rękach pistolet i miecz, i nadal miał nadzieję, że uda mu się nie narobić hałasu i jednocześnie nie stracić za dużo energii. Nie był jednak pewien, czy miało to jakiś sens; wysoki świst kul karabinu zapewne rozniósł się już po całym budynku.

Nagle Posleen wyłonił się kilka metrów od miejsca, gdzie się ukrył, i trzymilimetrowe kule karabinowe zadudniły na ciężkim pancerzu Mike’a i cisnęły go w tył. Mike odwrócił się gwałtownie, pchnięty impetem pocisków, i wypuścił miecz z ręki. Zwężające się do grubości kilku atomów ostrze ze świstem przecięło powietrze i utkwiło w piersi Posleena. Centaur zacharczał, upuścił karabin i upadł na wszystkie cztery kolana, plując żółtą krwią.

Mike wyrwał ostrze, kopnął karabin i dla pewności odciął Posleenowi głowę. Rozejrzał się po pomieszczeniu, ale wszyscy Posleeni już nie żyli, a zespół szturmowy ustawiał się w szyku. Teraz musiał już tylko wrócić na swój wektor ruchu.

Mike sam ułożył plan zabezpieczenia zewnętrznego skrzydła pilnowanego obszaru. Przypuszczał, że zorganizowany kontratak nadejdzie właśnie z tej strony, i wolał sam się nim zająć.

Ruszył chwiejnie, ale biomechaniczne procesy naprawcze pancerza były już w toku. Automatyczny lekarz wykonał miejscowe znieczulenie i potraktował ranę szybko działającymi środkami medycznymi, antybiotykami i tlenem. Wewnętrzna skóra pancerza zalepiła dziurę po kuli, żeby ograniczyć wypływ krwi, i zaczęła przetwarzać wydzieliny na powietrze i żywność. Jednocześnie mikrosystemy naprawcze zajęły się uzupełnianiem ubytków zewnętrznego pancerza, kładąc miliony łatek wielkości kilku atomów. W odpowiednim czasie i przy wystarczającej ilości energii i materiałów system samonaprawczy mógł usunąć nawet największe uszkodzenie.

Kiedy O’Neal lepiej zorientował się w wielkości kompleksu, polecił plutonowi przemieścić się do pomieszczenia chłodniczego i nakazał sierżantowi Breckerowi rozejrzeć się za oddziałami wroga. Jeszcze trzy razy natknął się na Posleenów, ale za każdym razem był to tylko jeden centaur i nie miał ciężkiej broni. Wojownicy posleeńscy walczyli przebiegle, ale ich ataki zawsze kończyły się niepowodzeniem, bo jednomilimetrowe kule z karabinów i strzelb odbijały się od pancerzy z dźwiękiem kropli deszczu na blaszanym dachu. Był tylko jeden dobrze uzbrojony wojownik, a ten został unieszkodliwiony przez sierżantów Wiznowskiego i Duncana. Wśród Ziemian nie było ofiar.

Pod koniec przeczesywania terenu Mike poczuł się wyczerpany napięciem walki. Cofnął się chwiejnie do pomieszczenia chłodniczego, gdzie inżynierowie szczęśliwie podłączali żołnierzy do obwodów energetycznych.

Dołączył do nich i osunął się na jedno z malutkich krzeseł Indowy.

— Jak nam idzie, sierżancie Green? — wydyszał.

Nie potrafił zrozumieć, dlaczego, do diabła, był tak wyczerpany pomimo zażycia specyfiku Provigil-C. Brał już udział w ćwiczeniach polowych cięższych i dłuższych niż te ich dotychczasowe zmagania. Spędził siedemdziesiąt dwie godziny na wirtualnych walkach i pod koniec był świeży jak skowronek. Teraz miał wrażenie, jakby w ogóle nie zażył Provigilu. Czułby się lepiej, gdyby zaaplikował sobie wcześniej amfetaminę.

— Zostało jeszcze tylko trzech członków zespołu, których pancerze trzeba naładować. — W głosie sierżanta też wyraźnie brzmiało zmęczenie. — Znaleźliśmy magazyn kryształów energetycznych i każdy dostał co najmniej po jednym. Spóźniamy się o dwanaście minut w stosunku do planu, nawet tego poprawionego. Nie ma ofiar w zespole szturmowym ani w całym plutonie i pozbieraliśmy broń Posleenów. Ale, sir, żołnierze są cholernie zmęczeni mimo zażycia tego specyfiku do budzenia zmarłych. Musimy odpocząć.

— To jest ostatni postój, sierżancie — stwierdził O’Neal.

Oczy zaczęły mu się zamykać i wziął głęboki wdech. Ten cholerny specyfik miał działać przez dziesięć godzin! — pomyślał.

— Musimy wykonać misję. Ruszamy po naładowaniu ostatniego pancerza.

— Sir, chyba powinien to pan przedyskutować z górą. Żołnierze są wyczerpani. Proszę tylko na nich spojrzeć — powiódł ręką po pokładających się pod ścianami pancerzach. — Chce pan ich zabrać na wojnę? Potrzebują co najmniej godziny snu. Kiedy pytał pan pod Qualtren, czy mamy odpocząć, czy wyruszyć od razu, dał pan do zrozumienia, że jeszcze będzie czas odpocząć później.

— Nie mamy kilku godzin, sierżancie, i nie ma czasu na kłótnie. Niech żołnierze ruszają.

— Raczej nie dadzą rady, sir.

— Mówi pan, że raczej tego nie zrobią?

— Tak, sir.

— Jakieś sugestie?

— Nie, sir, nie wiem, co z tym zrobić.

— A czy pan pójdzie?

— Ja… tak, sir, ja tak, ale ja jestem profesjonalnym podoficerem. Poszedłbym gasić piekło z wiadrem wody, gdybym otrzymał taki rozkaz. Ci żołnierze widzieli jednak, jak pada ich cały batalion, i ich morale jest bardzo niskie.

Raczej nie pójdą. Chyba nie mają aż tak silnej motywacji.

— O, wy małej wiary. Zebranie plutonu. Żołnierze, słuchajcie. Umawiamy się tak. Pokaż schemat…

Michelle wyświetliła schemat u wszystkich, z wyjątkiem członków zespołu szturmowego, którzy nadal wracali jeszcze do pomieszczenia chłodniczego.

— To jest mapa terenu — powiedział Mike i podświetlił część punktów orientacyjnych, które żołnierze mogliby rozpoznać. — Widzicie tę niebieską plamę? Michelle, podświetl. To niedobitki wojsk pancernych NATO. Są w okrążeniu. Mamy ich uwolnić.

Rozległ się wyraźny pomruk niedowierzania.

— Nie zostało im wiele czasu, więc musimy się tam dostać szybko. Sposób, w jaki to zrobimy, jest niekonwencjonalny. Zauważyliście, że te budynki są blisko siebie? A wszystkie dachy są na jednym poziomie?

Budynki są więc identyczne i znajdują się na tyle blisko siebie, że żołnierz w pancerzu może przeskoczyć z jednego na drugi. I to właśnie zrobimy.

— Wejdziemy na dach i dotrzemy do celu dwa razy szybciej, skacząc między budynkami. Potem zaminujemy te wszystkie cholerne budynki wkoło i zwalimy je na Posleenów. Po drodze obiecano mi dostawę broni i amunicji — ciągnął w odpowiedzi na ponurą ciszę — i skorzystamy z tego wsparcia. To proste. Rozumiecie?

Sierżant Wiznowski, ostatni z zespołu, siadał właśnie, żeby naładować pancerz. Cisza.

— Pytałem, czy rozumiecie?

— Tak.

— Jasne.

— Tak, sir.

Mike rozejrzał się po zebranych żołnierzach. Ich pochylone postacie jasno dowodziły wyczerpania.

— Pytałem, czy rozumiecie — powiedział, przystawił palec do hełmu i wykonał ruch, jakby chciał sobie przeczyścić ucho.

Michelle uczynnie przesłała przez sieć dźwięk zgrzytania.

— Nie sły-szę.

— Tak jest, sir!

Teraz ton był dla odmiany gniewny, co zdaniem Mike’a pokonało zmęczenie i ospałość. Należało zatem skierować gniew przeciw komuś innemu.

— Do tej chwili wróg walił nas w dupę — stwierdził. — Nie odpowiada mi to, z całym szacunkiem dla naszych seksualnie tolerancyjnych polityków. Ale jakakolwiek jest wasza orientacja seksualna, nie wydaje mi się również, żeby wam odpowiadało, kiedy wali się was w dupę.

— Osobiście jednak coś wam obiecam — ciągnął złowrogim szeptem — a na wypadek, gdybyście nie zauważyli: może i jestem palantem, ale potrafię doprowadzić sprawy do końca. I dotrzymuję obietnic.

A obiecuję wam, że nasza operacja wyjdzie Posleenom nie tylko uszami, ale i tyłkiem. I to wam, kurwa, gwarantuję. Nie obiecuję jednak, że któryś z was będzie w pobliżu, żeby móc to zobaczyć. Tego nie ma w umowie — syknął.

— Ale żeby to zrobić, musimy stanąć na nogi i iść tańczyć z diabłem. Możemy prowadzić my albo diabeł. Ale wykonamy ten cholerny taniec, zrozumiano? — wyszeptał.

— Tak, sir.

— Cholera jasna, przestańcie odpowiadać jak garstka pieprzonych fryzjerów! — krzyknął.

— Tak jest, sir!

— Co będziemy robić?

— Walczyć!

— Damy sobie skopać tyłek czy my skopiemy tyłek?

— Będziemy tańczyć, sir — powiedział Wiznowski i odłączył się od systemu zasilania.

— Będziemy tańczyć. Dobra, co będziemy robić?

— Będziemy tańczyć, sir.

— Cholera…

— BĘDZIEMY TAŃCZYĆ, SIR! — wrzasnęli.

— Z KIM BĘDZIEMY TAŃCZYĆ?

— Z DIABŁEM!

— BĘDZIE PROWADZIŁ DIABEŁ CZY MY?

— MY BĘDZIEMY PROWADZIĆ!

— WŁAŚNIE TAK, CHOLERA! ZWIADOWCY NAPRZÓD!

Загрузка...