2

Fort Bragg, Północna Karolina, Sol III
9:11 czasu wschodniego USA, 16 marca 2001

Na szerokim drewnianym biurku w Połączonym Dowództwie Zadań Specjalnych zadzwonił służbowy telefon, a dowódca rzucił arkusz papieru, na którym coś notował, na stertę podobnych dokumentów.

— Dowództwo — powiedział. — Generał Taylor.

Jedna ze ścian pokoju była ozdobiona imponującą kolekcją dekoracji o tematyce wojennej, obrazów słynnych bitew i zdjęć z czasów oficerskich. Dywan i tapety miały głęboki, intensywny niebieski odcień, ale całość sprawiała wrażenie gołych ścian. Pomieszczenie znajdowało się w samym środku jednego z betonowych budynków w Fort Bragg w Północnej Karolinie.

Połączone Dowództwo Zadań Specjalnych utworzono z powodu katastrofalnych skutków funkcjonowania istniejących wcześniej organów. Podczas akcji uwalniania zakładników w Teheranie główną przyczyną kompromitacji służb specjalnych była ich niezdolność do koordynacji działań. Zadania specjalne wymagają treningu, którego nie odbyły regularne oddziały. Przykładowo radarzyści nie zostali dokładnie powiadomieni, gdzie odbędą się loty, i nie mogli ostrzec przed burzami piaskowymi czy wrogimi helikopterami na trasie. Piloci lotnictwa morskiego, aczkolwiek zdolni i odważni, nie byli dostatecznie przygotowani na tak trudną misję, co doprowadziło do wielu katastrof i problemów.

Nieprawidłowości w przekazywaniu informacji, w pracy wywiadu i przeszkoleniu żołnierzy spowodowały połączenie różnych grup do zadań specjalnych pod egidą jednej organizacji: Połączonego Dowództwa Zadań Specjalnych. Właśnie Dowództwo planowało i przeprowadzało tak skomplikowane akcje jak najazd Sił Specjalnych i Rangersów w Panamie, rozpoznanie sił bojowych w Bagdadzie czy dywersja Komanda Foki podczas Pustynnej Burzy.

Połączone Dowództwo Zadań Specjalnych było teraz organem gotowym do dostarczenia właściwych sił specjalnych w odpowiednim momencie i w każdym miejscu na Ziemi. Ale nadchodzące zadanie nie mieściło się w tych celach.

— Generale Taylor, mówi Trayner — powiedział zimny głos w słuchawce.

— Co może zrobić Dowództwo dla Zastępcy Szefa Sztabu? — zapytał generał Taylor i odchylił się w fotelu, patrząc bezmyślnie na obraz na przeciwległej ścianie: szereg żołnierzy w niebieskich mundurach, wyłaniających się z mgły i nacierających na podobny szereg żołnierzy w szarych uniformach.

— To trudne zadanie — powiedział Zastępca. — Potrzebuję jednego z twoich ludzi. Podam ci szczegóły, a ty sam mi powiesz, kogo potrzebuję. Poza tym — muszę to podkreślić, bo wykraczam poza procedurę — wszystko powinno być możliwie „czarne”. Czy to jasne?

„Czarne” operacje są czasem tak tajne, jak gdyby ich nigdy nie przeprowadzono. Nie ma rozkazów ani raportów, są tylko skutki. Politycy, a nawet prezydenci, nienawidzą „czarnych” operacji.

— Capice, sir — odparł dowódca, zastanawiając się, o co w tym wszystkim chodzi.

To był chleb powszedni Dowództwa Zadań Specjalnych.

— Czym ma się odznaczać ta szczególna osoba? — zapytał.

Chwycił nóż do otwierania listów i położył go sobie na dłoni w taki sposób, żeby balansował na końcu palca wskazującego.

— Podoficer albo oficer — ciągnął Zastępca — żeby zawiązać zespół jedno — lub wielofunkcyjny na nie sprecyzowany rekonesans we wrogim terenie poza obszarem kontynentalnych Stanów Zjednoczonych.

Taylor podrapał się w tył karku i przeniósł wzrok na stojący na biurku obrazek tropikalnej plaży. Na zdjęciu o wiele młodszy i opalony Taylor obejmował w talii szczupłą, uśmiechniętą blondynkę.

— To jest cholernie niejasne, generale. Z wyjątkiem określenia „wrogi”.

Podrzucił nóż do góry. Spadł ostrzem w dół i wbił się w korkową podstawkę, która najwyraźniej właśnie po to tam leżała. Dowódca nie zwrócił na to uwagi.

— Nie drąż, Jim — rzucił Zastępca. — To jest czarne jak noc; przyszło prosto od Zwierzchnika Sił Zbrojnych, prezydenta. Ominęło nawet Obronę Narodową i Sztab Generalny. Nie należą do gry. Otrzymałem to zadanie bezpośrednio od prezydenta.

— Jezu, no to wdepnęliśmy — parsknął Taylor.

Zastanowił się przez chwilę i roześmiał się.

— Dobra. Mosovich.

— Kurde, wiedziałem, że to powiesz — stwierdził drugi generał. — Starszy sierżant zesra się w gacie.

— To twój sierżant, nie mój — znowu zaśmiał się Taylor. — Jeśli chcesz „czarnego” rekonesansu we wrogim terenie, Mosovich jest właściwym człowiekiem. Widzę, że nie proponujesz Goryla.

— Nienawidzi, kiedy ktoś go tak nazywa — powiedział zrezygnowany Zastępca. To był stary i zużyty argument. — Dobra, dobra, przydziel go tymczasowo pod moje dowództwo. Powiedz mu, żeby się przemknął koło ochrony, jeśli taki z niego cholernie dobry tajniak.

Telefon pyknął przy uchu Taylora.


* * *

— Chciał mnie pan widzieć, generale?

Na dźwięk cicho wypowiedzianych słów raport, który czytał Zastępca Szefa Sztabu, pofrunął w górę wśród zamieci innych papierów. Od czasu ostatniej rozmowy z naczelnikiem Połączonego Dowództwa Zadań Specjalnych trzy dni temu Trayner prawie nie wychodził z biura. Było zagadką, kiedy starszy sierżant Jacob „Wężowy Jake” Mosovich wszedł do środka i jak długo siedział cicho na kanapie Zastępcy Szefa Sztabu. Zaskoczenie i zmęczenie po wielogodzinnej pracy sprawiły, że Trayner stracił panowanie nad sobą.

— A niech cię cholera, ty, ty pieprzony, smarkaty oprychu! Jak długo tu już siedzisz? — krzyknął i trzasnął pięścią w biurko.

Zabolała go tylko ręka: reprymenda ściekła po Mosovichu jak deszcz po dachu.

— Nie nauczono cię, jak trzeba się meldować? — warknął oficer.

Zabrał się do zbierania dokumentów, jakby to były porozrzucane strzępy jego opanowania.

— Przyszedłem tu o piątej rano, sir, jakieś dwadzieścia minut przed pańskim przyjazdem. — Na jego poprzecinanej bliznami twarzy pojawił się grymas uśmiechu. — Generał Taylor powiedział, że mam ominąć Goryla.

Starszy sierżant Mosovich od trzydziestu lat brał udział w tajnych operacjach wojskowych. Miał sto siedemdziesiąt centymetrów wzrostu, ważył jakieś siedemdziesiąt kilo i z jednej strony jego całkowicie łysej głowy widniały blizny. Na jego zielonym mundurze prawie nie było odznaczeń. Sierżant mógł pochwalić się tylko kilkoma orderami za odwagę, a z jego akt wojskowych numer dwieście jeden wynikało, że nie miał dużego doświadczenia bojowego: kilka operacji w Grenadzie, Panamie, podczas Pustynnej Burzy i w Somalii. Pomimo braku oficjalnych odznaczeń Purpurowego Serca, na jego twarzy widniały czarne znamiona po nie usuniętych odłamkach pocisków szrapnelowych, a tułów i kończyny pokryte były podłużnymi bliznami, jakie zostawia metal tnący ludzkie ciało.

Jego akta medyczne, w przeciwieństwie do wojskowych, zawierały tyle danych na temat leczenia szoków pourazowych i innych dolegliwości, że można by ich używać jako podręcznika lekarskiego. Cała służba sierżanta, z wyjątkiem jego pierwszej akcji w osiemdziesiątej drugiej dywizji powietrznodesantowej, polegała na wykonywaniu zadań specjalnych, najpierw w Siłach Specjalnych, potem w Delta Force, a potem znowu w tych pierwszych. Niezależnie od tego, gdzie przebywał, zawsze wydawało się, że jest gdzie indziej, i był stale opalony na brąz tropikalnym słońcem. Z wypłat za tajne akcje zgromadził przez lata dość dużo pieniędzy na emeryturę i teraz już nigdzie się nie ruszał, chyba że płacono maksymalną stawkę.

Konieczność unikania starszego sierżanta była wynikiem pewnego przykrego incydentu rok wcześniej, na corocznym konwencie Stowarzyszenia Sił Zbrojnych Stanów Zjednoczonych w waszyngtońskim Sheratonie.

Wśród podoficerów o odpowiednio wysokim stopniu wojskowym wszystkie stanowiska są praktycznie równe.

Oczywiście pozycja starszego sierżanta w dowództwie, powiedzmy, trzeciej armii mimo wszystko różni się prestiżem od takiej samej pozycji w trzeciej brygadzie czwartej dywizji piechoty w Fort Carson w Kolorado. Ale na prestiżowe stanowiska niekoniecznie przydziela się starszych sierżantów o najlepszych kwalifikacjach i największym doświadczeniu bojowym. Stanowiska te przypadają w udziale raczej tym, którzy odznaczają się politycznym zapałem albo ktoś sprawuje nad nimi patronat.

Obecnie stanowisko starszego sierżanta w dowództwie armii zajmował Robert McCarmen. Był on rówieśnikiem Mosovicha i obydwaj służyli wcześniej w Siłach Specjalnych. Ale podczas gdy starszy sierżant Mosovich był stale gdzieś za morzami i robił coś dziwnego i niesamowitego, starszy sierżant McCarmen przebywał w Fort Bragg w Północnej Karolinie (grupa piąta i siódma), w Waszyngtonie (grupa pierwsza), w Fort Carson w Kolorado (grupa dziesiąta) albo na misjach treningowych. Brał jednak udział także w akcjach w Granadzie, Panamie i w operacji Pustynna Burza. Mimo że te operacje, poza kilkoma wyjątkami, nie wymagały znacznego udziału w walce personelu zadań specjalnych, starszy sierżant McCarmen zgromadził imponującą kolekcję medali. Srebrna Gwiazda, Brązowa Gwiazda z literą „V” za męstwo w obliczu wroga, a nawet DSC, drugie w wojskowej hierarchii odznaczenie za odwagę. Każdy medal był całkowicie uzasadniony i jeśli nawet treść pochwał była trochę niejasna, to cóż, czego można oczekiwać od „Czarnego Wojownika”. Fakt, że pochwały pisali zawsze dowódcy, z którymi sierżant miał bliskie i ciepłe stosunki, nie odgrywał tutaj żadnej roli. Pochwały i tak otrzymywało się od bezpośrednich przełożonych, a McCarmen zawsze dobrze współdziałał ze swoimi dowódcami.

Dzięki dużej ilości pochwał i łatwości nawiązywania dobrych stosunków ze starszymi oficerami i politykami McCarmen uzyskał najbardziej upragnione stanowisko podoficera sił lądowych: stanowisko starszego sierżanta armii, największej szychy w całej wielkiej machinie zielonomundurowych.

Podczas zeszłorocznego konwentu Mosovich, starszy sierżant w dowództwie piątej grupy Sił Specjalnych, w niemal pozbawionym odznaczeń zielonym mundurze, i McCarmen, starszy sierżant armii, w obwieszonym medalami granatowym uniformie wojskowym, przypadkiem wsiedli razem do pustej windy, obydwaj nieco wstawieni. Kiedy winda zjechała na najniższe piętro, starszy sierżant armii, cięższy od Jake’a Mosovicha o jakieś czterdzieści kilogramów, krwawił i leżał nieprzytomny na podłodze, a sierżanta Mosovicha widziano wysiadającego z windy i machającego prawą ręką, jakby go bolała.

— Tak, chyba mu to mówiłem — nawiązał spokojnie do słów Jake’a generał Trayner. — Ale ochrona budynku miała mnie poinformować, kiedy przyjedziesz.

— Cóż, generał Taylor zaznaczył, że to bardzo ważne i że lepiej będzie, jeśli nikt się nie dowie o tej rozmowie. Więc skoro ochrona budynku zapisuje, kto wchodzi i wychodzi… — pokryty bliznami podoficer wzruszył ramionami.

— Ominąłeś sieć bezpieczeństwa Pentagonu? — zapytał Zastępca Szefa Sztabu i obrzucił sierżanta piorunującym spojrzeniem.

— Mówił pan przecież, że to „czarna” operacja — powiedział Mosovich, rozprostowując kości.

Przez ostatnie trzy godziny siedział w całkowitym bezruchu. Gdyby był szpiegiem, byłoby to bardzo owocne.

Niesamowite, jakie rzeczy potrafią mówić generałowie, kiedy myślą, że nikt ich nie podsłuchuje. Jake nie był pewien, o co dokładnie chodziło — generał nie mówił o tym wprost — ale rozmowy jasno wskazywały, że działo się coś niezwykle ważnego.

— Nie aż tak „czarna”, kurwa mać — wrzasnął generał. — Cholera jasna, Jake, tym razem spieprzyłeś za dużo. Kryłem cię w zeszłym roku, ale teraz uważaj, kurwa, co robisz.

— Tak jest, panie generale.

Podoficer nadal uśmiechał się lekko bez cienia skruchy.

Generał opanował daremny gniew i roześmiał się.

— Nigdy nie ulegałeś dyscyplinie, ty mały skurwielu.

Podrapał się w koniuszek nosa i potrząsnął głową.

— Tak, trudno cię też było wyszkolić, nawet jako smarkacza.

Podoficer uśmiechnął się i wstał, żeby zrobić sobie filiżankę kawy. Generał miał niezmiennie najlepszą kawę w armii od czasu, kiedy spędził rok w służbie wymiennej w marynarce. Jake nalał sobie filiżankę znakomitego napoju i wciągnął aromat głęboko w nozdrza. Łyk kawy potwierdził, że był to ten sam co zwykle wyśmienity napar generała.

— A więc o co chodzi? — zapytał unosząc brew i usiadł z powrotem na kanapie.

— Cóż, siedzimy po same uszy w gównie, Jake. Słyszałeś kiedyś o projekcie NFŻ? Wciągnęli cię w to kiedyś? — zapytał generał i wypił łyk swojej kawy.

— Chodzi o Niezidentyfikowane Formy Życia? Tak, węszyli za specjalnymi jednostkami gdzieś w dziewięćdziesiątym trzecim albo dziewięćdziesiątym czwartym. Jakiś durny skurwiel podał im moje nazwisko i dlatego poddano mnie serii najgłupszych w historii testów psychologicznych. Płacą mi dodatkowe sto pięćdziesiąt dolców miesięcznie za skoki ze spadochronem, więc naturalnie zapytano mnie, czy nie bałbym się skoczyć z wysokości. Chryste. — Westchnął zirytowany. — Ci psychiatrzy!

— A co ty o tym sądzisz? Myślisz, że kosmici istnieją?

Generał sądził, że ma minę pokerzysty, ale Jake rozegrał z nim zbyt wiele partii pokera, żeby nie rozpoznać, że do czegoś zmierza.

— Musi pan coś wiedzieć, bo inaczej nie rozmawialibyśmy o tym — powiedział podoficer, nie dając się złapać w pułapkę.

— Tak, no, potrzebujemy zespołu specjalnego. Niekoniecznie musisz go prowadzić; później o tym zadecydujemy.

— Trayner wyciągnął purpurową teczkę dokumentów, dokładnie obwiązaną taśmą z napisem „Ściśle tajne”. — Jakieś siedem do dziesięciu osób, specjaliści z różnych dziedzin, do tajnego przerzucenia na niebezpieczne terytorium wrogich sił zbrojnych w celu rozpoznania wroga i zbadania terenu.

— Mógłby pan określić koszty, szefie? I dokąd, u licha, mamy wysłać zespół przeciwko „wrogim siłom zbrojnym”? Nie prowadzimy w tej chwili, cud nad cudy, żadnej wojny.

Pomachał palcem na znak, że szanowny generał powinien przestać się ociągać i wręczyć mu teczkę. Pomimo całego swojego gderania na temat trzymania oczu szeroko otwartych w obliczu niebezpieczeństwa, najwyraźniej nie mógł sobie odmówić przyjemności płynącej ze skoków adrenaliny, bo inaczej już dawno odszedłby ze służby.

— No… nie mogę określić kosztów. Wszystko jest w dokumentacji — powiedział Trayner, wachlując teczką tam i z powrotem, jak gdyby chciał pomachać nią Jake’owi przed nosem.

Trayner znał słabości Jake’a.

— Dobra, teraz druga sprawa, generale. Co to ma wspólnego z obcymi formami życia?

Jake miał czasami poczucie, że ciekawość zaprowadzi go kiedyś do piekła.

— Hm, powiedzmy, że nie jesteś już najsprytniejszym sukinsynem w mieście. — Zazwyczaj ponury generał uśmiechnął się. — Himmicie Rigas, to chyba właściwy moment.

Na dźwięk tych słów na ścianie po prawej stronie generalskiego biurka pojawiła się istota o czterech kończynach.

Cienkie zielone paski, zgodne ze wzorem tapety, zniknęły ze skóry stworzenia, która przybrała teraz jednolitą szaropurpurową barwę. Kończyny, które skierowane ku górze przylegały do ściany, ześlizgnęły się na dół, a stworzenie przyjęło czworonożną postawę. Wyglądało teraz jak żaba z kończynami równej długości i dwiema parami oczu i ust, po jednej z każdej strony. Powyżej ust i pomiędzy szeroko rozstawionymi oczami widniała narośl przypominająca złożony plaster miodu. Mogło to być ucho albo nos. Skóra zafalowała, kiedy istota zbliżyła się płynnie i wyciągnęła łapę w oczywistym geście powitania. Pudełko przymocowane do nadgarstka przemówiło wysokim tenorem.

— Zachowujesz się wyjątkowo cicho jak na człowieka — powiedziała istota.

W ciągu następnych kilku lat wielu ludzi miało przeżyć taką chwilę. Każdy zadawał sobie wtedy pytanie, z czym ma do czynienia. Po raz pierwszy w historii ludzkość mogła z całą pewnością stwierdzić, że nie jest jedyną inteligentną formą życia w galaktyce, i spojrzeć w twarz pozaziemskiej istocie. Niektórzy reagowali strachem, inni przyjaźnią, jeszcze inni miłością. Reakcje były zróżnicowane jak sama ludzkość. Sierżant Mosovich po prostu wyciągnął dłoń na powitanie. Uścisk łapy Obcego wywołał u sierżanta gwałtowny wzrost adrenaliny, co w wojsku określa się jako chłodny zastrzyk moczu do serca. Wyciągnięta kończyna była zimna i gładka, pokryta delikatną warstwą jedwabistych piór. Jake starał się kontrolować oddech i opanować drżenie głosu.

— Dzięki. Ty też jesteś niezły. Jak długo tu już stoisz?

— Od wczoraj. Przyszedłem po waszym drugim posiłku, ale jeszcze przed popołudniową odprawą generała.

Zszedłem z sufitu przez drzwi, kiedy strażnik odprowadzał interesanta. Zamek nie był przeszkodą. Jak sam pan odkrył, można go łatwo otworzyć wytrychem magnetycznym. Generał przyjął piętnastu interesantów i odbył siedemdziesiąt osiem rozmów telefonicznych w ciągu ostatnich osiemnastu godzin. Jego interesantami byli kolejno: jego adiutant, podpułkownik William Jackson, w sprawie odwołania zaplanowanego wcześniej spotkania. Drugim interesantem…

— Przepraszam, Himmicie Rigas, ale muszę udzielić starszemu sierżantowi Mosovichowi kilku wstępnych wskazówek.

Generał uśmiechnął się uprzejmie, przyzwyczajony do gadatliwości Himmita. Uważał przy tym, żeby nie pokazywać zębów.

— Oczywiście, generale. Mój raport może zaczekać.

Jake odwrócił się powoli plecami do generała i opadł na kanapę. Nie chciał patrzeć, jak Himmit z powrotem wtapia się w ścianę.

— Masz tu wszystko opisane. — Trayner rzucił wreszcie Jake’owi purpurową teczkę. — Przeczytaj teraz; to nie może wyjść poza ten pokój. Zacznij myśleć o składzie zespołu, który weźmie udział w pozaplanetarnej misji zwiadowczej. Planeta typu ziemskiego, chłodna i bagnista. Odbędziecie trening z Himmitem. Kiedy uporamy się ze wstępnymi przygotowaniami, odeślę cię z powrotem do Bragg. Zbierzesz zespół, ale niczego nie wyjaśniaj, dopóki nie ustalimy ostatecznego składu grupy. Potem będziecie pracować w ścisłej tajemnicy; to też rozkaz prezydenta.

— A w jaki sposób prezydent dowiedział się o tym wszystkim? — zapytał Mosovich, nie otwierając jeszcze teczki.

— Zadzwonili do niego przez telefon — odpowiedział Zastępca.

— Ach tak?

— Tak. — Oficer potrząsnął głową. — Po prostu zadzwonili z orbity na jego bezpośredni numer. Rozmawiali też z przedstawicielami siódemki najbogatszych państw oraz Chin i Rosji. To było trzy dni temu.

— Waszyngton szybko się tym zajął.

Jake wypił kolejny łyk kawy i otworzył teczkę. Zauważył, że była zrobiona ze śliskiego, błyszczącego papieru.

Wszystko było najwyraźniej trzymane w największej tajemnicy, skoro Zastępca posługiwał się błyszczącą teczką.

Teczka sprawiała wrażenie mokrej i zimnej, a sierżant miał przeczucie, że to samo można powiedzieć o misji.

— Dobra, ale potrzebuję jeszcze kogoś do pomocy przy zbieraniu zespołu.

— Kogo? — zapytał podejrzliwie generał.

— Starszego sierżanta nazwiskiem Ersin.

Generał zastanowił się przez chwilę i kiwnął głową.

— Dobra, możesz mu wszystko opowiedzieć za moją zgodą. Zrozum, w tej chwili wszystkie informacje są tak ściśle strzeżone jak nigdy dotąd. Wiedzą o tym tylko niektórzy. Nie mów o tym nikomu więcej.

— Ja nawet sobie nie mówię połowy rzeczy, które robię — powiedział z uśmiechem Jake, zerknął po raz ostatni na kamuflującego się Himmita i zaczął czytać.

Загрузка...