29

Prowincja Andata, Diess IV
00:19 czasu uniwersalnego Greenwich, 19 maja 2002

Nawet najdalsza droga zaczyna się od jednego kroku, pomyślał O’Neal. Reflektory pancerza przegnały ogarniającą go ciemność, ale widok pogiętej masy plastobetonu i gruzu był tak samo przygnębiający.

— Dobra, przyszedł ci do głowy jakiś pomysł? — zapytał przekaźnik.

— Tylko jeden. Jest mały otwór trzy i pół metra stąd, azymut sto dwadzieścia trzy i osiem dziesiątych stopnia.

Jeśli uda się panu tam przekopać, będzie pan mógł utorować sobie drogę do wyjścia przez wysadzenie małych otworów ładunkami aktywacyjnymi na pociskach grawitacyjnych.

— Co? Mam ich użyć jak materiałów wybuchowych? Jak?

— Jeśli umieści je pan w jednym miejscu, a potem do nich strzeli z pistoletu grawitacyjnego, rozszczepi to ładunek aktywacyjny antymaterii i uwolni energię w eksplozji.

— To brzmi… dziwacznie, ale jest prawdopodobne. Dobra, muszę się tylko dostać jakieś trzy, cztery metry w górę i na prawo. Jak mam się odwrócić? Nieważne… mam pomysł.

Jego prawa dłoń znajdowała się na szczęście w pobliżu pistoletu. Biomechaniczna muskulatura pancerza umożliwiła odrzucenie części gruzu na bok. Kiedy rękawica natrafiła na znaną rękojeść, Mike chwycił ją i przesunął lufę w stronę brzusznej części pancerza, która zdawała się najbardziej przygnieciona. Wyszeptał modlitwę do wszystkich bogów, którzy mogliby spoglądać na tę wyschniętą na pył planetę, i wystrzelił pojedynczą kulę w plastobetonową masę.

Wstrząs odbił się nieoczekiwanie głośnym echem w pancerzu. Pomimo dźwiękochłonnej warstwy wyściełającej pancerz Mike’owi zadzwoniło w uszach, jak gdyby ktoś włożył mu na głowę cynowy garnek i uderzył go pałką.

Przez chwilę poczuł luz, ale kiedy przekręcił się szybko w prawo i w lewo, znowu utknął. Gdyby nie miał na sobie pancerza, mógłby skulić ramiona i obrócić się. Z drugiej strony jednak gdyby nie miał pancerza, już by nie żył.

Zewnętrzne czujniki wskazywały bardzo niski poziom tlenu i duże stężenie toksyn aerozolowych, prawdopodobnie wskutek spalenia tak dużej ilości oleju rybnego. Z trudem skierował lufę do góry i odwrócił głowę na bok. Gdyby kula uderzyła w hełm albo resztę pancerza, zostałby skutecznie posiekany na miazgę. Wepchnął lufę możliwie najdalej w głąb rumowiska i jeszcze raz pociągnął za spust. Tym razem strzał nie był skuteczny i kula tylko trochę musnęła plastobeton, odbiła się rykoszetem i trafiła w pancerz. Pocisk relatywistyczny pozostawił głęboką, świecącą szramę w pancerzu ochronnym, który wcześniej odbijał tysiące kul o mniejszej prędkości. Ciepło zaczęło uciekać przez warstwę wyściełającą pancerz wspomagany.

Pomimo przerażenia spróbował znowu i tym razem skruszył oporny plastobeton. Obrócił się i znalazł się na brzuchu z głową lekko ku dołowi. Chociaż pancerz był przygnieciony w kilku miejscach, Mike’owi udało się po chwili poruszyć gruz, co było dowodem straszliwej mocy drzemiącej w pancerzu bojowym. Kiedy przez chwilę wiercił się w miejscu, kawał płyty, który przygniatał wcześniej jego lewe ramię, a teraz leżał w poprzek prawego, ześlizgnął się po nim z donośnym chrzęstem i odsłonił małą przestrzeń u góry na prawo. Włożył pistolet do kabury i wyciągnął rękę w kierunku dogodnego do zaczepienia się występu, który dostrzegł w świetle reflektorów. Ścisnął mocno wystający kawał ceramitu i gwałtownie podciągnął resztę ciała po skosie do góry i w prawo. Ponieważ okazało się, że jest to właściwa droga, postawił stopy na gruzie, spod którego się wydostał, i ruszył w górę. Po chwili gwałtownie zsunął się w tył.

Po dobrych kilku minutach zmagań i dwukrotnym użyciu pistoletu, kiedy mimo jego starań pancerz zaczepiał się o wielkie płyty, Mike dotarł wreszcie do obiecanej wolnej przestrzeni. Nad głową dostrzegł fragment jakiejś machiny niewiadomego przeznaczenia. Właśnie ten wielki, nie zidentyfikowany wynalazek Galaksjan utworzył dziurę. Mike wypił łyk wody i usiadł, żeby przemyśleć swoje położenie. Brak karabinu; zgubił go gdzieś podczas wybuchu. Naramienne granatniki zmiażdżone. Ich naprawa wymagała zwykłej wymiany części zapasowych, a Mike ich nie miał. Pozostałe sto dwadzieścia osiem uranowych kul kaliber 3 milimetry w penetratorach z aktywacyjnym ładunkiem antymaterii nie nadawało się do niczego, skoro nie było karabinu. Pistolet grawitacyjny i cztery tysiące pięćset kul. Dwieście osiemdziesiąt trzy granaty do użytku ręcznego lub z zastosowaniem wyrzutni. Tysiąc metrów cienkiej liny o wytrzymałości dziesięciu ton, klamra uniwersalna i dźwig. C-9, cztery kilogramy. Zapalniki. Różne materiały pirotechniczne i specjalistyczne materiały wybuchowe. Osobiste pole siłowe, bezużyteczne, jak sam stwierdził, przeciw broni kinetycznej, ale przydatne w innych sytuacjach. Pancerz dysponował zapasami powietrza, pożywienia i wody na następny miesiąc.

Niestety przy obecnym zużyciu energii zasilanie siądzie za dwanaście godzin; systemy tłumienia wstrząsów musiały pracować niezwykle wydajnie, żeby zniwelować skutki nie tylko wybuchu oparów, ale też przygniecenia gruzem. W połączeniu z napięciami podczas przeciskania się przez rumowisko zapowiadało to porażkę.

Mike wrzucił na ząb część racji żywnościowych pancerza. Ach, smażona wieprzowina z ryżem rozgotowanym na papkę. Semibiologiczna podszewka pancerza wchłaniała wszystkie wydzieliny ciała, wydzielany przez skórę wodór i tlen, martwe komórki naskórka, pot, mocz i inne nieczystości, a następnie przerabiała je na zdatne do oddychania powietrze, wodę pitną i żywność zaskakująco dobrej jakości. Jedzenie było nawet dosyć smaczne i urozmaicone; teraz na przykład mógł delektować się brokułami. Nie musiał się martwić niczym oprócz energii.

Cóż, gdyby przeprawa przez rumowisko miała trwać dwanaście godzin, Mike mógłby tego nie przeżyć. Przez ten czas powinien być już daleko za linią frontu. Gdyby był sam, już byłby martwy…

— Michelle, ilu członków batalionu jest pogrzebanych pod gruzami?

Sygnały sieci komunikacyjnej GalTechu mogły z łatwością przeniknąć rumowisko i dokładnie zlokalizować każdą jednostkę.

— Pięćdziesięciu ośmiu. Najstarszy stopniem jest kapitan Wright z kompanii Alfa. Kapitan Vero też został uwięziony, ale jest ciężko ranny i przekaźnik zaaplikował mu zastrzyk hibernacyjny. Trzydzieści dwie osoby przeżyją, jeśli dostarczy się je do szpitala w ciągu stu osiemdziesięciu dni. Są teraz w stanie hibernacji.

Mike kołysał pancerzem w przód i w tył, żeby znaleźć bardziej stabilną pozycję na stercie plastobetonu.

— Dobra, pokaż ich położenie na trójwymiarowej mapie i zaznacz stopnie wojskowe odpowiednim poziomem jasności. Uśpionych podświetl na żółto, przytomnych na zielono.

Kiedy mówił, przed oczami formowała mu się mapa. Większość ciężko rannych znajdowała się w pobliżu wybuchających oparów lub ładunków Jerycho.

— Czy inni też próbują się wydostać?

— Kilku. Przekaźniki dzielą się informacjami na temat możliwych rozwiązań. Na początku trudno było zacząć bez pistoletu, ale sierżant Duncan z kompanii Bravo zaproponował granaty.

— Połącz mnie z kapitanem Wrightem — powiedział Mike, zadowolony, że ktoś jeszcze mógł zastanowić się nad tym problemem.

— Tak jest, sir.

Przekaźnik zaćwierkał i rozległy się bezsilne, stłumione przekleństwa.

— Przepraszam, sir?

— Tak! Kto mówi? — Kapitan Harold Wright sprawdził wyświetlacz nad głową. — A, O’Neal. Pański wspaniały pomysł zadziałał wprost wyśmienicie. Moje gratulacje.

— Byłoby całkiem nieźle, gdyby nie ten wybuch oparów, sir — powiedział Mike ze smutkiem.

Ze sklepienia niszy obsypała się garstka pyłu.

— Właśnie dlatego trzeba przewidywać wszystkie ewentualności, poruczniku. Teraz batalion jest niezdolny do walki, nie mówiąc już o tym cholernym gruzie! Ma pan jeszcze jakieś fenomenalne pomysły?

— Może przedostaniemy się na peryferie, zbierzemy rannych i dołączymy do własnych linii? — zapytał retorycznie Mike.

— A niby jak pan to sobie wyobraża? — chciał wiedzieć kapitan.

— Przekaźniki mają plany, sir. Przedostałem się na wolną przestrzeń i staram się dotrzeć na obrzeża. Potem możemy wysadzić sobie przejście.

Kapitan Wright zastanowił się przez chwilę nad planem, który wyjaśnił mu przekaźnik.

— Dobra, to może się udać. Trzeba powiadomić podoficerów…

— Sir, przekaźniki mogą sporządzić plan ewakuacji na podstawie informacji o tym, kogo tu mamy i kto z nich może się wydostać. Mój przekaźnik ma znacznie większe możliwości niż pański. Jeśli pan sobie życzy, może kontaktować się z pańskim i pomagać w trudnych kwestiach…

— Jak pewien niezwykle pomocny porucznik?

— Nie tak miało to wszystko wyglądać.

— Cóż, jakkolwiek miało to wyglądać, według schematu, który przesłał mi pański pomocny przekaźnik, jest pan tu jedynym żywym porucznikiem. Moje gratulacje, drugi oficerze — podsumował kwaśno kapitan.

— Nie mam uprawnień dowódczych, sir.

— Teraz je pan ma. Poza tym według schematu jesteśmy w znacznej odległości od siebie. Ma pan na swoim obszarze trzydziestu pięciu żołnierzy. Kiedy zbierzecie się razem, możemy skorzystać z tuneli użytkowych, żeby się spotkać. Najpierw jednak musimy się stąd wydostać. Proszę się porozumieć z pańskimi ludźmi, zwłaszcza ze starszym sierżantem Greenem, dowódcą mojego drugiego plutonu. Niech się wydostaną z gruzu, a potem zgłoszą do mnie.

— Proszę uważać na poziom energii, sir — ostrzegł Mike i spojrzał na własny opadający wykres słupkowy. — U mnie jest już dosyć niski. Możemy uzupełnić energię, jak znajdziemy źródło, ale do tego czasu…

— Racja. Niech się pan upewni, że wszyscy to wiedzą. Naprzód, drugi oficerze.

— Tak jest, sir.

Przez kilka następnych godzin żołnierze kontaktowali się ze sobą i formowały się jednostki. Ci, którzy mogli się poruszać, otrzymali rozkaz uwolnienia całkowicie zaklinowanych kolegów. Pomysł z granatami sprawdził się nieźle, oprócz przypadku jednego nieszczęsnego szeregowca, który już po uzbrojeniu granatu odkrył, że nie może ruszyć ręką. Na szczęście technologia medyczna GalTechu pozwalała na regenerację utraconej dłoni, o ile tylko udałoby się wrócić do własnych oddziałów. Szczęśliwie ból trwał dość krótko, bo pancerz prawie natychmiast zapieczętował wyrwę i znieczulił rękę, ale to doświadczenie kosztowało szeregowca sporo dowcipów na jego temat. Było jeszcze gorzej, kiedy żołnierz przyznał się, że jego ostatnie słowa przed eksplozją brzmiały „To będzie bolało”.

Po siedmiu godzinach wszyscy żołnierze, których można było uratować, dotarli do tuneli użytkowych. Nie dotyczyło to, niestety, kapitana Wrighta i trzech innych ludzi z kompanii Alfa. Byli uwięzieni w straszliwej stercie kawałków ciężkiej maszynerii. Pomimo licznych prób żołnierzy nie udało się wydostać z kupy złomu. Kiedy wyciągnięto już wszystkich innych, kapitan Wright polecił uwięzionym uruchomić system hibernacyjny, przekazał dowództwo w ręce porucznika O’Neala i sam poszedł w ich ślady.

O’Neal przyjrzał się grupie przygnębionych żołnierzy zebranych w głównym kanale wodociągowym.

Spłaszczona rura była rozbita na kawałki i zwisała w dół jaskini, którą wydrążyli żołnierze w ciągu ostatnich kilku godzin. Jeden z dowódców drużyny poszedł do drugiego końca tunelu i stwierdził, że był zablokowany właśnie na trasie, którą mogliby wybrać.

— Sierżancie Green.

— Tak, sir?

— Niech żołnierze coś zjedzą i sprawdzą broń i pancerze. Niech załadują karabiny i pistolety i zajmą się zwykłymi zadaniami. Przez ten czas powinienem dokładnie poznać teren i wtedy wydam rozkazy operacyjne.

— Tak jest, sir.

— Dobra, jeden problem z głowy. Oby tak dalej, a wszystko będzie dobrze.

— Michelle, kto z dowództwa pozostał przy życiu?

Mike nacisnął klawisze kontrolne na lewym przedramieniu i wyświetlił kolorowy schemat poziomu energii w pancerzach żołnierzy. Obejrzał go i skrzywił się. Naładuj albo giń, pomyślał z nutą czarnego humoru. Nie jesteśmy króliczkami Energizera.

— Major Pauley dowodzi obecnie niedobitkami batalionu.

— Dobra, połącz mnie. Gdzie oni są?

— Jednostka cofnęła się jakieś sześć kilometrów bezpośrednio w stronę głównej linii obrony.

— Co? A gdzie jest kawaleria?

— Jednostki amerykańskiej kawalerii rozpoczęły ogólny odwrót w głównej linii obrony. Ich siła bojowa spadła do trzydziestu procent. W innych okolicznościach należałoby je uznać za niezdolne do walki.

— Wyświetl.

Lokalny schemat zmienił się i ukazał masę czerwieni, połączoną z cienką linią zieleni. Linia nieznacznie przerywała się w kilku miejscach, a we fragmencie od strony lądu była duża przerwa oddzielająca główną masę od kolejnego małego fragmentu zieleni. Wyrwa zwiększała się i było jasne, że czerwień Posleenów wkrótce otoczy ścigane zielone jednostki pancerzy wspomaganych.

— Nadal się jeszcze wycofuje — powiedział Mike, patrząc, jak jednostka pancerzy wspomaganych przesuwa się ku wątpliwemu schronieniu, jakie mogła dać główna linia obrony.

— Tak.

— Czy ma kontakt z przełożonymi? — zastanawiał się na głos porucznik.

— Nie mam możliwości monitorowania komunikacji z dowództwem — stwierdził przekaźnik.

— Świetnie. Połącz mnie.

— Linia jest w tej chwili zajęta. Połączę, jak się zwolni.

— Dobra.

Mike znowu przyjrzał się schematowi, odruchowo rozprostowując i zaciskając dłoń. Przekaźnik automatycznie dostosował opór rękawicy do oporu, jaki stawiałby przyrząd gimnastyczny, którego zwykle używał Mike.

— Czy schemat tej nieprzerwanej czerwonej masy jest dokładny, czy może są w niej jakieś wyrwy?

— Informacja opiera się na odczytach z sensorów audiowizualnych, więc jest dość dokładna. Proponuję przed wydostaniem się na powierzchnię odejść daleko od terenu bitwy.

Przekaźnik podświetlił na mapie obszary o prawdopodobnie małej liczbie Posleenów.

— Dobra, gdzie jest najbliższy kanał odpływowy? — zapytał Mike. — Musimy się stąd jakoś wydostać. — Urwał na chwilę i dwa razy zacisnął rękawicę. — Hej, skąd, u licha, wytrzasnęłaś teraz tę informację, a nie wiedziałaś tego przed atakiem? — zapytał z gniewem.

— O czym pan mówi? — zdziwił się przekaźnik.

— Kiedy czekaliśmy na atak Posleenów, mogłem liczyć tylko na strzępy informacji od Indowy i Himmitów.

— Pytał pan o dane wywiadu batalionu — powiedział przekaźnik.

— Tak — potwierdził niecierpliwie Mike.

— Nigdy nie pyta pan mnie — powiedział przekaźnik.

Mike prawie wyczuł w tym pretensję. Zastanowił się nad tym i miał ochotę po prostu skończyć rozmowę.

W chwilach takich jak ta nienawidził pancerzy wspomaganych. Gdyby nie miał na sobie tony ceramitu i plastycznej stali oraz grubego na pięć centymetrów hełmu, mógłby palnąć się w czoło, uderzyć głową w mur albo przynajmniej pokiwać nią. W obecnej sytuacji stał jednak tylko w miejscu i czuł się jak idiota. Wziął głęboki wdech.

Wydmuchane powietrze zwiększyło ciśnienie w małej niszy wokół jego ust. Nie mógł już być bliżej namacalnej porażki.

— Michelle, wypełniasz ciągłe raporty? — zapytał zmęczonym głosem.

— Nie, transmisje jednostki są kontrolowane, dostępne są tylko lokalne przekazy.

System lokalnych transmisji pancerza korzystał z kierunkowych impulsów jednookresowych transmisji podprzestrzennych. Transmisje przekazywano przez sieć z jednego pancerza do drugiego, który znajdował się właśnie w zasięgu wzroku. Informacje obiegały członków batalionu na takiej samej zasadzie, jak pakiety danych krążą w Internecie. Ponieważ transmisja po prostu przechodziła z jednego pancerza do drugiego, zużywana energia była niewielka, a ryzyko wykrycia albo zakłócenia prawie zerowe. Posleeni mogliby przechwycić przekaz tylko wtedy, gdyby znajdowali się już w obrębie batalionu.

— Dobra. Kiedy tylko skontaktujemy się z dowództwem, co nastąpi już wkrótce, chcę, żebyś przesłała mi pełny raport. Wszystkie dane. A co z kanałami ściekowymi?

— Nie ma głównych kanałów odpływowych. Istnieją rury neutralizujące toksyczne chemikalia, ale odradzam ich użycie. Mogłyby uszkodzić pancerz.

— W takim razie jak mamy się wydostać? — zapytał zdezorientowany O’Neal.

Michelle jasno stwierdziła wcześniej, że ma jakiś plan.

— Przez sieć wodociągową.

— Sieć jest zamknięta. Jeśli otworzymy tunel, woda wyrzuci nas i będzie nam bardzo trudno wrócić. Można wyłączyć dopływ wody? — zapytał.

Przyjrzał się schematowi systemu wodociągowego. Woda wpływała z oceanu przez rozmieszczone wzdłuż wybrzeży stacje przetwarzania. Od wody oddzielano plankton i sole mineralne, które były następnie przetwarzane, a oczyszczoną ciecz pompowano do megalopolis. Mimo że większość niezbędnych do życia produktów odzyskiwano wewnątrz miast, znaczną ilość wody tracono w procesie parowania, co stworzyło potrzebę budowy przeogromnego systemu uzupełniania zasobów. Tunele biegły przez całą megalopolis, łącząc się i przecinając w ogromnej sieci wodociągowej.

— Nie można wyłączyć przepływu wody — przekaźnik odpowiadał na pytania w odwrotnej kolejności niż je zadano. — Posleeni uzyskali kontrolę nad większością systemów pompowania między naszą pozycją a morzem i rozpoczęli instalację własnych sterowników sprzętu i oprogramowania. Poza tym nawet gdybyśmy wyłączyli stacje pomp, musielibyśmy borykać się z falą powrotną z megawieżowców.

— To jak sobie poradzimy?

— Nie mam obecnie żadnego planu — przyznał zapędzony w kozi róg przekaźnik.

— Cóż, ja też nie. Zajmiemy się tym w swoim czasie.


* * *

Duncan podrapał się po hełmie. Zewnętrzne czujniki wskazywały, że w tunelu wystarczy tlenu do oddychania, ale pluton zużyłby go szybko, gdyby hełmy zdjęto. Sytuacja była do dupy, zważywszy że bardzo chciało mu się zapalić Marlboro.

— Daj mi sierżanta Greena — powiedział do przekaźnika i spojrzał na nowego porucznika.

O’Neal wyglądał, jakby dostał skurczów, kiedy tak zaciskał i rozluźniał dłonie. To był ten sam koleś z dywizji; przez ostatni miesiąc, kiedy nagle szaleńczo zwiększono intensywność szkolenia, kręcił się w pobliżu batalionu.

Batalion w żaden sposób nie mógł jednak osiągnąć gotowości bojowej szybciej niż w dwa miesiące, skoro przebimbał tyle czasu na statku. Po prostu porwali się z motyką na słońce. Z drugiej strony szkolenie, które przeprowadził Wiznowski, naprawdę pomogło. Żałował, że nikt nie zmusił pułkownika, żeby go posłuchał; Wiz naprawdę zna się na rzeczy.

— Na co patrzy O’Neal? — zapytał.

Odkrył wcześniej, że wszystkie przekaźniki były ze sobą połączone i czasem można było odczytać, nad czym pracują inne systemy.

— Nie mogę uzyskać dostępu do jego systemu — odpowiedział przekaźnik.

— A sierżant Green? — zapytał Duncan i kopnął gruz na drodze.

Odłamki plastycznej stali poturlały się w świetle reflektorów pancerza i odbiły od blokującego tunel rumowiska.

— Rozmawia z sierżantem Wiznowskim.

— Spróbuj się włączyć.

Był przekonany, że pozwolą mu włączyć się do rozmowy. Podczas podróży jego drużyna była jako pierwsza poddana tajnemu szkoleniu Wiznowskiego, i Duncan nawiązał z nim wtedy dobre stosunki.

— Słucham, Duncan — zapytał Green zmęczonym głosem.

— Wiadomo, co mamy robić? — spytał.

Widział obydwu podoficerów po drugiej stronie tunelu. Sprawdzali blokadę, a strużka wody pod ich stopami lśniła w świetle reflektorów pancerza.

— Poniekąd. Właśnie rozmawiam o tym z Wiznowskim. Porucznik mówi, że możemy się stąd wydostać przez system wodociągowy. Musimy podzielić żołnierzy na drużyny. Weź siedmu, Bittana i Sanborna ze swojej drużyny i inżyniera. Dam Breckerowi jego własną drużynę.

Pojawiły się nazwiska żołnierzy rozsypanych po całym tunelu, a ich pancerze podświetliły się. Duncan wybrał jedno z nazwisk, a na ekranie wizyjnym ukazała się kaskada danych.

— Dobra, niech będzie. Jedno pytanie: czy ten skurwiel — skierował wskaźnik laserowy na porucznika — w ogóle wie, co mamy, do diabła, robić, czy będziemy musieli mu skopać dupę?

Ostatnia uwaga miała być w zamyśle żartem, który się jednak nie udał, kiedy rozmówcy zdali sobie sprawę z sytuacji, w jakiej się znaleźli. Byli uwięzieni pod stumetrową warstwą pieprzonego gruzu, a na powierzchni roiło się od Posleenów. Zasadniczo siedzieli w gównie. A dowodzący nimi oficer był całkowicie nieznany w całym batalionie.

O’Neal przestał zaciskać dłonie i stał teraz jak posąg. Zdawało się, że pokryta kamuflażem powierzchnia jego pancerza pochłania całe światło w tunelu. Nagle zniknął, a po chwili znowu pojawił się w zasięgu wzroku. Pancerz oficera najwyraźniej wykonywał jakieś analizy. Green odwrócił się do Wiznowskiego i przez moment prowadził jakąś prywatną rozmowę. Po chwili Wiz rozłożył ręce w geście rezygnacji.

— Duncan — powiedział Wiznowski dziwnie napiętym głosem. — Jeśli sprawisz jakiś kłopot temu karłowatemu sukinsynowi, to on ci skroi dupę, i to tak szybko, że się nawet nie zorientujesz, kiedy. Powiem krótko. Jak ci się, do cholery, wydaje, skąd mam tak wspaniałą wiedzę na temat wszystkiego, co jest potrzebne do obsługi pancerzy?

Krótki śmiech drugiego oficera był wyraźnie słyszany przez sieć komunikacyjną.

— Aha! — powiedział Duncan.

Szokująca swoim bogactwem wiedza Wiznowskiego była przedmiotem wielu dyskusji. Przypuszczano, że po prostu umiał lepiej posługiwać się przekaźnikiem. Zawsze podczas szkolenia, gdy padało jakieś pytanie, jego przekaźnik znał odpowiedź.

— Jak, u licha… — zaczął.

— Za każdym razem, kiedy trenowaliśmy, O’Neal siedział w swojej kabinie i nadzorował wszystko, jakbyśmy byli jego kukiełkami na sznurkach. Do cholery, w większości przypadków, kiedy Wiznowski odpowiadał na pytania, w rzeczywistości robił to O’Neal. Zazwyczaj był nawet obecny. Wystarczyło nakazać waszym przekaźnikom, żeby go nie „widziały”.

— Cholera.

— Więc — powiedział sierżant Green — porucznik wie, co robi. Lepiej zajmij się własnymi pieprzonymi zadaniami, zamiast wtrącać się do jego pracy.

Podoficer potrafił być zgryźliwy, kiedy chciał.

— Dobra, jeszcze tylko jedna kwestia.

— Co? — zapytał sierżant Green.

— Wymyśliłem, jak stąd wyjść. Na wypadek, gdyby porucznik pytał.

— Dobra, przekażę mu. A tak z ciekawości, coś ty wymyślił?

— No więc moglibyśmy umieścić za nami osobiste pola siłowe i odblokować tunel — powiedział i wskazał na rumowisko — to by zalało ten obszar jak komorę powietrzną.

— Dobra — powiedział sierżant Green i jeszcze raz spojrzał na stertę. — Przekażę porucznikowi. A teraz zbierz swoją drużynę.

— Się robi — powiedział Duncan i odszedł od ściany. — Mam tylko nadzieję, że porucznik będzie wiedział, co robić potem — skończył.


* * *

Sierżant Green podszedł do miejsca, gdzie stał porucznik O’Neal. Jednolity pancerz dowódczy poruszył się, co oznaczało, że porucznik zauważył sierżanta.

— Sir — powiedział Green na tajnym kanale — możemy porozmawiać?

— Jasne, sierżancie. Chyba powinienem nazywać pana moim zastępcą. Ale jakoś nie czuję się jak dowódca.

Mówił zdecydowanym głosem z wymuszoną nutką humoru, ale w tle przebijało zmęczenie.

— Chyba obydwaj zostaliśmy rzuceni na głęboką wodę, poruczniku — powiedział podoficer.

— Tak, ale nie wolno nam zatonąć, sierżancie. Właśnie dlatego zarabiamy tak dużo forsy — powiedział oficer tonem podnoszącym na duchu.

Green był dla O’Neala w pewnym sensie zagadką. Nie uczestniczył w programie szkoleniowym Wiznowskiego, więc Mike nie miał okazji poznać jego metod. Wydawał się jednak bardzo ambitnym i zdolnym podoficerem. Lepiej, żeby tak było.

— Zgadza się, sir. Dobra, problem polega na tym, że żołnierze wiedzą, że siedzimy po uszy w gównie, sir, a ja nie mam pojęcia, co z tym zrobić. Była jedna propozycja, ale moim zdaniem jest dosyć wątpliwa.

Green przedstawił Mike’owi sugestię Duncana. Mike kiwnął głową i odbył krótką rozmowę z przekaźnikiem.

— Tak — powiedział. — Chyba się uda. Proszę podziękować Duncanowi, znowu coś mu zawdzięczam. Musimy jednak być pewni, zanim skoczymy w ogień. Zaczniemy, kiedy tylko porozumiem się z dowództwem.

— Może pan nawiązać łączność przez te wszystkie skały?

Green był zadowolony, że dowodził nimi właśnie ten porucznik. Najwyraźniej nie tylko znał się na rzeczy, ale chętnie też przyjmował dobre propozycje. Na początku rozmawiał tylko z Wiznowskim, ale Wiz był oficjalnym ekspertem batalionu. Kiedy Wiz powiedział Greenowi, skąd pochodziły wskazówki i ekspertyzy, porucznik zyskał szacunek w oczach podoficera. Zastanawiał się, ilu jeszcze dowódców kompanii dało się w ten sposób zwieść.

— Jasne — powiedział bez namysłu Mike — komunikatory działają nie tylko w zasięgu wzroku i po prostu wchodzą na odpowiednią częstotliwość.

— Rozumiem, sir. — Natychmiastowa odpowiedź była kolejną podnoszącą na duchu oznaką kompetencji oficera. — Dobra, kiedy zaczniemy operację, sir?

— Wkrótce. Sądzi pan, że byłoby lepiej wyruszyć od razu, czy najpierw odpocząć, a dopiero potem wyruszyć?

Mike wyświetlił schemat proponowanej trasy w taki sposób, żeby obaj mogli go zobaczyć.

— A czy będziemy się mogli zatrzymać gdzieś po drodze, sir?

Powinien lepiej orientować się w schematach, ale brak przeszkolenia w zakresie działania systemu wciąż dawał mu się we znaki.

— Chyba tak.

Mike podświetlił kilka możliwych miejsc odpoczynku.

— W takim razie proponuję, żeby wyruszyć jak najszybciej, sir. Żołnierze są podenerwowani i jeśli nie przemieścimy ich na otwartą przestrzeń, zaczną wariować. I tu pojawia się drugi problem.

— Jasne, sierżancie, broń i energia.

Pięćset kilometrów! Siedemdziesiąt dwie godziny! Mówiłem im, żeby używali antymaterii!

— Tak, sir, albo raczej brak broni. Większość z nas nie ma nawet pistoletu.

— Cóż, na razie broń nie jest nam potrzebna, a później coś znajdziemy, niech się pan nie martwi. A co z tą drugą grupą, gdzie oni są?

— Sierżant Brecker dowodzi osiemnastoma ludźmi, sir, w tym dwoma inżynierami. Byli około dwustu metrów dalej, w innym tunelu. Przekopują się teraz do nas.

— Kiedy tu dotrą, rozpoczniemy drugą fazę. Potrzebuję tych inżynierów, ale przydadzą się też wszyscy inni.

— Poruczniku O’Neal — wtrącił się przekaźnik. — Major Pauley może już z panem rozmawiać.

— Dobrze, połącz mnie. Sierżancie, proszę nakazać żołnierzom, którzy nie pracują nad ewakuacją, żeby kopali tunel w stronę sierżanta Breckera i jego ludzi. Muszę porozmawiać z batalionem.

— Tak jest, sir.

W głosie sierżanta wyraźnie zabrzmiała ulga. Zaczął ze swoimi podkomendnymi przekopywać się do drugiej grupy, zadowolony, że misja była jasno określona.


* * *

Przekaźnik zaćwierkał na znak rozpoczęcia nowego połączenia.

— Majorze Pauley, mówi porucznik O’Neal.

— O’Neal? Czego chcesz, do cholery?

— Sir, dowodzę obecnie żołnierzami, którzy przeżyli wybuch i są pod Qualtren. Oczekuję rozkazów, sir.

Mike patrzył, jak podoficer prowadzi grupę przez rumowisko. Pierwszy żołnierz w pancerzu, który dotarł do przeciwległego krańca tunelu, chwycił i wyciągnął kawałek gruzu. Sterta natychmiast się osunęła i zapadł się fragment stropu, przysypując w jednej chwili innego żołnierza. Wśród przekleństw na prywatnym kanale Green, wymachując rękami, nakazał grupie pracować z większą ostrożnością.

— A kto, u diabła, dał ci dowództwo? — zapytał stanowczo oficer przez sieć komunikacyjną.

— Kapitan Wright, sir — odpowiedział O’Neal.

Oczekiwał wprawdzie pewnego oporu, ale surowość głosu Pauleya zbiła go z tropu.

— A gdzie jest Wrigth, do cholery?

— Mogę złożyć raport, sir?

— Nie, cholera. Nie chcę twojego przeklętego raportu. Pytam, gdzie jest kapitan Wright.

Oficer dyszał dziwnie, jak podczas obscenicznej rozmowy telefonicznej.

— Kapitan Wright jest nieosiągalny za pomocą dostępnego nam sprzętu, majorze. Powierzył mi dowództwo nad żołnierzami, którzy mogą się poruszać, a sam wprowadził się w stan hibernacji.

— Niech mnie szlag trafi, jeśli pozwolę dowodzić moim wojskiem jakiemuś sierżantowi nie wiadomo skąd — powiedział major łamanym głosem, a jego wypowiedź zakończyła się wysoką, urwaną nutą. — Gdzie, do diabła, jest reszta oficerów?

— Jestem tu jedynym oficerem zdolnym objąć dowództwo, majorze — odpowiedział rozsądnie O’Neal. — Jest tu jeszcze tylko czterech starszych sierżantów i pięciu sierżantów, sir. Tylko ja jestem oficerem.

— Nie mam czasu na twoje wyliczanki — warknął dowódca. — Połącz mnie z innym oficerem.

— Sir, mówiłem już, że nie ma tu innych oficerów.

— Cholera, poruczniku, dawaj mi tu zaraz kapitana Wrighta albo postawię cię przed sądem wojennym!

— Sir — powiedział pobłażliwie Mike.

Zaczął zdawać sobie sprawę, że major Pauley nie najlepiej kontaktuje.

— Sir… — zaczął znowu.

— Cholera, poruczniku, sprowadź mi tu tych żołnierzy, i to już! Potrzebne mi wszystkie oddziały! Nie mam czasu na pieprzenie w bambus. Połącz mnie z kapitanem Wrightem!

— Tak jest, sir. — Mike nie wiedział, co zrobić, ale na początek należało zakończyć tę rozmowę. — Poprowadzę żołnierzy do pańskiej lokacji możliwie najszybciej i przekażę kapitanowi Wrightowi, żeby się z panem skontaktował tak szybko, jak się da.

— Tak jest lepiej. I zwróć mu dowództwo, do cholery. Jak śmiesz uzurpować sobie prawo do wydawania rozkazów, ty mały szczeniaku? Oddam cię za to pod sąd wojenny! Zamelduj się zaraz u mnie!

— Tak jest, sir, już lecę. Koniec. Michelle, przerwij połączenie. — Zastanowił się przez chwilę. — Michelle, kto jest następny w dowodzeniu tym burdelem?

— Generał brygady Marlatt jest zaginiony w akcji. Zostaje generał Houseman.

— Dobra, kto został w dowództwie batalionu?

— Major Norton i kapitan Brandon nadal biorą udział w akcji i są przypisani do batalionu.

— Połącz mnie z kapitanem Brandonem.

— Na lewo, na lewo! Zespół Bravo, odwrót!

Kapitan Brandon kierował resztkami wojska na otwartym kanale, zazwyczaj wykorzystywanym w manewrach plutonu. Zważywszy że z mapy Mike’a wynikało, iż Brandonowi zostało już tylko niecałych czterdziestu żołnierzy, wszystko się zgadzało.

— Kapitanie Brandon.

— Przekaźnik: kanał półprywatny — powiedział szybko kapitan. — O’Neal? To ty? Myślałem, że zginąłeś pod tą twoją piramidą.

— Dzięki za wsparcie — ciągnął z sarkazmem Brandon. — Niestety większość mojej cholernej kompanii nie całkiem zdążyła opuścić budynek!

— Wybuchu nie wywołały podłożone ładunki, mimo że one też zostały zdetonowane — zaczął Mike.

— Świetnie, teraz wymyśl jakiś cud, żeby nas wyrwać z tego koszmaru! Albo zwróć mi moją cholerną kompanię! — skończył z gniewem kapitan.

— Mam tu część pańskich żołnierzy, sir. Zaczniemy ewakuację, kiedy tylko dołączy do nas reszta. Ale przed chwilą próbowałem zameldować się u majora Pauleya, a on, jak by to powiedzieć, po prostu…

— Bredził — powiedział beznamiętnie Brandon.

— Tak, sir.

— Wiem o tym, dziękuję. Coś jeszcze?

— No… — no, dalej, pomyślał, powiedz to. — Co ja mam, do cholery, robić? Ja… ja… — ugryzł się w język, zanim powiedział to, co chciał — nie jestem pewien, jaką obrać taktykę, sir.

— Nie mam czasu, żeby prowadzić cię za rękę, O’Neal. Rób wszystko, co twoim zdaniem przyniesie wrogowi najwięcej szkód, zanim będziesz mógł znowu do nas dołączyć. Przyjmij to jako rozkaz, jeśli ci to pomoże.

— Dobrze, sir. — Głęboki wdech. — Tak jest, sir.

— O’Neal.

— Tak?

Przez chwilę było cicho.

— Możesz mieć w dupie te pieprzone brednie, że jesteś podoficerem, który miał szczęście i dlatego tylko dostał cholerny awans. Uratowałeś nam tyłek, burząc budynki. Przepraszam, że natarłem ci uszu, to było niesprawiedliwe.

Więc udanych łowów. Nabij ich na pal, poruczniku. To rozkaz.

Głos oficera był stanowczy i spokojny.

— Dobrze, sir — powiedział Mike, a w każdej sylabie brzmiało przekonanie. — Tak jest, sir.

— A teraz zjeżdżaj z tej cholernej częstotliwości. Mam tu wojnę na karku. Zespół Alfa! Pozycja piąta!

Odpowiedzieć na ostrzał! Jazda!

Загрузка...