33

Fort Indiantown Gap, Pensylwania, Sol III
03:05, 5 sierpnia 2002

Kwatery oficerów i podoficerów znajdowały się na skraju terenu batalionu, naprzeciwko kwatery głównej.

Baraki nie różniły się od tych, w których mieszkali żołnierze. Po prostu zajmowało je mniej osób. Starsi sierżanci i niżsi stopniem podoficerowie oraz dowódcy drużyny w randze sierżanta byli zakwaterowani razem z ich podkomendnymi. Sierżanci plutonów, podoficerowie batalionu, pierwsi sierżanci i starsi podoficerowie mieszkali po jednej stronie terenu, a dowódcy plutonu i kompanii oraz sztab batalionu po drugiej. Te dwie grupy oddzielał mały czworokątny plac. Dowódca batalionu miał swój własny barak na samym końcu placu.

Intencją takiego rozmieszczenia było zmuszenie dowódcy batalionu i jego sztabu do przejścia przez cały teren w drodze do kwatery głównej i przeprowadzenia w ten sposób pobieżnej inspekcji batalionu.

Niestety nie było dowódcy batalionu, a sztab również nie był liczny. Większość kwater świeciła pustkami. Po całym rejonie przewalały się śmiecie, a przeważająca część baraków była zniszczona; zdewastowano nawet część jednego z nich w sektorze podoficerskim.

Lewis poprowadził towarzyszy przez plac w głąb labiryntu baraków. Pappas zauważył ostrożne poruszenie na skraju rejonu. Bezpośrednio potem grupka szabrowników wybiegła z jednego z baraków i pognała w mrok nocy.

Wszyscy w bazie zdawali się zbiorowiskiem padlinożerców rozszarpujących ciało martwej bestii.

Lewis dotarł w końcu do baraku, który nie wyróżniał się niczym spośród pozostałych. Wszedł po chwiejnych schodkach, zapukał do drzwi i cofnął się. Chwilę później wewnątrz baraku rozległ się odgłos szurania. Poruszyła się zasłona okienna, kiedy ktoś sprawdzał, kim byli przybysze, i zapaliło się światło nad schodkami.

Drzwi otworzył wysoki, przedwcześnie łysiejący mężczyzna z pistoletem kalibier .45 w ręku. Spojrzał na Pappasa, potem na Lewisa i zarządcę koszar stojącego między dwoma krępymi szeregowcami, i uniósł brew.

— Tak? — zapytał sucho.

Pappas zasalutował.

— Porucznik Arnold?

Oficer obejrzał Pappasa od stóp do głów i powiódł wzrokiem po jego drużynie, zanim odpowiedział.

— Tak.

Odpowiedział na salutowanie i zezwolił tym samym Pappasowi na opuszczenie ręki.

— Jestem pańskim nowym pierwszym sierżantem, sir. Sierż… Starszy sierżant Ernest Pappas melduje się z grupą czterdziestu żołnierzy.

Pappas nie był pewien, co go tak zaintrygowało w tej postaci we drzwiach. Oficer nie wyglądał ani na potężnego, ani nawet na szczególnie wysportowanego, ale otaczała go aura charyzmy. Był starszy niż zwykle pierwszy porucznik i nie otrzymał jeszcze awansu; to był częściowy powód. Jego jasnobrązowe oczy patrzyły też z wyrazem pełnej humoru mądrości i życzliwości. Zważywszy na niewątpliwie katastrofalną kondycję kompanii, trudno było uwierzyć, że ten oficer jest jej czynnym dowódcą.

Porucznik jeszcze przez chwilę przyglądał się Pappasowi, zanim na jego twarzy zagościł szeroki uśmiech.

— Samoańczyk? — zapytał z nutką radości w głosie.

Była to ostatnia rzecz, jaką Pappas spodziewał się usłyszeć z ust porucznika, więc po prostu skinął głową.

— Próbuje mi pan powiedzieć — zapytał oficer i zaczął trząść się ze śmiechu — że Departament Matki Boskiej Przenajświętszej — ciągnął, najwyraźniej z trudem powstrzymując rechot — uznał za stosowne… — urwał i w końcu wybuchł gromkim śmiechem.

— Przysłać mi żołnierza piechoty morskiej! Samoańczyka! Pierwszego sierżanta! — skończył z okrzykiem radości.


* * *

— Więc tak to wygląda, zastępco — powiedział porucznik i spojrzał na swojego nowego pierwszego sierżanta w oczekiwaniu na jego reakcję.

Siedzieli w kuchni kwatery oficerskiej kompanii Bravo pierwszego batalionu pięćset pięćdziesiątego piątego pułku piechoty. Kwatera była dwudziestodwumetrowym barakiem, podzielonym na cztery jednoosobowe sypialnie ze wspólną kuchnią, duży pokój i łazienkę. Pokoje nie były większe od zwykłej ubikacji, a jedyne źródło oświetlenia w kuchni stanowiła prowizorycznie zamontowana żarówka bez osłony.

Dowódca kompanii dzielił tę pełną przepychu kwaterę z jedynym drugim oficerem kompanii, dowódcą pierwszego plutonu. Ten cenny żołnierz został wysłany wraz z Michaelsem w ciemną noc z zadaniem zabezpieczenia transportu pierwszej drużyny i bagażu przy bramie wjazdowej.

Arnold starał się odgadnąć myśli doświadczonego podoficera, choć jego twarz zmieniła się w żółtym świetle nagiej żarówki w obojętną maskę.

Pappas tymczasem zastanawiał się, jak uratować swój tyłek w tej sytuacji bez wyjścia. Wszystko byłoby dobrze, gdyby miał wsparcie swojego dowódcy, ale jeśli Arnold pójdzie po najmniejszej linii oporu…

— Nie jestem pewien, czy dobrze rozumiem, sir — powiedział ostrożnie. — Dotarł pan tu dopiero pięć dni temu.

A ten drugi porucznik, Richards?

— Rogers.

— … Rogers jest tu od dwóch tygodni. Wcześniej kompanią dowodził sierżant Morales?

— Tak.

— A mógłbym prosić o pańską osobistą ocenę umiejętności starszego sierżanta Moralesa? — zapytał ostrożnie Pappas.

— Cóż, sierżancie — powiedział oficer, a ton wypowiedzi wskazywał, że zamierza coś dokładnie wyjaśnić — staram się niczego nie oceniać. Wolę, kiedy wszystkie karty są odkryte i nie ma żadnych wątpliwości. Dodam, że jak dotąd sierżantowi Moralesowi udawało się unikać przedłożenia mi dokumentacji na temat stanu wyszkolenia żołnierzy, doradztwa, umiejętności przywódczych i sprzętu kompanii. Za każdym razem, kiedy go o to proszę, okazuje się, że jest cała masa innej, o wiele ważniejszej papierkowej roboty.

A więc o to chodziło. Miało nie być żadnych akcji przeciwko Domowi Moralesa.

— Ale… — urwał.

To, co miał zamiar powiedzieć, mogło z łatwością narobić mu kłopotu. Ale musiał wyjaśnić kilka kwestii.

— Ale, sir, czemu nie przywołał pan go jeszcze do porządku?

— A potem co, sierżancie? Sierżant Morales miał pół roku, żeby ustawić tę kompanię tak, jak chciał. Wszystkie główne pozycje zajęte są przez jego ludzi. Kto tak jak Lewis nie zgadzał się z nim, był degradowany albo przydzielany do innej jednostki. Drzwi do jego biura są zamknięte, zabite na głucho, i najwyraźniej tylko on ma do nich klucz. I do tego w zeszłym tygodniu pojawiły się jeszcze spotkania, na których on po prostu musi być obecny.

Sfrustrowany podoficer urwał i pogładził ręką krótko przycięte włosy.

— I właśnie teraz jest problem, co z tym zrobić — ciągnął i spojrzał w oczy ponurego podoficera. — Powiedzmy, że użyję swojej pozycji i spróbuję go zmusić, żeby bezzwłocznie doręczył mi raport. I powiedzmy, że to zrobi.

Wyobraźmy sobie teraz, że między liniami świeżo nałożonego atramentu — powiedział z kwaśnym uśmiechem — znajdę jasny dowód na braki w wyposażeniu, niesłuszne kary administracyjne, cokolwiek. Co wtedy, zastępco?

Pappas nigdy nie szedł tym tropem, ale znał ogólne przepisy. Wyjął pióro Skillcraft z kieszeni na piersiach i podrapał się nim w głowę.

— Myślę, że powinien pan wtedy wezwać dowódcę batalionu, sir, może głównego inspektora, na pełne śledztwo.

Jeżeli okaże się, że popełniono przestępstwo lub przestępstwa, powinien pan wezwać żandarmerię, może CID.

Arnold uśmiechnął się sennie i spojrzał na zegarek.

— Cóż, chyba nie mamy zbyt dużo czasu, żeby się nad tym rozwodzić, skoro pan, a teraz już raczej ja mam tu na głowie cały pluton i trochę sprzątania w bazie. Dlatego powiem krótko. Nie ma dowódcy batalionu.

Pappas gapił się na niego w osłupieniu.

— Sir, nawet kiedy brakuje oficerów, zawsze pozostaje łańcuch dowodzenia — powiedział stanowczo.

Był to fundament wojska. Zawsze istniał łańcuch dowodzenia.

— Funkcję dowódcy batalionu pełni dowódca kompanii Charlie. Ogranicza się jednak tylko do sprawowania tej funkcji. Kapitan Wolf usilnie stara się utrzymać swoich żołnierzy w ryzach. Nie ma dowódcy brygady, bo chociaż jesteśmy oddzielnym regimentem bojowym, składamy się w zasadzie z trzech oddzielnych batalionów; nie ma więc dowódcy ani nawet sztabu regimentu. Zatem następny w łańcuchu dowodzenia po kapitanie Wolfie jest generał Left w bazie na Tytanie.

— O, kurde — szepnął Pappas.

— Może powinienem do niego zadzwonić? „Przepraszam, generale Left, mówi porucznik Arnold. Mój pierwszy sierżant jest dla mnie niedobry i nie wiem, co zrobić.” Oficer znowu się uśmiechnął.

— Jest tylko jeden, słownie: jeden polowy oficer floty na wschodnim wybrzeżu, major Marlowe, czynny dowódca drugiego batalionu w Fort Jackson. Dzwoniłem do niego przedwczoraj. Stwierdził, że rozumie mój problem, ale on ma ich tyle, że nawet nie potrafi ich zliczyć, i że jestem zdany na siebie, dopóki nie pojawi się mój własny sztab batalionu. „Triple Nickle” jest ostatnią jednostką pancerzy wspomaganych, która zostanie uformowana z jednostek amerykańskich. Jest ostatnia w kolejce do szkolenia i otrzymania sprzętu, a w szczególności personelu.

Pappas kręcił głową. Nie z niedowierzaniem, raczej z przerażeniem. — Nie wiedziałem, że siedzimy aż tak głęboko w gównie.

— Sierżancie, wprost nie mogę uwierzyć, że pana odmłodzono. W zeszłym roku powołano i wyszkolono ponad cztery miliony żołnierzy. Ale — uśmiechnął się i rozłożył ręce — ponieważ Galaksjanom skończyły się specyfiki odmładzające, zaspokojono tylko pięć procent zapotrzebowania na majorów, podpułkowników i pułkowników.

— Ukazał się artykuł w Army Times — ciągnął — na temat obsadzania stanowisk w jednostkach. Zapełniono tylko trzy procent miejsc w oddziałach zbrojnych i bojowej brygadzie posiłkowej oraz w niższych jednostkach.

— Auć!

— To samo dotyczy odpowiednich stopni wojskowych. A tak przy okazji, moje gratulacje, został pan czynnym starszym sierżantem w dowództwie batalionu.

Urwał i znowu pogładził włosy.

— Więc, starszy sierżancie, do kogo mam się zwrócić? Ach, do CID i żandarmów. Na wypadek, gdyby pan nie zauważył, toczy się tu coś bardzo podobnego do wojny — wskazał kciukiem na ciemność za oknem. — Żandarmi patrolują teren w drużynach. Noce spędzają w jeepach z bronią w ręku, a każdy jeep pozostaje w zasięgu wzroku załogi drugiego. Kwatery wojskowe tej wielkości wymagają zazwyczaj batalionu żandarmerii. My mamy kompanię.

Powinniśmy mieć pluton CID, może kompanię. Mamy trzech członków CID. Mniej niż drużynę.

— Więc — porucznik Arnold uśmiechnął się ponuro — jak już mówiłem, cieszę się jak cholera, że się pan, kurwa, pokazał.

— Co by pan zrobił w przeciwnym razie? — zapytał Pappas.

— Pojmałbym go, pewnie jutro albo pojutrze.

— A potem co?

— Pewnie rano byłbym już martwy — odpowiedział oficer całkiem poważnie. — Czterech żołnierzy z tej kompanii w stopniu sierżanta i starszych rangą zostało oficjalnie uznanych za dezerterów. Dobiegły mnie słuchy, że nie chcieli skończyć jak sierżant Rutherford — znowu uśmiechnął się ponuro. — Chyba chciano, żebym to usłyszał. Jeden z pierwszych raportów, jakie otrzymałem od podoficera operacyjnego, dotyczył dezercji. Przeczytałem, że straciliśmy starszego sierżanta z ośmioletnią karierą w wojskach powietrznodesantowych i piersią pełną medali.

Pappas potrząsnął głową.

— Kurwa, sir. To znowu lata siedemdziesiąte.

Oficer uniósł brew.

— Co?

Pappas znowu potrząsnął głową i podrapał się w nią.

— Nieważne, sir. Jeszcze nie służył pan wtedy w wojsku. — Zastanowił się przez chwilę i spojrzał na zegarek. — Kiedy zwykle można spotkać Moralesa? — zapytał.

— Zazwyczaj udaje mu się zwlec z łóżka do dziewiątej — zaśmiał się porucznik. — Oficjalnie wykonuje „solowy trening fizyczny”. Jedyny obecny starszy sierżant zajmuje się formacjami. Sierżant Ryerson jest chyba w porządku, tylko po prostu nauczył się nie wychylać głowy i patrzeć na różne rzeczy przez palce. Nie wiem jednak nic o zarządcy koszar, mógłby chyba zawiadomić Moralesa.

— Cóż, sir — powiedział Pappas, patrząc na zegarek — w takim razie może mógłby pan pójść ze mną do koszar. Chciałbym, żeby potwierdził pan fakt, że jestem teraz w łańcuchu dowodzenia. Potem może pan po prostu siedzieć i patrzeć.

— Ach, z przyjemnością, sierżancie — powiedział czynny dowódca kompanii z uśmiechem. — I chyba zatrzymamy się po drodze w arsenale — ciągnął, a jego uśmiech stał się nagle podejrzany. — Drzwi mogą otworzyć tylko osoby wprowadzone do systemu. Moralesa nigdy tam nie wpisano, a w ciągu ostatniego tygodnia sierżant stale prosił mnie o moje kody dostępu.

— Broń, sir?!

— Nie mamy jeszcze pancerzy wspomaganych, ale otrzymaliśmy już pełną dostawę broni. Karabiny grawitacyjne M-200, działa grawitacyjne M-300, lasery terawatowe, moździerze, granatniki i podstawowy ładunek przybył w jednej dostawie arsenału. — Porucznik znowu uśmiechnął się sztywno. — Gdybym musiał pojmać go w tym tygodniu, przypuściłbym niespodziewany atak wraz z niektórymi członkami kompanii. Cieszę się, że jest pan z nami; inaczej byłoby ciężko. Musimy się spieszyć. Wątpię, żeby już wiedział, że pan tu jest, więc chyba możemy to zrobić bez pełnego rozkazu operacyjnego — skończył z kwaśnym uśmiechem.

Miał chmurne spojrzenie, kiedy naciągał marynarkę jedwabnego uniformu na czterdziestkę piątkę za paskiem.

— Tak, tak, sir — przytaknął ponuro sierżant.

Wstał i ruszył do drzwi.

— Adams! Ustaw szeregi!

Загрузка...