— Witam, sierżancie, siadajcie.
Jak wiele innych pomieszczeń podczas przygotowań do wojny, połączone biuro i kwatera dowódcy kompanii znajdowały się w baraku o długości dwudziestu metrów. Biuro mieściło się z jednej strony, a kwatera mieszkalna z drugiej. Między innymi oznaczało to o jeden budynek wymagający dostosowania do potrzeb tworzącego się korpusu oficerskiego mniej. Dowódcą kompanii był drugi porucznik z odzysku, który jako jedyny oficer uczestniczył w szkoleniu.
Wskutek wprowadzenia starych technik utrzymania dyscypliny i niewielkiej liczby oficerów odbywających szkolenia przepaść między oficerami a pozostałymi żołnierzami, która zmniejszyła się w ciągu ostatniej dekady, zaczynała się znowu powiększać. Mimo że dowódca kompanii był zasadniczo miłym, chociaż głupim kolesiem, rekruci patrzyli na niego tak, jakby zasiadał po prawicy Boga. Bogiem był oczywiście dowódca batalionu.
Specjalista celowniczy sierżant Pappas i inni podoficerowie podtrzymywali taki stan rzeczy; coraz trudniej było utrzymać podkomendnych w ryzach. Nie tylko trzeba się było zapoznać z zupełnie nowymi technologiami, ale grożące Ziemi niebezpieczeństwo stale rodziło fale niepokoju. Mimo wysokiego prestiżu służby w Oddziałach Uderzeniowych, stres wywołany brakiem informacji o ostatecznym przydziale do określonych zadań, niewiedzą, czy — jak w przypadku oddziałów Gwardii — będzie się bronić bezpośrednio własne rodziny, doprowadził do wzrostu liczby dezercji w przyszłych kompaniach uderzeniowych.
Dezercje były problemem, z którym armia Stanów Zjednoczonych musiała się borykać po raz pierwszy od wielu lat. Pappas słyszał plotki, że w uformowanych już jednostkach sprawy miały się nawet jeszcze gorzej. Żołnierze z tych oddziałów uciekali z bronią i sprzętem, i wracali do domu, żeby bronić swoich rodzin. Ich krewni ukrywali ich i skradziony sprzęt przed władzami. Nikt nawet nie próbował myśleć, co mogło z tego wyniknąć na dłuższą metę.
Dlatego należało koniecznie wpłynąć na tego miłego kretyna. Czasem bowiem zwykłe klepnięcie w plecy albo przelotne, surowe spojrzenie dowódcy powstrzymywało rekruta od ucieczki.
— Sierżancie — ciągnął porucznik, kiedy gigantyczny Pappas usadowił się ostrożnie w chwiejnym fotelu obrotowym — wprowadzono kolejne zasadnicze zmiany. Teraz wszystkie jednostki po podstawowym szkoleniu zostaną przeniesione do ich późniejszego stałego miejsca pobytu, gdzie odbędą indywidualny i zespołowy trening. I tam właśnie wyślemy pancerze wspomagane.
— Dobra, sir. Przekażę żołnierzom.
Pappas czekał cierpliwie. Czasem dowódca musiał się długą chwilę zastanawiać, żeby przypomnieć sobie o kolejnych sprawach. Tym razem jednak najwyraźniej zrobił sobie notatki.
— Tak, cóż, poza tym — ciągnął porucznik, patrząc w notatki, i pociągnął nosem — poproszono nas o wyznaczenie kadry. Jesteście osobiście przydzieleni do byłej jednostki powietrznodesantowej, która ma zostać zmieniona w jednostkę pancerzy wspomaganych. Zabierzecie wasz pluton do Indiantown Gap i przygotujecie do walki. To będzie, oczywiście, wasze stałe miejsce pobytu. Przypuszczam, że dołączą do was inne oddziały.
Kurde. Ten pluton? Pappas pomyślał z niechęcią o żołnierzach, którymi teraz dowodził.
— Tak jest, sir. Będzie pan nadal naszym dowódcą?
Nie, nie, nie, nie, nie, nie!
— Nie, jestem tu, cholera, niezbędny. Bóg jeden raczy wiedzieć, kiedy otrzymam dowództwo w walce — powiedział tęgi oficer i nerwowo obciągnął mundur. Nigdy, jeśli dowódca batalionu ma po kolei w głowie.
— To wszystko?
— Niezupełnie. Dowództwo do spraw szkolenia Sił Lądowych postanowiło skrócić cykl treningowy do dwóch tygodni zamiast czterech, a test końcowy został odwołany. Jednostka zajmie pozycję w przyszłym tygodniu, a wy do niej dołączycie. Macie przygotować się do transportu, ale nie wiadomo, kiedy dostaniecie resztę podoficerskiej kadry. Oczywiście wasi oficerowie powinni na was czekać.
— Tak, sir, rozumiem — powiedział Pappas i zastanowił się nad budzącymi niepokój słowami „oczywiście” i „powinni”. — Czy otrzymamy wkrótce rozkaz wymarszu?
— Cóż, właśnie w tej chwili wydaję ustne rozkazy przygotowania plutonu i kompanii jako całości do wylotu. Szczegóły uzgodnijcie z pierwszym sierżantem.
— Tak jest, sir.
— Odmaszerować.