7

Waszyngton, Dystrykt Kolumbii, Sol III
20:12 czasu wschodniego USA, 16 sierpnia 2001

Prezydent stał na podium i mocno zaciskając dłonie na krawędziach blatu wodził wzrokiem między słuchaczami a ekranem z tekstem przemówienia. Jego wystąpieniu nie wtórował zwykły w takich sytuacjach aplauz. Informacja o przemówieniu przed obiema izbami Kongresu przyszła nagle i była zbyt złowieszcza, żeby wywołać jakiekolwiek oznaki radości. W ciągu kilku dni między zapowiedzią przemówienia a samym wystąpieniem kraj i świat ogarnęła panika, a plotki rozszalały się jak gwałtowny pożar. Jednostki wojskowe na całym świecie postawiono w stan gotowości, bez jakiegokolwiek wyjaśnienia, na czym polegało zagrożenie. Znikało coraz więcej naukowców i techników, na prawo i lewo zawieszano realizację projektów, a personel ginął w informacyjnej czarnej dziurze.

Wszyscy wiedzieli już, że była jakaś tajemnica, której skutki miały zatrząść światem, ale udało się ją zachować aż do tej decydującej nocy.

— Członkowie Kongresu, mężowie stanu, drodzy Amerykanie — zaczął prezydent z najbardziej ponurym wyrazem twarzy, jaki kraj dotąd oglądał. — To jest noc, która przejdzie do historii, noc, która na zawsze utkwi w pamięci człowieka, nawet przez miliony lat.

Powiódł wzrokiem po sali i niemal wyczuł w powietrzu wzrastające zaniepokojenie zebranych polityków. Po raz pierwszy widział tę zazwyczaj rozkojarzoną grupę ludzi słuchających w takim skupieniu czyichś słów. Nie znali tekstu przemówienia i nie mogli go na bieżąco komentować.

— W mediach szerzono wiele plotek na temat ostatnich wydarzeń, tajnych debat, ruchów wojskowych i nagłych zmian w budżecie. Jestem tu dziś, żeby uciszyć wszystkie plotki i przekazać wam całą przerażającą prawdę.

— Drodzy Ziemianie — ciągnął, posłużywszy się wyrażeniem nigdy dotąd nie używanym w takich okolicznościach. — Pięć miesięcy temu skontaktowali się ze mną i innymi przywódcami państw świata emisariusze pozaziemskiego rządu. — Uniósł ręce, żeby uciszyć szum rozmów, które zawrzały wokół. — Przekazali pozdrowienia, prośbę i gorzkie ostrzeżenie…

Nieźle, pomyślał Mike, kiedy oglądał w kawiarni transmisję sieci C-SPAN. Mógł obejrzeć wystąpienie w swoim pokoju, ale po spędzeniu tak dużej ilości czasu na wspólnej pracy w zespole wydawało się naturalne, że będą oglądać je razem. Członkowie zespołów zajmujących się galaksjańską technologią siedzieli w swoich grupach i popijali ulubione drinki. Śledzili program o największej oglądalności w historii telewizji i potrafili nie tylko ze spokojem przyjąć straszne nowiny, ale też na bieżąco komentować przekaz. Odczekali, aż prezydent powoli opisze całą sytuację i zagrożenia. Mike uśmiechnął się na myśl o ironii losu. Już tydzień po tym, jak zaczęli znikać niektórzy pracownicy, jakiś łebski internetowy felietonista sprawdził listę zaginionego personelu. Kiedy stwierdził, że ponad trzydzieści procent stanowili autorzy fantastyki naukowej i pisarze zajmujący się tematyką wojen kosmicznych, a pozostali byli wojskowymi, wyciągnął prawidłowe wnioski. Stał się przedmiotem zgodnej drwiny większości mediów. Najłagodniejszy nagłówek brzmiał „Marsjańskie zagrożenie?”. Mike oczami wyobraźni widział teraz tego dziennikarza z butelką whisky w ręku, krzyczącego z radości, że miał rację.

— … opóźnienie zostało uzgodnione przez wszystkich wtajemniczonych przywódców państw w celu ustalenia prawdziwości faktów. Mogło się bowiem zdarzyć, iż mimo pozornej życzliwości Obcych zostaliśmy okłamani.

Dopiero trzy dni temu uzyskaliśmy potwierdzenie. Wysłaliśmy międzynarodowy zespół złożony z naukowców, oficerów armii, przedstawicieli rządu i prasy. Wrócę do tego za chwilę. W tym czasie wojskowy i przemysłowy personel pracował w tajemnicy przez dwadzieścia cztery godziny na dobę ze swoimi galaksjańskimi współpracownikami nad wynalezieniem nowej broni, łącząc ziemską wiedzę z galaksjańską technologią. Zespoły te, odcięte od świata w bazach wojskowych, bez możliwości spotkania z przyjaciółmi, nawet bez możliwości zdradzenia im, dlaczego zostali rozdzieleni, doprowadziły do wielkiego przełomu. Pomimo poniesionych ofiar dokonano cudów.

— Ach, to nie były żadne ofiary — zażartował pilot myśliwca za plecami Mike’a. — Sukinsyn i tak miał mnie zostawić.

Mike zerknął na generała Hornera. Oficer z kamienną twarzą patrzył na ekran i wyglądał nagle na zmęczonego i starego. Dopiero dzień wcześniej podjęto ostateczną decyzję, które siły i w jakiej kolejności mają zostać uzbrojone, i kto ma nimi dowodzić. Pomimo jego oczywistych kwalifikacji na dowódcę floty uderzeniowej, stanowisko to przydzielono komuś innemu i generał Horner musiał wrócić do „regularnych” oddziałów, bo we flocie nie było wolnego etatu dla generała broni. Gdyby go nie awansowano, mógłby objąć dowództwo jednej z dywizji, ale najwyraźniej pisane mu było zająć się tylko programem zadań dla personelu wojskowego. Poza tym skoro nie włączono go do działań floty, na pewno wpisano go na listę oficerów, który poddadzą się odmładzaniu. Nie był jeszcze stary i w innych okolicznościach minęłyby lata, zanim przyszedłby dla niego czas na terapię. W każdym razie wiadomości, jakie przyniósł ten dzień, nie były dobre. Na domiar złego otrzymał jeszcze pozew rozwodowy.

— Zaprojektowano, przetestowano i rozpoczęto produkcję myśliwców, pancerników, transportowców i pocisków, które zniszczą wroga w kosmosie. Zaprojektowano również działa, pancerze i czołgi, żeby bronić naszego narodu i całego świata na powierzchni Ziemi…

Mike prawie niezauważalnie wzruszył ramionami i zdjął z nadgarstka inteligentny przekaźnik. Doskonale domyślał się reszty przemówienia. Przez ostatnie dwa miesiące międzynarodowa współpraca okazała się bardziej konieczna, niż spodziewano się tego na początku. Nadal były pewne różnice poglądów pomiędzy głównymi partnerami, ósemką najbogatszych państw, w kwestii szczegółów strategii, ale mimo to udało się zaprojektować wszystko, od superpancerników po pancerze wspomagane, nad którymi Mike pracował osobiście. Problem stanowiły teraz testy, produkcja i rozmieszczenie wszystkiego w terenie, a były podoficer miał przeczucie, że dla niego będzie to również ciężkie doświadczenie.

Podniósł przekaźnik do ucha i szepnął: „Dom.” Przekaźnik, uruchomiony chwilę wcześniej, żeby nawiązać kontakt z zewnętrznymi liniami, podłączył się do cywilnej sieci telefonicznej, wybrał numer domowy Mike’a i obciążył jego kartę telefoniczną kosztami połączenia. Wszyscy wokół też dzwonili właśnie do domu i salę wypełnił gwar rozmów.

— Halo? — powiedział ostrożnie kobiecy głos.

— Cześć, skarbie, zgadnij, kto mówi.

Było mu ciężko wyksztusić z siebie powitanie, a znajomy głos sprawił, że oczy zaszły mu mgłą. W ustach poczuł słony smak.

— Mike? Cally, tatuś dzwoni! Chodź tutaj. Przypuszczam, że prezydent mówił o tobie? — zapytała Sharon.

— Tak, o mnie i o blisko stu pięćdziesięciu innych specjalistach w kraju. Dzięki, że nie zostawiłaś mnie w tym czasie.

— Masz na myśli, że nie wyrzuciłam twoich ubrań za drzwi? Zrobiłam tak z większością tych plamistych. — Zaśmiała się, łykając łzy.

— Cóż, nikt z nas nie miał szczęścia — powiedział cicho i spojrzał na generała.

— Tak to ujął prezydent.

— …Muszę niestety powiedzieć, że przedsięwzięcie pochłonęło już pierwsze ofiary w ludziach…

— Co? Przepraszam, kochanie, zadzwonię później.

Ścisnął przekaźnik, przerywając połączenie, i zapiął go z powrotem na nadgarstku. Miał nadzieję, że Sharon zrozumie.

— Naszym korespondentem prasowym była międzynarodowej sławy reporterka Shari Mahatsi. Ona, jej operator kamery Marc Renard, specjalista od dźwięku Jean Carron, producentka Sharon Levy, marszałkowie Siergiej Leworst z Rosji i Chu Feng z Chin, generałowie Erton z Francji i Trayner ze Stanów Zjednoczonych oraz ubezpieczający ich francuscy spadochroniarze zginęli na Barwhon 5…

— Dobry Boże — powiedział pilot myśliwca. — Jak to się, do diabła, stało?

Zebrany na sali personel, poinformowany o wszystkim, co dotyczyło zbliżającej się wojny, był zszokowany tą wiadomością. Szmer rozmów nasilił się tak bardzo, że jeden ze starszych oficerów musiał krzyknąć, żeby wszystkich uciszyć.

— …wyjaśnić, co się wydarzyło, oraz pokazać państwu oblicze wroga, redaktorzy sieci CNN i biura prasowego Departamentu Obrony przygotowali nagranie. To ostatnie dzieło wybitnej dziennikarki ujawnia, tak jak nie dokonałyby tego żadne słowa, prawdziwą twarz diabła. To jest ostatnia transmisja, jaką przechwyciły wspierające nas tajne statki Federacji. Rodzice nie powinni pozwolić małym dzieciom, żeby oglądały ten przekaz.


* * *

— Generale Trayner, pragnę podziękować panu za możliwość…

Ciemnowłosa reporterka była bardzo poważna, a jej spojrzenie zdradzało zdenerwowanie. Stała na polanie w dziewiczym purpurowym lesie. Na obrzeżach kadru widać było spiralne niebieskie i zielone budynki. Wyglądały na zbyt delikatne, żeby sprostać normalnej grawitacji. Niska postać przypominająca kraba przedreptała przed kamerą: to Obcy rasy Tchpth, na zawsze uwieczniony na taśmie, spieszył gdzieś w nieznanym kierunku.

— Co może pan powiedzieć nam w tej chwili na temat oddziałów Posleenów i naszego bezpieczeństwa? Wygląda na to, że niemal wszędzie wokół nas toczy się walka.

Rozległ się daleki trzask, jakby uderzyło tysiąc piorunów, a niebo w tle zapłonęło aktynicznym światłem.

Generał uśmiechnął się uspokajająco.

— Cóż, Shari, jak wiesz, Posleeni zasadniczo nie potrafią przekraczać rzek i pokonywać gór. Pomimo pewnych problemów Galaksjanie dosyć dobrze chronią ten teren. Region z dwóch stron ograniczają duże rzeki i dopóki wróg nie przemieści się w górę rzeki, żeby przejść na drugą stronę, z pomocą naszych legionistów — wskazał na pełniących wartę francuskich żołnierzy — nic nam się nie stanie.

— Generale Erton — przysunęła mikrofon do ust drugiego rozmówcy. — Zgadza się pan?

— O, oui.

Wysoki Francuz o arystokratycznym wyglądzie miał ciemnoszary kamuflaż, który dobrze się komponował z otaczającą ich zewsząd purpurą. I on uśmiechnął się uspokajająco, podczas gdy marszałkowie z Chin i Rosji czekali na swoją kolej, żeby jeszcze raz zapewnić nerwową reporterkę o ich bezpieczeństwie. Żaden z nich nie zdawał sobie jednak sprawy, że dziennikarka spędziła w strefach działań wojennych więcej czasu niż oni wszyscy razem wzięci i rozwinęła w sobie zdolność przeczuwania kłopotów.

— Jak dotąd Posleeni nie okazali się zdolni do sforsowania tych rzek. Ponadto — według wywiadu — po początkowej fazie inwazji nie używają oni lądowników do celów transportowych, tak jak zrobiliby to ludzie…

— Mon Général! — krzyknął jakiś głos w tle. — Le ciel!

Kamera przesunęła się gwałtownie i ukazała widok wież Tchpth wznoszących się na tle zachodzącego fioletowego słońca. Ponad purpurą gigantycznych drzew i wieżami miasta widniał olbrzymi blok jednolitej czerni, z której na wojowników Darhel i ziemskich obrońców sypały się srebrne błyskawice. W odpowiedzi na leniwy lot pocisków samonaprowadzających w kierunku lądownika Posleenów z nieba runęła pręga stalowej błyskawicy. Fala uderzeniowa wywołana wiązką plazmy porwała kamerę i cisnęła nią w powietrze jak dziecięcą zabawkę.


* * *

Kamera leżała na boku. Coś, guzik albo kawałek materiału z ubrania, zasłaniało dolną część obrazu.

Amerykański but spadochroniarski opierał się o stertę szarych łachmanów, rozerwane ciało byłego wroga. Jedyny żywy człowiek w zasięgu wzroku, francuski spadochroniarz, wyjął pusty magazynek i popatrzył na niego w oszołomieniu. Odrzucił go przez ramię, sięgnął za pasek i wyciągnął bagnet. Zamocował go na karabinie i wybiegł z kadru z głośnym okrzykiem „Camerone!”.

Chwilę później na ekranie pojawiły się krostowate, pokryte żółtymi łuskami nogi z orlimi szponami. Kamera wywinęła koziołka w powietrzu, straciła ostrość, a ekran przykryła chmura czerwieni. Ani przez chwilę nie było widać wyraźnego obrazu wroga.

— Drodzy Amerykanie — powiedział prezydent, kiedy znów pokazano obraz podium. — Czeka nas nawałnica, jakiej nie było jeszcze w naszej historii. Jednak niczym majestatyczne dęby mamy mocne korzenie, nasza siłą jest jedność. W czasie nawałnicy możemy stracić liście, może stracimy gałęzie. Ale nasza jedność pod okiem Boga przetrwa, a wiosną rozkwitniemy na nowo.

Przez chwilę panowało milczenie, aż pojedynczy słuchacz zaczął klaskać. Aplauz przybrał na sile, rozprzestrzenił się i przeszedł w grzmiący huk potwierdzenia. Przez jedną krótką chwilę przywódców najsilniejszego państwa świata połączyła jedna wizja, wizja przetrwania i przyszłości. Przez jedną krótką chwilę panowała jedność przeciw nawałnicy.

Загрузка...