Drugie zadanie zespołu zwiadowczego Zadań Specjalnych wymagało dwutygodniowej przeprawy przez mordercze bagno. Ponad połowę czasu żołnierze spędzili zanurzeni po szyję w lodowatej wodzie. Krótki wypoczynek na nocnych postojach utrudniało im mimowolne drżenie całego ciała, a kiedy stanęli u celu, nawet starszy sierżant Tung wyglądał mizernie. Na tym obszarze nie było na razie ani śladu posleeńskich zbieraczy, ale zespół zwiększał czujność w miarę zbliżania się do miasta Tchpth. Wkrótce zza dźwiękochłonnej mgły dobiegło ich regularne buczenie urządzeń obozowych, a Mosovich wysłał Trappa i Ellsworthy na zwiady. Czas oczekiwania dłużył się w nieskończoność, dopóki niezmordowany żołnierz Komanda Foki nie wyłonił się nagle z bajora w samym środku grupy. Z uśmiechem dał znać, żeby ruszyli naprzód, i wyprowadził ich na brzeg mokradła.
Za zasłoną lian na skraju trzęsawiska przywitał ich widok wzmożonej aktywności Obcych. Większość wątłych wież, o których żołnierze czytali w dokumentacji, leżała w kawałkach na ziemi i była demontowana dla pozyskania surowców. Gdzieniegdzie wznosiły się zigguraty albo piramidy z metalu i kamienia. Stały w sporej odległości od siebie, a pomiędzy nimi zbudowano niskie koszary z kamienia i gliny. W oddali sypano groblę na bagnach, a obok montowano coś w rodzaju umocnień obronnych. Przy najbliższym zigguracie było kilka zagród, ale żołnierze nie mogli dostrzec ze swojego miejsca, co w nich trzymano.
— Ellsworthy — mruknął Mosovich — co jest w zagrodach?
— Głównie kwiatki — szepnęła ze swojego miejsca na gałęzi. — W jednym kilku Krabów.
Kiedy to mówiła, jeden z Posleenów podszedł do zagrody, wrzucił do środka kilkanaście posleeńskich piskląt i potruchtał dalej.
— Obrzydlistwo — szepnęła Ellsworthy.
— Co? — zapytał Mueller.
— Inne pisklęta jedzą nowe. Chyba niektóre jeszcze żyją.
— Fuj — mruknął Richards.
— Nagraj to na taśmę — polecił Ersin.
— Mam kamerę w celowniku, spokojnie.
— Dobra, cofniemy się trochę i wysuszymy się — szepnął Mosovich. — Będziemy na zmianę obserwować, dopóki nie sfilmujemy wszystkiego, a potem wycofamy się do miejsca przechwytu. — Zaczął zanurzać się z powrotem w bagno. — Ellsworthy, obserwujesz pierwsza.
— Dobra. Już ja im się przyjrzę.
Dwa dni później byli już prawie całkiem wysuszeni i bardzo zdezorientowani.
— Jesteś pewien, że to widziałeś? — zapytał Mosovich po raz piąty.
— T… t… tak, oczywiście! — Martine był na przemian zły, zgorszony i przerażony.
— Żaden gatunek nie mógłby w ten sposób przetrwać! — wykrzyknął Mueller, na chwilę zapominając o sieci komunikacyjnej.
— Przymknij się, kurwa mać — warknął Mosovich. — Skoro mówi, że widział, to widział. Szkoda tylko, że nie uchwyciłeś tego mikrokamerą.
— K… k… kiedy ch… ch… chciałem…
— Tak, wiem, było już po wszystkim. Dobra, mamy dane na temat tempa wznoszenia budowli i użycia materiałów. Przyjrzeliśmy się umocnieniom obronnym. Wiemy, czego szukają w lesie, i mniej więcej, co jedzą.
Mamy jeden nie potwierdzony raport, przepraszam, sierżancie Martine, na temat ich szczególnych upodobań żywieniowych. Coś jeszcze?
— A po co im piramidy? — zapytał Mueller.
Piramidy były uderzająco podobne do indiańskich budowli w Ameryce Środkowej. U podstawy każdej z nich stała duża chata i rozciągał się plac apelowy albo plac zabaw. Zauważono, że Wszechwładcy spędzają większość czasu wewnątrz lub w pobliżu chat. Na szczycie każdej piramidy stał mały dom albo pałac.
— Miejsce kultu? — podsunął Richards.
— Czyje? Wszechwładców? — zapytał Ersin.
— Może dlatego tak się ich określa? — poddał myśl Trapp, przesuwając cicho nóż Bushmaster po diamentowej ostrzałce.
— Siedem piramid dla siedmiu Wszechwładców? — zastanowił się Mosovich.
— Naliczyliśmy co najmniej dziesięć — zaznaczył Mueller.
— A więc nie jedna piramida na każdego Wszechwładcę. Około tysiąca trzystu wojowników, tak?
— Tak — zgodził się Mueller, kiedy wyciągnął podręczny komputer. — Tysiąc trzystu wojowników, około dziesięciu Wszechwładców i stu dwudziestu trzech Krabów. Razem… prawie tysiąc pięciuset mieszkańców osady.
W miarę budowy piramid zagrody z pisklętami przesuwano. Wyjaśnił się też powód trzymania Tchpth. Zespół patrzył bezradnie, jak Tchpth byli wyciągani jeden po drugim z zagrody i zarzynani. Żołnierze mieli świadomość, że na ich oczach zabija się i zjada inteligentne, często nawet wyjątkowo inteligentne istoty, ale nie mogli temu przeszkodzić bez narażenia swojej misji. Był to jeden z tych przypadków, kiedy powodzenie misji liczyło się bardziej niż życie jednostki czy nawet grupy jednostek. Nie podobało im się to, tak samo jak fakt, że przypadkowa grupa nowych Tchpth została schwytana w dżungli i zapędzona do zagród.
— Ale co z raportem Martine’a? — zapytał Richards. — Dlaczego jakiś gatunek miałby to robić?
— W… w… widziałem, c… c… co w… w… widziałem — powiedział z naciskiem podoficer odpowiedzialny za komunikację.
— Może to wynik ograniczonych zasobów żywności? — podsunął myśl Trapp.
— Jakich ograniczonych zasobów? — parsknął śmiechem Mueller. — Dopiero co podbili planetę pełną pożywienia.
— Może po prostu im smakuje — powiedział Tung.
Wszyscy spojrzeli na niego. Tung notorycznie oszczędzał słowa, więc kiedy w końcu coś mówił, wszyscy go słuchali.
— Wprawdzie są zbudowani jak wszystkożercy, ale to jest jedyne pożywienie pochodzące z ich planety. Może im smakuje.
Wszyscy popatrzyli na niego z podziwem. Jeszcze nigdy nie powiedział aż tyle za jednym posiedzeniem. A do tego miało to jeszcze sens; to by wyjaśniało, dlaczego Wszechwładcy jedli pisklęta swojego klanu, co sierżant Martine jeszcze przed godziną widział na własne oczy.
— Dobra — stwierdził Mosovich — przyjmijmy to jako możliwe wytłumaczenie, dopóki nie znajdzie się lepsze.
Chyba zebraliśmy już wszystkie potrzebne informacje. Czas przyjrzeć się innym miejscom. Zaczynamy jutro rano.
Wysuszcie się dobrze dziś w nocy; następną okazję będziecie mieli dopiero za kilka tygodni.