Zorganizowany opór albo kontratak nie pojawiał się, więc Mike i sierżant Green mogli tylko wyczekiwać w ciemnym wnętrzu megawieżowca.
Obaj stali w małej wnęce w głównym korytarzu. Zaciekłe walki wokół otoczonych dywizji spowodowały olbrzymie zniszczenia w tej części megawieżowca. W pomieszczeniach panował półmrok, promienie Eterny prześwitywały przez wyrwy w murach. Chybotliwy poblask ognia bardziej tłumił niż podsycał niebieskozielone oświetlenie. Rejon przeznaczono na zakłady przemysłu lekkiego, które przeważały w megawieżowcach Indowy; w tym budynku najwyraźniej zajmowano się procesami chemicznymi. Wszechobecne malowidła Indowy były na ekranach wizyjnych w hełmach ciemne i bezbarwne, okaleczone przez kule karabinowe, pokryte bliznami po rykoszetach i płomieniach. Niewielkie destylatory, od których roiło się w sąsiednich pokojach, spłonęły jak pochodnie pod ostrzałem z broni.
Przez ostatnie pół godziny Mike zdał sobie sprawę, że oczekiwanie jest najgorszym elementem tej walki. Nie mógł swobodnie poruszać palcami w pancerzu, więc kopnął kawałki gruzu pod stopami, które po chwili rozpoznał jako lufę i osłonę karabinu M-16A2. Rozejrzał się po wnęce, ale nie dostrzegł ani śladu właściciela broni. Mruknął do Michelle, żeby zaznaczyła to miejsce do późniejszego przeszukania, zakładając, że można będzie coś znaleźć po zburzeniu budynku. Znów czekał.
— Czterdziestu pięciu żołnierzy natknęło się na Posleenów sto dwadzieścia trzy razy — powiedział po kolejnych dziesięciu minutach oglądania postaci na ekranach — i tylko trzy razy były to zorganizowane grupy.
— Ich tyły wydają się dość słabo zabezpieczone, sir — powiedział sierżant Green, który najwyraźniej miał świętą cierpliwość.
— Tak, zgadza się, sierżancie. Problem sprawiają tylko główne szeregi. I jestem pewien, że gdyby Posleeni w pierwszych szeregach wiedzieli, że jesteśmy tutaj, oblegliby nas jak szarańcza.
— Jak idzie żołnierzom w otoczonych jednostkach?
Mike przyjrzał się wyświetlanym informacjom.
— Wygląda na to, że na razie się trzymają. Ich liczebność nie zmniejszyła się zbytnio.
— Myśli pan, że wahadłowce odwróciły uwagę wroga, sir?
— Nie na długo. I nie wydaje mi się, żeby utrata jakichś dziesięciu Wszechwładców aż tak bardzo im zaszkodziła.
Chyba ci, którzy przeżyli w dywizjach pancernych, to straszni skurwiele.
Mike uśmiechnął się na tę myśl. Zawsze tak było. Często podczas pierwszej bitwy rozstrzygało się, kto przeżyje, a kto zginie. Częściowo wyjaśniało to, dlaczego doświadczone jednostki były tak niebezpieczne w walce; dysponowały wieloma niezniszczalnymi żołnierzami.
— Chyba Posleeni nie są zachwyceni rozwojem wypadków, poruczniku? — zapytał sierżant.
Oczekiwanie najwyraźniej też zaczynało go nużyć.
— Nie, chyba nie — powiedział O’Neal.
Przez chwilę było cicho.
— A do tego — ciągnął z nutką ożywienia w głosie — czeka ich niespodzianka. Ostatni zespół wykonał zadanie!
— Czas na przedstawienie!
— No i, kurwa, bardzo dobrze. Pluton — zawołał O’Neal, a przekaźnik automatycznie przełączył się na tryb transmisji — wszyscy mają wycofać się przez tunele po wyznaczonych wektorach. Macie piętnaście minut na odejście na bezpieczną odległość. Powodzenia i do zobaczenia przy stacjach przetwarzania!
— Wynosimy się, sierżancie.
Ruszyli w kierunku najbliższej komory powietrznej razem z inną drużyną będącą na tej samej trasie. Mike sprawdził położenie wszystkich zespołów i westchnął z ulgą. Skręcający trzewia strach O’Neal miał już za sobą.
Wojskowa doktryna zakładała, że nigdy nie należy rozdzielać wojska w ogniu bitwy, ale inteligentne systemy pancerzy i dezorganizacja tyłów posleeńskiej armii pozwalały na wykonywanie trudnych misji. Nie ulegało wątpliwości, że gdyby udało się przedostać przez szeregi Posleenów, silne uderzenie na tyły wroga byłoby bardzo skuteczną metodą walki z nimi. Poza hordami centaury były tak niebezpieczne dla człowieka w pancerzu jak chmara komarów, która wprawdzie może sprawiać ból, ale nie zagraża życiu. Los wahadłowców stanowił niezbity dowód, że nie należy stosować tradycyjnych metod natarcia.
Zespoły przeciskały się przez tunele, znajdując czasem ludzkie zwłoki i oznaczając ich pozycje. Jeśli był na to czas, żołnierze zabierali metalowe identyfikatory. Pluton miał dotrzeć do sutereny stacji przetwarzania, a piętnaście minut w zupełności wystarczyło, żeby się tam dostać.
Wszystkie zorganizowane jednostki centaurów zajmowały się wypieraniem z najbliższego megawieżowca niedobitków dziesiątej dywizji grenadierów pancernych, a jedynymi Posleenami w stacji byli nie zaprzęgnięci wojownicy.
Mike posłał zabójczą grudę plazmy w stronę Posleena, który wszedł akurat na kondygnację przetwarzania, i podniósł przyłbicę. W suterenie unosił się zapach glonów i dymu, ale nie zgnilizny; utrzymywano tu zaskakującą w tych okolicznościach higienę. Żołnierze wokół też otwierali przyłbice i wkrótce czujne grupki sprawdzały porozrzucaną maszynerię sutereny. Molekularne zamki hełmów świeciły w półmroku jasnymi kręgami.
— W porządku, żołnierze — powiedział Mike.
Po raz pierwszy zobaczył twarze swoich podkomendnych, którymi dowodził od prawie dwudziestu czterech godzin. Żołnierze natomiast przyglądali się małemu oficerowi, który przeprowadził ich przez czeluście piekieł. Mike nie był w stanie niczego odczytać z wyrazu ich twarzy, tak bardzo bowiem ich reakcje różniły się teraz od ludzkich.
Patrzyli na niego martwymi oczami, jak zwierzęta idące na rzeź. Zadrżał przez chwilę z przerażenia, ale nie dał tego po sobie poznać.
Widział wielu z nich na dwa dni przed nałożeniem pancerzy, podczas przygotowań do nadchodzącej walki.
Większość była przerażona, ale ukrywali to pod maską brawury na pokaz. Niektórzy mieli mózgi tak wyprane przez mentalność jednostek powietrznodesantowych, że z niecierpliwością oczekiwali spotkania z wrogiem. Niektórzy tylko otwarcie okazywali strach, ale byli gotowi czynić swoją powinność. Teraz wszyscy co do jednego stali się automatami. Mike wyrwał ich z beztroskiego życia i powiódł w nieznane, a teraz jak Frankenstein obawiał się potwora, którego stworzył. Ale profesjonalizm z trudem umiera i dlatego Mike działał dalej.
— Za półtorej minuty wybuchną ładunki — ciągnął łagodnym, ale zdecydowanym tonem. W oddali dudniły armaty i grzmiały karabiny, co bardziej się czuło niż słyszało, a wokół rozlegał się odgłos kapania wody z pękniętych rur. — Przyjrzyjmy się temu przez systemy w hełmach. Właśnie po to zwiadowcy umieścili sondy wizyjne. Poza tym będziemy mogli w ten sposób zobaczyć, czy nasza mała wyprawa sprowokuje jakąś zorganizowaną odpowiedź.
Poczuł, że ogarnia go nieodparte zmęczenie, i zastanawiał się, co by się stało, gdyby teraz zasłabł. Po sposobie, w jaki żołnierze patrzyli na niego, prawie spodziewał się, że przy najmniejszych oznakach słabości rzuciliby się na niego w jakimś krwiożerczym szale.
— Kiedy budynki runą, jednostki pancerne powinny móc przedrzeć się do głównej linii obrony. Kiedy tak się stanie, dołączymy do nich i, miejmy nadzieję, udamy się na zasłużony odpoczynek. — Uśmiechnął się ze znużeniem na dźwięk na wpół radosnych okrzyków. — A teraz opuście przyłbice, jeśli nie chcecie stracić przedstawienia.
Skrył się jak żółw w swoim pancerzu. Żołnierze nadal gapili się na niego, ale teraz przynajmniej ich nie widział.
— Michelle, połącz mnie z generałem Housemanem.
— Dobra, Mike.
W głośnikach zaszumiało; generał Houseman musiał być daleko od stanowiska dowodzenia, skoro używał przekierowania na zwykłej częstotliwości wojskowej.
— O’Neal? Co cię jeszcze zatrzymuje? — zapytał niecierpliwie generał.
Mike słyszał regularne grzmoty artylerii w tle i bliski terkot ciężkiej broni maszynowej.
— Ładunki są podłożone i za chwilę wybuchną, sir — powiedział i spojrzał na zegar odliczający czas do eksplozji.
— Mieliśmy drobne kłopoty.
— Tak, widzieliśmy na monitorach, co zrobili z wahadłowcami. To ty opuściłeś swoją pozycję?
— Tak, sir.
— Nie szalej tak, synu, jeszcze zdążysz się wykazać w tej wojnie.
— Tak jest, sir.
Mike nie mógł wytłumaczyć na otwartym kanale niepohamowanej ślepej furii, która go ogarnęła po śmierci Wiznowskiego.
— To kiedy będzie wybuch?
— Za… dwadzieścia pięć sekund — odpowiedział Mike.
Podzielił ekran, żeby przyjrzeć się uwięzionym dywizjom. Sytuacja nie wyglądała dobrze.
— Doskonale, wojska pancerne naprawdę potrzebują pomocy. Powodzenia, synu, tylko tak dalej.
— Tak jest, sir, dziękuję.
— Koniec.
Mike przechwycił obraz ze zdalnych czujników i przesłał go do hełmów plutonu, żeby każda drużyna widziała swój budynek. Na górze ekranu widniał zegar odliczający czas. Dokładnie w chwili zero z niższych kondygnacji budynku wzbiły się kłęby pyłu, buchnął ogień i wyleciały różne dziwne rzeczy. Budynki zaczęły się powoli przechylać, stopniowo coraz szybciej, i w końcu runęły na ziemię wśród gradu kawałków gruzu.
W sieci komunikacyjnej plutonu rozległy się radosne okrzyki, a żołnierze śmiali się i klęli z ulgą. Dopiero w tej chwili Mike zdał sobie sprawę, jak mało wierzyli dotąd w powodzenie misji. Tylko kilku z nich zakładało, że budynki mogą runąć. Potrząsnął głową i zastanawiał się, dlaczego żołnierze po prostu nie uciekli na tyły.
Odrzucił na bok tę myśl i nakazał podoficerom zebrać się do wymarszu. Kiedy pluton ruszył w stronę komór powietrznych, Mike uaktualnił schemat bitwy. Musiał zapytać Michelle, czy odczyty były dokładne.
Było za dużo przerw w łańcuchu. Żołnierze w oblężonych budynkach stanowili mieszaninę obywateli pięciu różnych krajów. Mimo że powstała prosta droga wyjścia, obecność Posleenów i zerwana łączność spowodowały, że żadna z jednostek nie mogła otwarcie wesprzeć grenadierów.
Przez krótką chwilę patrzenia na monitor porucznik O’Neal wyobraził sobie śmierć własną i żołnierzy pod swoją komendą. On i żołnierze z drugiego batalionu trzysta dwudziestego piątego pułku piechoty zrobili swoje aż z nawiązką. Ale czasem nie wystarczy, żeby żołnierz robił swoje najlepiej jak umie. Żołnierz musi kontynuować misję, dopóki jej do końca nie wykona. Misja jednostek pancerzy wspomaganych polegała na przełamaniu pierścienia oblężenia i uwolnieniu jednostek pancernych. Fakt, że sytuację komplikowała niezdolność konwencjonalnych jednostek do utrzymania łączności, nie miał znaczenia. Misja nie była zakończona.
— Czekajcie.
Mike przywołał klawiaturę i zaczął sprawdzać różne scenariusze. Tymczasem żołnierze zbiorowo wstrzymali oddech. Nie wiedzieli, jaki czarny anioł rozpostarł nad nimi cień swoich skrzydeł, ale byli całkowicie pewni, że obiecany raj oddala się.
— Nadal nie mogą się ruszyć.
Żołnierze zaszurali nogami i zaczęli sprawdzać swoją praktycznie nie używaną broń. Lufy, granaty na miejscu, wyrzutnia obrotowa. Mike wystukał polecenie i wyświetliła się wolna droga z sutereny na wybrzeże morza. Duże zbiorniki na wodę morską doskonale nadawały się do ich celów.
— Grenadierzy nie mogą po prostu wykurzyć Posleenów. Spójrzcie.
Wyświetlił obraz, na którym czerwone i niebieskie ikony unosiły się w ciemnościach jak zło czające się w mroku.
— Teraz Posleeni są przyparci do muru, ale dysponują wystarczającymi siłami, żeby wytrzymać, i nie ma dobrego sposobu, żeby przełamać ten impas w krótkim czasie.
Mike wyświetlił schemat wojsk nacierających z obu stron na Posleenów.
— Trzeba uderzyć na nich z boku, najlepiej od morza, i zepchnąć ich w głąb lądu.
Zniknęła strzałka pokazująca wnętrze lądu i pojawiła się druga, wskazująca morze i kierunek spychania Posleenów z ich obecnej pozycji.
— I wygląda na to, że musimy to zrobić my — zakończył.
Wypił łyk chłodnej wody z pancerza i uśmiechnął się drapieżnie. Zrzucenie budynków na drani to tylko fragment zadania. A teraz szykowała się walka na ziemi, jeden na jednego. Prawdziwa rzeź. Już dawno nadszedł czas, żeby słać trupy Posleenów. I żeby ich stosy rosły.
— Dlaczego my? — zapytał smętny głos. — Czemu nie Niemcy?
— Ich jednostka pancerzy wspomaganych wspiera główną linię obrony w głębi lądu — odpowiedział Mike, kiedy sprawdził status jednostki. Uważał, żeby nie parsknąć śmiechem. — I jest prawie tak zdziesiątkowana jak nasz batalion. Zostaliśmy tylko my, żołnierze.
— Pieprzę to, kurwa, kurwa, kurwa!
— Cholera!
— Spokój, kurwa mać! — warknął sierżant Green. — Porucznik coś mówi.
— Do diabła, sierżancie — roześmiał się Mike. Tylko trochę podniósł głos. — Zgadzam się. Ale, jak to się mówi, „nie do nas należy szukanie powodów”. Na nogi, żołnierze. Czas iść za skaczącą piłeczką.
Mike zastanawiał się, kiedy któryś z nich wpadnie na pomysł, żeby mu się przeciwstawić, ale jak dotąd wszystko szło dobrze. Poczuł nagle przypływ energii, a zmęczenie opadło jak zasłona. Pewnie działo się tak dlatego, że oczekiwał chwalebnej bitwy.
Przeraziło go jego nagłe pragnienie spotkania z wrogiem. Nie powinien prowadzić żołnierzy na wojnę, jeśli nie potrafi opanować nienawiści. Ale nie widział też żadnego innego wyjścia. Niemiecka jednostka pancerzy wspomaganych miała własne zadania i nie można jej było użyć. W obecnych warunkach skuteczne były tylko pancerze wspomagane, a dysponował nimi jeszcze tylko jego pluton. Więc nadszedł czas, żeby odpłacić Posleenom.
— Dobra, oto co zrobimy — powiedział, kiedy pluton zgromadził się w komorze powietrznej. — Wyjdziemy w morze przez wyloty kanałów wodociągowych i wydostaniemy się na plażę. Schwerpunkt, główny nacisk, położymy na Bulwar Alisterand, nad którym stale przesuwa się linia frontu. Zbliżymy się w zwartej formacji i weźmiemy wroga pod ostrzał z marszu.
— Można użyć tylko brutalnej siły. Mam kilka asów w rękawie. Możemy pozostać niewykrywalni, nawet kiedy otworzymy ogień.
— Nie będzie już miejsca dla zwiadowców. Wasz lżejszy pancerz będzie bezużyteczny. Pozostańcie pod wodą, dopóki nie rozpoczniemy ostrzału. Uruchomcie wtedy systemy grawitacyjne i przedostańcie się do budynków.
Wejdźcie kilka kondygnacji wzwyż i zajmijcie pozycje snajperskie. Otwórzcie wtedy ogień do Wszechwładców. Nie wierzę, żeby ich system naprowadzania wykrył źródło ostrzału w ferworze walki, ale dla pewności sam oddam pierwszy strzał. Aha — uśmiechnął się — żadnych granatów bez mojego rozkazu. — Niektórzy żołnierze zaśmiali się ponuro. — Mamy uwolnić Niemców, a nie pozabijać ich.
Pluton zanurzył się w spokojnej ciemnej wodzie, a kompensatory bezwładności pchały żołnierzy przez toń w stronę wylotu kanału.
W wodzie roiło się od rurkopławów żywiących się szczątkami przynoszonych przez morze roślin. Kiedy pompy przestały działać, przetwarzana woda wróciła w górę kanału i spowodowała rozwój tysięcy mikroskopijnych grzybów, które pokryły ściany. Kolonie rurkopławów, napędzane przez specjalne polipy, pospieszyły na miejsce, żeby uzyskać żywność z niespodziewanego przydziału. Woda wypełniła się masą podłużnych galaretowatych stworzeń, z których każde starało się wziąć udział w uczcie. Kiedy się odżywiały, poruszały wewnętrznymi organami, co przesyłało wysoką falę dźwiękową przez morze. Dźwięki tworzyły pieszczotliwy sopranowy szept.
Przez środek tunelu brnęła gromada mięsożernych robaków wieloszczetów. Kiedy pancerze ocierały się o galaretę, rurkopławy wydzielały wielobarwne światło i wydawały dźwięczny szept, tak że pluton zdawał się płynąć przez śpiewający ogień. Śmierć galaretowatych stworzeń, kiedy ginęły w paszczy robaka, stanowiła kontrapunkt tej symfonii.
Czyste piękno nie wzruszało w tej chwili żołnierzy plutonu. Wkroczyli w wąską cieśń między zwykłym życiem a walką i w tym wymagającym skupienia świecie nie było miejsca na zachwyt.
— Kiedy walczyliśmy po drodze tutaj — ciągnął Mike — dwa razy widziałem, jak Wszechwładcy rozdzielają się i uciekają. Chcę, żeby ci dranie zesrali się ze strachu, kiedy wyjdziemy z wody. Posleeni stracili właśnie pod budynkami setki tysięcy wojowników i Wszechwładców, i oczekuję, że nasz atak będzie kroplą, która przepełni pieprzony kielich.
— Będziemy się kamuflować przy użyciu holograficznego obrazu morskich fal, dopóki nie znajdziemy się na plaży. Kiedy już wszyscy wyjdziemy na ląd, włączę specjalny hologram, który zamaskuje nas na czas bitwy.
Pamiętajcie, żeby przez chwilę suszyć lufy, zanim otworzycie ogień. Wtedy damy im niezłego kopa w dupę. Jasne?
Skończył wydawać krótkie rozkazy operacyjne właśnie w chwili, gdy pluton dotarł do wylotu kanału.
Zewnętrzne światło przyćmiło błyski umierających rurkopławów, a niesiony przez wodę huk bitwy zagłuszył subtelny szept delikatnych istotek.
— Jasne, sir — potwierdzili chórem i popłynęli przez płytką toń równolegle do wybrzeża.
— Inżynierowie, zużyjemy tu cholernie dużo energii — ciągnął O’Neal. — Kiedy zabezpieczymy przyczółek, idźcie z zespołem Bravo z trzeciej drużyny do budynku i przedostańcie się do reaktora, żeby zaopatrzyć nas w energię.
Urwał i nacisnął przycisk.
— A tak, moi mili, wygląda cały pieprzony plan. Jesteście ze mną? — zapytał, podkreślając w ten sposób doniosłość tej chwili.
Chwycił karabin grawitacyjny, kiedy jego buty dotknęły szlamu. Miał nad głową tylko metr wody.
— Tak, sir!
Niezależnie od osobistych wątpliwości nie mogli powiedzieć nic innego. Duma i jedność zawsze pchały żołnierzy do działania.
— Więc co będziemy robić? — zapytał i zrobił pierwszy krok naprzód.
— Będziemy tańczyć, sir! — odpowiedzieli i ruszyli za nim.
— Z KIM BĘDZIEMY TAŃCZYĆ?
Hełm porucznika wyłonił się z wody i oczom Mike’a ukazał się obraz szokująco zaciekłej walki. Armaty czołgów sterczały z okien dolnych kondygnacji i odpowiadały z furią na wściekły ostrzał ze spodków Wszechwładców, a między posleeńskimi wojownikami i grenadierami w szarych uniformach wrzała zacięta walka.
Cienka wstęga plaży była zasłana stosami trupów grenadierów i Posleenów, którzy nawet po śmierci wyglądali tak, jakby ścierali się ze sobą, a mieszająca się w kałużach krew spływała do oczyszczających wód morza. Salwa granatów utworzyła w masie Posleenów wyrwę, przez którą ponad stertami ciał poszybowały kolejne granaty.
Trafiony pociskiem czołg wyrzucił w powietrze wieżę, a grudy plazmy spenetrowały złom w poszukiwaniu załogi.
Płomienie białego ognia spaliły na popiół zgrupowanych grenadierów i Posleenów.
— Z DIABŁEM! — wrzasnęli żołnierze i jednocześnie strząsnęli wodę z karabinów grawitacyjnych.
Błysk eksplozji od pocisku Wszechwładcy rozświetlił linię starcia pierwszych szeregów Posleenów i grenadierów, a żółta i czerwona ciecz trysnęła w górę w krwawej fontannie. Ostrzał ze spodka Wszechwładcy gwałtownie uciszył niemiecki snajper.
— BĘDZIE PROWADZIŁ DIABEŁ CZY MY? — krzyknął Mike, kiedy osuszył lufę i przygotował granatniki.
— MY BĘDZIEMY PROWADZIĆ! — krzyknęli, a lufy jednocześnie uniosły się w górę.
Broń przesuwała się lekko, kiedy żołnierze celowali w Posleenów. Z samego środka pola bitwy poderwał się spodek Wszechwładcy, poszybował ponad wrzawą walki i zanurkował w stronę samotnego grenadiera, który miał już tylko nóż. Mike i inni żołnierze, którzy biegli w tę stronę, skierowali broń na posleeński spodek.
— Michelle, uruchom program Tiamat.
Pancerz dowódczy uniósł się w górę, pchany przez system antygrawitacyjny, a wskaźnik poziomu energii opadał jak wodospad. Powietrze przed żołnierzami zawirowało na chwilę i zaraz się uspokoiło.
— PLUTON, OTWORZYĆ OGIEŃ!