Zebranie rozpoczęło się punktualnie o szóstej rano. Najpierw wypisali na tablicy, co mają. Mieli Osobę Podejrzaną A: pana Jasona Jonesa, relacja małżonek. Mieli Osobę Podejrzaną B: Aidana Brewstera, relacja zarejestrowany przestępca seksualny mieszkający na tej samej ulicy. Od nich odchodziły strzałki w kierunku środków, motywów i sposobności.
Środków brak, jako że nie posiadali informacji na temat tego, co dokładnie przytrafiło się Sandrze Jones. Została zabita, porwana? Uciekła? Nie ma co czynić założeń na tak wczesnym etapie śledztwa, przeszli więc do kolejnego punktu.
Motywy. Jones zyskałby miliony dolarów, które mógłby utracić w razie rozwodu, plus prawo do opieki nad córką. Brewster był drapieżcą seksualnym, być może działającym pod wpływem wzmagających się od dawna impulsów.
Sposobności. Jones miał alibi na rzeczony wieczór i noc, ale trudno je było nazwać niepodważalnym.
Brewster brak alibi, ale czy mogli łączyć Brewstera z Sandrą Jones? Jak na razie nie mieli żadnych wiadomości telefonicznych czy tekstowych ani e maili, które mogłyby ich łączyć. Ale na ich korzyść przemawiała geografia. Podejrzanego i ofiarę dzieliło zaledwie pięć domów. Ława przysięgłych mogła słusznie założyć, że Brewster i ofiara w jakimś stopniu się znali. I jeszcze pozostawała kwestia warsztatu, w którym pracował Brewster. Być może Sandra Jones serwisowała tam swój samochód planowali dowiedzieć się tego z samego rana.
Przeszli do kwestii ogólnych. Jones był dziennikarzem wolnym strzelcem i „oddanym" ojcem, który ożenił się z bardzo młodą dziewczyną w ciąży z Atlanty w stanie Georgia i przeprowadził z nią do południowego Bostonu. Miał w aktywach kilka milionów dolarów pochodzących z niewiadomego źródła.
Zarówno przez detektywa Millera, jak i sierżant Warren został uznany za „niechętnego do współpracy", co oczywiście nie przemawiało na jego korzyść. Wyglądało także na to, że ma obsesję na punkcie rygli i stalowych drzwi.
Brewster z kolei był zarejestrowanym przestępcą seksualnym, którego w przeszłości łączyły intymne relacje z czternastolatką. Od dwóch lat miał tę samą pracę, mieszkał pod tym samym adresem. Jego kuratorka sądowa go lubiła i wczoraj zadzwoniła o dwudziestej pierwszej, aby im przekazać, że w jego mieszkaniu nie znalazła niczego podejrzanego. Plus dla niego.
Sama ofiara nie znajdowała się w grupie podwyższonego ryzyka. Oddana mama i świeżo upieczona nauczycielka, w jej przeszłości nie było narkotyków, alkoholu czy seksualnej rozwiązłości. Dyrektor gimnazjum opisał ją jako osobę punktualną, solidną i sumienną. Mąż twierdził, że nigdy z własnej woli nie zostawiłaby swojej córki. Z drugiej jednak strony była młoda, mieszkała we względnie obcym mieście i raczej nie miała wsparcia ze strony bliskich przyjaciół czy krewnych. Mieli więc dwudziestokilkuletnią towarzysko wyizolowaną śliczną mamę, która większość wieczorów spędzała sama ze swoim małym dzieckiem.
Miejsce przestępstwa: brak śladów wdarcia się siłą. Żadnych śladów krwi czy wyraźnych oznak przemocy. Mieli jedną stłuczoną lampę w sypialni, ale żadnego dowodu na to, że została ona użyta jako broń lub uległa zniszczeniu w trakcie szamotaniny. Mieli niebiesko zielony koc, który wcześniej leżał na łóżku, ale który ktoś włożył do pralki razem z fioletową koszulą nocną. Mieli jeszcze torebkę żony, telefon komórkowy, kluczyki od samochodu i samochód. Nie brakowało żadnych ubrań, biżuterii czy bagażu. Pikap męża został przeszukany, ale okazał się czysty. W laboratorium kry minalistycznym badano właśnie śmieci rodziny Jones. RBCW Regionalne Bostońskie Centrum Wywiadowcze bardzo by chciało zajrzeć do rodzinnego komputera.
Na koniec D.D. dopisała: i zaginiony rudy kot.
Odsunęła się od białej tablicy. Wszyscy przyglądali jej się uważnie.
Kiedy nikt nie miał już niczego nowego do dodania, odłożyła pisak i odwróciła się do zastępcy komisarza wydziału zabójstw.
Sandry Jones nie ma już od ponad dwudziestu czterech godzin oświadczyła. Nie leży w żadnym tutejszym szpitalu ani kostnicy. W tym czasie nikt nie użył też jej kart kredytowych.
Przeszukaliśmy dom, podwórze, dwa pojazdy i okolicę. W tej chwili nie mamy ani jednego tropu co do miejsca jej pobytu.
Telefon komórkowy? warknął zastępca komisarza. Od jej operatora staramy się uzyskać dostęp do wszystkich usuniętych wiadomości w poczcie głosowej i wiadomości tekstowych, jak również do listy wszystkich połączeń przychodzących i wychodzących. W ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin z telefonu komórkowego korzystała jedynie w sprawach zawodowych: próbowali się do niej dodzwonić różni członkowie grona pedagogicznego i uczniowie.
E mail? ciągnął
Clemente.
Wczoraj bez powodzenia próbowaliśmy uzyskać nakaz zajęcia rodzinnego komputera. Sędzia uzasadniła odmowę tym, że Sandra Jones za krótko jest zaginiona. Dziś rano ponownie złożymy wniosek, skoro upłynęły już wymagane dwadzieścia cztery godziny.
Strategia?
D.D. wzięła głęboki oddech, zerknęła na detektywa Millera. Przebywali tutaj już od piątej, przegrupowawszy się po zaledwie kilku godzinach desperacko potrzebnego snu. Przekroczenie granicy dwudziestu czterech godzin było czymś zarazem najlepszym i najgorszym, co im się mogło przytrafić.
Z jednej strony mogli oficjalnie otworzyć sprawę Sandry Jones. Z drugiej jednak szanse na odnalezienie kobiety, które do tej pory były jednak spore, zdążyły zmaleć o połowę. Teraz czekał ich wyścig z czasem, jako że z każdą kolejną minutą wszystko malowało się w coraz czarniejszych barwach.
Musieli ją znaleźć w ciągu następnych dwunastu godzin. W innym wypadku najprawdopodobniej będą szukać już tylko jej ciała.
Uważamy, że są dwa sensowne tryby postępowania oświadczyła D.D. Po pierwsze, sądzimy, że dziecko, Clarissa Jones, może mieć informacje dotyczące tego, co tamtej nocy wydarzyło się w jej domu. Musimy zmusić Jasona Jonesa do wyrażenia zgody na przesłuchanie dziewczynki, abyśmy mogli określić, co wie.
Jak macie zamiar to zrobić?
Zamierzamy mu powiedzieć, że albo pozwoli nam przesłuchać Clarissę, albo uznamy jego dom za miejsce przestępstwa i wyrzucimy stamtąd jego wraz z córką. Prawdopodobnie zgodzi się na przesłuchanie, chcąc zapewnić swemu dziecku stałe środowisko.
Clemente spojrzał na nią.
Nie, jeśli jest przekonany, że córka może zdradzić szczegóły, które go mogą obciążyć.
D.D. wzruszyła ramionami.
Tak czy inaczej zdobędziemy jakieś nowe informacje.
Clemente przez chwilę się zastanawiał.
Zgoda. Drugi tryb postępowania?
Wzięła kolejny głęboki oddech.
Zważywszy na obecny brak tropów, musimy zaapelować publicznie o pomoc. Minęły dwadzieścia cztery godziny. Nie wiemy, co się stało z Sandrą Jones. Najpewniejszym sposobem na zdobycie jakichkolwiek informacji jest zaangażowanie społeczeństwa. W tym celu chcielibyśmy utworzyć oficjalny oddział specjalny, który się zajmie tym mnóstwem tropów, jakie się pojawią. Potrzebna by nam była także pomoc innych agencji, aby wytypować osoby dowodzące lokalną ekipą poszukiwawczą, jak również inne możliwości prowadzenia śledztwa. Na koniec, o dziewiątej rano chcielibyśmy zwołać konferencję prasową, na której zaprezentowalibyśmy zdjęcia Sandry Jones, jak również numer linii specjalnej, pod którym czekalibyśmy na informacje. Istnieje oczywiście możliwość, że sprawa tego rodzaju zwróci na siebie uwagę całego kraju, no ale przecież może się to okazać przydatne.
Clemente przyglądał jej się z powątpiewaniem.
D.D. lekko rozluźniła napięte mięśnie, na tyle, żeby wzruszyć ramionami.
Kurde, Chuck, media i tak to w końcu zwietrzą. Równie dobrze możemy to zrobić na naszych warunkach. Clemente westchnął, wziął do ręki leżącą przed nim szarą papierową teczkę i zastukał nią kilka razy w stół.
Programy na kablówkach będą zachwycone. Będzie nam potrzebny specjalny funkcjonariusz odpowiedzialny za public relations stwierdziła D.D. Dziewięćdziesiąt pięć procent „wskazówek i informacji" będzie pochodzić od samotnych ludzi w czapeczkach z folii aluminiowej, sypiącymi jak z rękawa opowieściami o porwaniach przez UFO.
Już dość dawno nie mieliśmy od nich żadnych wieści powiedziała poważnie D.D. Może wyznaczylibyśmy drugiego funkcjonariusza do zaktualizowania ich adresów.
Clemente prychnął.
Nie mam na to budżetu, a oni i tak nigdy się nie ruszają z piwnic swoich matek. Ujął teczkę w obie dłonie. prasa będzie was pytać o męża. Co zamierzacie powiedzieć?
W obecnej chwili zajmujemy się wszystkimi tropami.
Zapytają, czy współpracuje z policją.
Co oznacza, że zadzwonię do niego o ósmej trzydzieści i zasugeruję, aby pozwolił nam przesłuchać córkę, tak bym mogła na to pytanie odpowiedzieć twierdząco i oszczędzić mu zmartwień.
A zarejestrowany przestępca seksualny?
D.D. się zawahała.
W obecnej chwili zajmujemy się wszystkimi tropami.
Clemente pokiwał głową.
Zuch dziewczyna. I żadnych odstępstw od tej linii postępowania. Ostatnie, czego nam trzeba, to przeciek, że mamy dwóch podejrzanych. Zaraz zaczną przedstawiać adwokatom uzasadnione wątpliwości.
D.D. kiwnęła głową. Nie miała ochoty wyrywać się z tym, że Jason Jones już to robi. Taki właśnie problem wiązał się z przedstawianiem sylwetek dwóch podejrzanych, i dlatego zapisali wszystko na ścieralnej białej tablicy, a nie w oficjalnym policyjnym raporcie. Kiedy już dojdzie do aresztowania, adwokat obrony ma prawo wglądu do wszystkich policyjnych raportów, a wtedy mógłby kusić ławę przysięgłych, że za całą sprawą stoi drugi podejrzany. No i proszę, zasiane ziarnko uzasadnionych wątpliwości, a to wszystko dzięki drobiazgowemu śledztwu skrupulatnego detektywa. Czasami jest się przednią szybą, a czasami rozbijającym się o nią robakiem.
A więc mówisz, że konferencja prasowa o dziewiątej? Clemente zerknął na zegarek, po czym wstał od stołu. Lepiej bierzmy się do roboty.
Stuknął teczką po raz ostatni, niczym sędzia odraczający rozprawę, A potem skierował się do drzwi, gdy tymczasem D.D. i Miller, nareszcie oficjalnie upoważnieni do utworzenia oddziału specjalnego i przyciśnięcia podejrzanego, rzucili się w wir pracy.
Telefon zadzwonił parę minut po ósmej. Jason odwrócił lekko głowę i spojrzał na aparat leżący na małym stoliku pod oknem. Powinien wstać i odebrać. Nie potrafił jednak znaleźć w sobie energii, żeby się ruszyć.
Przed nim na dywanie siedziała Ree z opróżnioną do połowy miską płatków Cheerios i wzrokiem przyklejonym do telewizora. Oglądała Smocze opowieści, przed nimi Clifforda wielkiego czerwonego psa, a jeszcze wcześniej Ciekawskiego George'a. Nigdy dotąd nie było jej wolno oglądać aż tyle telewizji, co w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin. Wczorajszego wieczoru obietnica obejrzenia bajki sprawiła, że dziewczynka była cała podekscytowana. Dziś rano miała po prostu tak samo szkliste spojrzenie jak jej ojciec.
Nie przybiegła korytarzem o szóstej trzydzieści i nie wspięła się na niego, śpiącego na brzuchu, i nie zapiszczała z radością czterolatki: Obudź się! Obudź się, obudź się, obudź się!Taaaaa tuuuuu siuuuu.
Obudź. Się!
To on pojawił się w jej pokoju o siódmej, by się przekonać, że leży w łóżku z szeroko otwartymi oczami. Wpatrywała się w sufit, jakby zapamiętywała deseń ptaszków i motyli fruwających po pomalowanym skosie. Podniósł roletę, wpuszczając do pokoju kolejny chłodny marcowy dzień.
Wyjął z szafy szlafrok z różowego polaru. Bez słowa wstała z łóżka, założyła szlafrok, poszukała kapci i zeszła za nim na dół. Odgłos wysypywanych z pudełka płatków wydał się niezwykle głośny.
Także i mleko ze strasznym hałasem wlało się do miski w stokrotki. Jason nie wiedział, jak wytrzymają odgłos uderzającej o miskę łyżki, ale jakoś dali radę.
Ree poszła ze swoją miską do pokoju dziennego i bez pytania włączyła telewizor. Tak jakby wiedziała, że on jej tego nie zabroni. I nie zabronił. Nie mógł się jakoś przemóc, żeby powiedzieć: Siadaj przy stole, młoda damo. Telewizja cię ogłupi, dziecko. No dalej, zjedzmy prawdziwy posiłek.
Jakoś jednak ogłupienie wydawało się mniejszym problemem w porównaniu z tym, co ich czekało dziś rano drugi dzień bez Sandry. Drugi dzień bez mamy Ree i jego żony, kobiety, która trzydzieści sześć godzin temu celowo wyczyściła swoje konto internetowe. Kobiety, która najprawdopodobniej od nich odeszła.
Raz jeszcze zadzwonił telefon. Tym razem Ree odwróciła się i wpatrywała w ojca. Jej spojrzenie było lekko oskarżycielskie. Mówiło, że jako osoba dorosła powinien być mądrzejszy.
W końcu więc zwlókł się z sofy i poszedł po słuchawkę. To była oczywiście sierżant Warren.
Dzień dobry, panie Jones.
Nie taki dobry odparł.
Jak mniemam, spędził pan produktywną noc w pracy.
Zrobiłem to, co musiałem. Wzruszył ramionami.
Jak się ma dzisiaj pańska córka?
Znaleźliście moją żonę, pani sierżant?
Cóż, nie…
W takim razie do rzeczy.
Usłyszał, jak bierze głęboki oddech.
No dobrze, jako że minęły już więcej niż dwadzieścia cztery godziny, powinien pan wiedzieć, że pańska żona została oficjalnie uznana za osobę zaginioną.
Szczęściara z niej mruknął.
W pewnym sensie owszem. Teraz możemy otworzyć sprawę i zaangażować większe środki.
Zatem o dziewiątej organizujemy konferencję prasową, na której ogłosimy zaginięcie pańskiej żony.
Zesztywniał. Poczuł, jak jej słowa uderzają go między oczy, silny, celny cios. Otworzył usta, żeby zaprotestować, po czym je zamknął. Zacisnął palce na grzbiecie nosa i udawał, że kłucie w oczach to coś innego niż łzy.
W porządku powiedział cicho. Dotarło do niego, że powinien zacząć dzwonić. Zatrudnić prawnika.
Zacząć planować, co z Ree. Wcisnął bezprzewodową słuchawkę głębiej między ramię i ucho i poszedł
do kuchni, z dala od nasłuchującego dziecka.
Otworzył lodówkę, przyłapał się na tym, że przygląda się puszkom ulubionego napoju Sandry, Dr.
Peppera, i z powrotem ją zamknął.
Oczywiście mówiła właśnie sierżant Warren byłoby świetnie, gdyby to pan zaapelował do społeczeństwa. Nadałoby to sprawie osobisty charakter i tym podobne. Moglibyśmy zorganizować tę konferencję przed waszym domem. Mógłby w niej wziąć udział zarówno pan, jak i Ree zakończyła uprzejmie. Nie, dziękuję.
Nie, dziękuję? W jej głosie słychać było zaskoczenie, ale oboje wiedzieli, że jest udawane.
Troszczę się przede wszystkim o córkę. Nie sądzę, aby korzystnie podziałał na nią ten cały medialny cyrk. Uważam także, że widok dziennikarzy biegających po naszym ogródku i wtracających się w nasze prywatne sprawy byłby dla niej mocno traumatyczny. Dlatego też jestem zdania, że najlepiej będzie, jeśli zostanę w domu i przygotuję ją na to, co się wydarzy.
A sądzi pan, że co się wydarzy? zapytała sierżant Warren, wyraźnie się z nim drażniąc.
Pokażecie zdjęcie mojej żony w telewizji i gazetach. Jego kopie zostaną rozdane i porozwieszane w całym mieście. Zorganizuje się ekipy poszukiwawcze. Zgłoszą się do nich na ochotnika ludzie ze szkoły Sandry. Sąsiedzi będą zaglądać z czymś do jedzenia i nadzieją na informacje samego źródła.
Poprosicie o odzież dla ekip z psami. Poprosicie o włosy dla testów DNA, gdybyście mieli odkryć ludzkie szczątki. Poprosicie o zdjęcie całej rodziny, ponieważ takie mediom spodoba się bardziej niż ujęcie samej Sandy. Następnie wozy transmisyjne zaczną parkować przed moim domem z lampami studyjnymi zapalanymi codziennie od czwartej rano. I będziecie musieli wyznaczyć mundurowych do niedopuszczania hord poza linię graniczną mojej posiadłości, które będą stać przez osiemnaście godzin na dobę, wykrzykując pytania w nadziei, że w jakiś magiczny sposób im odpowiem. Jeśli stanę się własnym rzecznikiem, wszystko, co powiem, zostanie w sądzie użyte przeciwko mnie. Z drugiej jednak strony, jeśli wynajmę prawnika, będzie to wyglądało tak, jakbym coś ukrywał. Pod moim domem zacznie powstawać pomnik. Ludzie będą podrzucać kwiaty, liściki, maskotki, wszystko oczywiście dla Sandy. Następnie rozpoczną się czuwania ze świeczkami, w trakcie których pełne dobrych chęci duszyczki będą się modlić za bezpieczny powrót mojej żony. Prawdopodobne jest też to, że swoje usługi zaoferuje kilku jasnowidzów. No i jeszcze pojawią się młode damy, które zaczną mi przysyłać kartki z kondolencjami, jako że dziwnie uwodzicielski wyda im się urok samotnego ojca, szczególnie, że nie wiadomo,czy to ja zrobiłem krzywdę swojej żonie, czy nie ja. Nie przyjmę, rzecz jasna, ich propozycji darmowej opieki nad dzieckiem.
Przez dłuższą chwilę panowała cisza.
Wygląda na to, że ten proces jest panu dobrze znany odezwała się w końcu D.D.
Należę do świata mediów. Oczywiście, że jest mi dobrze znany.
Tańczymy, pomyślał leniwie. Oczami wyobraźni zobaczył sierżant D.D. Warren wirującą wokół niego w różowej sukni do flamenco, podczas gdy on stoi w miejscu, ubrany na czarno, próbując wyglądać na silnego i spokojnego, a tak naprawdę nie zna kroków.
Oczywiście teraz, kiedy śledztwo przyspiesza powiedziała D.D. ważne jest, abyśmy jak najszybciej zdobyli jak najwięcej informacji. Rozumie pan, że z każdą mijającą godziną maleją szanse na odnalezienie pańskiej żony.
Rozumiem, że nieodnalezienie jej wczoraj zmniejszyło te szanse niemal do zera.
Chce pan coś do tego dodać? zapytała cicho sierżant Warren.
Nie, psze pani odparł i natychmiast tego pożałował. Jak zwykle, kiedy używał zwrotów z rodzinnych stron, przeciągnął samogłoski na południowy sposób.
Sierżant Warren przez chwilę milczała. Zastanawiał się, czy to znaczyło, że ona także wychwyciła tę południową naleciałość.
Będę z panem szczera powiedziała nagle. Szczerze w to wątpił, ale uznał, że nie musi wypowiadać tego na głos.
Niezwykle ważne jest to, abyśmy przesłuchali Ree. Zegar tyka, a możliwe, że córka jest jedynym świadkiem tego, co się przydarzyło pańskiej żonie. Wiem.
W takim razie z całą pewności zgodzi się pan na umówione na dziesiątą spotkanie z psychologiem sądowym. Nazywa się Marianne Jackson i jest znakomita w tym, co robi.
Zgoda.
Cisza.
Zgadza się pan?
Tak.
Usłyszał długie westchnienie. A potem pani sierżant nie mogła się powstrzymać, by nie zapytać: Panie Jones, kiedy prosiliśmy o to pana wczoraj, pan odmówił. Skąd ta zmiana zdania?
Ponieważ się o nią martwię.
O żonę?
Nie. O córkę. Myślę, że niezbyt dobrze to znosi. Być może pomoże jej rozmowa ze specjalistą. Nie jestem potworem, pani sierżant. I na sercu leży mi dobro mojej córki.
W takim razie o dziesiątej. U nas. Lepszy jest neutralny teren.
Tatusiu?
Nie musi mnie pani o tym przekonywać rzekł do słuchawki, po czym odwrócił się i zobaczył, że w drzwiach stoi Ree, wpatrując się w niego z takim wyrazem twarzy, jaki mają dzieci, kiedy wiedzą, że mówi się właśnie o nich. Dziś rano porozmawiamy z pewną miłą panią powiedział, odsuwając słuchawkę od ust. Nie martw się, kochanie, wszystko będzie dobrze.
Coś słychać przy drzwiach, tatusiu.
Co?
Coś słychać. Przy drzwiach. Nie słyszysz?
Wtedy usłyszał. Odgłos szurania, drapania, jakby ktoś próbował się dostać do środka.
Muszę kończyć rzucił do słuchawki. A potem, nie czekając na reakcję D.D., rozłączył się i odłożył
telefon. Do pokoju dziennego. Natychmiast, kochanie, mówię poważnie.
Gestem pokazał Ree, aby siadła na podłodze przy sofie, a sam stanął pomiędzy nią a ciężkimi stalowymi drzwiami wejściowymi. Znowu usłyszał drapanie i przylgnął płasko do ściany obok okna, starając się nie wyglądać na zaniepokojonego, gdy tymczasem każdy nerw jego ciała podskakiwał w panice. Pierwsze, co dostrzegł, kiedy wyjrzał na dwór, to nieoznaczony samochód policyjny stojący przy krawężniku; dyżurujący policjant siedział spokojnie, sącząc poranną kawą. Stwierdził także brak jakiegokolwiek śladu człowieka przed domem.
Ale ponownie usłyszał ten dźwięk. Szuranie, drapanie, a potem…
Miau.
Ree zerwała się na równe nogi.
Miau…
Popędziła do drzwi. Poruszała się szybciej, niż mógłby to sobie wyobrazić. Chwyciła za gałkę rozgorączkowanymi paluszkami i szarpała, szarpała, szarpała, gdy tymczasem on zmagał się z zamkami.
Ree otworzyła drzwi i do środka wpadł Pan Smith.
Miauuu!
Pan Smith, Pan Smith, Pan Smith! Dziewczynka otoczyła ramionami rudą bestię i ścisnęła tak mocno, że Pan Smith głośno zaprotestował.
A potem równie szybko go puściła, rzuciła się na podłogę i wybuchła płaczem.
Ale ja chcę do mamusi! zawodziła błagalnie. Ja chcę do mamy!
Jason przykucnął i wziął córkę na kolana. Gładził jej ciemne kręcone włoski i tulił mocno, gdy tymczasem ona zanosiła się płaczem.