Rozdział 8

Co sprawia, że pewni ludzie są rodziną?

Nad tym pytaniem zastanawiam się przez większą część życia. Wychowywałam się w typowymklanie z Południa. Miałam matkę zajmującą się domem, która słynęła z tego, że zawsze wyglądałanieskazitelnie, a jej ogród różany wygrywał coraz to nowe nagrody. Miałam ogólnie szanowanegoojca, który założył własną kancelarię prawną i ciężko pracował, aby jego dwóm „uroczym damom"

niczego nie brakowało. Miałam dwa tuziny kuzynostwa, całe mnóstwo cioć i wujków. Na tyle dużokrewnych, że doroczne zjazdy rodzinne, organizowane w dużym domu moich rodziców z akramizielonego trawnika i panoramiczną werandą, bardziej przypominały cyrk niż letniego grilla.

Pierwszych piętnaście lat życia spędziłam na posłusznym uśmiechaniu się, gdy grube ciotkiszczypały mnie w policzki i mówiły, jak bardzo jestem podobna do matki. Sumiennie odrabiałampracę domową, tak by nauczyciele mogli klepać mnie po głowie i oświadczać, że ojciec może być zemnie dumny. Chodziłam do kościoła, opiekowałam się dziećmi sąsiadów, po szkole pracowałam wlokalnym sklepie i uśmiechałam się, uśmiechałam i uśmiechałam, aż bolały policzki.

Potem wracałam do domu, z podłogi zbierałam puste butelki po ginie i udawałam, że nie słyszępijackich szyderstw matki płynących wzdłuż korytarza: „Wiem coś, czego nie wiecie. Wiem coś, czegowy nie wiecie…"

Kiedy miałam dwa lata, moja mama zmusiła mnie do zjedzenia żarówki, tak by mogła mnie zabraćdo lekarza i powiedzieć, jak bardzo jestem niegrzeczna. Kiedy miałam cztery lata, kazała miprzyłożyć kciuk do ościeży i trzymać go tam, a sama trzasnęła drzwiami, żeby móc pokazaćlekarzowi, jak bardzo jestem lekkomyślna. Kiedy miałam sześć lat, napoiła mnie wybielaczem, żebylekarze zrozumieli, jak strasznie jest być matką takiego dziecka.

Mama robiła mi krzywdę, raz za razem, i nikt jej nigdy przed tym nie powstrzymał. Czy to czyniło znas rodzinę?

Mój ojciec coś podejrzewał, ale nigdy nie zadawał pytań, nawet kiedy jego pijana żona goniła gowokół domu z nożem w ręku. Czy to czyniło z nas rodzinę?

Wiedziałam, że mama poważnie mnie krzywdzi i liczy na to, że uda jej się skrzywdzić ojca, alenigdy nikomu o tym nie powiedziałam. Czy to czyniło z nas rodzinę?

Mój ojciec ją kochał. Rozumiałam to nawet jako dziecko. Bez względu na to, co zrobiła mama,zawsze brał jej stronę. Na tym polega małżeństwo, tak mi mówił. I dodawał, że ona nie zawsze takabyła. Tak jakby to, że kiedyś była normalna, mogło sprawić, że znowu taka będzie.

Przestrzegaliśmy więc ustalonego porządku. Zaczynaliśmy każdy wieczór od tego, że mamastawiała na stole porządną ciepłą kolację. Każdy posiłek kończył się tym, że rzucała pieczonymkurczakiem albo nie daj Boże kryształowym kieliszkiem w głowę jednego z nas lub nas obojga. Nakoniec ojciec odprowadzał ją do sypialni i zanosił słodką herbatę z ginem.


Wiesz, jaka ona jest mówił do mnie cicho.

Częściowo stanowiło to usprawiedliwienie, częściowo przeprosiny. Przez pozostałą część wieczoruczytaliśmy razem na werandzie przed domem. Oboje udawaliśmy, że nie słyszymy pijackiegozawodzenia mamy: „Wiem coś, czego wy nie wiecie. Wiem coś, czego wy nie wiecie…"

Kiedy matka umarła, przestałam zadawać tyle pytań. Uznałam, że wojna w końcu dobiegła końca.

Mój ojciec i ja byliśmy wolni. Teraz nadeszła pora na „i żyli długo i szczęśliwie ".

Tydzień po pogrzebie rozprawiłam się z cennymi krzakami róż mojej matki. Wrzuciłam je dorozdrabniarki na gałęzie, a ojciec płakał bardziej z powodu tych cholernych kwiatów niżkiedykolwiek z mojego powodu.

Wtedy zaczęłam rozumieć kilka rzeczy dotyczących prawdziwej natury rodzin.

Patrząc teraz wstecz, myślę, że czymś nieuchronnym było to, że zajdę w ciążę, poślubięnieznajomego i zamieszkam w stanie, gdzie nikt nie wymawia „r". Wcześniej ani jednego dnia wżyciu nie spędziłam samotnie. To więc oczywiste, że w chwili, gdy zostałam sama, natychmiastodtworzyłam to jedno, co było mi znane: rodzinę.

Myśl o porodzie napełniała mnie przerażeniem. Dziewięć miesięcy później nadal nie byłam gotowa.

Ledwo zdążył wyschnąć atrament na naszym akcie małżeństwa. Dopiero się rozlokowywaliśmy wnowym domu, maleńkim bungalowie, który cały zmieściłby się na werandzie domu moich rodziców.

Jeszcze nie mogłam zostać mamą. Nie złożyłam łóżeczka. Nie skończyłam nawet czytać podręcznikadla przyszłych rodziców.

Nie wiedziałam, co robię. Nie czułam się kompetentna.

Pamiętam, jak myślałam, idąc z trudem do samochodu, że czuję zapach tych drogocennych różmatki. Zwymiotowałam na trawę. Jason poklepał mnie po plecach i tym swoim spokojnym głosempowiedział, że świetnie mi idzie.

Wrzucił do auta moją torbę, po czym pomógł mi wsiąść na miejsce dla pasażera.

Oddychaj powtarzał. Oddychaj, Sandy. Po prostu oddychaj.


W szpitalu mój uprzejmy nowy mąż trzymał wiadro, gdy wymiotowałam. Podtrzymywał mnie,kiedy jęcząc i dysząc, stałam pod prysznicem. Podał mi ramię, a ja poorałam je do krwi paznokciami,gdy walczyłam, aby wypchnąć z macicy największą bilę na świecie.

Pielęgniarki przyglądały mu się z jawnym podziwem i pamiętam, jak pomyślałam, że mama miałarację świat pełen był suk i ja je wszystkie pozabijam. Jeśli tylko uda mi się wstać. Jeśli tylko ten bólminie.

A potem… sukces.

Moja córka, Clarissa Jane Jones, wyślizgnęła się na świat, obwieszczając swe nadejście gardłowymkrzykiem protestu. Pamiętam, jak jej gorące, lepkie i pomarszczone ciałko położono mi na piersiach.

Pamiętam, jak jej małe usteczka wielkości guzika szukały, szukały, aż w końcu przyssały się do mojejpiersi. Pamiętam to niemożliwe do opisania uczucie, jakie mnie ogarnęło, kiedy moje ciało ją karmiło,a po policzkach płynęły mi łzy.

Dostrzegłam, że Jason nam się przygląda. Stał kawałek od łóżka, z rękami w kieszeniach i z takimsamym jak zawsze nieodgadnionym wyrazem twarzy. I wtedy to do mnie dotarło:Poślubiłam swego męża, aby uciec od ojca. Czy to czyniło z nas rodzinę?

Mój mąż się ze mną ożenił, ponieważ pragnął mojego dziecka. Czy to czyniło z nas rodzinę?

Clarissa stała się naszą córką, ponieważ przyszła na świat akurat wtedy. Czy to czyniło z nasrodzinę?

Może po prostu trzeba od czegoś zacząć.

Wyciągnęłam rękę. Jason zbliżył się do mnie. I powoli, bardzo powoli, wyciągnął palec i dotknął

nim policzka Clarissy.

Ze mną będziesz bezpieczna mruknął. Obiecuję, że już nigdy nie przydarzy ci się nic złego.

Obiecuję, obiecuję, obiecuję.

A potem ścisnął moją dłoń i poczułam prawdziwą siłę jego uczuć, mroczny przypływ tychwszystkich rzeczy, o których mi nigdy nie powie, ale o których wiedziałam, że drzemią gdzieś podpowierzchnią.

Pocałował mnie. Pocałował mnie z Clarissą umoszczoną między nami. Był to pocałunek pełenmocy.


Zawsze będziesz ze mną bezpieczna wyszeptał ponownie, jego policzek przy moim policzku,jego łzy mieszające się z moimi. Obiecuję ci to, Sandy. Nigdy nie zrobię ci krzywdy.

A ja mu uwierzyłam.

O siedemnastej pięćdziesiąt dziewięć, gdy Aidan Brewster meldował się na cotygodniowym spotkaniu grupy wsparcia, Jason Jones włączał film swojej córce i zaczynała go ogarniać panika.

Zadzwonił już do pracy i powiedział, że jest chory. Nie wiedział, co jeszcze zrobić. Nadchodził

wieczór. Nadal ani słowa od Sandry. Nadal ani śladu policji. Ree obudziła się w takim samym wyciszonym nastroju, w jakim była wcześniej. Pobawili się razem w różne gry.

Potem usiedli przy jej malutkim stole do rysowania, on z brodą na kolanach, i kolorowali wielkie obrazki z bajki o Kopciuszku z ulubionej kolorowanki Ree. Pan Smith w żaden czarodziejski sposób nie pojawił się pod drzwiami i Ree przestała pytać i o kota, i o mamę. Zamiast tego przyglądała się Jasonowi poważnymi brązowymi oczami, które zaczynało go prześladować.

Po kolacji klopsikach, spaghetti i plastrach ogórka włączył film. Ree ożywiła się w oczekiwaniu na tę nieczęstą przyjemność i siedziała teraz na zielonej sofie, trzymając w ramionach królika maskotkę.

Chodził tam i z powrotem gdy już zaczął, nie był w stanie przestać.

Kiedy wrócił nocą do domu i przekonał się, że nie ma w nim Sandry, ogarnęła go konsternacja, być może nawet niepokój. Podjął normalne w tej sytuacji kroki: sprawdził piwnicę, sprawdził poddasze, Jason oświadczył, że musi zająć się praniem, i wycofał się pospiesznie do piwnicy, sprawdził starą szopę za domem. Potem zadzwonił na jej komórkę, aby usłyszeć sygnał w jej torbie. Przejrzał bez przekonania zawartość torby, zajrzał do niewielkiego notesu, aby sprawdzić, czy w jakiś magiczny sposób nie pojawił się w nim zapis dotyczący jakiegoś spotkania w środku nocy. Kiedy o drugiej trzydzieści upewnił się, że jego żona nie zaplanowała swojego zaginięcia, zrobił obchód okolicy, wołając szeptem jej imię, tak woła się kota.

Nie było jej w jej samochodzie. Nie było jej w jego samochodzie. I nadal nie było jej w domu.

Usiadł na sofie, żeby wszystko przeanalizować.

Dom był pozamykany, kiedy wrócił z pracy, łącznie z drzwiami i dwiema zasuwami. To sugerowało, że Sandy przed pójściem spać zrobiła to, co zawsze. Na blacie w kuchni znalazł poprawione prace, co znaczyło, że po położeniu Ree do łóżka Sandy zrobiła to, co zawsze.

W którym więc momencie coś poszło nie tak?

Jego żona nie była idealna. Jason doskonale o tym wiedział. Sandy była młoda, a jako nastolatka wiodła szalone i lekkomyślne życie. Teraz, w wieku zaledwie dwudziestu trzech lat, próbowała wychowywać małe dziecko i jednocześnie przyzwyczajać się do nowej pracy i mieszkania w nieznanym sobie stanie. Od początku roku szkolnego wydawała się taka jakaś nieobecna, najpierw zbyt spokojna, a od grudnia niemal zbyt przyjacielska w taki wymuszony sposób. Zaczął myśleć o lutowym wyjeździe właśnie dlatego, że jej nastroje stały się takie poplątane, takie… inne. Pewny był tego, że tęskni za domem, zwłaszcza zimą, choć nigdy nie wspomniała o tym ani słowem. Pewny był tego, że czasami żałuje, że nie może gdzieś sobie wyskoczyć, poczuć się choć przez chwilę młoda, choć nigdy nie wspomniała o tym ani słowem.

On sam zastanawiał się, jak długo Sandy pozostanie jego żoną, choć o tym także nigdy nie wspomniała ani słowem.

Tęsknił za nią teraz. Ta myśl sprawiała mu ból. Zdążył się przyzwyczaić do tego, że po powrocie do domu znajduje ją skuloną w ich łóżku, śpiącą w dokładnie takiej samej pozycji jak ich córka. Lubił jej południowe przeciąganie samogłosek i uzależnienie od napoju Dr Pepper, i to, że kiedy się uśmiechała, w jej lewym policzku pojawiał się dołeczek.

Kiedy zachowywała się spokojnie, była w niej łagodność, która działała na niego kojąco. Kiedy chichotała razem z Ree, była w niej iskra, która go elektryzowała.

Lubił patrzeć, jak czyta ich córce. Lubił słuchać, jak nuci pod nosem, kiedy krząta się po kuchni.

Podobał mu się sposób, w jaki włosy opadały wokół jej twarzy złotą kurtyną loków, i to, jak się rumieniła, kiedy go przyłapywała na obserwowaniu jej.

Nie wiedział, czy go kocha. Nigdy tego nie rozgryzł. Ale przez jakiś czas go potrzebowała, a jemu to wystarczało.

Odeszła ode mnie, taka była jego pierwsza myśl o trzeciej nad ranem, kiedy siedział w pełnym cieni pokoju. W lutym próbował zmienić się na lepsze i zakończyło się to kompletnym fiaskiem. Więc Sandy w końcu od niego odeszła. Ale potem, pół uderzenia serca później, odrzucił od siebie te myśl. Choć Sandy może i miała ambiwalentny stosunek do małżeństwa, nie miała go wobec Ree. Co oznaczało, że gdyby z własnej woli opuściła ten dom, zabrałaby ze sobą Ree i przynajmniej swoją torebkę. Ponieważ tak się jednak nie stało, nasuwał się wniosek, że Sandy nie opuściła domu z własnej woli. Tutaj, w jego własnym domu, wydarzyło się coś złego, podczas gdy na górze spała jego córka. I nie miał

pojęcia co.

Jason był skrytym człowiekiem. Zdawał sobie z tego sprawę. Od emocji wolał logikę, od przypuszczeń fakty. To był jeden z powodów, dla których sprawdzał się jako dziennikarz. Doskonale sobie radził z przeszukiwaniem mnóstwa danych i wyławianiem z nich cennych informacji. Nie grzązł z powodu oburzenia, szoku czy smutku. Nie miał przyjętych z góry założeń na temat mieszkańców Bostonu czy ogólnie ludzkości.

Przez cały czas wierzył w to, że może wydarzyć się najgorsze. Taka była smutna rzeczywistość.

Wmówił więc sobie, raczej niemądrze, że jeśli wystarczająco dużo będzie wiedział, tym razem może się czuć bezpiecznie. Jego rodzina nie ucierpi. Jego córka wychowa się w poczuciu bezpieczeństwa.

Tyle że teraz stanął twarzą w twarz z wieloma wielkimi niewiadomymi i czuł, jak jego opanowanie zaczyna rozpadać się na kawałki.

Policjanci wyszli od niego już niemal sześć godzin temu, został tylko jeden funkcjonariusz w samochodzie przed domem, zmieniony raz, mniej więcej o siedemnastej. Wcześniej Jason uważał, że obecność policji w jego domu przez cały ranek była długa i bolesna. Teraz dotarło do niego, że ich nieobecność była znacznie gorsza. Co ci detektywi robili? Co sobie myślała sierżant D.D. Warren?

Połknęła haczyk w kwestii jego sąsiada, przestępcy seksualnego, czy też nadal to jego uważano za głównego podejrzanego?

Czy zdobyli już nakaz, aby zajrzeć do komputera? Mogli wykopać go z domu, zmusić do pojawienia się na komisariacie? Jaki konkretnie dowód był im potrzebny?

A co gorsza: co by się stało z Ree, gdyby go aresztowano?

Jason chodził w kółko wokół niewielkiej ławy, od czego kręciło mu się w głowie. Nie był jednak w stanie przestać. Nie miał tutaj rodziny, nie miał przyjaciół. Czy policja skontaktowałaby się z ojcem Sandy, wysłałaby Ree do Georgii,a może zaprosiła Maxa tutaj?

A gdyby Max się tu zjawił, jak dużo mógłby powiedzieć czy zrobić?


Jasonowi potrzebna była strategia, jakiś plan awaryjny.

Ponieważ im dłużej Sandy pozostawała zaginiona, tym większe rozpęta się piekło. Policja będzie dalej prowadzić śledztwo, będzie zadawać coraz więcej pytań. I nieuchronnie wieści wyciekną na zewnątrz, i media przypuszczą atak. Współpracownicy Jasona rzucą się na niego niczym kanibale, prezentując jego zdjęcie całemu wolnemu światu. Jason Jones, mąż zaginionej kobiety i ważna postać w toczącym się śledztwie.

Prędzej czy później ktoś rozpozna to zdjęcie. Ktoś zacznie dodawać dwa do dwóch.

Zwłaszcza jeśli policja dorwie się do jego komputera.

Jason zbyt szybko wziął zakręt i uderzył kolanem w róg pralki. Ból wystrzelił aż do uda i wreszcie zmusił go do zatrzymania się. Przez chwilę świat wirował i Jason uczepił się kurczowo klapy pralki, z bólu nie mogąc złapać tchu.

Kiedy w końcu był w stanie ponownie się skupić, pierwsze, co dostrzegł, to pająk, malutki brązowy pająk ogrodowy tuż przed nim na cienkiej nitce. Jason odskoczył, uderzając piszczelem w zdezelowaną ławę. Niemal krzyknął z bólu. Nie przejął się tym jednak. Był w stanie znieść Nie miał nic przeciwko niemu, o ile tylko nie zobaczy już tego pająka. I przez chwilę było już tego wszystkiego za wiele. Na moment jeden malutki pająk zabrał go z powrotem w miejsce, gdzie w ciemnościach widać było jedynie oczy świecące w kilkunastu terrariach okalających pomieszczenie. W miejsce, gdzie krzyki zaczynały się w piwnicy i po ścianach pięły się coraz wyżej i wyżej. W miejsce, gdzie stale czuło się śmierć i zgniliznę i nie mogła tego zmienić żadna ilość amoniaku.

W miejsce, gdzie mali chłopcy i duże dziewczynki umierali.

Jason wsadził sobie pięść do ust. Gryzł własne knykcie, aż poczuł krew. Wykorzystał ten ból, żeby wrócić do rzeczywistości.

Nie stracę kontroli mruknął. Nie stracę kontroli, nie stracę kontroli, nie stracę kontroli.

Na górze zadzwonił telefon. Z wdzięcznością opuścił piwnicę i poszedł go odebrać.

Dzwonił Phil Stewart, dyrektor szkoły Sandy. Wydawał się wyjątkowo jak na niego zmieszany.

Zastałem Sandrę? zaczął Phil.


Nie może podejść do telefonu odparł automatycznie Jason. Mam coś przekazać?

Przez długą chwilę panowała cisza.

Jason? Tak.

Jest w domu? To znaczy czy policja już ją odnalazła? A więc policja rozmawiała z ludźmi z pracy Sandry. Nie ma co się zresztą dziwić. To był logiczny kolejny krok. Po sprawdzeniu tutaj równie dobrze mogli sprawdzić tam. Oczywiście. Jason potrzebował jakiejś inteligentnej odpowiedzi. Oświadczenia, które podsumowywałoby obecny stan rzeczy bez zagłębiania się w szczegóły natury prywatnej.

Nie przychodziło mu do głowy ani jedno cholerne słowo.

Jason?

Odkaszlnął, zerknął na zegarek. Było pięć po siódmej, co oznaczało, że Sandy zaginęła już ile, osiemnaście, dwadzieścia godzin temu? Dzień pierwszy prawie się skończył, dzień drugi prawie się zaczął.

Umm… ona… ona… nie ma jej w domu, Phil. Nadal jest zaginiona stwierdził dyrektor.

Tak.

Przychodzi ci coś do głowy? Policja trafiła na jakiś ślad? Co się dzieje, Jason?

Wczoraj wieczorem pojechałem do pracy odparł prosto. Kiedy wróciłem do domu, jej już nie było.O mój Boże. Phil wydał z siebie długie westchnienie. Masz może jakieś podejrzenie dotyczącego tego, co mogło się stać?

Nie.

Myślisz, że wróci do domu? To znaczy może po prostu musiała odetchnąć albo coś w tym rodzaju.

To właśnie było zagłębianie się w szczegóły natury prywatnej i Jason oczami wyobraźni widział, jak Phil się czerwieni.

Może powiedział cicho.

Cóż. Phil najwyraźniej wziął się w garść. Wygląda na to, że powinienem na jutro znaleźć zastępstwo.

Też mi się tak wydaje. Rano zaczną się poszukiwania? Podejrzewam, że wielu nauczycieli chciałoby w nich jakoś pomóc. Pewnie niektórzy rodzice także. Będzie ci oczywiście potrzebna pomoc w roznoszeniu ulotek, przeczesywaniu okolicy i tym podobne. Kto będzie wszystkim dowodził?

Jason ponownie znalazł się na granicy paniki. Tym razem udało mu się jednak w porę zareagować i zmusił się do tego, aby w jego głosie słychać było zdecydowanie. Dowiem się tego dla ciebie.

Będziemy musieli się zastanowić, co powiedzieć dzieciom oświadczył Phil. I najlepiej zrobić to, zanim usłyszą o wszystkim w wiadomościach. Być może także oficjalnie poinformować rodziców. Nigdy dotąd nie wydarzyło się tutaj nic takiego. Musimy zacząć przygotowywać dzieci.

Dowiem się tego dla ciebie powtórzył Jason.

Jak się trzyma Clarissa? zapytał bez ceregieli Phil.

Mniej więcej tak, jak się można spodziewać.

Jeśli będzie ci potrzebna pomoc, daj znać. Jestem pewny, że nasze nauczycielki chętnie pomogą.

Wszystko da się, oczywiście, załatwić. Potrzebny jest jedynie dobry plan.

Oczywiście zapewnił go Jason. Potrzebny jest jedynie dobry plan.

Загрузка...