Rozdział 36

Strzelono do niego dwa razy D.D. poinformowała Millera, który został wyciągnięty z łóżka i właśnie się zjawił w mieszkaniu Brewstera. D.D. przebywała tu już od niemal dwudziestu minut, więc szybko zdała relację. Pierwsza kulka w brzuch, druga w plecy, między łopatki, pewnie wtedy, gdy się próbował odczołgać.

Ale bałagan stwierdził Miller.

Z całą pewnością nie robota profesjonalisty. Jak nic były to porachunki osobiste.

Miller wyprostował się, przejeżdżając palcem po maści z olejkami eterycznymi, jaką rozsmarował

sobie na wąsach. W takich przypadkach nie tylko panował bałagan, ale także śmierdziało. Kał, krew i żółć, wszystko się mieszało i wsiąkało w dywan.

Ale Wayne'a Reynoldsa unicestwiono za pomocą bomby w samochodzie oświadczył. To już z całą pewnością zawodowstwo.

D.D. wzruszyła ramionami.

Facet nie może być jednocześnie w dwóch miejscach. Podkłada więc bombę dla kawalera numer jeden, a kawalerowi numer dwa składa wizytę. I w jeden wieczór załatwia obu rywali.

Myślisz, że zrobił to Jason Jones.

Któż inny miał powiązania z obu mężczyznami?

No więc Jones najpierw w szale zazdrości zabija żonę, następnie mści się na mężczyznach, których uważa za jej kochanków.

Hej, dziwniejsze rzeczy się zdarzały.

Miller uniósł brwi.

Ethan Hastings?

Zwiał. Może dowiedział się, co się przydarzyło jego wujkowi, i boi się, że będzie następny.

Miller westchnął.

Cholera, nienawidzę tej sprawy. Okej, no więc gdzie jest Jason Jones?

Siedzi w domu, w otoczeniu dwóch policjantów i całego tłumu dziennikarzy.

Dziennikarzy nie poprawił ją Miller. Zwietrzyli już naszą strzelaninę. Kiedy tu przyjechałem, gromadzili się na ulicy. Może popraw fryzurę, nim wyjdziemy, bo jutro z pewnością to my będziemy hitem wiadomości.

Psiakrew. Czy niczego nie da się już utrzymać w tajemnicy? D.D. dotknęła włosów. Minęło niemal dwadzieścia godzin, odkąd brała prysznic czy zadbała o higienę osobistą. Nie tak kobieta chciała prezentować się światu. Pokręciła głową. Jeszcze jedno powiedziała do Millera. Tam.


Posłusznie poszedł za nią do szklanych przesuwnych drzwi prowadzących na zewnątrz. Za domem było ciemno w porównaniu z rozświetloną ulicą. Ale Southie miało małe ogrody, najczęściej otoczone parkanem, co trzymało media na dystans.

D.D. zaprowadziła Millera pod drzewo, które sprawdzała podczas ostatniej wizyty. To z konarami idealnym, aby się wspiąć i zajrzeć do okien domu państwa Jones. Miller pomyślał teraz, że po tych samych konarach świetnie się można przedostać do ogrodu sąsiada. I zobaczył, o co chodzi D.D.

Na drugiej gałęzi widniało coś czarnego po oświetleniu latarką okazało się, że to ciemnobrązowa skórzana rękawiczka.

Myślisz, że ta rękawiczka należy do Jasona Jonesa?

zapytała D.D.

Myślę, że jest tylko jeden sposób, aby się tego dowiedzieć.

Schowaj się szepnął niecierpliwie Jason. Do szafy. Szybko. Jesteś zaginiona, pamiętasz?

Nikomu nie przyjdzie do głowy cię szukać.

Sandy stała jak wrośnięta w ziemię, pchnął ją więc w stronę otwartej szafy, wepchnął do środka i przymknął drzwi.

Na schodach słychać było kroki. Powolne, skradające się. Jason chwycił dwie poduszki i wepchnął

pod kołdrę, żeby wyglądały jak śpiące ciało. Następnie oparł się plecami o ścianę obok drzwi i czekał.

Miał świadomość, że zaledwie siedem metrów dalej śpi jego czteroletnia córka. I że zaledwie trzy metry dalej w szafie stoi jego ciężarna żona. To uczucie sprawiło, że czuł lodowaty, nadnaturalny spokój. Znajdował się w swojej strefie i gdyby miał broń, już pakowałby kulki w intruza.

Kroki ucichły na korytarzu, najpewniej przed zamkniętymi drzwiami pokoju Ree. Jason wstrzymał

oddech, dlatego że gdyby intruz otworzył te drzwi, obudził Ree, próbował ją chwycić…

Cichy dźwięk, gdy zrobił kolejny krok, a potem jeszcze jeden.

I znowu cisza. Jason widział w drzwiach cień, słyszał cichy, miarowy oddech.

Równie dobrze możesz już wyjść, synu powiedział przeciągle Maxwell Black. Słyszałem cię, kiedy wchodziłem po schodach, więc wiem, że nie śpisz. Zachowuj się spokojnie, a twojej córce nic się nie stanie.


Jason się nie poruszył. Przy biodrze trzymał ciężką metalową latarkę i zastanawiał się, co zrobić.

Maxwell nie znajdował się na tyle blisko, aby Jason mógł go dosięgnąć. Przebiegle zatrzymał się trzydzieści centymetrów przed otwartymi drzwiami, tak, że mógł zajrzeć do pokoju, a jednocześnie się nie narażać.

Podłoga na korytarzu cicho zatrzeszczała pod nogami cofającego się człowieka, jeden krok, dwa, trzy. Jestem teraz przed jej drzwiami, synu. Wystarczy, że przekręcę gałkę i włączę światło. Obudzi się.

Zapyta o tatusia. Co chcesz, żebym jej powiedział? Ile chcesz, żeby twoja dziewczynka o tobie wiedziała?

Jason w końcu oderwał się od ściany. Przesunął się tylko o tyle, żeby Maxwell widział jego profil, bez pokazywania się w całości. Za plecami trzymał latarkę.

Trochę późno jak na odwiedziny powiedział spokojnie.

Starszy pan zaśmiał się cicho. Stał na środku oświetlonego korytarza, tuż przed pokojem Ree. Nie blefował; jedną odzianą w rękawiczkę dłoń trzymał na gałce drzwi. W drugiej miał pistolet.

Bardzo byłeś zajęty tego wieczoru powiedział Maxwell, unosząc broń i celując gdzieś w okolice lewego ramienia Jasona. Szkoda, że musiałeś zabić młodego Brewstera. No ale większość ludzi uważa, że śmierć to zasłużona kara dla tych zboczeńców.

Nie wiem, o czym mówisz.

Policja tak nie uważa. Założę się, że przeczesują teraz jego mieszkanie. Znajdują pod jego materacem kilka starych listów miłosnych, jakie Sandy napisała przed laty. No i jeszcze porzuconą rękawiczkę, ułamaną gałąź. Daję im dwadzieścia do trzydziestu minut, nim zjawią się, żeby cię aresztować. Lepiej więc szybko to załatwmy.

Co szybko załatwmy?

Twoje samobójstwo, chłopcze. Chryste przenajświętszy, zabiłeś żonę, zastrzeliłeś jej kochanka.

Zżera cię poczucie winy, zadręczasz się wyrzutami sumienia. No więc wróciłeś do domu i się zastrzeliłeś. Detektywi znajdą twoje ciało, przeczytają twój list. Dodadzą dwa do dwóch. Potem ja zabiorę Ree z tego nieszczęsnego domu i zapewnię jej zupełnie nowe życie w Georgii. Nie martw się, dobrze jej ze mną będzie.


Jason usłyszał gwałtowne wciągnięcie powietrza, dochodzące z szafy. Zrobił krok bliżej drzwi, starając się skupić uwagę Maksa na sobie.

Rozumiem. Cóż, widzę, że masz plan, Max. Ale już dostrzegam jego wadę.

To znaczy?

Nie możesz strzelić do mnie z korytarza. Na pewno zdążyłeś się tego nauczyć ze spraw kryminalnych. Pierwsze, co demaskuje pozorowane samobójstwo, to brak pozostałości po strzale. Brak reakcji skórno galwanicznej oznacza, że nie strzeliło się do siebie samemu. Obawiam się, że jeśli chcesz, aby to było samobójstwo, będziesz to musiał zrobić z bardzo bliska.

Maxwell przyglądał mu się z korytarza.

Coś mi przyszło do głowy powiedział. No dobrze, wyjdź do światła.

Bo co, zastrzelisz mnie? Nie sądzę.

Nie. Zastrzelę Ree.

Jason zadrżał. Ale spróbował go zmusić do pokazania kart.

Nie ma mowy. Według ciebie wszystko to dzieje się po to, żebyś mógł mieć Ree. Zabicie jej byłoby zaszkodzeniem samemu sobie.

No to ją obudzę.

Nie obudzisz. Przestań, Maxwell. Chcesz mnie. No to proszę, oto jestem. Uzbrojony wyłącznie w rozum i czarujące usposobienie. Chodź i mnie sobie weź.

Jason wycofał się do ciemnego kąta sypialni. Wdzięczny był za opuszczone żaluzje, brak demaskujących cieni. Pokój nie był duży i nie uciekłby w nim przed rozpędzoną kulą, ale to była jego sypialnia, ta, po której poruszał się często w ciemnościach. Poza tym miał tajemnicę: miał Sandrę schowaną bezpiecznie w szafie.

Przez chwilę panowała cisza, a potem Jason zorientował się, że Maxwell się zbliża, dlatego że światło na korytarzu drgnęło. Przez kilka sekund starszy pan przyzwyczajał wzrok do ciemności, po czym zrobił

pierwszy ostrożny krok.

Walenie w drzwi, dokładnie pod nimi.


Policja. Otwierać. Policja!

Max zaklął pod nosem. Odwrócił się w stronę korytarza, a Jason rzucił się na niego. W trzech susach pokonał dzielącą ich odległość, chwycił intruza w pasie i obaj przewrócili się na ziemię. Jason miał

nadzieję, że usłyszy wtedy odgłos upadającej na drewnianą podłogę broni Maxwella. Nic z tego.

Jason leżał częściowo na nogach Maxa, próbując go unieruchomić, a jednocześnie próbował chwycić pistolet. Starszy pan zaskoczył go swoją siłą. Niemal udało mu się uwolnić.

Pistolet, pistolet. Cholera, gdzie jest pistolet?

Policja. Otwierać! Jasonie Jones, mamy nakaz aresztowania.

Stękał. Starał się nie robić zbyt dużego hałasu, ale wiedział, że młodość nie ma się co równać z pistoletem, i jeśli nie przejmie tej cholernej broni… Poczuł, jak lufa wbija mu się w udo. Szarpnął

biodrami w lewo, próbując przekręcić się na bok i przesuwając jednocześnie dłonie wzdłuż rąk Maxwella. Pistolet znajdował się teraz między nimi. Maxwell uniósł rękę…

Drzwi szafy otworzyły się nagle i nad nimi stanęła Sandy.

Przestań, tato, przestań! Co ty robisz? Na litość boską, puść go.

Maxwell dostrzegł swoją córkę. Na jego twarzy malowało się zdumienie. Broń wypaliła.

Jason poczuł ból w boku, na początku niezbyt silny. Pomyślał, że to draśnięcie. Tylko draśnięcie.

Wtedy klatka piersiowa eksplodowała przeszywającym bólem. O Matko Boska…

I gdzieś na dnie świadomości znowu widział Burgermana, szok na jego twarzy, kiedy w jego ramię trafiła pierwsza kula Jasona. Pod mężczyzną zaczęły uginać się nogi i w końcu padł na ziemię. A Jason wycelował ciężkiego colta.45 i strzelił po raz drugi i po raz trzeci…

A więc tak się czujesz, kiedy umierasz.

Tato, o mój Boże, co ty zrobiłeś?

Sandy? Sandy, tobie nic nie jest? Och, skarbie. Skarbie, tak dobrze cię widzieć.

Odsuń się od niego, tato. Słyszysz mnie? Odsuń się od niego.

Jason przetoczył się na bok. Musiał. Ból, ból, ból. Tak bardzo się starał uciec od tej agonii. Bok miał

cały w ogniu. Czuł, jak pieką go wnętrzności, co było zabawne, zważywszy na mokrą, mokrą krew.


Walenie na dole. Policja próbowała się wedrzeć do jego domu przez stalowe drzwi.

Ups, miał ochotę im powiedzieć. Za późno.

Podniósł się z trudem na kolana, uniósł głowę.

Maxwell siedział na podłodze. Patrzył na córkę, która trzymała w dłoni pistolet i wpatrywała się w ojca. Zaciśnięte na pistolecie dłonie mocno drżały.

Skarbie, to była samoobrona. Wyjaśnimy wszystko policji. Zrobił ci krzywdę. Widzę, że masz posiniaczoną twarz. Musiałaś więc uciec, a ja próbowałem ci pomóc. Wróciliśmy… po Ree. Tak, po Ree, tyle że tym razem miał broń i zaczął szaleć i go zastrzeliłem. Uratowałem cię.

Powiedz mi, czemu ją zabiłeś.

Pojedziemy do domu, skarbie. Ty, ja i mała Clarissa. Z powrotem do dużego białego domu z biegnącą dookoła werandą. Zawsze kochałaś tę werandę. Z Ree też tak będzie. Możemy zawiesić na niej huśtawkę. Będzie tam taka szczęśliwa.

Zamordowałeś ją, tato. Zabiłeś moją matkę, a ja patrzyłam, jak to robisz. Upiłeś ją. Zaciągnąłeś jej bezwładne ciało do samochodu. Przytwierdziłeś wąż do rury wydechowej i wsunąłeś koniec przez uchyloną szybę. Potem włączyłeś silnik i wysiadłeś z samochodu, zamykając za sobą drzwi. Patrzyłam, jak się budzi, tato. Stałam w drzwiach garażu i widziałam wyraz jej twarzy, kiedy dotarło do niej, że ty tam stoisz, ale że nie masz zamiaru jej pomóc. Pamiętam jej krzyki. Tak długo zasypiałam, czując gnijące róże, i budziłam się, słysząc jej straszne, żałosne zawodzenie. Ale ty się nie złamałeś. Nawet wtedy, kiedy zdarła sobie paznokcie na klamce i pokrwawiła knykcie na przedniej szybie. Krzyczała twoje imię, tato. Krzyczała, a ty stałeś i patrzyłeś, jak umiera.

Skarbie, posłuchaj mnie. Odłóż broń. Sandy, kotku, wszystko będzie dobrze.

Ale Sandy jedynie zacisnęła dłonie na rękojeści pistoletu.

Chcę odpowiedzi, tato. Po tylu latach zasługuję na prawdę. Powiedz mi. Spójrz mi w oczy i powiedz: czy zabiłeś mamę dlatego, że mnie krzywdziła? Czy też dlatego, że w końcu byłam na tyle duża, że mogłam służyć jako zastępstwo?

Maxwell nie odpowiedział. Ale oszołomiony bólem Jason widział wyraz jego twarzy. Sandy także.

Stalowe drzwi i wzmocnione okna; tyle lat później ona nadal próbowała nie dopuszczać do siebie ojca.

Ale teraz miała coś lepszego niż zasuwy w drzwiach. Teraz miała pistolet.


Jason wyciągnął rękę w stronę żony. Nie rób tego, chciał jej powiedzieć. Co się stało, to się nie odstanie. Nie da się zapomnieć tego, co się poznało.

Ale ona zrobiła już i wiedziała za dużo. Tak więc pochyliła się, przycisnęła lufę pistoletu do mostku ojca i pociągnęła za spust.

Na dole w końcu zbito szybę w oknie.

I rozległ się krzyk Ree.

Jason… zaczęła Sandy.

Idź do niej. Do naszej córki. Idź do Ree.

Sandy rzuciła pistolet. Wybiegła z pokoju, a Jason go podniósł, wyczyścił rękojeść o spodnie, po czym zacisnął na niej swoje palce.

Pomyślał, że chociaż tyle może zrobić, a potem patrzył, jak sufit staje się czarny.

Загрузка...