Po konsultacji z Marianne Jackson, psychologiem sądowym, D.D. zaanektowała pomieszczenie z wydziału przestępstw gospodarczych. Było tam ładniej niż w jakimkolwiek pokoju w wydziale zabójstw i miała nadzieję, że dziecko nie będzie w nim aż tak przestraszone. Marianne przyniosła ze sobą dwa dziecięce składane krzesełka, kolorowy dywanik w kształcie kwiatu i kosz pełen rozmaitych samochodów, lalek i przyborów do rysowania. Nie minęło dziesięć minut, a przekształciła to miejsce w całkiem fajny dziecięcy pokoik. Na D.D. zrobiło to wrażenie.
Była zadowolona z porannej konferencji prasowej. Celowo jej nie przeciągała. Na tym etapie mniej znaczyło więcej. Mniej insynuacji mogących prześladować ich później, gdyby zdecydowali, że to zarejestrowany przestępca seksualny jest ich podejrzanym, a nie mąż albo oby nie jeszcze ktoś inny, na razie niezidentyfikowany. Poza tym ich głównym celem było zwiększenie liczby oczu i uszu aktywnie szukających Sandry Jones. Znaleźć żonę żywą i wszystkim oszczędzić bólu głowy. Po trzydziestu siedmiu godzinach śledztwa D.D. miała jeszcze nadzieję. Nie żeby wielką. Ale jednak.
Teraz skrzętnie ułożyła notes i dwa długopisy na stole w pokoju obserwacyjnym. Miller już tam był; siedział na krześle stojącym najbliżej drzwi i sprawiał wrażenie zatopionego w myślach, sądząc po rytmicznym gładzeniu wąsów. Pomyślała, że powinien je zgolić. Tego typu wąsy praktycznie aż krzyczały o jasnoniebieski garnitur sportowy, a naprawdę nie miała ochoty oglądać detektywa Briana Millera w jasnoniebieskim garniturze sportowym. Nic jednak nie powiedziała. Mężczyźni bywali bardzo drażliwi na punkcie swojego zarostu.
D.D. zaczęła pstrykać długopisami. Głośniki włączone, dzięki czemu słyszeli, co się dzieje w pokoju przesłuchań. Z kolei Marianne dostała maleńką słuchawkę, aby oni mogli przez bezprzewodowy mikrofon zadawać jej dodatkowe pytania. Marianne zdążyła już ich ostrzec, aby byli skupieni.
Niepisaną zasadą przesłuchiwania dzieci było pięć minut na rok wieku dziecka, co znaczyło, że mieli jakieś dwadzieścia minut na odkrycie wszystkiego, co wiedziała Clarissa Jones, czteroletni potencjalny świadek.
Zawczasu ustalono strategię: najpierw pytania kluczowe w celu określenia wiarygodności i potencjału Clarissy jako świadka, następnie coraz bardziej szczegółowe, dotyczące ostatnich godzin Sandry Jones w środę wieczorem. To było sporo jak na przewidziany czas, ale Marianne położyła nacisk na skrupulatność kolejne spotkania z dziecięcym świadkiem niosły ze sobą ryzyko. Adwokat obrony może wtedy argumentować, że kilka przesłuchań, które się okazały potrzebne dla zdobycia bardziej szczegółowych informacji, stanowiły jedynie okazję do zasypywania pytaniami, przymilania się i przekupywania młodej podatnej na wpływy osoby. Marianne dała im maksymalnie dwa podejścia, jeśli chodzi o rozmowę z dzieckiem, a D.D. zdążyła już jedno wykorzystać, wypytując Clarissę w jej domu w czwartek rano. A więc to by było na tyle. Dyżurujący na dole sierżant powiadomił ich, że zjawili się Jason i jego córka. Marianne od razu zeszła, aby ich przyprowadzić na górę, nim Ree poczuje się przytłoczona samą obecnością w siedzibie policji. Niektóre dzieci fascynowali mężczyźni i kobiety w mundurach. Wiele jednak czuło onieśmielenie i strach. Rozmowa z nieznajomą osobą była wystarczająco trudna i bez tego.
D.D. i Miller usłyszeli kroki na korytarzu. Oboje odwrócili się wyczekująco w stronę drzwi i pomimo najlepszych intencji D.D. ogarnęło zdenerwowanie. Przesłuchiwanie dziecka było dwadzieścia razy gorsze niż stawanie twarzą w twarz z przedstawicielami mediów czy nowym zastępcą komisarza. Nie przejmowała się dziennikarzami i nowym zwierzchnikiem najczęściej też nie. W przypadku dzieci czuła jednak coś innego.
Gdy po raz pierwszy przesłuchiwała dziecko, jedenastoletnia dziewczynka zapytała, czy chce zobaczyć jej menu; następnie wyjęła z tylnej kieszeni spodni karteczkę złożoną w niesamowicie mały kwadrat. To było menu czynności seksualnych sporządzone przez ojczyma dziecka: robota ręczna dwadzieścia pięć centów, seks oralny pięćdziesiąt centów, bzykanie jeden dolar. Jakiś czas temu dziewczynka zabrała dwadzieścia dolarów z portfela ojczyma. W ten sposób pozwalał jej spłacić dług.
Tyle że kiedy ostatnim razem wykonała „usługę", on odmówił zapłaty, i to tak ją wkurzyło, że poszła na policję. Och, te wszystkie smutne historie opowiedziane w tym pokoju…
Kroki zatrzymały się przed drzwiami. D.D. usłyszała Marianne.
Clarisso, byłaś już kiedyś w magicznym pokoju?
Brak odpowiedzi, D.D. założyła więc, że Ree pokręciła głową.
Zabiorę cię teraz do wyjątkowego pokoju. Jest w nim ładny dywanik, dwa krzesła, może jakieś zabawki, które byś chciała obejrzeć. Ale to także bardzo wyjątkowy pokój z wyjątkowymi zasadami.
Opowiem ci o nich, ale najpierw musisz pożegnać się z tatusiem. On będzie na ciebie czekał w pokoju obok, bardzo blisko, gdybyś go potrzebowała, ale ten magiczny pokój jest tylko dla mnie i dla ciebie.
Nadal żadnej odpowiedzi. A jak ma na imię ten tu kolega? Och, przepraszam, to panienka Lil'
Bunny? Powinnam była od razu się domyślić po różowej sukience, że to dziewczynka. No dobrze, Lil'
Bunny, lubisz wielkie różowe kwiaty? Bo wyglądasz mi na króliczkę, której spodoba się taki naprawdę wielki różowy kwiat. No po prostu olbrzymi. Taki kwiat, który trzeba zobaczyć na własne oczy.
Naprawdę? Cóż, chodź, pokażę ci. I wytłumaczę, o co chodzi w magii.
Drzwi się otworzyły. Do środka wszedł Jason Jones. Ojciec Clarissy szedł sztywno, jakby poruszał się na autopilocie. Jego twarz ponownie pozbawiona była wyrazu i D.D. nie potrafiła się zdecydować, czy to skończony psychopata, czy też najbardziej opanowany człowiek, jakiego miała okazję poznać.
Zamknął za sobą ciężkie drzwi, następnie popatrzył nieco nieufnie na D.D. i Millera. D.D. przekręciła wydrukowane pozwolenie i przesunęła po stole w jego stronę, razem z czarnym piórem.
To dokument, w którym wyraża pan zgodę, aby wykwalifikowany psycholog sądowy przepytał
pańskie dziecko w imieniu bostońskiej policji.
Jason posłał jej takie spojrzenie, jakby go zaskoczył fakt, że jego pozwolenie w ogóle coś znaczy.
Bez słowa podpisał jednak dokument, oddał go jej, po czym zajął miejsce pod ścianą, najdalej od okna obserwacyjnego. Oparł się o nią z rękami skrzyżowanymi na piersiach. Jego wzrok powędrował ku oknu, przez które widział, jak Marianne i Ree wchodzą do pokoju przesłuchań. Dziewczynka ściskała w dłoni brązowego królika, tak mocno, jakby od tego zależało jej życie. Marianne zamknęła drzwi.
Przeszła na środek pokoju, ale zamiast zająć jedno z czerwonych składanych krzesełek, usiadła po turecku na skraju różowego dywanu. Kilka razy przesunęła po nim dłonią, jakby zapraszała dziewczynkę, aby także siadła.
D.D. wzięła do ręki mikrofon i odezwała się:
Zgoda została podpisana. Może pani zaczynać.
Marianne kiwnęła lekko głową, muskając palcami umieszczoną w uchu słuchawkę.
I co myślisz? zapytała głośno Clarissę Jones, pokazując na różowy dywan. Ładny kwiat? Dla mnie wygląda jak słonecznik, tyle że chyba nie ma różowych słoneczników.
To stokrotka powiedziała cicho Ree. Moja mamusia je hoduje.
Stokrotka? Oczywiście! Dużo wiesz na temat kwiatów.
Ree nadal stała, ściskając w dłoni wysłużoną maskotkę. Jej palce odnalazły jedno długie ucho i rytmicznie je głaskały. Ten nieświadomy gest sprawił D.D. ból. Ona też tak robiła, gdy była mała.
Miała wypchanego psa. I głaskała jego uszy odstające od wytartej głowy.
Jak już mówiłam na dole, nazywam się Marianne Jackson odezwała się pogodnie specjalistka.
Moja praca to rozmawianie z dziećmi. Tym się właśnie zajmuję. Rozmawiam z małymi chłopcami i dziewczynkami. I musisz wiedzieć, Ree, że to nie takie proste, jakby się mogło wydawać.
Ree po raz pierwszy zareagowała, marszcząc lekko czoło.
Dlaczego?
Choćby dlatego, że istnieją specjalne zasady podczas rozmawiania z chłopcami i dziewczynkami.
Wiedziałaś o tym?
Ree nieco się przysunęła i pokręciła głową. Czubkiem stopy dotykała różowego kwiatka. Sprawiała wrażenie, jakby przyglądała się uważnie dywanowi.
Cóż, jak już wspomniałam na korytarzu, to magiczny pokój, a podczas rozmowy w magicznym pokoju obowiązują cztery zasady. Marianne uniosła cztery palce i zaczęła odliczać Po pierwsze, mówimy tylko o tym, co się naprawdę wydarzyło. Nie o tym, co mogło się wydarzyć, ale co się naprawdę wydarzyło.
Ree ponownie zmarszczyła czoło, przysunęła się ciut bliżej.
Rozumiesz różnicę pomiędzy prawdą a kłamstwem, Clarisso? Marianne sięgnęła do kosza z zabawkami i wyjęła z niego wypchanego psa. Jeśli powiem, że to kot, jest to prawda czy kłamstwo?
Kłamstwo odparła automatycznie Ree. To jest pies.
Bardzo dobrze! No więc taka jest zasada numer jeden. Mówimy tylko prawdę, okej?
Ree kiwnęła głową. Chyba zmęczyło ją stanie, ponieważ przysiadła tuż za krawędzią dywanu, kładąc królika na kolanach.
Druga zasada kontynuowała Marianne jest taka, że jeśli ja ci zadaję pytanie, a ty nie znasz odpowiedzi, mówisz po prostu, że nie wiesz. Rozumiesz?
Ree kiwnęła głową.
Ile mam lat, Clarisso?
Dziewięćdziesiąt pięć odparła Ree. Marianne uśmiechnęła się z lekkim żalem.
No dobrze, Clarisso, czy wiesz, ile mam lat? Pytałaś albo ktoś ci to powiedział? Ree pokręciła głową.
Więc tak naprawdę to nie wiesz, ile mam lat. A co powinnaś mówić, jeśli czegoś nie wiesz?
Nie wiem odparła posłusznie Ree.
Grzeczna dziewczynka. A gdzie ja mieszkam?
Ree otworzyła usta, po czym się zawahała.
Nie wiem! wykrzyknęła.
Tym razem w jej głosie dało się słyszeć nutkę triumfu. Marianne uśmiechnęła się szeroko.
W przedszkolu idzie ci pewnie świetnie. Jesteś dobrą uczennicą?
Jestem nad wiek rozwi rozwanięta oświadczyła z dumą Ree. Wszyscy tak mówią.
Rozwinięta? W pełni się z tym zgadzam i jestem ciebie bardzo dumna. Okej, zasada numer trzy.
Jeśli czegoś nie pamiętasz, spokojnie możesz mówić, że nie pamiętasz. No więc ile miałaś lat, kiedy zaczęłaś chodzić?
Chodzę, odkąd się urodziłam zaczęła Ree, po czym się zmitygowała, przypomniawszy sobie zasadę numer trzy. Puściła króliczka i radośnie klasnęła w dłonie. NIE PAMIĘTAM! pisnęła zachwycona. Nie. Pamiętam.
Jesteś najlepszą uczennicą, jaką miałam powiedziała Marianne, nadal siedząc po turecku na dywanie. Uniosła cztery palce. No dobrze, świetna uczennico, ostatnia zasada. Wiesz, jaka jest zasada numer cztery?
NIE WIEM! zawołała radośnie Ree.
Ależ ty jesteś dobra. No więc zasada numer cztery, jeśli nie rozumiesz czegoś, co mówię czy o co pytam, możesz powiedzieć, że nie rozumiesz. Capisce?
Capisce! odkrzyknęła Ree. To po włosku znaczy „rozumiem"! Znam włoski. Pani Suzie uczy nas włoskiego.
Przez chwilę Marianne mrugała oczami. Najwyraźniej nawet w świecie psychologa sądowego bywały dzieci nad wiek rozwinięte i bywały dzieci rzeczywiście nad wiek rozwinięte. Prawdę mówiąc, D.D.
miała problem z zachowaniem powagi. Zerknęła w kierunku Jasona, ale jego twarz pozostawała bez wyrazu. Wyłącznik, pomyślała ponownie. Znajdował się w tym pokoju, ale wyłączony.
Przyszło jej coś do głowy i szybko zapisała w notesie pytanie.
Tymczasem Mariannę Jackson doszła już do siebie.
W takim razie dobrze. Znasz zasady. A więc powiedz mi, Clarisso…
Ree. Wszyscy mówią na mnie Ree.
Dlaczego mówią na ciebie Ree? Bo kiedy byłam mała, nie umiałam powiedzieć Clarissa. Mówiłam Ree. A mamusi i tatusiowi się to spodobało, więc też mówią na mnie Ree. Chyba że narobię sobie kłopotów. Wtedy mamusia mówi: „Clarisso Jane Jones" i mam za karę przerwę na schodku. Przerwę na schodku?
Tak. Muszę siedzieć na najniższym schodku przez cztery minuty. Nie lubię przerwy na schodku.
A ta dziewuszka, którą trzymasz? Lil' Bunny. Ona też miewa kłopoty?
Clarissa spojrzała na Marianne.
Lil' Bunny to zabawka. Zabawki nie mają kłopotów. Tylko ludzie.
Bardzo dobrze, Clarisso. Spryciara z ciebie. Dziecko uśmiechnęło się promiennie.
Podoba mi się Lil' Bunny kontynuowała swobodnym tonem Marianne. Kiedy byłam w twoim wieku, miałam Kubusia Puchatka. Miał w środku pozytywkę i kiedy się ją nakręciło, grała Migocz, migocz, mała gwiazdko.
Ja też lubię Puchatka powiedziała z powagą Ree. Zdążyła się przesunąć jeszcze bliżej, na dywan, zaglądając przez ramię Marianne do kosza z wikliny. Gdzie jest pani Puchatek? W koszu?
Prawdę mówiąc, u mnie w domu, na półce z książkami. Był dla mnie wyjątkową zabawką, a nie uważam, żeby z takich zabawek się wyrastało.
Marianne przesunęła kosz na dywan, bliżej Ree, która wyraźnie była zainteresowana tym, co się znajduje w magicznym pokoju.
D.D. zerknęła ukradkiem na Jasona Jonesa. Nadal zero reakcji. Zadowolony, smutny, zmartwiony, niespokojny. Nic. Zapisała w notesie coś jeszcze.
Ree, wiesz, dlaczego tu dzisiaj jesteś?
Z dziewczynki uszło nieco entuzjazmu. Przygarbiła się lekko i zaczęła głaskać swojego króliczka.
Tatuś mówił, że jest pan miła. Mówił, że jeśli z panią porozmawiam, to będzie dobrze.
Teraz D.D. wyczuła, że Jason się spina. Nie poruszył się, nie odezwał, ale żyły na jego szyi nagle się powiększyły.
Co będzie dobrze, kochanie?
Odnajdziesz moją mamusię? zapytała cicho Ree. Pan Smith wrócił. Dziś rano. Drapał w drzwi i go wpuściliśmy, i kocham go, ale… Odnajdziesz moją mamusię? Tęsknię za mamusią.
Marianne nie odpowiedziała od razu. W milczeniu przyglądała się współczująco dziewczynce. Przez okno obserwacyjne D.D. patrzyła na różowy dywan, składane krzesełka, kosz z zabawkami, na wszystko, byle nie na udrękę widoczną na twarzy Ree. Miller poruszył się skrępowany na krześle. Ale Jason Jones nadal nie zmienił pozycji i nie odezwał się ani jednym słowem.
Opowiedz mi o swojej rodzinie powiedziała Marianne. D.D. rozpoznała technikę przesłuchania.
Odejście od drażliwego tematu. Zdefiniowanie szerszego świata dziecka. Następnie powrót do tego, co boli. Kto jest w twojej rodzinie?
Jestem ja i mamusia, i tatuś zaczęła Ree. Ponownie tarła ucho Lil' Bunny. I Pan Smith, oczywiście. Dwie dziewczyny i dwóch chłopaków.
D.D. poczyniła kolejne zapiski, genealogia rodziny widziana oczami czteroletniego dziecka.
A inni krewni? zapytała Marianne. Ciocie, wujkowie, kuzyni, dziadkowie albo ktoś jeszcze?
Ree pokręciła głową.
D.D. zapisała: Dalsza rodzina??? Dziecko najwyraźniej nic nie wiedziało o swoim dziadku. Być może potwierdzało to zapewnienie Jasona, że Sandra nie utrzymuje kontaktów z ojcem, albo też Jason Jones wykonał kawał dobrej roboty, izolując swą znacznie młodszą żonę. A opiekunki? Ktoś jeszcze pomaga w opiece nad tobą, Ree?
Ree spojrzała z zaskoczeniem na Marianne.
Mamusia i tatuś się mną opiekują.
Oczywiście. Ale jeśli są w pracy albo może muszą gdzieś wyjść?
Tatuś pracuje, mamusia mnie pilnuje odparła Ree. Potem tatuś wraca do domu, a mamusia idzie do pracy, ale tatuś musi się przespać, więc ja chodzę do przedszkola. Potem tatuś mnie odbiera i mamy czas dla taty i córki.
Rozumiem. Gdzie chodzisz do przedszkola, Ree?
Chodzę do przedszkola. W budynku z cegieł, gdzie chodzą też duże dzieci. Moja sala nazywa się Małe Kwiatki. Jednak za rok, kiedy będę miała pięć lat, pójdę do dużej klasy do zerówki.
Kto cię uczy?
Panna Emily i pani Suzie.
Najlepsze przyjaciółki?
Bawię się z Mimi i Olivią. Lubimy bawić się we wróżki. Ja jestem Wróżką Ogrodową.
Masz więc przyjaciółki. A twoja mamusia i tatuś, kim są ich przyjaciele?
To kolejne rutynowe pytanie, powszechnie zadawane w przypadku przestępstw seksualnych popełnianych na dzieciach, kiedy podejrzewa się, że osoba, która popełniła przestępstwo nie jest krewnym, ale sąsiadem albo przyjacielem rodziny. To ważne, aby dziecko określiło swój własny świat, żeby później, gdy osoba przesłuchująca poda jakieś nazwisko, nie wyglądało to na naprowadzanie świadka.
Ree jednak pokręciła głową.
Tatuś mówi, że ja jestem jego przyjaciółką. poza tym dużo pracuje, więc chyba nie ma czasu na przyjaciół. Tatusiowie są bardzo zajęci.
Tym razem to Miller spojrzał na Jasona. Ojciec Ree stał jednak pod ścianą nadal w bezruchu, patrząc spokojnie przez szybę, tak jakby oglądał jakiś program telewizyjny, a nie wyszkoloną specjalistkę przepytującą jego jedynaczkę. Po chwili Miller z powrotem się odwrócił.
Lubię panią Lizbet powiedziała niepytana Ree. Ale ona i mamusia nie bawią się razem. Są nauczycielkami.
Co masz przez to na myśli? zapytała Marianne.
Pani Lizbet uczy siódme klasy. Rok temu pomagała uczyć mamusię, jak być nauczycielką. Teraz mamusia uczy szóste klasy. Ale nadal spotykamy panią Lizbet na meczach koszykówki.
Naprawdę?
Tak, lubię koszykówkę. Mamusia mnie na nią zabiera. Tatuś pracuje. Więc co wieczór jest czas dla mamy i córki. Taaak!
Na chwilę Ree najwyraźniej zapomniała, dlaczego znalazła się w tym pokoju. Ale chwilę później D.D.
zobaczyła, jak jej się wszystko przypomina, a oczy rozszerzają. Zgarbiła się, pochylając jeszcze bardziej nad wypchanym króliczkiem, trąc uszy biednej maskotki.
Stojący za D.D. Jason Jones w końcu się wzdrygnął.
Kiedy ostatni raz widziałaś mamusię? zapytała łagodnie Marianne.
Padła zduszona odpowiedź:
Położyła mnie spać.
Znasz dni tygodnia, Ree?
Niedziela, poniedziałek, wtorek, środa zanuciła cichutko Ree. Czwartek, piątek, sobota, niedziela.
Bardzo dobrze. Wiesz więc, jaki to był dzień, kiedy mamusia położyła cię spać?
Ree spojrzała na nią nierozumiejącym wzrokiem. A potem znowu zaczęła nucić: Niedziela, poniedziałek, wtorek, środa…
Marianne kiwnęła głową i porzuciła temat; było oczywiste, że dziewczynka zna piosenkę o dniach tygodnia, ale nie same dni. Na szczęście istniały inne sposoby na ustalenia daty i godziny. Marianne zaczęłaby pytać o programy w telewizji, piosenki w radiu, tego rodzaju rzeczy. Dzieci może i niewiele wiedzą z perspektywy osoby dorosłej, ale mają w zwyczaju dużo obserwować, dzięki czemu można od nich uzyskać konieczne informacje, często z bardziej wiarygodnym skutkiem niż od świadka mówiącego po prostu: „Środa, ósma wieczorem".
Powiedz mi więc o tym wieczorze z twoją mamą, Ree. Kto był w domu?
Ja i mamusia.
A Pan Smith, Lil' Bunny, twój tatuś albo ktoś inny? Słowa „ktoś inny" były kolejną standardową techniką. Podczas przedstawiania dziecku listy możliwości ostatni zawsze musiał być „ktoś inny" albo
„coś innego", albo „gdzieś indziej"; w przeciwnym razie naprowadzało się świadka.
Pan Smith odparła Ree. I Lil' Bunny. Ale nie tatuś. Tatuś jest w ciągu dnia, mamusia wieczorem.
Ktoś jeszcze? Ree zmarszczyła brwi. Wieczór to czas dla mamusi i dla mnie. Mamy wtedy babski wieczór.
D.D. coś sobie zanotowała.
Co więc robiłyście w babski wieczór? zapytała Marianne.
Puzzle. Lubię puzzle.
Jakie puzzle?
Eee, najpierw układałyśmy puzzle z motylkiem, a potem z księżniczką, takie, które są takie duże, jak cały dywan. Ale było trudno, bo Pan Smith ciągle nam chodził po puzzlach, a ja się denerwowałam, więc mamusia powiedziała, że może powinnyśmy porobić coś innego.
Lubisz muzykę, Ree?
Dziewczynka zamrugała oczami.
Lubię muzykę.
Czy ty i twoja mamusia słuchałyście muzyki, kiedy układałyście puzzle, a może był włączony telewizor albo radio, albo coś innego?
Ree pokręciła głową.
Lubię słuchać Toma Petty'ego stwierdziła rzeczowo ale puzzle układamy w ciszy. Zrobiła minę, być może jak jej matka rozpoczynająca wykład: „Dzieciom potrzebna jest cisza. Wtedy właśnie ich mózg się rozwija!".
Rozumiem. Mariannę powiedziała to głosem sugerującym, że jest oczywiście pod wrażeniem. A więc ty i twoja mama w ciszy układałyście puzzle. A potem co robiłyście?
Kolację.
Kolację? Och, lubię kolację. Jaka jest twoja ulubiona kolacja?
Makaron z serem. I żelki w kształcie robaków. Uwielbiam żelki, ale nie można ich jeść na kolację, dopiero na deser.
To prawda rzekła współczująco Marianne. Moja mama nigdy nie pozwalała mi jeść żelków na kolację. Co ty i twoja mama jadłyście na kolację?
Makaron z serem odparła Ree bez wahania. Z małymi kawałeczkami parówki z indyka, a potem jabłka. Nie bardzo lubię parówki, ale mamusia mówi, że potrzebuję białka, żeby rosły mi mięśnie, więc jeśli chcę makaron z serem, muszę jeść też parówki. Głos dziewczynki brzmiał żałośnie.
D.D. zanotowała sobie menu, pozytywnie zaskoczona nie tylko ilością zapamiętanych przez Ree szczegółów, ale także konsekwencją w stosunku do jej pierwszego oświadczenia z czwartkowego poranka. Detektywa zawsze cieszyła konsekwencja świadka. A zakres szczegółów oznaczał, że mogły one potwierdzić relację Ree z pierwszej połowy wieczoru, utrudniając ławie przysięgłych niebranie pod uwagę, co dziecko powie o wydarzeniach z drugiej połowy wieczoru. Tak czy inaczej czteroletnia Clarissa Jones była lepszym świadkiem niż osiemdziesiąt procent dorosłych, z którymi D.D. miała do czynienia.
Co robiłyście po kolacji? zapytała Marianne.
Pora na kąpiel! zanuciła Ree.
Pora na kąpiel?
Aha. Ja i mamusia kąpiemy się razem. Chce pani wiedzieć, kto się z nami kąpał? Ree najwyraźniej rozpoznała już schemat.
Okej.
Cóż, nie Pan Smith, bo on nie znosi wody, i nie Lil' Bunny, bo ona kąpie się w pralce. Ale trzeba było wykąpać Kaczuszkową Księżniczkę i Barbie Mariposę i Barbie Księżniczkę Wyspy, poszły więc razem z nami. Mamusia mówi, że mogę myć tylko trzy rzeczy, bo inaczej zużywam całą gorącą wodę.
Rozumiem. Co robiła twoja mamusia?
Myje sobie włosy, potem myje moje włosy, potem krzyczy na mnie, że zużywam za dużo mydła.
Marianne ponownie zamrugała oczami. Lubię pianę wyjaśniła Ree. Ale mamusia mówi, że mydło kosztuje, a ja go używam za dużo, nalewa więc je dla mnie do małego kubeczka, ale nigdy nie starcza.
Lalki Barbie mają dużo włosów.
Ree, jeśli ci powiem, że mam niebieskie włosy, to jest prawda czy to jest kłamstwo?
Ree uśmiechnęła się szeroko, rozpoznając zabawę. Uniosła jeden palec.
To kłamstwo, a w magicznym pokoju mówimy tylko prawdę.
Bardzo dobrze, Ree. Świetnie. A więc ty i twoja mamusia jesteście w wannie i ty zużywasz dużo mydła. Co czujesz, kiedy się kąpiesz, Ree?
Ree zmarszczyła brwi, po czym coś zdawało się kliknąć w jej głowie. Uniosła cztery palce.
Nie rozumiem oświadczyła dumnie.
Marianne uśmiechnęła się.
Znowu świetnie. Spróbuję wyjaśnić. Kiedy ty i mamusia bierzecie kąpiel… lubisz to czy nie lubisz?
Co wtedy czujesz?
Lubię się kąpać odparła z powagą Ree. Nie lubię tylko mycia włosów.
D.D. wyczuła wahanie Marianne. Z jednej strony wspólną kąpiel matki i jej czteroletniej córki trudno było uznać za coś niestosownego. Z drugiej jednak Marianne Jackson nie miałaby pracy, gdyby wszyscy rodzice zachowywali się w sposób stosowny. W tej rodzinie wydarzyło się coś niedobrego. Jej zadaniem było pomóc Ree w znalezieniu sposobu na powiedzenie im co.
Dlaczego nie lubisz mycia włosów? zapytała Marianne.
Bo moje włosy się plączą. Moje włosy nie są wcale krótkie. Nie, kiedy są mokre, sięgają mi do połowy pleców! Mamusia strasznie długo musi spłukiwać szampon, a potem musi nałożyć odżywkę, inaczej całe się poplączą i wcale nie lubię swoich włosów. Chciałabym mieć proste włosy, tak moja przyjaciółka Mimi. Ree westchnęła ciężko.
Marianne uśmiechnęła się.
Co robiłyście po kąpieli?
Wytarłyśmy się do sucha odparła dziewczynka. A potem poszłyśmy do Wielkiego Łóżka, gdzie mamusia chce, żebym jej opowiadała, co robiłam w ciągu dnia, ale najczęściej ja ją wtedy łaskoczę.
Gdzie się znajduje Wielkie Łóżko?
W pokoju mamusi i tatusia. Tam właśnie chodzimy po kąpieli. I wskakuje do nas Pan Smith, ale ja lubię się siłować, a jemu się to nie podoba.
Lubisz się siłować?
Aha odparła dumnie Ree. Jestem silna! Zepchnęłam mamusię na podłogę i się z tego śmiałam.
Uniosła ramiona, próbując naprężyć mięśnie. Mamusia też się śmiała Lubię, jak mamusia się śmieje.
W jej głosie pojawił się smutek. Myśli pani, że mamusia jest zła, że zepchnęłam ją z łóżka? Nie wydawała się zła, ale może… Kiedyś w szkole Olivia podarła obrazek, który narysowałam, i powiedziałam jej, że nie szkodzi, ale tak naprawdę byłam na nią zła. Byłam zła przez cały dzień! Myśli pani, że tak właśnie było? Czy moja mamusia była zła przez cały dzień?
Nie wiem, kochanie odparła szczerze Marianne. Co się działo po tym, jak siłowałyście się z mamą?
Dziewczynka wzruszyła ramionami. Wyglądała teraz na zmęczoną, wypompowaną. D.D. zerknęła na zegarek. Przesłuchanie trwało już czterdzieści cztery minuty, o wiele dłużej niż zakładane dwadzieścia minut.
Czas iść spać mruknęła Ree. Ubrałyśmy piżamy…
Co miałaś na sobie, Ree?
Zieloną koszulę nocną z księżniczką Ariel. A twoja mama?
Nosi fioletową koszulę. Jest bardzo długa, prawie do kostek.
D.D. to sobie zapisała, kolejny detal, który można było potwierdzić, zważywszy na obecność fioletowej koszuli nocnej p pralce.
A po ubraniu się w piżamy?
Mycie zębów, siusiu i do łóżka. Dwie bajki. Piosenka. Mamusia śpiewała Buchaj ogniem, magiczny smoku. Jestem zmęczona oświadczyła nagle dziewczynka, lekko rozdrażniona. Chcę już skończyć.
Skończyłyśmy?
Już prawie, skarbie. Naprawdę świetnie sobie radzisz.Jeszcze kilka pytań, a potem ty możesz zapytać mnie, o co tylko chcesz. Chciałabyś tak? Zadać mi pytanie?
Ree przez chwilę przyglądała się Marianne. A potem westchnęła zniecierpliwiona i kiwnęła głową. Na kolanach dziewczynki znowu znajdował się królik. Pocierała mu obydwa uszy.
Jak już twoja mama położyła cię spać, to co zrobiła?
Nie rozumiem.
Czy zgasiła światło, zamknęła drzwi, zrobiła coś innego? Jak nocą sypiasz, Ree? Możesz mi opisać swój pokój?
Mam nocną lampkę powiedziała cicho dziewczynka. Jeszcze nie mam pięciu lat. Myślę, że kiedy ma się cztery lata, to można mieć lampkę. Może kiedy będę jeździć do szkoły autobusem… Ale jeszcze nie jeżdżę, więc mam lampkę. Ale drzwi są zamknięte. Mamusia zawsze zamyka drzwi. Mówi, że mam lekki sen.
Więc drzwi są zamknięte, masz włączoną lampkę. Co jeszcze jest w twoim pokoju?
Lil' Bunny oczywiście. I Pan Smith. Zawsze śpi na moim łóżku, bo ja pierwsza chodzę spać, a koty są prawdziwymi śpiochami.
Czy jest coś jeszcze, co ci pomaga zasnąć? Muzyka, nawilżacz powietrza, coś innego?
Ree pokręciła głową.
Nie.
Jak ma na imię mój kot, Ree?
Ree uśmiechnęła się szeroko.
Nie wiem.
Bardzo dobrze. Gdybym ci powiedziała, że te krzesełka są niebieskie, mówiłabym prawdę czy byłoby to kłamstwo?
Nieee! Te krzesła są czerwone! Zgadza się. A w magicznym pokoju mówimy tylko prawdę, tak?
Ree pokiwała głową, ale D.D. ponownie wyczuła napięcie w ciele dziewczynki. Marianne krążyła wokół tematu. Krążyła, krążyła, krążyła.
Zostałaś w łóżku, Ree? A może wstałaś, żeby zajrzeć do mamy albo zrobić siusiu, albo coś innego?
Dziewczynka pokręciła głową, ale nie patrzyła przy tym na Marianne.
Co robi twoja mama po twoim pójściu spać, Ree? zapytała łagodnie Marianne.
Musi pracować. Sprawdzać wypracowania. Spojrzenie dziewczynki przesunęło się do góry. Tak mi się wydaje.
Czy zdarza się, że słyszysz z dołu jakiś hałas, może telewizor albo radio, albo odgłosy kroków mamy albo coś innego?
Słyszałam czajnik szepnęła Ree.
Słyszałaś czajnik?
Zagwizdał. Na kuchence. Mamusia lubi herbatę. Czasami urządzamy podwieczorek i wtedy robi mi prawdziwą herbatkę jabłkową. Lubię herbatkę jabłkową. Dziewczynka nadal mówiła, jednak jej głos uległ zmianie. Była teraz opanowana, cień wcześniejszej Ree.
D.D. zmierzyła spojrzeniem Jasona Jonesa nadal stojącego pod ścianą. Nie poruszył się, ale na jego twarzy widać teraz surowość. Och tak, dobrze celowali.
Ree, co usłyszałaś po czajniku?
Kroki.
Kroki?
Tak. Ale nie były miłe. Były głośne. Gniewne. Gniewne kroki na schodach. U hu zanuciła dziewczynka. U hu, tatuś jest zły.
Jason wzdrygnął się po raz drugi. D.D. zobaczyła jak zamyka oczy, przełyka ślinę, nadal jednak nie odezwał się ani słowem.
W pokoju przesłuchań Mariannę również milczała. Pozwoliła, by panowała cisza, aż nagle Ree znowu zaczęła mówić, kołysząc się w przód i w tył, paluszkami gładząc uszy swej maskotki.
Coś spadło. Potłukło się. Usłyszałam to, ale nie wstałam z łóżka. Nie chciałam wyjść z łóżka. Pan Smith to zrobił. Zeskoczył z łóżka. Stanął przy drzwiach, ale ja nie chciałam wyjść z łóżka. Trzymałam Lil' Bunny. Kazałam jej być cicho. Musimy być cicho. Dziewczynka na chwilę umilkła, po czym odezwała się nagle cichym, wysokim głosem: Proszę, nie rób tego. W jej głosie słychać było smutek. Proszę, nie rób tego. Nikomu nie powiem. Możesz mi wierzyć. Nigdy nie powiem. Kocham cię. Wciąż cię kocham…
Spojrzenie Ree pobiegło ku górze. D.D. gotowa była przysiąc, że dziecko spojrzało prosto przez lustro weneckie w twarz swego ojca.
Mamusia powiedziała: „Wciąż cię kocham". Mamusia powiedziała: „Nie rób tego". Potem wszystko zaczęło hałasować, a ja już nie słuchałam. Zasłoniłam uszy Lil' Bunny i przyrzekam, że już nie słuchałam i nie wyszłam, nie wyszłam, nie wyszłam z łóżka. Proszę, możecie mi wierzyć. Nie wyszłam z łóżka.
Skończyliśmy? zapytała dziewczynka dziesięć sekund później, kiedy Marianne milczała. Gdzie mój tatuś? Nie chcę już być w magicznym pokoju. Chcę jechać do domu.
Skończyliśmy odparła łagodnie Marianne, dotykając lekko ramienia dziecka. Byłaś bardzo dzielną dziewczynką, Ree. Dziękuję, że ze mną porozmawiałaś.
Ree tylko kiwnęła głową. Miała szkliste spojrzenie, widać było, że ta pięćdziesięciominutowa rozmowa ją wyczerpała. Kiedy próbowała wstać z podłogi, zachwiała się. Marianne ją podtrzymała.
W pokoju obserwacyjnym Jason Jones zdążył się już oderwać od ściany. Miller dotarł do drzwi tuż przed nim i wpuścił do środka jaskrawe, fluorescencyjne światło z korytarza.
Pani Marianne? W pokoju przesłuchań rozbrzmiał głos Ree.
Tak, skarbie?
Mówiła pani, że mogę zadać pytanie…
Zgadza się. Tak powiedziałam. Chciałabyś zadać mi jakieś pytanie? Pytaj, o co tylko chcesz.
Marianne także już wstała. D.D. zobaczyła, jak kuca teraz przed dzieckiem, żeby ich oczy znajdowały się na tym samym poziomie. Psycholożka zdążyła już odpiąć miniaturowy mikrofon i trzymała go w dłoniach.
Kiedy miała pani cztery lata, to pani mamusia wyjechała?
Marianne odsunęła z policzka dziewczynki brązowy lok. Jej głos wydawał się odległy.
Nie, skarbie, kiedy miałam cztery lata, moja mamusia nie wyjechała.
Ree kiwnęła głową.
No to miała pani fajnie.
Ree wyszła z pokoju przesłuchań. Gdy tylko dojrzała czekającego na nią za drzwiami ojca, rzuciła mu się w ramiona. D.D. patrzyła, jak przez długą chwilę przytulają się: czterolatka oplatająca ciasno chudymi rączkami swego ojca. Słyszała jak Jason mruczy coś cicho i uspokajająco. Widziała, jak lekko gładzi drżące plecki Ree. Pomyślała, że rozumie, jak bardzo Clarissa Jones kocha oboje rodziców. I zastanowiło ją, jak to często w jej pracy, dlaczego dla tylu rodziców bezwarunkowa miłość ich dziecka nie okazywała się wystarczająca.
Dziesięć minut później, kiedy Marianne odprowadziła Jasona i Ree do drzwi wyjściowych, wymienili się opiniami i spostrzeżeniami. Miller miał własne zdanie na temat tego, co się wydarzyło, Mariannę i D.D. swoje.
W środę wieczorem ktoś wszedł do domu zaczął Miller. Doszło do konfrontacji tej osoby z Sandrą i mała Ree jest przekonana, że tym kimś jest jej ojciec. Jasne, mogła tak założyć. Usłyszała kroki i stwierdziła, że to jej tata wracający z pracy.
D.D. pokręciła głową.
Nie powiedziała nam wszystkiego.
Nie zgodziła się Marianne.
Miller spiorunował obie wzrokiem.
Ree wstała w środę wieczorem z łóżka wyjaśniła D.D. Czego dowodzi fakt, że niemal wyszła ze skóry, zapewniając, że tego nie zrobiła.
Wyszła z łóżka zawtórowała Mariannę i zobaczyła coś, o czym nie jest jeszcze gotowa rozmawiać.
Swego ojca rzekł Miller z powątpiewaniem w głosie. No ale to, w jaki sposób się do niego na koniec przytuliła…
Nadal jest jej ojcem powiedziała łagodnie Marianne. A ona jest bezbronna i straszliwie przerażona tym, co się dzieje w jej świecie.
Dlaczego w takim razie pozwolił jej tu przyjść? zapytał Miller. Gdyby weszła w środę wieczorem do sypialni i zobaczyła, jak jej ojciec siłuje się z matką, nie chciałby, aby zeznawała.
Może nie widział, jak pojawiła się w drzwiach zasugerowała D.D., wzruszając ramionami.
A może ufał jej na tyle, że wiedział, iż nic nie powie dodała Marianne. Od najwcześniejszych lat dzieci dowiadują się, co to są rodzinne sekrety. Obserwują, jak rodzice okłamują sąsiadów, funkcjonariuszy, ukochanych spadłam ze schodów, oczywiście, że wszystko w porządku i przyswajają te kłamstwa, aż w końcu coś takiego staje się dla nich równie naturalne jak oddychanie.
Bardzo trudno jest przekonać dzieci, aby doniosły na własnych rodziców. To tak jakby je poprosić o danie nura do bardzo głębokiego basenu bez nabierania powietrza.
D.D. westchnęła i zerknęła na swoje notatki. To nie wystarczy do nakazu oświadczyła, przechodząc do kolejnej sprawy.
Nie zgodził się Miller. Potrzebny nam pistolet z jeszcze ciepłą lufą. Albo przynajmniej zwłoki Sandry Jones.
Cóż, zacznijcie naciskać poradziła Marianne. Ponieważ jest jasne, że to dziecko wie więcej. Ale także bardzo się stara zapomnieć o tym, co wie. Za kilka dni albo tydzień nic z niej nie wydobędziecie, jeśli dalej będzie przez cały czas przebywać w towarzystwie kochanego tatusia.
Marianne zaczęła zbierać zabawki w pokoju przesłuchań. Miller i D.D. odwrócili się i właśnie wtedy odezwał się pager przypięty do paska D.D. Zerknęła na wyświetlacz i zmarszczyła brwi. Próbował ją przywołać jeden z detektywów z policji stanowej. Jasne. Wystarczy urządzić małą imprezkę z udziałem mediów i nagle wszyscy chcą się przyłączyć. Rozsądnie zignorowała sygnał i razem z Millerem poszła z powrotem do wydziału zabójstw.
Chcę wiedzieć, skąd pochodzi Jason oświadczyła D.D., wchodząc po schodach. Facet jest tak opanowany i zrównoważony, i w ogóle. Pracuje jako podrzędny reporter, siedzi na czterech milionach, a według słów własnego dziecka nie ma przyjaciół. Co, do diabła, powoduje tym facetem?
Miller wzruszył ramionami.
Każmy dwóm detektywom pogrzebać trochę w jego przeszłości kontynuowała D.D. Chcę wiedzieć wszystko na temat Jasona Jonesa, Sandry Jones i ich rodzin. Już teraz ci mówię, że coś się pojawi.
Ja chcę jego komputer mruknął Miller.
Hej, mamy przynajmniej jego śmieci. Jakieś wieści?
Ekipa właśnie je rozpracowuje. Za parę godzin otrzymamy raport.
Miller? zapytała z zatroskaną miną.
No?
Ja wiem, że Ree tamtego wieczoru coś widziała. Ty wiesz, że Ree tamtego wieczoru coś widziała.
A co, jeśli sprawca także to wie?
To znaczy Jason Jones?
Albo Aidan Brewster. Albo niezidentyfikowany podejrzany trzysta sześćdziesiąt siedem.
Miller nie od razu odpowiedział, ale na jego twarzy także pojawił się wyraz zatroskania. Marianne Jackson miała rację: Ree była teraz bardzo, ale to bardzo bezbronna.
No to lepiej się pospieszmy stwierdził w końcu ponuro.
Też tak myślę.