Rozdział 34

Taksówka zatrzymała się przed domem Aidana krótko po dwudziestej drugiej. Nie od razu wysiadł.

Spokojnie odliczył pogniecione banknoty, ukradkiem zerkając na okoliczne krzaki. Czy to był cień rododendrona pani H., czy kolejny zbir z warsztatu Vita? A to ciemne miejsce po prawej? Fotografowie chowający się na drzewach? A co z całą zaciemnioną ulicą biegnącą za nim? Może gdzieś tam krył się Jason Jones, szykując się, aby go wykończyć.

Pieprzyć to. Po prostu rusz się.

Aidan wcisnął dwanaście dolców w dłoń kierowcy, zebrał swoje pranie i wygramolił się z taksówki, ściskając w dłoni klucze od domu. Udało mu się dotrzeć do drzwi, kiedy taksówka jeszcze nie ruszyła z miejsca. Upuścił worki na śmieci, wsunął klucz do zamka i za pierwszym razem udało mu się go otworzyć, choć trzęsły mu się ręce i tak był nabuzowany adrenaliną i strachem, że ledwie mógł

funkcjonować.

Usłyszał, jak taksówkarz zwiększa obroty silnika i odjeżdża. Muszę się ruszyć, muszę się ruszyć, muszę się ruszyć.

Otworzył drzwi, wrzucił do środka torby z praniem, następnie zamknął drzwi za sobą kopniakiem i oparł się o nie, w końcu w domu.

Osunął się na podłogę, osłabły z ulgi. Nadal żył. Nie napadł go żaden zbir, sąsiedzi nie pikietowali pod jego domem, a przez okna nie zaglądali żadni dziennikarze. Zgraja dokonująca samosądu dopiero miała się zjawić. Zaczął się śmiać, ochryple, może nieco histerycznie, dlatego że nie czuł się tak zaszczuty od czasów więzienia. Tyle że teraz był wolnym człowiekiem ale czy to znaczyło, że ma na co czekać? Czy kiedykolwiek skończy się odbywanie przez niego kary?

Zmusił się do tego, aby wstać, podniósł worki z praniem i przeciągnął je przez korytarz. Musiał się spakować. Musiał się przespać. Musiał stąd uciec. Stać się nową osobą. Najlepiej lepszą osobą. Taką, która mogła w nocy spokojnie spać.

Poszedł do swojego pokoju i położył worki na kwiecistej sofie. I właśnie się odwracał, żeby pójść do łazienki, kiedy na twarzy poczuł wiatr. Czuł przeciąg wpadający do niewielkiego pokoju.

Szklane przesuwne drzwi były otwarte.

I wtedy do Aidana dotarło, że nie jest sam.

D.D. kończyła właśnie papierkową robotę, kiedy odezwała się przypięta do paska komórka.

Rozpoznała numer Wayne'a Reynoldsa i przyłożyła telefon do ucha.

Sierżant Warren.


Macie nie ten komputer rzucił Wayne. W jego głosie słychać było lekką zadyszkę, jakby biegł.

Słucham?

Dostałem e mail od Ethana. Chłopak jest bystrzejszy niż myśleliśmy. Wysłał Sandy e mail zainfekowany trojanem…

Co?

To taki wirus, który pozwala na dostęp do czyjegoś komputera. No wie pani, miły e mail, który umożliwia nadawcy wkraść się do wnętrza twardego dysku…

Kurwa mać powiedziała D.D.

Taki już jest mój siostrzeniec. Okazało się, że uznał, iż nie działam wystarczająco szybko i nie chronię Sandy przed jej mężem, postanowił więc wziąć sprawy w swoje ręce i samemu zdemaskować Jasona.

D.D. słyszała w tle tupot nóg na klatce schodowej.

Gdzie pan, u licha, jest?

W pracowni. Właśnie skończyłem rozmawiać przez telefon z Ethanem i pędzę do samochodu.

Powiedziałem mu, że podjadę po niego i spotkamy się na miejscu.

Gdzie? zapytała z oszołomieniem.

Wygląda to tak: Ethan nadal ma dostęp do komputera Sandy i według niego w ciągu ostatnich czterdziestu ośmiu godzin kilkunastu użytkowników wykorzystywało go do wyszukiwania online różnych wiadomości.

Czy to część ekspertyzy? Technicy komputerowi logują się tam, gdzie wcześniej Jason?

W żadnym wypadku. Nigdy nie pracuje się na materiale źródłowym. Gdyby wasi ludzie mieli komputer Jasona, nie powinniśmy widzieć żadnej aktywności.

Nie rozumiem.

Nie macie jego twardego dysku. Wykiwał was. Podmienił albo środek komputera, albo całe cholerstwo. A tymczasem ukrył prawdziwy komputer w cholernie dogodnym miejscu.

Gdzie? Do diabła, za dwadzieścia minut będę mieć nakaz!

„Boston Daily". Ethan odczytał adresy e mailowe użytkowników i wszystkie należały do „Boston Daily". Podejrzewam, że Jason postawił komputer w redakcji, prawdopodobnie na pierwszym z brzegu biurku. Muszę przyznać, że sukinsyn jest łebski. Stalowe drzwi przeciwpożarowe jęknęły w tle, a potem trzasnęły, gdy Wayne opuścił budynek.

D.D. usłyszała brzęk kluczy i odgłos kroków Wayne'a. Zamknęła oczy, próbując przetworzyć te nowiny, przewidzieć konsekwencje prawne.

Cholera powiedziała w końcu. Nie przychodzi mi do głowy ani jeden sędzia, który pozwoliłby mi zarekwirować wszystkie komputery w redakcji dużej gazety.

Nie trzeba tego robić.

Nie trzeba?

Ethan w tej chwili na iPhonie matki śledzi aktywność komputera. Kiedy tylko ktoś się na nim zaloguje, zobaczy adres e mailowy. Co znaczy, że musimy jedynie być tam wtedy, zlokalizować użytkownika po tym adresie, a komputer, z jakiego będzie korzystać, jest tym, którego szukamy.

Rozległ się kolejny stłumiony dźwięk. Chwileczkę, otwieram drzwi.

D.D. usłyszała skrzypnięcie, charakterystyczne dla otwierania drzwi w samochodzie, a potem ich trzaśnięcie. Zabrała z oparcia krzesła marynarkę. Musiała przygotować szybko nakaz, zwięźle uzasadnić takie awangardowe poszukiwania, a potem zdecydować, do którego sędziego zadzwonić o tak późnej porze…

Jestem rzucił Wayne. Jadę po Ethana. Pani załatwia nakaz. Spotkamy się na miejscu.

Ja jadę po Ethana poprawiła go, wychodząc z biura. Miller załatwi nakaz. Pan nie może się tam znaleźć.

Ale…

Nie może być pan sam na sam ze świadkiem ani w miejscu, gdzie się znajduje komputer podejrzanego. Konflikt interesów, fałszowanie dowodów, przymuszanie świadka. Mam kontynuować?

Do diabła! wybuchł Wayne. Nie skrzywdziłem Sandry! To ja do was zadzwoniłem, pamięta pani? Co więcej, to o moim siostrzeńcu teraz mówimy. Ten dzieciak jest nie na żarty przerażony!

Proszę mi powiedzieć, że nigdy nie spał pan z Sandrą Jones powiedziała spokojnie D.D.

Jestem już w samochodzie. Proszę mi przynajmniej pozwolić stać przy boku Ethana. Ma dopiero trzynaście lat na litość boską. To tylko dziecko.

Nie mogę.


Nie chce pani.

Nie mogę.

Trudno. Dom mojej siostry nie wchodzi jednak w grę.

Nawet niech się pan nie waży! zaczęła D.D. Tyle że nie dane jej było skończyć. Usłyszała ryk uruchamianego silnika. A potem dziwne kliknięcie.

On też je usłyszał.

Cholera, nie! wrzasnął ekspert komputerowy.

Wtedy jego samochód eksplodował na środku parkingu.

D.D. upuściła telefon. Stała jak wrośnięta w ziemię i trzymając się za dzwoniące ucho, krzyczała do Wayne'a, aby wysiadał, wysiadał, choć oczywiście było już na to dużo za późno.

Przybiegli inni detektywi. Ktoś kazał jej usiąść. Wtedy zaczął brzęczeć pierwszy z ich pagerów.

Ethan, pomyślała.

Musieli dotrzeć do Ethana. Nim zrobi to Jason Jones.

Aidan Brewster nie błagał.

Może kiedyś by tak zrobił. Walczyłby o życie, przekonywałby, że ma ono jakąś wartość, że jest młodym człowiekiem z mnóstwem potencjału. Kurde, gdyby tylko mógł zajrzeć pod maskę samochodu, dotknąć silnika…

Ale był zmęczony. Zmęczony tym, że się boi, i tym, że czuje się zaszczuty. Najbardziej jednak zmęczyło go tęsknienie za dziewczyną, w której nigdy nie powinien był się zakochać.

Stał więc pośrodku pokoju. Tuż obok kwiecistej sofy, z ręką na ulubionej serwetce pani H.

Pojawiła się przed nim broń i wycelowała w brzuch.

Koniec zmartwień, uznał Aidan.

Pomyślał o Rachel. W jego wyobraźni uśmiechała się do niego. Wyciągała ku niemu ręce i tym razem, kiedy je ujął, nie płakała.

Broń wystrzeliła.

Aidan upadł na podłogę.


Umieranie trwało dłużej, niż sądził. Wkurzyło go to, tak że w ostatniej chwili przekręcił się na brzuch i próbował doczołgać do telefonu.

Druga kula trafiła go w plecy, między łopatki.

No i, kurde, dobrze, pomyślał Aidan. Już się nie poruszył.

Jason wyłączył latarkę. Ściskając ją w dłoni, zbliżył się ostrożnie do chwiejących się schodów.

Światło na korytarzu oświetlało podłogę w sypialni. Postawił lewą stopę na górnym szczeblu drabiny, następnie prawą. Szczebel skrzypnął, a cała drabina zakołysała się niepewnie pod jego ciężarem.

Pieprzyć to. Zeskoczył szybko i wylądował z głuchym odgłosem na podłodze sypialni. Wstał, szykując się na bieg do pokoju córki i walkę o jej życie.

I przekonał się, że przed nim stoi jego żona.

Загрузка...