Rozdział 22

Bzykanie się z nieznajomymi nie stanowi dla kobiety prostego przedsięwzięcia. Mężczyznom jestłatwiej. Wyjmują, wycierają, idą dalej. W przypadku kobiet cały ten proces wygląda inaczej. Z

natury jesteśmy pojemnikami mającymi przyjmować mężczyzn do środka, witać ich, zatrzymywać.


Trudniej jest wszystko wytrzeć. Trudniej pójść dalej.

Często o tym myślę podczas moich wieczorów „spa", na ogół wtedy, kiedy wymeldowuję się zhotelu, po czym wracam do domu i próbuję przeistoczyć się z rozpustnej zdziry w szanowaną mamę.

Zbyt wiele siebie oddałam? Czy dlatego czuję się tak przezroczysta, jakby miał mnie zdmuchnąćpowiew wiatru? Biorę prysznic. Namydlam się, szoruję, spłukuję, powtarzam. Próbuję zmyć z ciałaodciski palców zbyt wielu mężczyzn, podobnie jak próbuję wyrzucić z myśli ich pełne pożądaniatwarze.

Nie jestem w tym zła. Szczerze mówiąc, to jeśli chodzi o tych dwóch chłopaków z pierwszej nocy…

nawet bym ich nie poznała na ulicy. Tak samo w przypadku kolejnego epizodu i kolejnego. Dośćłatwo potrafię o nich zapomnieć. Ale nie potrafię im wybaczyć, a to przecież pozbawione jest sensu.

Podczas wypadów „spa" zainicjowałam nową tradycję. Kiedy wracam do hotelowego pokoju, kładęsię na łóżku zwinięta w kulkę i histerycznie szlocham. Nie wiem, z czyjego powodu plączę. Siebie idawnych marzeń o przyszłości? Mojego męża i nadziei, jakie prawdopodobnie z nami wiązał?

Mojego dziecka, które patrzy na mnie tak słodko, nie mając pojęcia, co mamusia robi, kiedy mawychodne? Może płaczę z powodu mojego dzieciństwa, chwil pełnych czułości i poczuciabezpieczeństwa, których nigdy nie doświadczyłam, tak że teraz jakaś zdeprawowana część mniemusi nieustannie mnie karać, jakbym przejmowała pałeczkę od zmarłej matki.

Pewnego dnia, kiedy stałam przed hotelowym lustrem i patrzyłam na wielkie sińce powoliciemniejące na żebrach, w mojej głowie pojawia się myśl, że już tego nie chcę. Że jakimś sposobemzakochałam się w swoim mężu. Że ponieważ nigdy mnie nie dotknął, tak naprawdę stał sięnajbardziej wyjątkowym mężczyzną w moim życiu. Chcę zostać w domu. Chcę się czuć bezpieczna. Todobre przyrzeczenie, nie sądzicie? Niestety, nie jestem dobra, jeśli chodzi o czysty, zdrowy styl życia.

Muszę ranić. Muszę być karana.

Jeśli nie przez siebie samą, to przez kogoś innego.

Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam na ekranie komputera to zdjęcie, tę czarno białą fotografięprzedstawiającą niewypowiedzianą przemoc wobec takiego małego bezbronnego chłopczyka,powinnam była spakować Ree i odejść. To by było rozsądne.

A nie marnować czas na wyparcie. A więc Jason był troskliwym, czułym i wyjątkowym ojcem. Noale przecież nie było tak, że szanowani ojcowie rodziny nie mieli żadnych ciemnych sekretów, no nie?

Kto jak kto, ale ja powinnam dobrze o tym wiedzieć. Czy to przemoc zatoczyła pełne koło? W swojejwyrachowanej próbie ucieczki od rodziny, wybrania mężczyzny, który według mnie stanowił

przeciwieństwo mego ojca, wpadłam w ramiona innego potwora? Może ciemność przemawia dociemności. Nie poślubiłam mojego męża dlatego, że uważałam, iż mnie ocali; poślubiłam go po to,aby pozostać ze złem, które znałam.

Wiem, że w chwili, w której ujrzałam to zdjęcie, coś się poruszyło w niedobrej części mnie. Naglemój idealny mąż nie był lepszy ode mnie i, niech Bóg ma mnie w swojej opiece, ta świadomość mi sięspodobała. Naprawdę bardzo spodobała.

Powiedziałam sobie, że potrzebuję więcej informacji. Powiedziałam sobie, że mój mąż zasługuje nawątpliwości. Jedno zdjęcie w koszu nie czyni z niego od razu potwora. Może otrzymał je przezprzypadek i natychmiast usunął. Może pojawiło się na jakiejś stronie internetowej, a on się go pozbył.

Mogło przecież istnieć jakieś racjonalne wytłumaczenie? Prawda?

Prawda jest taka, że Jason wrócił tamtego wieczoru do domu, a ja nie byłam w stanie spojrzeć muw oczy. Prawda jest taka, że kiedy zapytał, jak minął mi wieczór, odpowiedziałam, że dobrze.

Jestem ekspertem od kłamstwa. Celuję w udawaniu normalności.

A jakaś straszna, pełna gniewu część mnie cieszyła się, że po raz kolejny sprawuję kontrolę.

Zawiozłam Ree do szkoły. Zaczęłam z szóstymi klasami naukę o społeczeństwie. Rozważałammożliwości.

Cztery tygodnie później wykonałam swój ruch. Przeprowadziłam analizę populacji uczniów i mojakochana przyjaciółka, pani Lizbet jak zawsze okazała się pomocna.

Znalazłam Ethana Hastingsa w pracowni komputerowej. Kiedy weszłam, uniósł głowę.

Natychmiast się zaczerwienił, a ja już wiedziałam, że to się okaże jeszcze łatwiejsze, niż sądziłam.

Ethan powiedziałam. Ja: ładna, szanowana pani Jones. Ethan, mam dla ciebie projekt. Chcę,żebyś nauczył mnie wszystkiego, co wiesz na temat Internetu.


D.D. była wkurzona. Opuściła dom Jasona, wsiadła do swego auta i zaczęła wystukiwać numer w komórce. Była już prawie jedenasta, zdecydowanie nie pora na towarzyskie telefony, no ale przecież dzwoniła do detektywa stanowego, a on był do takich rzeczy przyzwyczajony.

Co? Detektyw stanowy Massachusetts warknął do telefonu. Wydawał się poirytowany, co współgrało doskonale z jej nastrojem.

Obudziłam cię, skarbie?

Tak. I się rozłączył.

D.D. ponownie wybrała jego numer. Ona i Bobby znali się od dawna, kiedyś byli nawet kochankami.

Lubiła dzwonić do niego w środku nocy. On lubił się rozłączać. Taki system im odpowiadał.

D.D. jęknął tym razem. Miałem służbę przez cztery ostatnie noce. Daj mi odsapnąć.

Małżeńskie życie robi z ciebie mięczaka poinformowała go.

Sądzę, że politycznie poprawne określenie to „zrównoważony styl życia".

Błagam cię, w świecie gliniarzy zrównoważony styl życia oznacza po puszce piwa w każdej dłoni.

W końcu się roześmiał. Usłyszała szelest pościeli i odgłos przeciągania się. Przyłapała się na tym, że nadstawia uszu, wsłuchując się w ciche pomrukiwanie jego żony. Zarumieniła się, czując się jak podglądacz, wdzięczna za fakt, że to nie telekonferencja.

Miała do Bobby'ego Dodge'a słabość, której nawet ona nie potrafiła wytłumaczyć. Wyrzekła się go, ale nie potrafiła o nim zapomnieć. Oto przykład na to, że inteligentne, ambitne kobiety są swoimi najgorszymi wrogami.

No dobra, D.D., widzę, że coś ci nie daje spokoju.

Kiedy byłeś snajperem w Operacjach Specjalnych, to spałeś?

To znaczy więcej niż teraz?

Nie, chodzi mi, to, czy kiedy nie miałeś jeszcze wyznaczonego celu, to ucinałeś sobie drzemkę?

D.D., o czym ty, u licha, gadasz?

Oglądałeś wiadomości? Zaginiona kobieta w Southie?

Poranną konferencję prasową przespałem, ale Annabelle mi mówiła, że miałaś superfryzurę.

D.D. poczuła się tym udobruchana, co było przecież niemądre.

Taa, no cóż, jestem dzisiaj w tym domu, zajmuję komputer, bla, bla, bla i słuchaj dobrze, w trakcie przeczesywania domu mąż uciął sobie na sofie drzemkę.

Poważnie?

Aha. Po prostu zamknął oczy, odchylił głowę i zasnął. No i powiedz mi, kiedy ostatni raz widziałeś członka rodziny zaginionej osoby, który ucina sobie drzemkę w samym środku śledztwa?

Uznałbym to za dziwne.

Właśnie. No więc mówię mu to, a on raczy mnie jakąś przyśpiewką rodem z brygady antyterrorystycznej, że kiedy jest się w stanie gotowości, ale nie ma się jeszcze wyznaczonego celu, rozsądnie jest spać, żeby być gotowym do działania.

Cisza. Po chwili:

A powiedz mi, czym się zajmuje ten gościu?

Jest dziennikarzem. Pracuje jako wolny strzelec „Boston Daily".

Hm.

Hm co? Nie zadzwoniłam, żeby słuchać twoich pomruków, ale ze względu na twoją znajomość tematu.

Wyobrażała sobie, jak właśnie przewraca oczami.

No dobra, wygląda to tak. W większości policyjnych sytuacji taktycznych stan gotowości i wyznaczenie celu są równoczesne. Ale wiem, o co mu chodzi; paru ludzi w mojej ekipie należało wcześniej do wojskowych sił specjalnych. Komandosi z Navy SEALs, Marine Force Recon i tym podobnych. I owszem, widziałem, jak ci faceci zasypiają na samym środku pastwisk, sal gimnastycznych czy ciężarówek z platformą. Chyba jest nawet jakaś taka zasada dla wojskowych: jeśli nic nie robisz, to lepiej śpij, żebyś mógł się wykazać później.

Cholera powiedziała D.D. i przygryzła dolną wargę.

Myślisz, że jest byłym trepem?

Myślę, że byłby w stanie grać w pokera z samym diabłem. Sukinsyn.

Ziewnięcie.

Chcesz, żebym się nim zajął? zapytał Bobby.

Hej, nie potrzebuję, aby jakiś stanowy garniturek wtykał nos do mojego śledztwa zjeżyła się D.D.


Spokojnie, blondie. To ty do mnie zadzwoniłaś.

Oto zagwozdka kontynuowała, jakby go nie usłyszała. Żona zaginęła, no i to oczywiste, że podejrzewamy męża, więc zajęliśmy jego śmieci. Znaleźliśmy test ciążowy. Wynik pozytywny.

Naprawdę?

Naprawdę. Postanawiam więc zasadzić się z tym dzisiaj na niego. Zobaczyć, jaka będzie jego reakcja. Dlatego, że nie wspomniał o tym ani słowem, a można by sądzić, że mąż by powiedział, gdyby jego zaginiona żona była w ciąży.

A skoro o tym mowa…

Umilkła. Zamrugała oczami. Poczuła ściskanie w żołądku.

Kurka wodna powiedziała w końcu. To znaczy kiedy, jak, gdzie?

Zaśmiał się.

Jak i gdzie raczej nie muszę mówić, ale Annabelle ma termin na pierwszego sierpnia. Jest podenerwowana, ale poza tym czuje się dobrze.

Cholera. To znaczy gratulacje. Dla was obojga. To… niesamowite. I było. I rzeczywiście tak myślała Albo by myślała. Do diaska, potrzebowała ostrego seksu.

No dobrze. Odkaszlnęła, starając się, aby jej głos brzmiał dziarsko i rzeczowo. Tu sierżant D.D.

Warren, zawsze profesjonalistka. Wracając do mojej osoby podgrzanej. Dzisiejszego wieczoru zasadzam się na niego z tą wiadomością…

Powiedziałaś mu, że jego żona jest w ciąży.

Właśnie tak.

Ale skąd wiadomo, że test robiła jego żona?

Nie wiadomo. Ale to jedyna dorosła kobieta w domu, a nie miewają gości, naprawdę nigdy, więc to bezpieczne założenie. Laboranci przeprowadzą testy DNA, żeby mieć pewność, ale na wyniki trzeba czekać trzy miesiące, a powiedzmy sobie szczerze, Sandra Jones nie ma trzech miesięcy.

Tylko pytam.

No więc, wracając do tematu, spuszczam tę małą bombę podczas naszej rozmowy.

I?

I zero reakcji. Nic. Jego twarz była tak pozbawiona wyrazu, jakbym mu powiedziała, że pada deszcz.

Hm.

Taa. Gdyby go to zaskoczyło, no cóż, powinien się poczuć ogłuszony, ponieważ teraz niebezpieczeństwo grozi zarówno jego żonie, jak i nienarodzonemu dziecku. Powinien zeskoczyć z tej sofy, zacząć zadawać pytania, cholera, zacząć się domagać odpowiedzi. Coś zrobić, a nie siedzieć jakbyśmy rozmawiali o pogodzie.

Innymi słowy prawdopodobnie o tym wiedział uzupełnił Bobby. Jego żona zaszła w ciążę z innym, zabił ją, a teraz zaciera ślady. To nie fizyka jądrowa, D.D. To narodowy trend.

Gdybyśmy rozmawiali o normalnym człowieku, przyznałabym ci rację.

Zdefiniuj pojęcie „normalny" powiedział Bobby. Westchnęła ciężko. Tu się właśnie zaczynało robić nieciekawie.

Okej, mam do czynienia z tym facetem od dwóch dni. I jest chłodny. Arktycznie zimny. Poplątany w jakiś głęboko fundamentalny sposób, który najpewniej wymaga chodzenia do końca życia na terapię, zażywania sześciu rodzajów farmaceutyków i przeszczepu osobowości. Ale jest jaki jest i zauważyłam pewien schemat w tym jego zamrożeniu.

To znaczy? W głosie Bobby'ego pojawiło się zniecierpliwienie. No dobrze, w końcu była już prawie północ.

Im bardziej chodzi o coś osobistego, tym bardziej się w sobie zamyka. Tak jak dziś rano.

Przesłuchujemy przy nim jego czteroletnią córkę. Mała przytacza ostatnie słowa swojej matki, które, mówię ci, nie brzmią wcale obiecująco. A ten koleś opiera się o ścianę, jakby wyłączono w nim jakiś przycisk. Jest tam, ale go nie ma. Tak właśnie pomyślałam dzisiaj, kiedy mu powiedziałam, że jego żona jest w ciąży. Zniknął. Ot tak. Byliśmy razem w pokoju, ale on zniknął.

Jesteś pewna, że nie mogę się za niego wziąć?

Pieprz się poinformowała go D.D.

Ja ciebie też kocham, mała. Usłyszała, jak ponownie ziewa, a potem pociera twarz. No dobra, więc masz jednego naprawdę zimnego klienta, który prawdopodobnie ma jakiegoś rodzaju taktyczną przeszłość i wie, jak działać w ekstremalnych okolicznościach. Sądzisz, że należał kiedyś do sił

specjalnych?


Sprawdziliśmy jego odciski w systemie, ale na nic nie natrafiliśmy. No bo nawet gdyby zajmował

się tymi supertajnymi bzdetami w stylu Jamesa Bonda, jego misje nie zostałyby wprowadzone do systemu, ale służba wojskowa owszem no nie? Znaleźlibyśmy ten fragment układanki.

No tak. Jak on wygląda?

D.D. wzruszyła ramionami.

Trochę jak Patrick Dempsey. Gęste faliste włosy, ciemne oczy…

Och, na litość boską. Szukam podejrzanego, a nie kandydata na randkę w ciemno.

Zarumieniła się. Koniecznie, koniecznie musi się z kimś bzyknąć.

Metr siedemdziesiąt osiem wzrostu, siedemdziesiąt pięć kilo, trzydzieści parę lat, ciemne włosy i oczy, żadnych cech wyróżniających ani zarostu.

Sylwetka?

Wysportowana.

No widzisz, ten opis pasuje do kogoś z sił specjalnych. Duzi faceci nie dadzą sobie rady podczas treningu wytrzymałościowego i dlatego właśnie zawsze się powinno szukać mniejszego. W głosie Bobby'ego słychać było zadowolenie. Były snajper idealnie wpasowywał się w te kryteria.

Ale widniałby w aktach zanuciła.

Kurde. No dobrze, jakiego rodzaju dokumenty rzeczywiście się pojawiły?

Akt małżeństwa, prawo jazdy, numer ubezpieczenia zdrowotnego i rachunki bankowe. Podstawy.

Akt urodzenia?

Nadal szukamy.

Mandaty za przekroczenie prędkości, wezwania od straży miejskiej?

Nic.

Karty kredytowe?

Jedna.

Kiedy została wydana?

Hm… D.D. musiała się zastanowić, spróbować przypomnieć sobie, co przeczytała w raporcie.

W ciągu ostatnich pięciu lat.

Niech zgadnę, mniej więcej w tym samym czasie, kiedy otwarto konta w banku? zapytał Bobby.


Teraz, kiedy o tym mówisz, rzeczywiście wygląda na to, że większość aktywności finansowej mniej więcej przypada na okres, kiedy Jason i jego żona przeprowadzili się do Bostonu.

Jasne, ale skąd pochodziły pieniądze?

Tego też na razie szukamy.

Tym razem dłuższa pauza.

Podsumujmy odezwał się powoli Bobby. Masz nazwisko, prawo jazdy i numer ubezpieczenia zdrowotnego, ale żadnej wcześniejszej aktywności niż sprzed pięciu lat.

D.D. się ożywiła. Do tej pory nie patrzyła na to w ten sposób, ale kiedy Bobby to powiedział…

Taa. Okej. Jedyna aktywność miała miejsce w ciągu ostatnich pięciu lat.

No dalej, D.D., ty mi powiedz. Co jest nie tak z tym wszystkim?

Jasna cholera! wykrzyknęła D.D. Uderzyła dłonią w kierownicę. „Jones" to fałszywe nazwisko, no nie? Wiedziałam. Po prostu wiedziałam. Przez cały czas to mówiłam. Im więcej się dowiadujemy o tej rodzinie, tym bardziej się wszystko wydaje… po prostu należyte. Nie za bardzo zajęci, nie za bardzo nudni. Nie za bardzo towarzyscy, nie za mało towarzyscy. Wszystko jest jak należy. Niech to szlag trafi! Jeśli się okaże, że należą do programu ochrony świadków, to się pochlastam.

To niemożliwe zapewnił ją Bobby.

A to czemu? Naprawdę nie chciała, aby jej sprawa była częścią programu ochrony świadków.

Bo gdyby rzeczywiście tak było, do tyłka dobieraliby ci się już federalni. Minęło czterdzieści osiem godzin i informacja o zaginięciu żony pojawiła się w mediach. Niemożliwe, aby się o tym nie dowiedzieli.

Poczuła się lepiej, ale nie wszystko było jasne.

No to co mamy?

On coś zrobił. Albo ona. W każdym razie jedno z nich ma nową tożsamość. Dowiedz się, które.

Wypowiedziane przez Bobby'ego słowa o prawdopodobnym fałszywym nazwisku D.D. uznała za radę eksperta. W końcu ożenił się z kobietą, która w przeszłości nosiła co najmniej dwanaście nazwisk, a może i więcej. Wtedy ją olśniło.

Pan Smith. Kurwa. Pan Smith!

Szczęściarz z tego Pana Smitha powiedział Bobby, przeciągając samogłoski.


To kot. Ich kot. Wcześniej nie przyszło mi to do głowy. Ale pomyśl tylko. Rodzina to pan i pani Jones, a ich kot to Pan Smith. To taki prywatny żart, psiakrew! Masz rację, kpią z nas.

Głosuję na Pana Lodówkę.

Cholera jęknęła D.D. Ja to mam pecha. Wszystko wskazuje na to, że mój główny podejrzany to poczciwy dziennikarz z sekretną tożsamością. Wiesz, kogo to przypomina, no nie?

Nie wiem. Kogo?

Pieprzonego Supermana.

Загрузка...