Rozdział 20

Ludzie przechodzą przez życie, przygotowując się na ważne chwile. Planujemy huczne świętowaniegłównych wyznaczników kolejnych etapów w życiu imprezę z okazji dwudziestych pierwszychurodzin, przyjęcie zaręczynowe, wesele, pępkowe. Świętujemy, opijamy, głośno o tym trąbimy istaramy się uczcić te ważne wydarzenia, ponieważ, no cóż, ponieważ to są ważne wydarzenia.

Podobnie przygotowujemy się na potężne ciosy. Miejscowa społeczność, wspierająca ofiarystraszliwego pożaru. Rodzina, która zjawia się razem na pogrzebie pokonanego przez raka młodegoojca. Przyjaciółka, która dotrzymuje ci towarzystwa w twój pierwszy weekend jako rozwódki isamotnej matki. Dostrzegamy nadchodzące wielkie rzeczy i szykujemy się do odegrania głównych rólw naszych własnych, prywatnych dramatach. Lepiej się wtedy czujemy. Silniej. Popatrzcie na mnie,dałem sobie radę.

I oczywiście przegapiamy to wszystko, co się dzieje pomiędzy „ważnymi rzeczami". Codzienneżycie, zwyczajne i tyle. Nic, co można świętować. Nic, nad czym można się użalać. Po prostu zadania,które trzeba wykonywać. Jestem przekonana, że to właśnie te chwile albo nas ostateczniewzmacniają, albo zabijają. Jak fala obmywały każdego dnia tę samą skałę, prowadząca do jej erozji,kształtująca linię brzegową, zwykłe drobiazgi naszego życia mają prawdziwą moc, a co za tym idziekryje się w nich niebezpieczeństwo. To, co robimy albo czego nie robimy, każdego dnia, nie mającświadomości długofalowych konsekwencji takich mało ważnych czynności.

Na przykład świat, jaki ja znałam, skończył się sobotę trzydziestego sierpnia, w dniu, w którymkupiłam Jasonowi iPoda na urodziny.

Wybrałyśmy się razem z Ree na zakupy. Ona potrzebowała ubrań do szkoły, ja chciałam kupićparę drobiazgów, aby skończyć urządzać swoją pierwszą klasę. Weszłyśmy do Targetu,zobaczyłyśmy iPody i od razu pomyślałam o Jasonie. Uwielbiał słuchać muzyki, a niedawno zaczął

biegać. Mając iPoda, mógłby łączyć jedno z drugim.

Do domu przeszmuglowałyśmy to małe cacko wielkości karty kredytowej, ukrywszy je w moichszkolnych zakupach. Później, kiedy on i Ree bawili się razem w pokoju dziennym, przeniosłam iPodado szuflady w kuchni i schowałam pod rękawicami do piekarnika, bliżej komputera.

W drodze do domu Ree i ja wszystko już zdążyłyśmy obmyślić. Zamierzałyśmy w tajemnicyzapełnić iPoda mnóstwem rockowych kawałków, w miejsce jego ukochanej muzyki klasycznej. Dziękifilmowi Wpuszczony w kanał Ree zapoznała się z twórczością Billy'ego Idola i Fatboya Slima. W

niedzielne poranki, kiedy bezsenność Jasona czasami dawała za wygraną i spał do dziewiątej,najnowszym ulubionym sposobem Ree na budzenie ojca było puszczanie na cały regulator Dancingwith Myself. Dlatego że nic nie wyciągnie miłośnika George'a Winstona z łóżka szybciej niż brytyjskagwiazda rocka.

Bardzo byłyśmy z siebie zadowolone.

Sobotni wieczór był wieczorem rodzinnym, więc trzymałyśmy buzie na kłódkę. W niedzielę kołopiątej Jason oświadczył, że musi pojechać do redakcji. Miał do przeanalizowania kilka nowychinformacji, musiał napisać szkic artykułu o irlandzkim pubie w Southie itp., itd. Ree i ja praktyczniewygoniłyśmy go z domu. We wtorek miał urodziny. Chciałyśmy być przygotowane. Zaczęłam odwłączenia rodzinnego komputera. Pan Smith wskoczył na stół i zajął miejsce obok ciepłego monitoraskąd mógł mnie z zadowoleniem obserwować złotymi szparkami oczu.

Jak większość urządzeń elektronicznych, iPod wymagał specjalnego oprogramowania, któretrzeba było zainstalować. Nie znam się na komputerze tak jak Jason, ale większość tego typuinstalacji jest tak prosta, że nawet ja jestem w stanie sobie z tym poradzić. No i proszę, pojawiło sięokienko instalacyjne, a ja zaczęłam klikać „Zgadzam się", Jak" i „Dalej".

Widzisz, jestem mądrzejsza niż ci się wydaje poinformowałam Pana Smitha. Ziewnął.

Ree przekopywała się przez swoją kolekcję płyt. Im dłużej się nad tym zastanawiała, tym większegonabierała przekonania, że oprócz Billy'ego Idola Jasonowi przydałoby się parę piosenek z filmówDisneya. Być może szybciej by mu się biegło przy utworze Eltona Johna z Króla Lwa. Albo PhilaCollinsa produkującego się w Tarzanie.

Komputer oznajmił zakończenie instalacji oprogramowania iTunes. Ree przybiegła z naręczempłyt. Przeczytam instrukcję obsługi, a potem pokazałam jej, jak możemy włożyć płytę do napędukomputera i całą zawartość na iPoda tatusia. Totalnie ją to zafascynowało. Później musiałyśmy,rzecz jasna, zajrzeć do internetowego sklepu muzycznego i ściągnąć trochę klasyków Led Zeppelin iRolling Stonesów. Moim faworytem był zawsze utwór Sympathy for the Devil. No i okazało się, żejest już ósma i pora kłaść Ree spać. Schowałam iPoda z powrotem między rękawice. Ree migiempozbierała płyty i odłożyła je z powrotem na półkę. Potem nastąpiła szybka kąpiel, mycie zębów,siusianie, dwie bajki, jedna piosenka, pożegnalne drapanie kota za uszami, no i w końcu nastałacisza.

Wróciłam do kuchni i zaparzyłam herbatę. Jutro było Święto Pracy, zasadniczo ostatni dzieńwakacji dla mnie i Ree. Po nim zacznie się tygodniowy kierat odwożenia Ree do przedszkola, a potemudawania się do gimnazjum. Jason będzie ją odbierał o pierwszej, a ja przed piątą będę musiaławracać do domu, żeby z kolei on mógł jechać do swojej pracy. Mnóstwo bieganiny i zamieszania. Mójmąż i ja będziemy dwoma statkami mijającymi się nocą.

Byłam zdenerwowana. Podekscytowana. Przerażona. Tak bardzo chciałam mieć pracę. Cośswojego. Kiedy zdecydowałam się na nauczanie, byłam tym równie zaskoczona jak inni, ale ubiegłyrok bardzo mi się podobał. Dzieciaki otrzymywały ode mnie wiedzę, ale także życzliwe słowa.

Lubiłam te chwile, kiedy zrobiłam coś, dzięki czemu klasa nastolatków uśmiechała się radośnie.

Lubiłam, jak wołali: „Pani Jones, pani Jones"; prawdopodobnie dlatego, że nie było to nazwiskomatki i „pani Jones" wydawała mi się kimś wysoce kompetentnym i godnym szacunku.

Kiedy stałam przed tablicą, czułam się mądra i sprawowałam nad wszystkim kontrolę.

Dzieciństwo się wtedy oddalało i w oczach uczniów widziałam osobę dorosłą, którą pragnęłam być.

Cierpliwą, wnikliwą, zaradną. Córka mnie kochała. Uczniowie mnie lubili.

A mąż… Nigdy nie miałam w tej kwestii pewności. Potrzebował mnie. Szanował moje pragnienieposiadania pracy, choć wiedziałam, że wolałby, abym została w domu z Ree. Zachęcał mnie dopowrotu na uczelnię, mimo że po całej rodziny nie było to łatwe. Powiedziałam mu, że potrzebujęmieć coś swojego, a on natychmiast wypisał czek na czesne w internetowym college'u.

Dawał mi przestrzeń. Ufał moim decyzjom. Okazywał życzliwość.

Jest dobrym człowiekiem, tak powiedziałam sobie w myślach, jak to często robiłam podczas tychnocy, kiedy cienie się wydłużały i znowu czułam się taka samotna. No więc w naszym małżeństwiebrak było seksu. Żadne małżeństwo nie było idealne, prawda? Na tym polegała dorosłość.

Rozumieniu, że romantyczne marzenia z dzieciństwa się nie spełnią. Osiągało się kompromisy.

Poświęcało dla rodziny.

Robiło się to, co należało, i było się wdzięcznym za wszystkie noce, jakie się przesypiało, nie czującprzesłodzonego zapachu więdnących róż.

Myślenie o Jasonie przypomniało mi, że Ree i ja rano musimy upiec tort. Być może już terazpowinnam zapakować iPoda, dopóki nie ma go w domu. Wtedy moje spojrzenie padło na komputer iuświadomiłam sobie słaby punkt naszego planu.


Jason co wieczór korzystał z komputera. Co znaczyło, że dziś. kiedy wróci z pracy i go uruchomi,pierwsze, co zobaczy, to nową ikonkę iTunes na środku paska menu.

A więc to by było na tyle, jeśli chodzi o niespodziankę.

Usiadłam przed komputerem, próbując coś wymyślić. Mogłam odinstalować program.

Ściągnęłyśmy już na iPoda nasze ulubione piosenki, więc tymczasowe usunięcie oprogramowaniaiTunes niczego nie powinno zmienić. Albo…

Mgliście pamiętałam, że można usunąć coś z komputera, przenosząc to do kosza. I że to cośpozostanie w nim do czasu, aż wyda się polecenie opróżnienia kosza. Co by znaczyło, że mogłabymwrzucić ikonkę iTunes do kosza, żaby zniknęła z oczu Jasonowi, i tam ją zostawić. Voila.

Postanowiłam najpierw sprawdzić swoją teorię na jakimś starym szkolnym dokumencie.

Znalazłam nazwę pliku, zaznaczyłam go i przeciągnęłam do kosza. Następnie dwa razy kliknęłam wikonkę kosza, aby zobaczyć, co się stanie.

Kosz otworzył się, no i proszę, znajdował się w nim mój szkolny plik. I jeszcze jeden element,zatytułowany Foto1.

Kliknęłam więc w niego.

Na ekranie pojawiło się ziarniste czarno białe zdjęcie.

A ja wcisnęłam pięść do ust, żeby moja śpiąca córka nie słyszała, jak krzyczę.

Odległość od gimnazjum do domu Jasona i Sandry wynosiła mniej więcej siedem kilometrów. Osiem minut jazdy samochodem. Ten krótki dystans był idealny podczas codziennej bieganiny, kiedy Ree trzeba było podrzucić do miejsca A lub z niego odebrać, gdy tymczasem Sandra czy Jason musieli szybko dojechać do miejsca B.

Teraz Jason odhaczał w myślach każdą przecznicę. Ściskając dłońmi kierownicę i uważał, że osiem minut to za mało. W osiem minut nie był w stanie odzyskać spokoju. W osiem minut nie potrafił

zrozumieć ataku Ethana Hastingsa. W osiem minut nie był w stanie dojść do siebie po ponurym ostrzeżeniu sierżant D.D. Warren dotyczącym jego dziecka. W zaledwie osiem minut nie potrafił się przygotować na to, co miało się zaraz wydarzyć.


Ree była ostatnią osobą, która w środę wieczorem widziała matkę żywą. Policja o tym wiedziała. On o tym wiedział. I najpewniej wiedziała o tym jeszcze jedna osoba.

Osoba, która zrobiła krzywdę jego żonie. Osoba, która mogła wrócić, aby skrzywdzić Ree.

Jestem zmęczona, tatusiu marudziła Ree, trąc oczy. Chcę jechać do domu.

Nawet Pan Smith porzucił wylegiwanie się i teraz siedział, patrząc wyczekująco na Jasona. Kot z pewnością chciał obiadu, nie mówiąc o świeżej wodzie i kuwecie.

Jedziemy do domu, tatusiu? Chcę do domu.

Wiem, wiem.

On nie chciał. Zastanawiał się nad zabraniem ich na obiad do restauracji, a na noc do jakiegoś taniego motelu. Albo nawet nad zatankowaniem do pełna i ruszeniem ku granicy z Kanadą. Ale w obecnych czasach, kiedy istniał Amber Alert*, ucieczki nie dało się zorganizować na poczekaniu, zwłaszcza z czteroletnią dziewczynką i rudym kotem. Kanada? Pomyślał ponuro, że miałby szczęście, gdyby udało mu się dotrzeć do granicy stanu Massachusetts.

*America's Missing: Broadcast Emergency Response, czyli system szybkiej informacji o zaginionych dzieciach,wykorzystujący różne dostępne media (przyp. tłum.)

Ree chciała do domu. W tej chwili prawdopodobnie było to najbezpieczniejsze miejsce. Miało stalowe drzwi, wzmocnione okna. Zawczasu ostrzeżony uzbroi się na czas. Wcześniej może nie wiedział o wszystkim, co się dzieje w świecie jego żony, nie wyczuł zagrożenia. Cóż, teraz zwracał

baczną uwagę na każdy szczegół. Nie ma mowy, aby ktoś tknął jego córkę.

A przynajmniej tak sobie powtarzał.

Powrót do domu oznaczał także poradzenie sobie z brakiem wesołego powitania ze strony Sandy.

Albo, co gorsza, spotkanie z ludźmi mediów, którzy niewątpliwie koczowali pod drzwiami.

W jaki sposób zabiłeś żonę, Jason? Nóż, pistolet, garota? Pewnie to była łatwizna, zważywszy na twoje doświadczenie…

Pomyślał, że powinien mieć własnego rzecznika. Czyż nie tak się w obecnych czasach dzieje? Stajesz się ofiarą przestępstwa, zatrudniasz własną świtę. Prawnika do reprezentowania interesów, rzecznika do przemawiania w imieniu twojej rodziny i, rzecz jasna, agenta do zajęcia się przyszłymi umowami na książkę i scenariusz filmowy. Prawo do prywatności? Samotne przeżywanie żałoby? Nikt w tych czasach nie certolił. Twoja ciężarna córka została porwana i zamordowana. Twoją ukochaną żonę zabito w metrze. Ciało twojej dziewczyny znaleziono poćwiartowane w walizce. Twoje życie nagle stawało się częścią wiadomości w kablówkach. Zapomnij o planowaniu pogrzebu, musiałeś się zjawić u Larry'ego Kinga. Zapomnij o próbach wyjaśnienia swemu dziecku, że mamusia nie wróci już do domu, musiałeś się udać na kanapę do Oprah.

Zbrodnia oznaczała sławę, czy ci się to podobało, czy nie.

Jasona ogarnął gniew. Nagły, ogromny. Nie chciał tęsknić za żoną. I nie chciał tak bardzo się bać o swoją jedynaczkę.

Zmusił się do tego, aby zrobić głęboki wdech, a potem powoli wypuścić powietrze z płuc. Odsuń to od siebie. Zamknij na trzy spusty. A potem uśmiechnij się, ponieważ jesteś w ukrytej kamerze.

Skręcił w swoją ulicę. No i jakże by inaczej, przy krawężniku zaparkowane zderzak w zderzak stały cztery wozy transmisyjne. A przed samym domem radiowóz. Dwóch umundurowanych funkcjonariuszy na chodniku z rękami na biodrach przyglądało się grupie elegancko ubranych dziennikarzy i niechlujnie wyglądających kamerzystów, reprezentujących lokalne stacje; historia jeszcze nie trafiła do mediów ogólnokrajowych.

Niech no tylko usłyszą o Ethanie Hastingsie. Wtedy się dopiero zacznie.

Siedząca z tyłu Ree otworzyła szeroko oczy.

To jakieś przyjęcie, tatusiu? zapytała z podekscytowaniem.

Może się cieszą, że znaleźliśmy Pana Smitha.

Zwolnił przed domem i od razu rozbłysły flesze. Wjechał na podjazd i wyłączył silnik. Mediom nie wolno wkraczać na teren prywatny, miał więc mnóstwo czasu na to, aby rozpiąć pasy, zająć się dzieckiem i Panem Smithem.

Pogrążony w rozpaczy mąż, pogrążony w rozpaczy mąż. Do aparatów dołączone były przecież teleobiektywy.

Zaniesie Pana Smitha do domu, jednocześnie trzymając za rękę Ree. To była okazja na dobre ujęcie posiniaczony i zabandażowany mąż niosący ładnego rudego kota i trzymający za rękę śliczną dziewczynkę. Jak nic zacznie otrzymywać listy od fanek.

Ponownie poczuł się pusty. Nie wściekły, nie smutny, nie rozgniewany. Odnalazł swoją strefę.


Pan Smith stał na kolanach Jasona, patrząc przez szybę na zgromadzonych ludzi. Uszy miał

postawione, ogon drgał mu nerwowo. Ree zdążyła już rozpiąć pasy i teraz przyglądała się Jasonowi z wyczekiwaniem.

Możesz wysiąść z tej strony samochodu, skarbie? zapytał cicho.

Pokiwała głową, patrząc na tłum nieznajomych na chodniku.

Tatusiu?

Wszystko w porządku, skarbie. To są dziennikarze. Ich zadaniem jest zadawanie pytań, trochę tak jak w pracy tatusia. Tyle że ja piszę artykuły do gazet, a ci dziennikarze mówią o tym w telewizji.

Ponownie na niego spojrzała, wyraźnie coraz bardziej niespokojna.

Odwrócił się na fotelu kierowcy i dotknął jej dłoni.

Muszą pozostać na chodniku, kochanie. Takie jest prawo. Nie mogą więc wejść do naszego domu.

Kiedy jednak wysiądziemy z samochodu, zrobi się głośno. Wszyscy naraz zaczną zadawać różne dziwne pytania i wiesz co, oni nie podnoszą rąk.

Tym przykuł jej uwagę.

Nie podnoszą rąk?

Nie. Przekrzykują się nawzajem. Nie mówią po kolei, nie mówią przepraszam, nic.

Ree zamrugała oczami.

Pani Suzie by się to nie spodobało oświadczyła.

W pełni się z tym zgadzam. A kiedy wysiądziemy z samochodu, przekonasz się, dlaczego w szkole tak ważne jest podnoszenie ręki, ponieważ kiedy się tego nie robi…

Pokazał na hałaśliwy tłum na chodniku, a Ree westchnęła z irytacją. Zdenerwowanie zniknęło. Teraz była gotowa wysiąść z samochodu, choćby po to, aby pokręcić głową na widok grupy źle wychowanych dorosłych.

Jason także czuł się lepiej. Prawda była taka, że jego czteroletnia córka wiedziała więcej niż ci szakale, i tego miał zamiar się trzymać.

Wepchnął Pana Smitha pod lewe ramię i otworzył drzwi od strony kierowcy. Powietrze przecięło pierwsze pytanie, a zaraz potem kolejne:

Jason, Jason, gdzie jest Sandy? Masz jakieś wiadomości na temat miejsca jej pobytu?


To prawda, że policja dziś rano przesłuchała waszą czteroletnią córkę? Jak sobie radzi mała Ree?

Pyta o to, gdzie jest mama?

Jesteś ostatnią osobą, która widziała Sandy żywą?

Co masz do powiedzenia na temat tego, że jesteś uznawany za osobę podejrzaną?

Jason zamknął za sobą drzwi, po czym otworzył drzwi Ree. Z opuszczoną głową i z kotem przytulonym do piersi wyciągnął rękę do córki. Wyszła śmiało z samochodu. Popatrzyła na dziennikarzy i Jason usłyszał migawki i flesze pół tuzina aparatów. Dotarło do niego, że jego córka, śliczna, odważna córka właśnie go uratowała przed pojawieniem się jego twarzy w wiadomościach o piątej.

Masz rację, tatusiu. Ree spojrzała na niego. Oni nigdy nie dostaliby medalu za dobre zachowanie.

Uśmiechnął się. I poczuł, jak puchnie z dumy, gdy ujął dłoń córki i odwrócił się od pokrzykujących dziennikarzy w stronę azylu, jaki stanowił ogródek przed domem.

Pokonali ogródek, Pan Smith się wyrywał, Ree przeszła zdecydowanym krokiem. Weszli po schodach i Jason musiał puścić dłoń Ree, aby się skupić na panikującym kocie. Jason, Jason, zorganizowałeś ekipę poszukiwawczą Sandy?

Odbędzie się czuwanie dla twojej żony?

Co ty na to, że torebkę Sandy znaleziono na kuchennym blacie?

To prawda, że będzie cię reprezentował Alan Dershowitz?

W jednej ręce miał klucze. Z trudem trzymał Pana Smitha, szukając właściwego. Do środka, do środka. Spokój i samokontrola.

Jakie były ostatnie słowa Sandy?

Wtedy tuż za nim rozległ się trzask deski.

Jason natychmiast uniósł głowę. Z cienia na końcu werandy wyłonił się jakiś mężczyzna. Jason od razu zasłonił sobą córkę, w jednej ręce trzymając kota, w drugiej pęk kluczy.

Mężczyzna pokonał dzielące ich trzy stopnie. Miał na sobie zmięty garnitur z jasnozielonego lnu, a w dłoni trzymał kapelusz. Nad pooraną zmarszczkami twarzą znajdowały się szokująco białe włosy.

Mężczyzna uśmiechnął się szeroko i Jason niemal upuścił tego przeklętego kota.

Białowłosy mężczyzna otworzył ramiona, uśmiechnął się do Ree i wykrzyknął jowialnie: Witaj, kwiatuszku. Chodź do dziadzia!

Загрузка...