Płynący przez turkusowe wody zatoki z tyłu miniłodzi podwodnej Austin zastanawiał się, jak filmujący wędrówkę wielorybów operator “National Geographic” zareagowałby, gdyby w kadrze pojawił mu się nagle taki obiekt. Usadowiony na zewnątrz wehikułu niczym na dodatkowym tylnym siedzeniu starego wozu sportowego widział podświetlony na niebiesko przez ekran komputera zarys głowy i ramion Joego.
– Jaka tam pogoda, kapitanie? – zatrzeszczał mu w słuchawkach telefonu podwodnego metaliczny głos Zavali.
Austin zapukał w kopułę i wskazał gestem, że wszystko w porządku.
– Stokroć lepiej jechać tu, na cycku, niż zapychać wpław – odparł.
Zavala zaśmiał się.
– Contos ucieszy się.
Kapitan “Żaboryby” promieniał z dumy, pokazując Austinowi spoczywającą na kołysce nową łódź. Eksperymentalna łódka podwodna była zdumiewająco małym i sprawnym pojazdem. Sternik siedział w suchej miniaturowej kabinie ciśnieniowej niczym kierowca wyścigowy, z nogami wsuniętymi w długi, dwu i półmetrowy kadłub. Po jej bokach znajdowały się pływaki, a z tyłu zbiorniki z powietrzem i cztery pędniki.
– A niech mnie! – Austin przeciągnął palcami po przezroczystej bańce kabiny. – Ta łódka przypomina wyglądem wielki but.
– Próbowałem wam załatwić “Czerwony Październik”, ale pływa nim Sean Connery – odparł Contos.
Austin nic na to nie odpowiedział. Nie chciał peszyć Contosa wyjaśnianiem, że wie o testach miniłódki w Kalifornii, gdzie zmontowano jej najważniejsze elementy. I że zbudowano ją na jego zlecenie dla ekipy do zadań specjalnych, a autorem projektu był Zavala. NUMA dysponowała szybszymi jednostkami, które zanurzały się głębiej, on jednak pragnął mieć pojazd przenośny, który łatwo przewieźć helikopterem i statkiem. Zaznaczył też, że musi być skromny, by nie rzucał się w oczy. Zatwierdził jego plany, ale w gotowej postaci widział go po raz pierwszy.
Zavala, świetny inżynier morski, kierował budową wielu morskich pojazdów załogowych i bezzałogowych. Wzorował się na “DeepWorkerze”, komercyjnej miniłodzi podwodnej, projektu Phila Nuytenna z Wypraw Głębokowodnych Zegrahma, firmy organizującej wycieczki podmorskie. Joe zwiększył zasięg i moc łodzi i wyposażył ją w skomplikowane funkcje badawcze. Twierdził, że za pomocą jej przyrządów można określić, z jakiej rzeki lub lodowca pochodzi dana kropla wody w oceanie.
Na cześć swojej poprzedniczki i z racji przeznaczenia łódkę nazwano “DeepSee”. Ponieważ jednak admirałowi Sandeckerowi przypominała robocze buty z cholewką, w których chodził za młodu, przylgnęła do niej nowa nazwa – “Bucior”.
Statek NUMA odpłynął z San Diego na południe, ku wodom meksykańskim, trzymając się z dala od lądu. Nieopodal Ensenady “Żaboryba” podpłynęła bliżej brzegu i niebawem, mijając po drodze kilka statków rybackich i dwa wycieczkowe, znalazła się niespełna kilometr od wejścia do zatoczki, którą Austin i Zavala obejrzeli wcześniej dokładnie z lądu. Austin przeszukał silną lornetką dzikie urwiska i przyjrzał się zapleczu wytwórni tortilli. Wszystko wyglądało jak najnormalniej. Duże tablice z obu stron laguny ostrzegały przed niebezpiecznymi podwodnymi skałami, a wejście do niej zastawione było bojami.
“Żaboryba” minęła lagunę i wpłynęła do wąskiej zatoczki. Gdy rzucano kotwicę, Zavala wsunął się do miniłodzi i po raz ostatni wszystko sprawdził. Po zamknięciu kopuły wodoszczelną kabinę napowietrzał jej własny system. Zavala ubrał się wygodnie w szorty i nową, fioletową koszulkę z tawerny Hussonga.
Austin, którego czekało zanurzenie się w wodzie, miał na sobie skafander płetwonurka i dodatkową butlę z tlenem. Wdrapawszy się na tył “Buciora”, postawił nogi w płetwach na pływakach i przypiął się pasami bezpieczeństwa. Kopułę szczelnie zamknięto. Na jego znak dźwig uniósł łódź w górę i opuścił do morza. Austin odpiął przytrzymujące liny i zasygnalizował Zavali, że może się zanurzyć. Kilka sekund potem w ławicy bąbelków zagłębili się w morzu.
Napędzane bateriami silniki ożyły z ostrym szumem i Zavala skierował swój pojazd na otwarte morze. Opłynąwszy cypel najeżony mokrymi skałami, skręcili ku wlotowi laguny. Trzymali się głębokości dziesięciu metrów i płynęli z bezpieczną szybkością pięć węzłów, korzystając z obserwacji Austina i wskazań przyrządów pokładowych. Austin trzymał głowę nisko, aby zmniejszyć opór wody. Cieszył się z tej wyprawy, zwłaszcza podobały mu się ławice barwnych ryb, pierzchających przed nimi jak konfetti gnane wiatrem.
Ich obecność świadczyła, że woda w lagunie nie zagraża żywym stworzeniom. Dobrze pamiętał, że jakieś nieznane siły uśmierciły całe stado wielkich zwierząt, wytrzymalszych i lepiej dostosowanych do morskiego środowiska niż słabowity człowiek. Wprawdzie czujniki w poszyciu łodzi automatycznie analizowały wodę wokół niej, ale zanim by się dowiedział, że warunki zagrażają życiu, mogłoby być za późno.
– Zbliżamy się do wlotu laguny. Przepłyniemy przez sam środek – poinformował Zavala. – Dużo miejsca po obu stronach. Z prawej burty lina cumownicza boi ostrzegawczej.
Austin obrócił się w prawo i dostrzegł cienką czarną linę biegnącą od powierzchni na dno.
– Widzę. Zauważyłeś coś dziwnego?
– Owszem – odparł Zavala, kiedy mijali boję. – Pod tą boją nie ma skał.
– Założę się o butelkę cuervo, że wszystkie inne ostrzeżenia też są lipne.
– Nie przyjmuję takiego zakładu. Ktoś chce odstraszyć stąd ludzi. To oczywiste. Jak ci się prowadzi tę bryczkę?
– Przeszkadza fala powrotna z laguny, ale to i tak łatwiejsze niż jazda po obwodnicy – odparł Zavala, mając na myśli autostradę, w sensie geograficznym i politycznym oddzielającą Waszyngton od reszty kraju. – Prowadzi się ją… oho!
– Co się stało?
– Sonar wykrył liczne obiekty. Całe mnóstwo. Pięćdziesiąt metrów w linii prostej.
Uśpiony dotychczasowym niezmąconym spokojem tej wyprawy, Austin wyobraził sobie czyhający na nich w zasadzce kordon podwodnych strażników.
– Nurkowie? – spytał.
– Sygnały są za słabe. Prawie żadnego ruchu.
Austin wytężył wzrok, próbując dostrzec coś poprzez niebieską wodę.
– Jaką maksymalną prędkość rozwinie “Bucior”, gdybyśmy musieli stąd wiać? – spytał przewidująco.
– Siedem węzłów. Przeznaczono go raczej do poruszania się w pionie niż w poziomie, a poza tym wiezie dodatkowo dziewięćdziesiąt parę kilo żywej wagi.
– Po powrocie zacznę się odchudzać – odparł Austin. – Płyń bardzo wolno, ale bądź gotów ruszyć z kopyta.
Niebawem w wodzie ukazało się wiele ciemnych przedmiotów, wypełniających przestrzeń pomiędzy dnem a powierzchnią laguny, tworzących jakby wielki mur.
Siatka!
– Wygląda na sieć – poinformował Austin. – Zatrzymaj się, zanim utkniemy.
“Bucior” zwolnił, zatrzymał się i zawisł w wodzie.
Austin odruchowo wtulił głowę w ramiona, bo w górze za jego plecami prześlizgnęła się opływowa sylwetka. Rekin zabawił tam tylko chwilę, ale wystarczająco długo, by Austin dostrzegł jego okrągłe białe oko i ocenił, że głodny drapieżnik ma ze dwa metry. Rekin otworzył zębatą paszczę, chwycił rzucającą się rybę i zniknął mu z oczu.
Zavala też to widział.
– W porządku, Kurt?! – zawołał.
Austin zaśmiał się.
– Tak. Spokojna głowa – odparł. – Ten bydlak nie miał ochoty na łykowatego faceta, mając pod nosem bufet z daniami rybnymi.
– Dobrze, że to mówisz, bo zaprosił na obiad kilku znajomków.
Pojawiły się następne rekiny, które po pochwyceniu zdobyczy, nie zbliżając się do łodzi podwodnej, szybko odpłynęły. Przypominało to biesiadę wyrafinowanych smakoszy, wybierających najsmaczniejsze dania a la carte. W gęstą sieć wpadły setki ryb, najprzeróżniejszych gatunków, rozmiarów i kształtów. Część z nich żyła, daremnie próbując się uwolnić i ściągając tym na siebie uwagę rekinów. Z innych pozostały tylko łby, lub szkielety.
– O tę sieć nikt nie dba – stwierdził Austin.
– Może postawiono ją dla ochrony przed takimi wścibskimi typami jak my.
– Wątpię – odparł po zastanowieniu Austin. – Sieć jest ze sztucznego włókna. Można przeciąć ją cążkami do paznokci. Brak przewodu elektrycznego, więc chyba nie ma instalacji alarmowej.
– Nie rozumiem tego.
– Zastanówmy się. Coś z tej laguny zabiło stado wielorybów. Gdyby miejscowi zobaczyli setki martwych ryb, zaczęliby zadawać pytania. Ci od tortilli nie lubią zwracać na siebie uwagi. Tak więc, żeby zapobiec wypływaniu stąd martwych ryb, założyli sieć.
– To ma sens – przyznał Zavala. – Co robimy?
– Płyniemy dalej.
Palce Zavali zatańczyły po ekranie komputera kontrolującego funkcje łodzi. Z “Buciora” wysunęły się dwa teleskopowe mechaniczne ramiona, zatrzymały się o centymetry od sieci, po czym uchwyciły ją szczypcami i rozdarły takim ruchem, jakim aktor rozsuwa kurtynę. W tej samej chwili we wszystkie strony popłynęły szczątki ryb w różnym stopniu rozkładu.
Wykonawszy zadanie, Zavala cofnął metalowe ramiona na miejsce, dodał gazu i wraz z siedzącym nadal z tyłu łodzi Austinem przez dziurę w sieci wpłynął do laguny. Dotychczasowa dziesięciometrową widzialność zmniejszyło o połowę tysiące drobin wodorostów, posiekanych po wpadnięciu do zatoki przez ostre jak brzytwa skały. Łódź zwolniła tempo do spacerowego, a Zavala poruszał się po omacku, jak niewidomy z białą laską. Wielką konstrukcję, nad którą się znaleźli, zobaczyli w ostatniej chwili. “Bucior” ponownie się zatrzymał.
– Co to jest? – spytał Zavala.
Przesączające się przez powierzchnię wody przyćmione światło oświetlało ogromną budowlę. Austin oceniał, że ma ona ze sto metrów szerokości i około dziesięciu wysokości. Jej zwężone końce przypominały duże metalowe soczewki, a wspierała się na czterech grubych metalowych nogach, umocowanych w kesonach, zagłębionych w morskim dnie.
– Wygląda jak zatopione UFO – rzekł zdziwiony Austin. – Tak czy owak przyjrzyjmy się temu bliżej.
Instruowany przez niego Zavala skierował łódź wzdłuż krawędzi budowli, najdalej, jak się dało, po czym cofnął się i opłynął ją z drugiej strony. Stanowiła idealne koło.
– Coś takiego! – zawołał. – Termometry wskazują podwyższoną temperaturę wody!
– Czuję to przez kombinezon. Ktoś podkręcił termę.
– Według przyrządów, ciepło idzie od tych słupów. A więc służą nie tylko za wsporniki, są również przewodami. Na razie nie ma niebezpieczeństwa!
– Zatrzymaj swój wehikuł, a ja zbadam to z bliska.
Miniłódź opadła lekko na dno i spoczęła na pływakach. Austin rozpiął uprząż i rozstając się z Zavalą polecił mu, by za kwadrans włączył stroboskopowe światło pozycyjne.
Podpłynął do dysku, a po chwili znalazł się nad nim. Z wyjątkiem okrągłego świetlika resztę dziwnej konstrukcji wykonano z metalu pomalowanego na zgaszony, zielony kolor, trudno dostrzegalny z powierzchni morza. Austin przez świetlik ostrożnie zajrzał do środka.
W dole dostrzegł sieć rur i maszyn. W wielkim dobrze oświetlonym pomieszczeniu kręciło się wielu ludzi w białych fartuchach. Nie znajdował odpowiedzi na pytanie, do czego służy ta aparatura i dlaczego spuszcza się z niej gorącą wodę. Odpiął od pasa wodoszczelną kamerę wideo i sfilmował scenę w dole. Zadowolony z siebie, postanowił nakręcić plan ogólny. Wzniósł się ponad dysk i wtedy kątem oka dostrzegł ruch.
Od lśniącej powierzchni wody zaczęła zjeżdżać w dół jajowata winda, którą opisał mu Zavala. Zsunęła się po szynie i zniknęła w okrągłym luku w dachu podwodnej konstrukcji tuż przy skalnej ścianie. Austin powrócił do filmowania, lecz zaraz przerwał mu to Joe.
– Szybko wracaj! Temperatura wody gwałtownie rośnie! – ostrzegł go wyraźnie naglącym tonem. – Ruszaj!
Austin zaczął młócić nogami wodę, starając się płynąć jak najszybciej. Robiło się gorąco. Pocąc się w kombinezonie, Austin poprzysiągł sobie, że już nigdy w życiu nie ugotuje langusty.
– Prędzej! – ponaglił go Zavala.
W wodnym mroku rozbłysła srebrna latarnia “Buciora”. Austin sięgnął do stroboskopowej latarki przy kamizelce wypornościowej i włączył ją. “Bucior” ruszył mu na spotkanie. Zrobiło się jeszcze goręcej. Austin chwycił się płynącej łodzi, wgramolił na jej tył i zapiął sprzączkę uprzęży. “Bucior” natychmiast zawrócił i przy akompaniamencie jazgoczących, pracujących na najwyższych obrotach silników skierował się do wylotu laguny.
– Coś jest nie tak, Kurt! – ostrzegł Zavala. – Tam w środku włączył się alarm.
Chwilę potem Austin usłyszał głośny, huk. Obejrzał się i zobaczył, że podwodna budowla wybuchła, zamieniając się w kulę ognia. W tym piekle w jednej chwili spłonęły wszystkie żywe istoty, które były w środku. Rurami w górę wystrzelił przegrzany gaz i wpadł do wytwórni tortilli, na szczęście pustej, bo była niedziela. “Bucior” miał mniej szczęścia. Pochwycony przez falę uderzeniową, wywinął kozła.
Wczepiony w niego kurczowo Austin miał wrażenie, że kopnął go olbrzymi niewidzialny muł. Paski uprzęży puściły i poleciał do przodu, rozpaczliwie młócąc rękami i nogami w gmatwaninie przewodów powietrza. Gdyby nie rozciągnięta w poprzek ujścia laguny siatka, to koziołkując w nieskończoność doleciałby pewnie na środek Pacyfiku. Uderzył w nią, na szczęście stopami, bo gdyby rąbnął głową, złamałby kark. Sieć ugięła się, zadziałała niczym sprężyna, i wystrzelił jak kamień z procy.
Prosto pod nadpływającą miniłódź.
Jej kopuła była rozwalona, a kabina pusta. Widząc, że pędzi na niego “Bucior”, Austin przyciągnął kolana do piersi i mocno ścisnął je rękami. Już myślał, że skończy jak owad rozgnieciony na przedniej szybie samochodu, gdy wtem łódź lekko podskoczyła i przeszła tuż nad nim. Pływak boleśnie otarł mu się o ramię, a potem uderzyły w niego wtórne fale wywołane szeregiem mniejszych eksplozji, które skierowały go w ślad za łodzią. Tym razem nic go nie mogło zatrzymać, bo “Bucior” przebił się przez sieć.
Austin instynktownie pochwycił przewód, zacisnął zęby na ustniku i wciągnął potężny łyk powietrza. Aparat tlenowy działał. Szkło maski było popękane, bo przewody tlenowe uderzyły w nią z wielką siłą. Dobrze, że nie bezpośrednio w twarz. Zdarł z głowy bezużyteczną maskę.
Należało jak najszybciej wypłynąć na powierzchnię, ale nie mógł zostawić Zavali. Obrócił się wokół własnej osi. Bez maski widział niewyraźnie, lecz po chwili dojrzał majaczącą fioletową plamę i popłynął ku niej. Zavala unosił się metr od dna. Z jego ust wydobywały się bąbelki.
Austin przysunął do twarzy Joego przewód z tlenem. Nie mając pewności, czy wetknął mu go w usta, bo gonił resztkami sil, a mózg zalewała mu czarna fala, sięgnął w dół, odpiął pas obciążający i szarpnął zawór kamizelki wypornościowej. Miał wrażenie, że znów coś wybuchło. A potem stracił przytomność.