33

Na sali konferencyjnej NUMA na dziewiątym piętrze nastrój był ponury jak na pogrzebie. Po hiobowych wieściach ze szpitala Sandecker nie spodziewał się, że w tym nadzwyczajnym zebraniu weźmie udział Paul Trout. Paul wyglądał jak z krzyża zdjęty, ale admirał wiedział, że nic nie odwiodłoby go od udziału w poszukiwaniu Gamay i Franceski.

Uśmiechnął się więc tylko do niego, by dodać mu otuchy i przyjrzał się zebranym. Paul siedział między Austinem i Zavalą, pilnującymi, żeby nie spadł z krzesła. Czwartą osobą przy stole był szczupły, wąski w ramionach Rudi Gunn, jego zastępca, dyrektor operacji specjalnych NUMA, który w okularach w grubej rogowej oprawie wyglądał jak profesor.

Sandecker sprawdził godzinę.

– A gdzie Yaeger? – spytał z lekkim zniecierpliwieniem.

Wprawdzie Hiram dzięki swej niezwykłej wiedzy komputerowej, był tu na specjalnych prawach, ale nawet prezydent Stanów Zjednoczonych nie ośmieliłby się spóźnić na spotkanie z admirałem. Zwłaszcza na tak ważne.

– Przyjdzie za chwilę – odparł Austin. – Poprosiłem go o sprawdzenie czegoś, co ma związek z naszą dyskusją.

W jego głowie trzepotała jak motyl pewna myśl. Po powrocie z Alaski pozwolił sobie na kilka godzin snu. Odpoczynek odświeżył mu umysł. Gdy jechał tu z Wirginii, owa niejasna myśl nagle mu się skrystalizowała i chwilę później zadzwonił z komórki do Yaegera. Geniusz komputerowy jechał właśnie z Marylandu, gdzie mieszkał z żoną artystką i dwiema kilkunastoletnimi córkami. Austin przedstawił mu swój pomysł, poprosił, by się nim zajął, i obiecał, że usprawiedliwi go na zebraniu przed admirałem.

Sandecker z miejsca przystąpił do rzeczy.

– Stoimy przed niewiadomym, panowie – oznajmił. – Nieznani sprawcy porwali dwie osoby, a jedną ranili. Możesz zapoznać nas z sytuacją, Kurt?

Austin skinął głową.

– Miejscowa policja bada wszelkie tropy – powiedział. – Furgon miejskich służb porzucono w pobliżu Obelisku Waszyngtona. Wóz ten został skradziony kilka godzin wcześniej. Nie znaleziono żadnych odcisków palców. Wszystkie lotniska i dworce kolejowe poddano obserwacji. Paul pomógł FBI sporządzić portret pamięciowy herszta tej szajki, a Interpol rozesłał go.

– To nic nie da – rzekł Sandecker. – Mamy do czynienia z zawodowcami. Sami musimy odszukać Gamay i doktor Cabral. Jak wiecie, Rudi miał robotę za granicą. Starałem się go informować na bieżąco, ale nie zawadziłoby, gdybyś szybko w chronologicznym skrócie przedstawił sytuację.

Austin był na to przygotowany.

– Wszystko zaczęło się dziesięć lat temu od nieudanego porwania Franceski Cabral – zaczął. – Kiedy jej samolot rozbił się w wenezuelskiej dżungli, uznano, że zginęła. A teraz przechodzę do współczesności. Dziesięć lat później w pobliżu San Diego ja i Joe wpadliśmy – dosłownie – na stado martwych wielorybów. Zginęły po zetknięciu się z gorącą wodą, którą wypuściło do morza podwodne laboratorium przy brzegu Baja California w Meksyku. Kiedy badaliśmy ów przypadek, laboratorium wyleciało w powietrze. Przeprowadziłem rozmowę z meksykańskim gangsterem, który służył za parawan prawdziwemu właścicielowi tego przedsięwzięcia, kalifornijskiej firmie konsultingowej Mulholland Group. Prawnik gangstera przyznał, że Mulholland wchodzi w skład międzynarodowej korporacji Gokstad. Wkrótce po rozmowie z nami gangster i jego prawnik zostali zamordowani.

– W sposób bardzo widowiskowy – podkreślił Sandecker.

– Tak jest. Nie zastrzelono ich z przejeżdżającego samochodu. Te morderstwa starannie zaplanowano, a zabójcy użyli nowoczesnej broni.

– To znaczy, że są dobrze zorganizowani i dysponują znacznymi środkami – orzekł Gunn, który jako były dyrektor NUMA do spraw logistyki świetnie orientował się w trudnościach towarzyszących zorganizowaniu każdej akcji.

– Doszliśmy do identycznego wniosku – odparł Austin. – Taką organizację i środki może zapewnić tylko wielka korporacja, która ma w tym interes.

– Gokstad?

Austin skinął głową.

– Ta nazwa z niczym mi się nie kojarzy – wyznał Gunn.

– Jedyny trop to godło tej firmy. Przedstawia ono okręt wikingów, który odkryto w wieku dziewiętnastym w norweskim Gokstad. Poprosiłem Hirama o wyszukanie wszystkiego, co wiadomo na ten temat. Wiele tego nie ma. Kłopoty ze znalezieniem informacji miała nawet Max. W każdym razie jest to potężna korporacja z holdingami na całym świecie. Na jej czele stoi Brunhilda Sigurd.

– Kobieta! – zdziwił się Gunn. – Ciekawe imię. Brunhilda była walkirią, jedną ze skandynawskich dziewic, które odprowadzały poległych bohaterów do Walhalli. Sigurd – Zygfryd – był jej kochankiem. Chyba nie sądzicie, że to jej prawdziwe imię i nazwisko?

– Niewiele o niej wiemy.

– Zdaję sobie sprawę, że megakorporacje są bezwzględne w interesach. – Gunn potrząsnął głową. – Ale tu mamy do czynienia z metodami gangsterskimi.

– Na to wygląda – przyznał Austin. – Joe – zwrócił się do Zavali – zapoznaj Rudiego ze swoimi odkryciami.

– O Gokstad dowiedziałem się od Kurta przez telefon, kiedy byłem w Kalifornii – rzekł Zavala. – Spotkałem się tam z reporterem z “Los Angeles Times”, który dużo wiedział o tej korporacji, bo wraz z grupą dziennikarzy badał jej działalność. Powiedział mi, że właśnie przygotowują cykl artykułów na temat tych, jak ich nazwał, wodnych piratów. Mieli w nich ujawnić, w jaki sposób Gokstad monopolizuje światowe zasoby słodkiej wody.

– Wierzyć mi się nie chce, żeby jedna firma była w stanie przejąć kontrolę nad całą słodką wodą na świecie – oświadczył Gunn.

– Ja też zareagowałem na to bardzo sceptycznie – odparł Zavala. – Jednak w rewelacjach tego reportera nie ma wielkiej przesady. Należącym do Gokstad spółkom legalnie zezwolono sprywatyzować rzekę Kolorado. Na całym kontynencie słodka woda przechodzi z rąk państwa w ręce prywatne. Gokstad siłą pozbyła się rywali. Ten dziennikarz twierdzi, że w ciągu kilku ostatnich lat zginęli bądź przepadli bez śladu wszyscy ci, którzy konkurowali na świecie z Gokstad albo byli przeciwni przejmowaniu przez nią firm.

Gunn gwizdnął cicho.

– Ta historia z pewnością narobi hałasu – przyznał.

– Nie tak prędko. Gazeta nagle zrezygnowała z artykułów o Gokstad. Troje pracujących nad nimi dziennikarzy zniknęło, a mój znajomy ukrył się.

– Jesteś pewien, że to nie pomyłka? – spytał zaniepokojony Gunn.

Zavala wolno pokręcił głową. W sali zaległa cisza.

– Jest w tym jakaś prawidłowość – powiedział Gunn. – Niech pomyślę.

Jego nieszczególny wygląd mylił. Akademię Marynarki Wojennej nie przypadkiem ukończył jako najlepszy absolwent na roku. Był prawdziwym geniuszem o niezwykłych zdolnościach analitycznych.

– Coś się zmieniło – odezwał się znienacka.

– Co masz na myśli, Rudi? – spytał Sandecker.

– Metody, tryb działania. Przyjmijmy, że nasza zasadnicza przesłanka jest słuszna i że za tymi wszystkimi morderstwami stoi Gokstad. Joe twierdzi, że działali skrycie. Ludzie po prostu znikali albo ginęli w rzekomych wypadkach. Wraz z morderstwami tego Meksykanina i sprzedajnego prawnika to się zmieniło. Admirał nazwał je, “widowiskowymi”.

Austin zaśmiał się.

– W porównaniu z atakiem na Alasce były to pieszczoty – powiedział. – Musieliśmy tam we dwóch stawić czoło regularnemu szturmowi.

– W ataku na mój dom też nie przebierano w środkach – wtrącił Paul.

– Chyba wiem, do czego zmierzasz, Rudi – rzekł Sandecker. – Paul, jak szybko rozeszła się wieść, że doktor Cabral żyje?

– Prawie natychmiast. Doktor Ramirez zadzwonił do Caracas z helikoptera, który nas uratował. Wenezuelski rząd nie zwlekał z ogłoszeniem tej wiadomości. Podejrzewam, że CNN zdążyła roztrąbić o tym na cały świat, zanim opuściliśmy dżunglę.

– Wkrótce potem wypadki nabrały tempa – stwierdził Sandecker. – Dla mnie sytuacja jest jasna. Iskrą zapłonową stała się wiadomość, że Francesa Cabral żyje. Jej zmartwychwstanie oznaczało, że proces odsalania wody znów jest realny. Potrzebna była tylko substancja, która go umożliwi. Doktor Cabral nie zrezygnowała z zamiaru udostępnienia swojego odkrycia światu. Przeciwni temu ludzie po prostu wznowili plany zarzucone przed dziesięciu laty.

– I tym razem udało im się – dodał Austin.

– Dobrze, to wyjaśnia porwanie Franceski. Ale czemu porwali Gamay? – spytał Paul.

– Oni nie działają na chybił trafił – odparł Austin. – Dlatego myślę, że Gamay miała szczęście. Gdyby nie była im potrzebna, to by ją zabili. Czy przypominasz sobie coś więcej w związku z porwaniem?

– Ich przywódca, facet w czarnej skórze, mówił z nieznanym mi obcym akcentem. Jego kompani mieli jeszcze silniejszy akcent.

Zagłębiony w fotelu Sandecker nagle się wyprostował.

– Te bandziory to płotki – oznajmił. – Musimy uderzyć w sam wierzchołek. Znaleźć tę babę z wagnerowskim imieniem, która rządzi Gokstad.

– Jest nieuchwytna. Nie wiemy nawet, gdzie mieszka – powiedział Austin.

– Ona i Gokstad stanowią klucz – oświadczył Sandecker. – Czy wiadomo, gdzie jest ich siedziba?

– Mają biura w Nowym Jorku, Waszyngtonie i na Wybrzeżu Zachodnim. A poza tym na pewno w Azji i Europie.

– Są jak hydra.

– Nawet gdybyśmy wiedzieli, gdzie jest ich centrala, niewiele by nam to dało. Z pozoru Gokstad jest legalnym przedsięwzięciem. Zaprzeczą wszelkim naszym oskarżeniom.

Do sali wsunął się dyskretnie Hiram Yaeger i usiadł na krześle.

– Przepraszam – powiedział. – Musiałem skopiować na to zebranie trochę materiałów.

Widząc jego wyczekujące spojrzenie, Austin przejął inicjatywę.

– Przyszło mi na myśl coś, co Hiram pokazał mi wcześniej – hologram statku wikingów – wyjaśnił. – Tego samego, który jest znakiem firmowym Gokstad. Doszedłem do wniosku, że takie wyeksponowanie go coś znaczy. Dlatego poprosiłem Hirama, żeby zajął się Gokstad, zajrzał pod podszewkę skąpych biznesowych informacji, które znalazła Max.

Yaeger skinął głową.

– Zgodnie z sugestią Kurta zleciłem Max przejrzenie historycznych materiałów, związanych z tym tematem. A składają się nań, jak z pewnością wiecie, tony materiałów. Kurt podsunął mi, by poszukać związków z Kalifornią, być może z Mulholland Group. Max wyłowiła ciekawy artykuł gazetowy. O norweskim projektancie antycznych statków, który przyjechał do Kalifornii, żeby zbudować dla bogatego klienta kopię okrętu z Gokstad.

– Kim był ten klient? – spytał Austin.

– W artykule nie podano jego nazwiska. Ale z dotarciem do norweskiego projektanta nie było kłopotu. Kilka minut temu zadzwoniłem do niego i spytałem o to zlecenie. Wprawdzie zobowiązano go do dyskrecji, ale ponieważ upłynęło wiele lat, bez skrupułów wyjawił, że zbudował tę kopię dla dużej kobiety mieszkającej w dużym domu.

– Dużej kobiety?

– To znaczy wysokiej. Olbrzymki.

– Jak ze staroskandynawskiej sagi? A co z tym domem?

– Twierdzi, że przypomina nowoczesną sadybę wikingów, a stoi nad brzegiem dużego jeziora w Kalifornii, otoczonego górami.

– Tahoe?

– Tak właśnie pomyślałem.

– Duży dom w stylu wikingów nad jeziorem Tahoe? Łatwo będzie go znaleźć.

– Już to zrobiłem. Max ma łączność z prywatnym satelitą. – Yaeger rozdał zebranym odbitki zdjęć satelitarnych. – Wokół tego jeziora są wspaniałe budowle – domy mieszkalne, kąpieliska i hotele. Ale ten się wyróżnia.

Pierwsze zdjęcie przedstawiało niebieskie wody jeziora Tahoe, które z wielkiej wysokości wyglądało jak sadzawka. Na drugim kamera najechała na kropkę na jego brzegu, tak powiększając szczegóły, że pokazała rozłożysty budynek i lądowisko helikopterów w jego sąsiedztwie.

– Czy ta chata ma właściciela? – spytał Austin.

– Wszedłem do bazy danych miejscowego urzędu podatkowego – odparł z uśmiechem Yaeger. – Dom należy do firmy handlu nieruchomościami.

– Niewiele nam to daje.

– Co w takim razie powiecie na to, że firma ta wchodzi w skład korporacji Gokstad?

Sandecker podniósł wzrok znad zdjęć. Cały czas starał się nad sobą panować, lecz był wściekły, że porwano jego ulubioną pracowniczkę, a drugiego cenionego pracownika raniono. W dodatku uprowadzono śliczną doktor Cabral po tym wszystkim, co przeszła. Ponownie pozbawiono świat wynalazku, który mógł ocalić wiele istnień.

– Dziękuję, Hiramie – powiedział i zimnymi, władczymi niebieskimi oczami powiódł po siedzących przy stole. – A więc, panowie – oznajmił głosem ostrym jak brzytwa – wiemy, co należy zrobić.

Загрузка...