Paul Trout z zabandażowanymi klatką piersiową i twarzą leżał w szpitalnym łóżku, raz po raz czyniąc sobie wyrzuty za brak czujności. Instynkt samozachowawczy działał sprawnie, kiedy musieli z Gamay unikać strzał łowców głów, ale powrót do tak zwanego cywilizowanego świata znacznie go przytłumił. Nie zdawali sobie sprawy, że z furgonu przed ich domem w Georgetown są śledzeni przez ludzi znacznie dzikszych od tych, których napotkali w dżungli.
Wymalowany na drzwiach samochodu wciąż jeszcze lepki napis głosił, iż wóz jest własnością departamentu robót publicznych Dystryktu Kolumbia. W środku krył się najnowocześniejszy sprzęt z dziedziny łączności i inwigilacji elektronicznej. Przy monitorach i głośnikach, przekazujących obrazy i dźwięki spoza ceglanych ścian domu, siedzieli bracia Kradzikowie. Czekanie i obserwowanie przychodziło im z trudem. W Bośni stosowali znacznie prostsze metody. Po wybraniu celu ataku w asyście dwóch ciężarówek bojówkarzy zajeżdżali w środku nocy pod upatrzony dom, rozbijali drzwi i wyciągali z łóżek jego przerażonych mieszkańców. Mężczyzn zabierano i zabijano, kobiety gwałcono, a dopiero potem mordowano, dom plądrowano.
Dostanie się do domu Troutów nie było takie łatwe. Wprawdzie stał on w bocznej ulicy, ale nie brakowało na niej przechodniów i samochodów. Po powrocie Troutów z Wenezueli zrobił się tu większy ruch niż zazwyczaj. Odkrycie przez dwójkę naukowców NUMA białej bogini i ich dramatyczna ucieczka z rąk krwiożerczych dzikusów stanowiły temat jak z filmu przygodowego. Po ogłoszeniu tej wiadomości przez CNN, Paula i Gamay wytropili dziennikarze. Ich dom obiegli przedsiębiorczy reporterzy i fotografowie z “Washington Post”, “New York Times”, ogólnokrajowych sieci telewizyjnych i popularnych piśmideł.
Paul i Gamay na zmianę grzecznie odpowiadali, że muszą odpocząć i że na wszystkie pytania odpowiedzą jutro na konferencji prasowej w centrali NUMA. Po informacje odsyłali do działu prasowego agencji. Fotografowie zrobili zdjęcia ich domu, a sprawozdawcy telewizyjni przekazali relacje, stojąc na jego tle. Wreszcie zainteresowanie Troutami ustało, a dziennikarze, żyjący z sensacji, sięgnęli do innych, mniej rzetelnych źródeł informacji.
Paul sporządzał w swoim gabinecie na piętrze raport dla NUMA o przygodach w Wenezueli, a Francesca i Gamay dyskutowały w pracowni na parterze, jak najszybciej wznowić projekt odsalania wody. Gdy Francesca oznajmiła Troutom, że odkłada powrót do Sao Paulo, zaofiarowali jej schronienie przed hordami dziennikarzy. Na dźwięk dzwonka do drzwi Gamay ciężko westchnęła, bo tym razem to ona musiała stawić czoło wezwaniu czwartej władzy. Najbardziej natarczywe były ekipy telewizyjne. Również tym razem, jak się tego spodziewała, w progu powitali ją reporter z notatnikiem w ręku i kamerzysta ze steadicamem na ramieniu. Trzeci członek ekipy trzymał reflektor i metalową walizkę.
Chciała wysłać ich do wszystkich diabłów, ale zmusiła się do uśmiechu.
– Widzę, że nie dotarła do panów wiadomość o jutrzejszej porannej konferencji prasowej – powiedziała.
– Przepraszam, ale nikt nas nie powiadomił – odparł reporter.
Pomyślała, że to dziwne. Ludzie odpowiedzialni w NUMA za kontakty z prasą dobrze znali środowisko dziennikarskie, a reporterzy wdzięczni im byli za dostarczanie fascynujących historii. Poza tym ten niski, przysadzisty dziennikarz w źle dopasowanym ubraniu i z włosami obciętymi tuż przy skórze w niczym nie przypominał wymuskanych przystojniaków, czytających wiadomości. Co prawda się uśmiechał, ale gębę miał dziką, zbójecką. I, od kiedy to stacje telewizyjne zatrudniały spikerów mówiących z tak silnym obcym akcentem? Spojrzała ponad jego ramieniem, spodziewając się, że zobaczy wóz telewizyjny z antenami na dachu, ale stał tam jedynie furgon przedsiębiorstwa robót miejskich.
– Przykro mi – powiedziała i zaczęła zamykać drzwi.
Mężczyzna natychmiast przestał się uśmiechać i wsadził w nie nogę. Gamay szybko otrząsnęła się z przestrachu i całym ciałem naparła na nie z taką siłą, że skrzywił się z bólu. Chciała dłonią odepchnąć twarz intruza, ale jego dwaj kompani doskoczyli i uderzyli w drzwi barkami tak mocno, że osunęła się na kolana. Natychmiast wstała, jednak było już za późno na ucieczkę i walkę. Rzekomy reporter mierzył jej w twarz z pistoletu. Kamerzysta odłożył sprzęt, podszedł do niej i ścisnął jej szyję tak, że ledwo mogła oddychać. W dodatku z taką siłą uderzył nią o ścianę, że dziewiętnastowieczne lustro spadło na podłogę i rozbiło się.
Tego już było za wiele. Lustro kosztowało kilka tysięcy dolarów i polowała na nie wiele tygodni. Zapominając o strachu, walnęła mężczyznę kolanem w krocze. Na chwilę rozluźnił dłonie na jej szyi, lecz zaraz potem z morderczym błyskiem w oku znowu je zacisnął. Zebrała wszystkie siły, lecz w tym momencie na okrzyk fałszywego reportera napastnik odstąpił od niej i w charakterystyczny sposób przesunął palcem po gardle. Spojrzała na niego nienawistnie, bo nic więcej nie mogła zrobić. Ten gest nie pozostawiał żadnych wątpliwości. Zbir bez wahania poderżnąłby jej gardło.
Wyczucie jej nie myliło. Choć Kradzikowie woleli działać we dwójkę, czasem jednak korzystali z pomocy ziomków. Kiedy Brunhilda Sigurd umożliwiła im wyjazd z Bośni, wymogli na niej, by wydostała też z Bałkanów ich dziesięciu najbardziej oddanych i bezwzględnych ludzi. Nazwali swoją grupę Parszywą Dwunastką. Jednak w porównaniu z nimi główne postacie z amerykańskiego filmu pod takim samym tytułem były niewiniątkami. Bośniacka dwunastka zabiła, okaleczyła, zadręczyła i zgwałciła setki niewinnych ofiar. Choć byli rozsiani po całym świecie, każdemu z nich w każdej chwili można było zlecić zabicie kogoś lub w ciągu kilku godzin zgromadzić ich do udziału w większej akcji. Do zadań wykonywanych dla Gokstad podchodzili z bezgranicznym zapałem.
Słysząc brzęk rozbitego lustra, Francesca wyszła z pracowni do przedpokoju, ale nim zdążyła zareagować, na rozkaz mężczyzny w garniturze została pochwycona i pchnięta na ścianę tuż przy Gamay. Drugi zbir wyjął z metalowej walizki dwa czeskie pistolety maszynowe, skorpiony. Fałszywy reporter otworzył drzwi wejściowe i po chwili do domu wkroczył jeszcze jeden oprych. Gamay pomyślała, że wygląda jak wyrośnięty troll. Choć było ciepło, nosił długą czarną skórzaną kurtkę, takiego samego koloru golf i spodnie, a na głowie miał czarną czapkę w wojskowym stylu.
Zapoznawszy się z sytuacją, powiedział kompanom coś, co ich ucieszyło, bo zareagowali chytrymi, pożądliwymi uśmiechami. Gamay, która pracowała w niejednym kraju, domyśliła się, że rozmawiają po serbskochorwacku. Na rozkaz przybysza jeden z jego kamratów z czeskim pistoletem maszynowym pod pachą skierował się korytarzem w głąb domu, po drodze zaglądając ostrożnie do mijanych pomieszczeń. Inny wszedł po schodach prowadzących z parteru na piętro.
Zbir w skórze podszedł do lustra i przyjrzał się rozbitemu szkłu.
– Siedem lat nieszczęść – powiedział do Gamay z zimnym uśmiechem.
– Kim pan jest? – spytała.
Zignorował jej pytanie.
– Gdzie mąż?
Zgodnie z prawdą odparła, że nie wie. A wówczas skinął głową tak, jakby wiedział coś, o czym ona nie miała pojęcia, i obrócił ją twarzą do ściany. Spodziewała się uderzenia w głowę albo kuli w plecy. Zamiast tego poczuła ostre ukłucie wprawą rękę. Igła! Dranie!!! Zrobili jej zastrzyk. Zerknęła i zdążyła zobaczyć, że igła strzykawki zagłębia się w skórę Franceski. Próbowała przyjść jej z pomocą, ale zdrętwiała jej ręka, a po kilku sekundach drętwota objęła całe ciało. Korytarz zawirował i osunęła się w przepaść.
Paul usłyszał brzęk tłukącego się lustra i ze szczytu schodów zobaczył, że jakiś mężczyzna dusi Gamay. Już miał zbiec w dół, gdy do domu weszła kreatura w skórzanej kurtce. Wrócił więc do pracowni i spróbował wezwać pomoc. W słuchawce telefonu panowała cisza. Pewnie przecięli kable. Wąskimi tylnymi schodami po cichu zszedł do kuchni. Rewolwer trzymał w pracowni, ale jedyna droga do niej wiodła przez korytarz. Kiedy zobaczył, że dwóch uzbrojonych mężczyzn rozdzieliło się – jeden ruszył po schodach, a drugi w jego stronę – cofnął się do kuchni.
Rozejrzał się za bronią. Miał tu do dyspozycji tylko noże, z którymi nic nie wskórałby przeciwko pistoletowi maszynowemu. Nawet gdyby zaskoczył przeciwnika hałas ściągnąłby pozostałych, którzy z pewnością by go zabili. Należało wymyślić coś innego. Podczas ostatniego remontu domu modernizacja kuchni pochłonęła ich roczne zarobki. Zainstalowali nowe dębowe szafki i restauracyjny piec. Ale największą inwestycją była chłodnia, tak wysoka, że Paul wchodził do niej nie schylając się.
Nie mając wyboru, wśliznął się tam, nie domykając ciężkich drzwi. Wykręcił żarówkę, umieścił ją tuż za progiem i przywarł do ściany we wnęce obok nich. Zdążył! Przez matową szybę zobaczył mężczyznę, który z pistoletem gotowym do strzału wszedł do kuchni. Intruz zatrzymał się, rozejrzał i dostrzegł uchylone drzwi chłodni. Zbliżył się ostrożnie, pchnął je łokciem i zajrzał do środka. Potrącona obcasem buta żarówka z hałasem poturlała się po drewnianej podłodze. Lufa pistoletu zatoczyła krąg. Kiedy oprych chciał już nacisnąć spust, nogi ugięły się pod nim i runął na podłogę, mając wrażenie, że na głowę zwalił mu się sufit.
Trout odłożył wędzoną zamrożoną szynkę, której użył jako maczugi. Chwycił pistolet napastnika i wszedł do kuchni. Najpierw sprawdził schody prowadzące na piętro. Postanowił, że z tym na górze rozprawi się, gdy uwolni Gamay i Franceskę. Ostrożnie wśliznął się do przedpokoju. Broń dawała mu pewną przewagę, ale musiał uważać, żeby nie postrzelić kobiet.
Gdy zobaczył, że mężczyźni pochylają się nad leżącą na ziemi Franceską i jego żoną, zapominając o ostrożności ruszył naprzód.
Nagle poczuł na żebrach zimną stal noża. Kiedy próbował obrócić się twarzą do napastnika, nogi zmiękły mu raptem, jakby były z waty, i zwalił się na podłogę, rozbijając sobie twarz i łamiąc nos.
Czuwający przy tylnych drzwiach, by uniemożliwić domownikom ucieczkę, Melo Kradzik zauważył Trouta, gdy wychodził on z chłodni. Teraz, widząc Paula w kałuży krwi, przestąpił przez niego, podszedł do brata i klepnął go w plecy.
– Dobrze, że pomyślałeś o drzwiach od podwórza, bracie – pochwalił go.
– Na to wygląda – odparł jego bliźniak, patrząc na leżącego. – Co z nim zrobimy?
– Niech się wykrwawi na śmierć.
– Dobra. Kobiety załadujemy na tyłach domu, nikt nie zauważy.
Melo wezwał kompana na piętrze, żeby zszedł na dół. Zanieśli nieprzytomne kobiety do terenowego mercedesa, upchnęli je z tyłu i odjechali. Chwilę później zniknął również furgon departamentu robót publicznych. Kiedy początkowy szok spowodowany raną od noża zamienił się w ból, Paul na krótko odzyskał świadomość. Resztkami sił doczołgał się do pracowni, gdzie miał telefon komórkowy, i wystukał numer 911. Ocknął się na moment w szpitalnym łóżku.
Kiedy znowu się obudził, stwierdził, że nie jest sam. Przez szpary w sklejonych powiekach zobaczył, że przy jego łóżku stoją dwie osoby. Uśmiechnął się słabo.
– Gdzieście byli tak długo? – spytał.
– Wróciliśmy jak najszybciej, okazją, dwoma myśliwcami z Elendorfu – odparł Austin. – Jak się czujesz?
– Prawa strona ciała ma się znośnie, ale lewa tak, jakby ją popieszczono rozpalonymi szczypcami. I z nosem też nie jest najlepiej.
– Nóż o włos ominął płuco – powiedział Austin. – Na zrośnięcie się mięśnia trzeba trochę czasu. Dobrze, że nie jesteś mańkutem.
– Tak właśnie pomyślałem. Są jakieś wieści o Gamay i Francesce? – spytał z obawą Paul.
– Żyją, ale porwały ich te zbiry.
– Policja sprawdziła porty lotnicze, dworce kolejowe i autobusowe – odparł Zavala. – Teraz zaczniemy szukać my.
W cierpiących niebieskich oczach Paula pojawiła się nagła determinacja. Zwiesił z łóżka nogi i oświadczył:
– Jadę z wami.
Od bolesnego wysiłku zakręciło mu się w głowie. Czując mdłości, na chwilę znieruchomiał. Odłączył kroplówkę.
– Musicie mnie stąd zabrać – powiedział. – Potraficie chyba jakoś urobić siostrę oddziałową.
Austin znał Paula na tyle, by wiedzieć, że za nic nie zostanie on w szpitalu. Spojrzał na Zavalę, ale uśmiech na jego twarzy utwierdził go w przekonaniu, że Joe mu nie pomoże. Wzruszył ramionami.
– Zobaczę, co da się zrobić. A ty tymczasem skombinuj naszemu przyjacielowi wdzianko stosowniejsze od tej szpitalnej piżamy – powiedział do Zavali, odwrócił się na pięcie i poszedł do pokoju pielęgniarek.