35

Unoszący się wysoko w górze nad kobaltowymi wodami jeziora Tahoe mężczyzna wisiał pod czerwono-białą paralotnią, wydętą jak czasza spadochronu. Przytwierdzony był liną do pędzącej sześćdziesiąt metrów pod nim motorówki z wyciągarką.

Lotniarz włączył radio, które trzymał w ręku.

– Jeszcze jedno kółko, Joe – powiedział.

Kierujący łodzią Zavala pomachał Austinowi ręką, potwierdzając, że usłyszał jego instrukcję. Wprowadził motorówkę w szeroki zakręt, by powrócić wzdłuż brzegu jeziora po jego kalifornijskiej stronie.

Manewr ten otworzył przed Austinem widok na panoramę wód. Jezioro Tahoe rozpościera się na granicy stanów Kalifornia i Nevada w górach Sierra Nevada, trzydzieści siedem kilometrów na południowy zachód od Reno. Otoczone pierścieniem dzikich gór, w zimie pokrytych śniegiem, jest największym wysokogórskim jeziorem w Stanach Zjednoczonych. Leży na wysokości tysiąca siedmiuset metrów w niecce utworzonej przez ruchy tektoniczne, ma pięćset metrów głębokości, trzydzieści siedem kilometrów długości i około dziewiętnastu kilometrów szerokości. Dwie trzecie jego trzystudwudziestokilometrowej powierzchni znajduje się w Kalifornii. Na pomocy wpada do niego rzeka Truckee. Na południu zaś – do sejfów mieszczących się na granicy dwóch stanów kasyn, w których gra się o wysokie stawki – wpływa rzeka pieniędzy. Pierwszym białym odkrywcą tego akwenu był John C. Fremont, podróżnik i kartograf. Dla mówiących po angielsku nazwa, jaką nadali jezioru Indianie z plemienia Washoe, Da-ow, “dużo wody”, brzmiała jak Tahoe i w tej formie się przyjęła.

Zataczając szeroki łuk na paralotni, Austin skupił uwagę na konkretnym odcinku brzegu z ciemnym lasem. Zamiast utrwalać ów widok w niedoskonałej pamięci, wolałby użyć do tego kamery wideo lub aparatu fotograficznego, ale z Gokstad z pewnością pilnie śledzono wszelki ruch w ich pobliżu. Jakakolwiek oznaka zbytniego zainteresowania, w rodzaju obiektywu kamery skierowanego w niewłaściwą stronę, wywołałaby tam alarm.

Przeleciał obok długiego mola, sterczącego ze skalistego brzegu. Stała przy nim zacumowana motorówka. Za hangarem na łodzie, czy też magazynem, wznosiły się stromo w górę czarne skały, tworzące płaskowyż porośnięty gęstym lasem. Wystające ponad korony drzew wieże, wieżyczki i dachy przywodziły na myśl zamkowe fortyfikacje z baśni braci Grimm.

Wtem dostrzegł nagły ruch. Na molu pojawiła się grupa biegnących mężczyzn w ciemnych ubraniach. Był za daleko, by dojrzeć szczegóły, ale wcale by się nie zdziwił, gdyby jego zdjęcia na paralotni trafiły do rodzinnego albumu Gokstad.

Motorówka odciągnęła go kilometr dalej i stracił molo z oczu. Gdy znaleźli się w bezpiecznej odległości, dał Zavali znak, że chce wylądować. Wyciągarka ściągnęła go w dół. Fotel, na którym siedział, opadł na wodę i zaczął się na niej unosić. Austin był zadowolony, że udało mu się nie skąpać w jeziorze. Nawet w lecie temperatura wody w Tahoe nie przekraczała kilkunastu stopni.

– Wypatrzyłeś coś ciekawego? – spytał Zavala, pomagając mu wejść na motorówkę.

– Nie było transparentu z napisem “serdecznie witamy”.

– Ale na przystani widziałem jakiś komitet powitalny.

– Wybiegli jak oparzeni podczas naszej drugiej rundy. Mieliśmy rację co do tej ochrony.

Słusznie założyli, że teren Gokstad będzie dobrze strzeżony i że nie ma co bawić się w podchody. Uznając, iż najprostsze metody są często najskuteczniejsze, plikiem banknotów i legitymacjami NUMA przekonali właściciela motorówki z wciągarką i paralotni, by pożyczył im je na kilka godzin. Dali mu do zrozumienia, że prowadzą śledztwo przeciwko mafii, w co nietrudno było uwierzyć, zważywszy bliskość kasyn. A ponieważ było po sezonie, przystał on na transakcję, na której zarobił więcej niż przez tydzień.

Po spakowaniu paralotni Austin wyjął z wodoszczelnej torby notes i pióro. Sporządził kilka szkiców tego, co zobaczył z góry, i porównał je ze zdjęciami satelitarnymi, dostarczonymi przez Yaegera. Na szczycie urwiska schody biegnące od przystani łączyły się z chodnikiem, który rozszerzał się w drogę wiodącą do głównego kompleksu budynków. W bok od tej drogi znajdowało się lądowisko helikopterów.

– Bezpośredni frontalny atak od strony jeziora nie wchodzi w rachubę – powiedział.

– Nie powiem, żebym tego żałował. Wciąż pamiętam strzelaninę na Alasce – odparł Zavala.

– Liczyłem, że zajrzę pod wodę. Dawniej to jezioro było krystalicznie czyste, ale ścieki z osiedli na brzegach spowodowały rozrost glonów.

Zavala pilnie przypatrywał się innej fotografii. Po naradzie strategicznej w centrali NUMA Austin ściągnął z NOOA – Narodowego Urzędu Oceanograficznego i Atmosferycznego – zdjęcie satelitarne jeziora. Pokazywało ono w kolorach rozkład temperatury wody. Niemal całe Tahoe miało barwę niebieską, z wyjątkiem miejsca przy zachodnim brzegu, gdzie czerwień sygnalizowała podwyższoną temperaturę. Podgrzana woda znajdowała się bezpośrednio pod molem Gokstad. Impuls cieplny był podobny do tego w oceanie przy wybrzeżu Baja California.

– Zdjęcia nie kłamią – powiedział. – Choć nie można wykluczyć gorącego źródła.

Austin zmarszczył czoło.

– No dobrze – odparł – powiedzmy, że masz rację i że mieści się tu podwodne laboratorium, takie jak to w Meksyku. W takim razie nie rozumiem jednego. Przecież chodzi o odsalarnię. A to jest jezioro słodkowodne.

– Zgadzam się, że nie ma w tym sensu. Ale wątpliwości możemy rozwiać tylko w jeden sposób. Wróćmy i zobaczmy, czy przyszła nasza paczka.

Austin uruchomił silnik i pomknął w stronę Południowego Tahoe. Ślizgając się po intensywnie niebieskich wodach jeziora, niebawem zawinęli do przystani. Z końca wąskiego mola pomachał im ręką Paul Trout. Świeża rana za bardzo mu dokuczała, by mógł pływać podskakującą na falach łodzią. Zdrową ręką chwycił linę i przycumował ich do mola.

– Przyszła wasza paczka – oznajmił. – Stoi na parkingu.

– Szybko – zdziwił się Austin. – Chodźmy popatrzeć.

Ruszył z Zavalą w tamtą stronę.

– Zaczekajcie! – zawołał Paul.

– O wszystkim dowiesz się później – rzucił przez ramię Austin, jak najszybciej pragnąc obejrzeć przesyłkę.

Paul pokręcił głową.

– Tylko mi nie mówcie, że was nie ostrzegłem – mruknął.

Ciężarówka stała z samego boku, a na niej coś, co przypominało kształtem dwa samochody osobowe, stojące jeden za drugim. Przedmiot ów spowity był w miękki materiał i ciemny plastik. Kiedy Austin podszedł, by się lepiej przyjrzeć, z szoferki od strony pasażera wysiadła znajoma postać. Jim Contos, kapitan “Żaboryby”, podszedł do nich z uśmiechem na twarzy.

– A to dopiero – mruknął Zavala.

– Jim! Co za miła niespodzianka! – powiedział Austin.

– Co tu jest, do diabła, grane, Kurt? – spytał bez uśmiechu Contos.

– Nagła sprawa, Jim.

– Wiem, że nagła, bo Rudi Gunn zadzwonił do mnie w trakcie testów SeaBusa na morzu i kazał go migiem zawieźć nad Tahoe. Przyjechałem więc z San Diego, żeby sprawdzić dla kogo to.

Austin dostrzegł stolik i zaproponował, by usiedli. A potem przedstawił sytuację, pokazując zdjęcia i rysunki. Contos w milczeniu słuchał wyjaśnień i jego posępne oblicze chmurzyło się coraz bardziej.

– Tak to wygląda – podsumował Austin. – Kiedy zobaczyliśmy, że dostać się tam można tylko w jeden sposób, sprawdziliśmy, która z łodzi jest najbliżej. Niestety okazało się, że ta, którą testowałeś.

– Po co ta ciuciubabka? – Czy nie lepiej tam po prostu wejść?

– Przede wszystkim to miejsce jest lepiej strzeżone niż Fort Knox. Sprawdziliśmy dostęp od strony lądu. Wystarczy odetchnąć, aby uruchomić alarmy w ogrodzeniu z drutu żyletkowego. Cały czas pilnie strzegą go patrole. Wjechać tam i wyjechać można tylko jedną drogą. Biegnie ona przez silnie strzeżony, gęsty las. Gdybyśmy wysłali tam oddział specjalny policji z karabinami, pewnie byłyby ofiary. A jeśli mylimy się i naszych kobiet tam nie ma? Jeśli wszystko za tymi drutami jest zgodne z prawem?

– Ale ty tak nie myślisz?

– Ja nie.

Contos spojrzał na żaglówki, spokojnie sunące pojezierze.

– Myślisz, że twoja żona tam jest? – spytał Paula, który się do nich przysiadł.

– Tak. I mam najszczerszy zamiar wydostać ją stamtąd.

– Przydałaby ci się zapasowa ręka – odparł Contos, spostrzegając temblak. – A twoim przyjaciołom pomoc przy zwodowaniu SeaBusa.

– Zaprojektowałem go – przypomniał Zavala.

– Świetnie o tym wiem, ale go nie testowałeś, więc nie znasz jego narowów. Na przykład baterie mają działać przez sześć godzin, a wystarczają zaledwie na cztery. Z tego, co mówicie, wynika, że to laboratorium jest kawał stąd. Pomyśleliście chociaż, jak go dostarczyć na miejsce?

Austin i Zavala wymienili rozbawione spojrzenia.

– Prawdę mówiąc, załatwiliśmy już środek transportu – odparł Austin. – Chcesz go zobaczyć?

Kapitan “Żaboryby” skinął głową. Wstali od stolika i przez parking poszli na przystań. W miarę zbliżania się do wody Contos miał coraz bardziej zdziwioną minę. Przyzwyczajony do super sprzętu NUMA, wypatrywał nowoczesnego barkowca z żurawiami. Lecz nic takiego tam nie było.

– I gdzie ten wasz środek transportu? – spytał.

– Właśnie nadpływa – odparł Austin.

Contos spojrzał na jezioro i zrobił duże oczy, bo w ich stronę płynął staroświecki tylnokołowiec. Pomalowany na czerwono, biało i niebiesko statek przyozdobiony był turkoczącymi chorągiewkami.

– Żartujesz! – nie wytrzymał. – Chcesz ją zwodować z tego statku?! Wygląda jak tort weselny.

– Ta łajba codziennie przepływa przez jezioro w obie strony. Nikt już nie zwraca na nią uwagi. Świetnie nadaje się do tajnej akcji, prawda, Joe?

– Podobno serwują na niej bardzo smaczne śniadania – odparł z poważną miną Zavala.

Contos wpatrzył się ponuro w zbliżający się statek. A potem bez zapowiedzi obrócił się na pięcie i ruszył na parking.

– Hej, kapitanie, dokąd to?! – zawołał za nim Austin.

– Do ciężarówki po moje banjo.

Загрузка...