5

– Jak państwu smakowało? – spytał doktor Ramirez.

Paul i Gamay wymienili spojrzenia.

– Pyszne – pochwaliła Gamay.

O tej egzotycznej kolacji koniecznie musiała opowiedzieć historykowi maryniście i smakoszowi Julienowi Perlmutterowi. Cienkie, delikatne płaty białego mięsa, doprawionego miejscowymi ziołami, podano ze świeżymi batatami w zawiesistym, ciemnym sosie. A do tego niezłe chilijskie białe wino. Boże, tak długo przebywała w dżungli, że nawet smakował jej pieczony tapir!

– Tak jest – poświadczył Paul. – Wyborne. Nie spodziewaliśmy się, że to dziwnie wyglądające zwierzę, które Indianie wynieśli z lasu, będzie takie smaczne.

– Zwierzę? – Zaintrygowany Ramirez odłożył widelec. – Z lasu? Nie rozumiem.

– Nieśli tapira – odparła z wahaniem Gamay, spoglądając na swój talerz.

Ramirez oniemiał, poruszył wąsem i zaniósł się serdecznym śmiechem.

– Myśleliście… – Ponownie parsknął śmiechem. – Przepraszam. Co ze mnie za gospodarz. Bawię się kosztem gości. Ale zapewniam was, że nie jecie zwierzaka, którego przydźwigali z polowania. Świnię na dzisiejszą ucztę kupiłem w sąsiedniej wiosce. – Skrzywił się. – Tapir? Nie umiem powiedzieć, jak smakuje. Może jest całkiem niezły.

Dolał wina.

– Będzie mi was brakować, przyjaciele – powiedział, wznosząc toast. – Waszego przemiłego towarzystwa i wielu niezapomnianych rozmów przy tym stole.

– Dziękuję – odparła Gamay. – To było dla nas fantastyczne przeżycie. Ale najbardziej ekscytujący chyba dzisiejszy dzień.

– A tak, ten biedny Indianin…

– Nie mogę się nadziwić, że miał przy sobie tak zaawansowane technicznie przedmioty – rzekł Paul, kręcąc głową.

– Ludzie Mgieł to tajemnicze plemię – powiedział Ramirez.

– Co pan o nich wie? – spytała Gamay, bo rozbudził jej naukową ciekawość.

Nim zrobiła doktorat z biologii morza w Instytucie Oceanografii Scrippsa w La Jolla, studiowała na uniwersytecie stanowym Północnej Karoliny, gdzie uzyskała dyplom z archeologii morskiej.

Gospodarz łyknął wina i wpatrzył się w przestrzeń. Przez osłonięte okna dobiegało granie i brzęczenie milionów tropikalnych owadów, których koncert stanowił odpowiednie tło do opowieści o tropikalnej dżungli.

– Siedząc na tej zaopatrzonej w kuchnię gazową i prądnicę wysepce cywilizacji – zaczął po namyśle – trzeba mieć świadomość, że jeszcze przed kilku laty zapuszczenie się w tę część dżungli groziłoby nam śmiercią w ciągu paru minut. Teren ten zamieszkiwali dzicy Indianie, a polowania na ludzkie głowy i kanibalizm były na porządku dziennym. Każdego, czy to misjonarza niosącego słowo Boże, czy myśliwego polującego dla zdobycia zwierzęcych skór, uważano za intruza, którego należy zabić. Tych ludzi oswojono dopiero niedawno.

– Z wyjątkiem plemienia Chulo – wtrąciła Gamay.

– Właśnie. Chcąc uniknąć spacyfikowania, zaszyli się głębiej w las. Muszę przyznać, że dziś dowiedziałem się o nich więcej niż przez trzy spędzone tu lata. Prawdę mówiąc, wątpiłem w ich istnienie. W przypadku tego plemienia trzeba oddzielić fakty od legendy. Pozostali Indianie unikają dżungli za Wielkim Wodospadem. Twierdzą, że kto wejdzie na tereny Chulo, nie wraca. Jak mogliście się dziś przekonać, naprawdę się boją. Tak przedstawiają się skąpe fakty.

– A legenda? – spytała Gamay.

– Potrafią być niewidzialni – odparł z uśmiechem Ramirez. – Potrafią latać. Przenikać przez przeszkody i ściany. Są bardziej duchami i zjawami niż ludźmi. Nie można ich zabić zwykłą bronią.

– Dziura po kuli, którą widzieliśmy, przeczy temu mitowi – wtrącił Paul.

– Chyba tak – przyznał Ramirez. – Ale jest jeszcze jedna historia, tym bardziej intrygująca. W tym plemieniu panuje matriarchat. Przewodzi im kobieta. A właściwie bogini.

– Amazonka? – podsunęła Gamay.

W odpowiedzi Ramirez wyjął z kieszeni wisior zdjęty z szyi zabitego Indianina.

– Może to jest ta nasza skrzydlata bogini – rzekł. – Powiadają, że chroni swoje plemię i jest strasznie mściwa.

– Ta, której trzeba słuchać! – oznajmiła teatralnie Gamay. – To cytat z powieści przygodowej, którą czytałam w młodości. O żyjącej tysiąc lat i nie starzejącej się bogini dżungli.

Paul wziął wisior i przyjrzał się mu.

– Nawet taka bogini nie potrafiła ochronić tego tubylca – zauważył.

– Owszem – powiedział Ramirez – ale…

– Co takiego? – spytała Gamay.

– Coś mnie martwi. Jeden z mieszkańców wioski przyszedł do mnie i powiedział, że w dżungli dzieje się coś niedobrego.

– Co? – spytał Paul.

– Wiedział tylko tyle, że ma to związek z tym zabitym Indianinem.

– W jaki sposób? – spytała Gamay.

– Nie jestem pewien. – Ramirez zamilkł. – W dżungli ciągle giną różne stworzenia. Owady, zwierzęta i ptaki toczą z sobą nieustanną, bezwzględną walką o byt. Niemniej w tym krwawym chaosie panuje równowaga. – Jego głęboko osadzone oczy spochmurniały jeszcze bardziej. – Obawiam się, że zabójstwo tego Indianina zakłóciło ją.

– Może ta amazońska bogini szykuje się do zemsty – rzekł Paul, zwracając medalion.

– Jako naukowiec, muszę trzymać się faktów – odparł Ramirez. – Faktem zaś jest to, że ktoś w tej dżungli ma karabin i gotów jest użyć go bez wahania. Albo więc ten Indianin wyszedł poza swoje terytorium, albo ktoś wtargnął na nie z bronią.

– Domyśla się pan, kto? – spytała Gamay.

– Chyba tak. Czy wiecie państwo coś o przemyśle gumowym?

Troutowie przecząco pokręcili głowami.

– Przed stu laty kauczukowce rosły wyłącznie w dżungli amazońskiej. Potem pewien brytyjski naukowiec wywiózł stąd trochę nasion i założono ogromne plantacje kauczuku na Wschodzie. To samo dzieje się obecnie. Towarzyszący nam dziś przy pogrzebie szaman dobrze zna leczniczą moc setek roślin z lasu tropikalnego. Przyjeżdżają tu różni piraci, którzy twierdzą, że są naukowcami, a w rzeczywistości poszukują ziół o leczniczych właściwościach. Patenty sprzedają międzynarodowym firmom farmaceutycznym. Bywa, że pracują bezpośrednio dla nich. W każdym razie firmy te zbijają fortuny, podczas gdy tubylcy, którzy przechowali zielarską wiedzę, nie dostają nic. Co gorsza, przybywają tu czasem tacy, którzy zabierają wyhodowane przez nich rośliny.

– Myśli pan, że tego Indianina torturował i zastrzelił jeden z tych poszukiwaczy? – spytał Paul.

– Możliwe. Cóż znaczy życie biednego czerwonoskórego, gdy w grę wchodzą miliony. Nie wiem, dlaczego go zabili. Być może zobaczył coś, czego nie powinien widzieć. Mieszkańcy dżungli od pokoleń znali tajemnice tutejszych roślin.

– Czy ktoś próbuje powstrzymać tych piratów? – spytała Gamay.

– W tym właśnie problem. Bywa, że urzędnicy państwowi są w zmowie z firmami farmaceutycznymi. W grę wchodzą wielkie pieniądze. Rządy mało interesują się losem miejscowych plemion. Najważniejsze dla nich to, jak sprzedać dziedziczną wiedzę tubylców o roślinach temu, kto da najwięcej.

– A więc z tym piractwem nikt nie walczy?

– Do tropienia piratów uniwersytety przysyłają ekipy prawdziwych naukowców. Badają oni rośliny, a jednocześnie rozmawiają z Indianami, wypytując ich o obcych. Chcąc powstrzymać grabież zasobów genetycznych, nasi sąsiedzi w Brazylii zaczęli wytaczać procesy sądowe. Zarzucając jednemu z naukowców katalogowanie nasion i kory drzew używanych przez Indian do leczenia, oskarżyli go o ograbienie tubylców z wiedzy.

– Zarzut trudny do udowodnienia – orzekł Paul.

– Owszem, ale robimy pewne postępy w tej sprawie. Mamy przeciwko sobie firmy farmaceutyczne dysponujące miliardami dolarów. Nie jesteśmy więc dla nich równorzędnym przeciwnikiem.

– Czy pański uniwersytet był w to zaangażowany? – spytała Gamay, bo coś przyszło jej nagle na myśl.

– Tak – odparł Ramirez. – Przysyłano tu co jakiś czas ekipy. Ale na prawdziwe ściganie przestępców brak pieniędzy.

Nie takiej odpowiedzi oczekiwała, lecz dała za wygraną.

– Chciałabym, żebyśmy mogli zrobić coś więcej – powiedziała.

– Możecie – rzekł z uśmiechem Ramirez. – Zamierzam państwa prosić o przysługę. Tylko nie czujcie się do niej zobowiązani.

– O co chodzi? – zachęcił go Paul.

– Kilka godzin stąd, nad rzeką, jest następna osada. Holender, który tam mieszka, nie ma radia. Może tubylcy wiedzą już o zabiciu Chulo. Tak czy inaczej trzeba ostrzec ich przed ewentualnymi następstwami tej śmierci. – Ramirez wyciągnął nogę, grubo zabandażowaną w kostce. – Ledwo chodzę, chociaż nie jest złamana, a tylko zwichnięta. Czy nie moglibyście państwo pojechać tam za mnie? Nie zajmie to wam dużo czasu.

– A co ze statkiem zaopatrzeniowym? – spytała Gamay.

– Dotrze tu zgodnie z planem jutro przed wieczorem. Załoga przenocuje. Wrócicie, zanim odpłyną.

– Nie widzę przeszkód – odparła Gamay, milknąc na widok pytającego wzroku męża. – Jeśli zgodzi się Paul.

– Ja…

– Ach, przepraszam. Niech chcę, żeby doprowadziło to do konfliktu małżeńskiego.

– Ależ skąd – zapewnił go Paul. – Oczywiście, że chętnie panu pomożemy.

– Cudownie. Każę ludziom dostarczyć państwu prowiant i paliwo do łodzi. Dopłyniecie nią szybciej niż swoim pontonem. Powinniście tego samego dnia być z powrotem.

– Myślałam, że w tej wiosce są tylko pirogi – zdziwiła się Gamay.

Ramirez uśmiechnął się.

– Niekiedy potrzebny jest szybszy środek transportu.

– Niech pan nam powie coś więcej o tym Holendrze – poprosiła Gamay.

– Tak naprawdę to Dieter jest Niemcem. Handlarzem, ożenionym z miejscową kobietą. Czasem tu przypływa, ale zazwyczaj raz w miesiącu przysyła ludzi z listą zakupów, a my przekazujemy ją załodze statku zaopatrzeniowego. Niezbyt przyjemny typ, jednak należy go ostrzec o zagrożeniu. – Ramirez urwał. – Nie musicie państwo jechać – zapewnił. – To doprawdy nie wasza sprawa, a poza tym jesteście naukowcami, a nie poszukiwaczami przygód. Zwłaszcza piękna senora Trout.

– Damy sobie radę – odparła Gamay, z rozbawieniem patrząc na męża.

Miała doświadczenie, zdobyte podczas licznych niebezpiecznych zadań, wykonywanych wraz z mężem dla NUMA. A poza tym, wbrew pozorom, nie była delikatnym kwiatuszkiem. W Racine, w stanie Wisconsin, gdzie przyszła na świat, bawiła się z bandą chłopców, a i później czuła się najlepiej w męskim towarzystwie.

– No, to ustalone. Po deserze napijemy się brandy i pójdziemy spać, żeby obudzić się skoro świt – powiedziała.

Gdy wrócili do swego pokoju spytała Paula:

– Dlaczego się zawahałeś, czy pomóc doktorowi?

– Z dwóch powodów. Przede wszystkim dlatego, że ta dodatkowa podróż nie ma nic wspólnego z naszym zadaniem dla NUMA.

– A odkąd to przestrzegasz regulaminu naszej agencji?

– Robię to, tak jak ty, kiedy mi wygodnie. Naginam go, ale nigdy nie łamię.

– No, to nagnij go odrobinę i powiedz sobie, że ta rzeka jest integralną częścią oceanu, dlatego ekipa do zadań specjalnych NUMA powinna się zająć przypadkiem każdego znalezionego na niej trupa. Czy mam ci przypomnieć, że ekipę tę zorganizowano właśnie do badania spraw, którymi nikt inny nie chce zawracać sobie głowy?

– Nie polegaj za bardzo na swojej sile przekonywania. Sam bym zaproponował bliższe zbadanie sprawy, gdybyś tego nie zrobiła. Nie można dopuścić, żeby to morderstwo uszło komuś płazem.

– Też tak uważam. Masz jakiś pomysł, od czego zacząć?

– Mam. Wracając do twojego pierwszego pytania: zawahałem się, bo Ramirez mnie zaskoczył. Nie wspomniał wcześniej o tej łodzi. Kazał nam wierzyć, że korzysta z piróg. Czy pamiętasz te jego zachwyty, jak wspaniały jest nasz pontonik z motorkiem? Powęszyłem tu któregoś dnia i w szopie odkryłem ślizgacz.

Gamay podparła się na łokciu.

– Ślizgacz?! Dlaczego nic nie powiedział?

– To chyba oczywiste. Nie chciał, byśmy o nim wiedzieli. Myślę, że nasz doktor Ramirez nie jest aż tak prostolinijny, jak się wydaje.

– Też tak uważam. Myślę, że nie był szczery, powierzając nam, fajtłapowatym naukowcom, tak niebezpieczne zadanie. Widać usłyszał od nas wystarczająco dużo o ekipie do zadań specjalnych, by się zorientować, co robimy, kiedy nie liczymy delfinów rzecznych. Pewnie chce wciągnąć w tę sprawę NUMA.

– Zrobiliśmy dokładnie to, czego chciał, choć nie bardzo rozumiem, po co mu te makiawelskie chwyty.

– A ja się domyślam – odparła Gamay. – Wspomniał o naukowcach z uniwersytetu, występujących w roli policji biologicznej. A ponieważ jest uniwersyteckim naukowcem, dał nam do zrozumienia, że też do niej należy.

– Zauważyłem. – Paul wyciągnął się na łóżku i zamknął oczy. – A zatem podejrzewasz, że jest z policji biologicznej i udaje botanika?

– To by się trzymało kupy. – Gamay urwała, zamyślona. – Przyznaję, że do zbadania tej sprawy zachęca mnie zawartość woreczków, które znaleźliśmy przy tym Chulo. Intryguje mnie, w jaki sposób zacofany Indianin wszedł w posiadanie tak nowoczesnych zabawek.

Usłyszała obok siebie cichy, równy oddech. Paul znów zrobił użytek ze swojego słynnego daru zasypiania na komendę. Gamay pokręciła głową, podciągnęła wyżej koc i również zasnęła. Mieli wstać równo ze słońcem, a wszystko wskazywało, że czeka ich długi dzień.

Загрузка...