34

Obserwujący Franceskę osobnicy byli albo bliźniakami, albo produktem jakiegoś nieudanego szalonego eksperymentu z klonowaniem. Siedzieli kilka kroków od niej, z rękami wspartymi na oparciach odwróconych krzeseł. Budzili odrazę, lecz nie to było najgorsze. Najbardziej przerażało ich milczenie. Byli pod każdym względem identyczni, od szpetnych twarzy po zamiłowanie do czarnych skór.

Starała się nie patrzeć w ich ciemne oczy, nie widzieć zaczerwienionych powiek, wypukłych czół, metalowych zębów i bladych psychopatycznych gąb. Łypali na nią łakomie, ale w ich pożądliwych spojrzeniach nie było erotyzmu, nieuświadomionej dzikości, do której przywykła u Chulo. Była tylko i wyłącznie żądza krwi. Rozejrzała się po dziwnym okrągłym pokoju z nagimi ścianami, w którym panowało przenikliwe zimno. Na środku stała konsola komputerowa. Zaskoczona jej niedorzeczną wielkością zastanawiała się, czy niezwykle duże meble, podobnie jak niska temperatura, nie są chwytem psychologicznym, który ma wywołać u trafiających tu ludzi poczucie, że są bezsilni i mali. Nie miała pojęcia, gdzie się znajduje.

Nie wiedziała, jak trafiła do tej sterylnej komnaty. Jak przez mgłę docierało do niej, że przewożą ją z miejsca na miejsce. W pewnej chwili wydało się jej, że słyszy silniki odrzutowca, lecz ponownie zrobiono jej zastrzyk i straciła przytomność. Martwiła się też, że nie wie, co się stało z Gamay. A potem poczuła ukłucie w rękę i oprzytomniała tak prędko, jakby wstrzyknięto jej środek pobudzający. Kiedy rozwarła oczy, ujrzała bliźniaków. Przez kilka minut żaden nie powiedział słowa. Z ulgą powitała więc syk otwieranych drzwi. Do komnaty weszła kobieta i odprawiła karykaturalnych braci ruchem ręki.

Francesca nie bardzo wiedziała, czy trafiła do panoptikum, czy może na plan filmu Felliniego. Wyjaśniła się za to tajemnica dużych mebli. Ubrana w ciemnozielony mundur gospodyni była olbrzymką. Usadowiwszy się na wielkiej kanapie, uśmiechnęła się miło, lecz bez śladu ciepła.

– Dobrze się pani czuje, doktor Cabral? – spytała.

– Co pani zrobiła z Gamay?

– Z pani przyjaciółką z NUMA? Umieściliśmy ją w wygodnym pokoju.

– Chcę ją zobaczyć.

Kobieta niespiesznie sięgnęła ręką, dotknęła palcem ekranu komputera, na którym ukazała się Gamay. Leżała bokiem na polówce. Francesca wstrzymała oddech. Gamay poruszyła się, spróbowała się podnieść, lecz po chwili opadła bezsilnie.

– W przeciwieństwie do pani nie dostała antidotum – wyjaśniła olbrzymka. – Obudzi się za kilka godzin, kiedy środek przestanie działać.

– Chcę ją zobaczyć osobiście i upewnić się, że nic jej nie jest.

– Być może zobaczy ją pani później – odparła stanowczo kobieta i dotknęła ekranu.

Monitor zgasł.

– Gdzie właściwie jestem? – spytała Francesca, rozglądając się po komnacie.

– To nieważne.

– Po co nas tu przywieźliście?

Kobieta nie odpowiedziała na jej pytanie.

– Czy Melo i Radko przestraszyli panią?

– Te dwa podgrzybki, które stąd przed chwilą wyszły?

Olbrzymka skwitowała to porównanie uśmiechem.

– Dobra metafora, ale bardziej zasługują na miano trujących sromotników. Pomimo pani brawury i tak widzę w pani oczach strach. To dobrze. Ci dwaj muszą przerażać. Podczas czystek etnicznych w Bośni bracia Kradzikowie własnoręcznie zabili setki ludzi, a zamierzali zabić tysiące. Wycięli w pień całe wioski i urządzili wiele rzezi. Gdyby nie ja, zasiedliby na ławie sądu międzynarodowego w Hadze, oskarżeni o zbrodnie przeciwko ludzkości. Nie ma takiej zbrodni wojennej, której by nie popełnili. Są całkowicie pozbawieni sumienia, zasad moralnych i nie żałują niczego, co zrobili. Okaleczanie i zabijanie ludzi to ich druga natura. – Urwała, by do Franceski dotarł sens jej słów. – Wyrażam się jasno?

– Tak. Wynajęcie tych zbrodniarzy świadczy o tym, że pani też brak skrupułów.

– Słusznie. Wynajęłam ich właśnie dlatego, że są urodzonymi mordercami. To tak, jakby cieśla nabył młotek do wbijania gwoździ w deski. Mój młotek to bracia Kradzikowie.

– Ludzie nie są gwoździami.

– Niektórzy są, inni nie, doktor Cabral.

– Skąd pani zna moje nazwisko? – spytała Francesca, pragnąc zmienić temat.

– Zapoznałam się z pani odkryciem i podziwiam je od lat. Jest pani jednym z czołowych inżynierów hydrotechników na świecie. Teraz jednak zdobyła pani jeszcze większy rozgłos jako bogini.

– A kim jest pani?

– Nazywam się Brunhilda Sigurd. Choć pani nazwisko jest sławniejsze od mojego, obie jesteśmy indywidualnościami w wybranej przez nas dziedzinie, pozyskania najcenniejszej substancji na ziemi – wody.

– Jest pani hydrotechnikiem?

– Studiowałam na najlepszych uczelniach technicznych w Europie. Po studiach przeniosłam się do Kalifornii, gdzie założyłam firmę konsultingową, obecnie największą na świecie.

Francesca pokręciła głową. Była pewna, że zna wszystkich w branży inżynierii wodnej.

– Nigdy o pani nie słyszałam – powiedziała.

– Działam za kulisami. Bardziej mi to odpowiada. Mam dwa metry dziesięć wzrostu. Ze względu na posturę jestem dziwolągiem, przedmiotem drwin ludzi znacznie niższych i gorszych ode mnie.

Mimo swojej trudnej sytuacji Francesca potrafiła ją zrozumieć.

– Mnie również dali się we znaki idioci, którzy nie chcieli pogodzić się z faktem, że kobieta może być lepsza od nich – powiedziała. – Ale nie przejmowałam się tym.

– A może powinna pani. Ostatecznie moja złość na to, że muszę się kryć przed ludźmi, stała się atutem. Swój gniew przekułam w nieposkromioną ambicję. Z myślą o przyszłości, przejęłam inne firmy. Tylko jedno stanęło mi na drodze. – Brunhilda znów uśmiechnęła się chłodno. – Pani, doktor Cabral. Kilka ładnych lat temu stało się dla mnie jasne, że z czasem popyt na słodką wodę przerośnie na świecie jej podaż, i zapragnęłam być tą, w której ręku znajdzie się wtedy kurek. A potem usłyszałam o pani rewolucyjnym procesie odsalania. Pani sukces storpedowałby moje metodycznie realizowane plany. Nie mogłam na to pozwolić. Rozważałam, czy nie złożyć pani propozycji, ale kiedy poznałam, z kim mam do czynienia, doszłam do wniosku, że nie wyperswaduję pani niepraktycznego altruizmu. Dlatego postanowiłam nie dopuścić do podarowania tego procesu światu.

Francesce krew uderzyła do głowy.

– To pani zorganizowała moje porwanie! – wysyczała.

– Liczyłam, że namówię panią do współpracy. Umieściłabym panią w laboratorium, aby udoskonaliła pani ten proces. Niestety moje plany wzięły w łeb, a pani znikła w Amazonii. Wszyscy myśleli, że pani zginęła. Aż tu nagle czytam o przygodach doktor Cabral wśród dzikusów, o tym, jak została ich królową. Obie przetrwałyśmy we wrogim świecie.

– Gdybym zapoznała panią z moim odkryciem, to co by się z nim stało? – spytała spokojnym tonem Francesca, opanowawszy gniew.

– Zatrzymałabym go w tajemnicy, umacniając kontrolę nad światowymi zapasami wody.

– Chciałam podarować swoje odkrycie światu. Ulżyć ludzkim cierpieniom, a nie czerpać z nich zyski – odparła z pogardą Francesca.

– To chwalebne, ale niepraktyczne. Przekonana o pani śmierci, postanowiłam skopiować pani dzieło i założyłam w Meksyku laboratorium. Niestety zniszczył je wybuch.

Francesca ledwo powstrzymała śmiech. Znała przyczynę eksplozji i kusiło ją, by oznajmić to olbrzymce prosto w twarz. Ale zamiast tego powiedziała:

– Nie dziwi mnie to. Eksperymentowanie z wysokim ciśnieniem i wysokimi temperaturami wiąże się z ryzykiem.

– Nieważne. Główne laboratorium, które mam tutaj, pracowało nad innym aspektem procesu. I wtedy przyszła dobra wiadomość o pani ucieczce z Amazonii. Wprawdzie znowu pani zniknęła, ale wiedziałam o pani związkach z NUMA. Śledziliśmy Troutów od ich powrotu do Stanów.

– Znów marnuje pani czas.

– Bynajmniej. Jeszcze nie jest za późno na wykorzystanie pani wiedzy w pracy dla mnie.

– W dziwny sposób werbuje pani pracowników. Po pierwszym porwaniu spędziłam dziesięć lat w puszczy. A teraz uśpiła mnie pani i porwała drugi raz. Dlaczego miałabym cokolwiek dla pani zrobić?

– Wesprę pani badania niespotykanymi subwencjami.

– Chętnie sfinansowałoby je wiele fundacji. Ale nawet gdybym była skłonna dla pani pracować, a nie jestem, istnieje pewien zasadniczy szkopuł. Proces odsalania wymaga skomplikowanej przemiany cząsteczkowej, która zachodzi tylko w obecności bardzo rzadkiej substancji.

– Wiem o anasazium. Wybuch w laboratorium w Meksyku zniszczył mój zapas tego materiału.

– To źle – odparła Francesca. – Bez niego proces jest niemożliwy. Jeśli więc z łaski swojej wypuści mnie pani…

– Z pewnością ucieszy panią wieść, że mam wystarczająco dużo anasazium, by dopracować metodę. Na wieść o pani powrocie zdobyłam znaczną ilość tego rarytasu. Dodam, że w samą porę. Bo NUMA wysłała z tym samym zadaniem część swojej ekipy do zadań specjalnych. Nareszcie mogę więc sfinalizować plan przejęcia kontroli nad słodką wodą na świecie. Tylko pani jest w stanie docenić jego genialną prostotę.

Francesca udała, że zadowolona z komplementu z wahaniem akceptuje jej propozycję.

– No cóż, udział w tak ambitnym przedsięwzięciu jest bardzo kuszący dla mnie, jako hydrologa – odparła.

– Świat wkracza właśnie w największy okres susz w swojej historii. Doświadczenia przeszłości wskazują, że może on potrwać nawet sto lat. Susze już dały się we znaki w Afryce, Chinach i na Bliskim Wschodzie. Pragnienie zaczyna dręczyć także Europę. A ja zamierzam przyśpieszyć ów proces wysychania świata.

– Proszę wybaczyć mój sceptycyzm, ale przecież to absurd.

– Doprawdy? – spytała z uśmiechem Brunhilda. – Sprawa dotyczy również Stanów. Wielkie miasta Środkowego Zachodu – Los Angeles, Phoenix, Las Vegas – mają wodę z rzeki Kolorado, a ja ją kontroluję. Są uzależnione od niepewnej sieci tam, zbiorników i kanałów. Każde zakłócenie dostaw wody grozi im katastrofą.

– Chyba nie wysadzi pani zapory? – spytała zatrwożona Francesca.

– O tak prymitywnych metodach nie ma mowy. Miasta, w których regularne dostawy wody osiągnęły punkt krytyczny, uzależniają się coraz bardziej od dostawców prywatnych. Podstawione firmy Gokstad wszędzie wykupują systemy wodne. Żeby spowodować niedobór wody, wystarczy zakręcić kran. A będziemy ją sprzedawać jedynie tym, których na nią stać – wielkim miastom i nowoczesnym centrom przemysłowym.

– A co z tymi, których nie będzie stać?

– Na Zachodzie jest takie stare porzekadło: “Do pieniędzy nawet woda popłynie w górę”. Bogaci zawsze zapewniali ją sobie tanio kosztem reszty. W moim planie nie ma dłużej miejsca na tanią wodę. A przeprowadzimy go w skali świata, w Europie i Azji, w Ameryce Południowej i Afryce. Będzie to kapitalizm w najczystszej postaci. Cenę ustali rynek.

– Ale woda nie jest towarem jak półtusze wieprzowe.

– Za długo żyła pani w dżungli. Globalizacja to po prostu rozwój monopoli – w łączności, rolnictwie, przemyśle spożywczym, energetycznym. Dlaczego więc nie wodnym? W myśl nowych umów międzynarodowych państwa przestały być właścicielami swoich zasobów wodnych. Nabywa je ten, kto daje więcej, a najwięcej daje Gokstad.

– W krajach, które nie będą w stanie jej kupić, pojawi się głód i chaos.

– Chaos będzie nam sprzyjał. Otworzy Gokstad drogę do politycznego zdominowania osłabionych rządów. Zapanuje wodny darwinizm. Przetrwają najsilniejsi. – Lodowate niebieskie oczy Brunhildy zdawały się wwiercać w czaszkę Franceski. – Proszę nie myśleć, że to zemsta za afronty, których doznałam z powodu mego wzrostu. Jestem biznesmenką, która dobrze wie, że do prowadzenia interesów potrzebny jest odpowiedni polityczny klimat. Wymagało to dużych inwestycji. Wydałam miliony dolarów na zbudowanie floty tankowców, które będą przewozić wodę z miejsc, gdzie jest, holując ją w wielkich oceanicznych pojemnikach. Całe lata czekałam na tę chwilę. Nie ośmielałam się przystąpić do akcji z obawy przed pani metodą odsalania. Zniszczyłaby ona mój monopol w ciągu tygodni. Teraz, gdy mam panią i anasazium, czas przypuścić atak. Za kilka dni w zachodniej połowie Stanów zabraknie wody.

– Niemożliwe!

– Czyżby? Zobaczymy. Po odcięciu dostaw wody z rzeki Kolorado reszta pójdzie jak z płatka. Moja firma kontroluje większość zasobów słodkiej wody w innych częściach świata. Po prostu zakręcimy kurki. Nie od razu, stopniowo, z czasem coraz bezwzględniej. W razie skarg odpowiemy, że produkujemy tyle wody, ile jesteśmy w stanie.

– Zna pani konsekwencje – powiedziała spokojnie Francesca. – To oznacza zamienienie większości świata w pustynię. Skutki będą straszne.

– Dla niektórych, lecz nie dla właścicieli światowych zasobów wody. Ludzie zapłacą każdą cenę, jakiej zażądamy.

– Owszem, nie mając innego wyjścia. Ale szybko się wyda, jaki z pani potwór.

– Przeciwnie. Gokstad ogłosi, że dzięki zbudowanej przeze mnie flocie tankowców jesteśmy gotowi do transportu wody z Alaski, Kolumbii Brytyjskiej i Wielkich Jezior w inne rejony świata. Kiedy nasze piękne tankowce pojawią się na tym wybrzeżu, zostaniemy okrzyknięci bohaterami.

– Już i tak jest pani bogata ponad najśmielsze marzenia. Po co pani więcej bogactw?

– W sumie świat na tym skorzysta. Zapobiegnę w ten sposób wojnom o wodę.

Pax Gokstadiana, narzucony siłą?

– Siła nie będzie konieczna. Nagrodzę tych, którzy mi się podporządkują, a ukażę opornych.

– Skazując ich na śmierć z pragnienia.

– Jeśli zajdzie potrzeba. Pewnie zastanawia się pani, jak się ma do tego pani metoda odsalania.

– Domyślam się, że nie pozwoli pani, aby zepsuła pani szaleńczy plan.

– Przeciwnie, odgrywa w nim bardzo ważną rolę. Nie zamierzam utrzymywać moich tankowców w morzu w nieskończoność. Są one jedynie tymczasowym rozwiązaniem, które przestanie być potrzebne, gdy świat zbuduje infrastrukturę umożliwiającą dopływ wody z czapy lodowej bieguna. Ogromne połacie gruntów rolnych obrócone w pustynię znów ożyją dzięki nawodnieniu na olbrzymią skalę.

– Nikogo nie będzie na to stać.

– Tym łatwiej będzie kupić całe kraje na przymusowej wyprzedaży. A na koniec zbuduję odsalarnie wody według pomysłu Franceski Cabral, w pełni zawiadując ich produkcją.

– Sprzedaną temu, kto da więcej.

– Oczywiście. A oto moja nowa propozycja. Umieszczę panią w laboratorium, dając do dyspozycji wszystko, co potrzeba.

– A jeżeli odmówię?

– Wtedy przekażę pani przyjaciółkę z NUMA braciom Kradzikom. Nie umrze szybko i nie czeka jej przed śmiercią nic dobrego.

– W niczym nie zawiniła. Nie ma nic wspólnego z tą sprawą.

– Ale jest gwoździem, który należy wbić w razie konieczności.

Francesca nie odpowiedziała.

– Skąd wiem, że mogę pani ufać? – spytała po chwili.

– Mnie nie można ufać, doktor Cabral. Powinna pani wiedzieć, że nie wolno ufać nikomu. Ale jako osoba inteligentna orientuje się pani, że ponieważ jest pani dla mnie o wiele cenniejsza niż życie tej kobiety, jestem skłonna dobić targu. Od pani współpracy ze mną zależy, czy ona zachowa życie. Zgoda?

Franceska czuła odrazę do tej kobiety, i do pomysłów zrodzonych w mrocznych zakamarkach jej błyskotliwego umysłu. Brunhilda była megalomanką, tak jak inni tego rodzaju ludzie, całkowicie obojętną na cierpienia niewinnych jednostek. Ale przecież biała królowa nie przetrwałaby dziesięciu lat pośród dzikich łowców głów, nietoperzy wampirów, kąsających owadów i trujących roślin, gdyby nie siła ducha. Była sprytna, przebiegła i podstępna. Żyjąc w dżungli, nabrała cech dzikiego jaguara. A od chwili ucieczki stamtąd pałała żądzą zemsty. Pomyślała, że tę kobietę należy powstrzymać za wszelką cenę.

Ulegle opuściła głowę i załamującym się głosem powiedziała:

– Wygrała pani. Pomogę wdrożyć mój proces.

– Dobrze. Pokażę pani laboratorium, w którym będzie pani pracować. Na pewno zrobi na pani wrażenie.

– Chcę porozmawiać z Gamay. Upewnić się, że nic jej nie jest.

Brunhilda nacisnęła przycisk interkomu i zjawiło się dwóch mężczyzn w ciemnozielonych mundurach. Ku uldze Franceski nie byli to bracia Kradzikowie.

– Zaprowadźcie doktor Cabral do naszego drugiego gościa – poleciła Brunhilda. – A potem wróćcie z nią tu. Ma pani dziesięć minut – oznajmiła Francesce. – Chcę, by natychmiast przystąpiła pani do pracy.

Dwaj strażnicy powiedli Franceskę labiryntem korytarzy do windy i zjechali z nią kilka pięter w dół. Tam kodem cyfrowym otworzyli nieoznakowane drzwi i zostali na zewnątrz. Francesca weszła do małego pomieszczenia bez okien. Gamay siedziała na brzegu polówki, oszołomiona jak bokser, który otrzymał o jeden cios za dużo. Na widok Franceski rozpromieniła się i uśmiechnęła. Spróbowała wstać, ale nogi ugięły się pod nią.

– Dobrze się czujesz? – spytała Francesca, siadając przy niej i otaczając ją ramieniem.

Gamay odgarnęła zmierzwione włosy.

– Nogi mam jak z waty, ale już mi lepiej – odparła. – A co z tobą?

– Dali mi środek pobudzający. Obudziłam się jakiś czas temu. Twój środek nasenny wkrótce przestanie działać.

– Czy ktoś wspomniał, co się stało z Paulem? Kiedy wpadli ci porywacze, był na górze.

Francesca pokręciła przecząco głową.

– Czy domyślasz się, gdzie jesteśmy? – spytała Gamay, starając się nie myśleć o najgorszym.

– Nie. Nasza gospodyni nie chciała powiedzieć.

– Czyżbyś rozmawiała z kimś, komu zawdzięczamy ten komfort?

– Nazywa się Brunhilda Sigurd. To jej ludzie nas porwali.

Gamay chciała coś powiedzieć, ale Francesca wzrokiem nakazała jej milczenie. Bez wątpienia podsłuchiwano ich rozmowę i obserwowano je.

– Mam tylko kilka minut – dodała szybko Francesca. – Chciałam, żebyś wiedziała, że zgodziłam się pracować z panią Sigurd nad procesem odsalania. Musimy tutaj zostać, dopóki go nie skończę. Nie wiem, ile czasu mi to zajmie.

– Będziesz pracować z osobą, która nas porwała?

– Tak – odparła Francesca. – Dziesięć lat życia zmarnowałam w dżungli. Można na tym zarobić mnóstwo pieniędzy, a poza tym wierzę, że dzięki Gokstad mój proces zostanie udostępniony światu w sposób uporządkowany i kontrolowany.

– Czy na pewno tego chcesz?

– O tak, jak najbardziej.

Drzwi odsunęły się w bok i jeden ze strażników dał Francesce znak, że czas iść. Skinęła głową, nachyliła się ku Gamay, uścisnęła ją, a potem szybko wstała i odeszła ze strażnikami. Pozostawszy sama, Gamay rozważyła sytuację. Kiedy ich wzrok spotkał się, Francesca puściła do niej oko. Na pewno. Ucieszyła się, że w zdumiewającym wyznaniu przyjaciółki o współpracy z wrogiem kryje się jakiś fortel, ale nie to było w tej chwili dla niej najważniejsze. Położyła się na polówce i zamknęła oczy. Najpierw musiała odpocząć. A potem pomyśli o ucieczce.

Загрузка...