– Na twoim miejscu czułbym to samo. – Ramsey oparł łokcie na podrapanym blacie. – Dręczyło mnie, że tak długo zwlekam z powiadomieniem policji, że nie zawiozłem jej do szpitala, lecz koniec końców nie zdołałem zmusić się do tego, aby oddać ją w ręce obcych. Rozmawiałaś z szeryfem w Dillinger?
– Nie, sześć miasteczek wcześniej dałam sobie spokój z miejscowymi glinami. Wyjmowałam tylko zdjęcie Emmy i pytałam napotkanych ludzi, czyjej nie widzieli. Pytałam i pytałam bez końca. Nic innego nie przyszło mi do głowy. Miałam takie dziwne wrażenie, że porywacz zabrał ją na zachód, nie na północ, w kierunku Fort Collins i Cheyenne. Chociaż nie, to nie było tylko wrażenie. Byłam pewna, że ona jest gdzieś tutaj, w Górach Skalistych.
– Dlaczego?
– Policja z Denver uruchomiła gorącą linię dla tych, którzy zauważyli coś podejrzanego. Odebrali mnóstwo telefonów, prawie wszystkie bez znaczenia, ale jeden wydał mi się istotny. Jakaś starsza pani poinformowała, że widziała biały van, jadący na zachód. Gliniarze uznali, że ma sklerozę i zlekceważyli jej telefon, lecz ja poszłam się z nią zobaczyć. Mieszka bardzo niedaleko mnie, przy tej samej ulicy. Ma zaawansowany artretyzm i większość czasu spędza w fotelu przy oknie. Powiedziałam o tym policjantom, ale oni pokiwali tylko głowami i obiecali, że sprawdzą tę informację.
– Skąd wiedziała, że samochód jedzie na zachód?
– Mieszkamy na wzgórzu, którego zbocze schodzi w kierunku zachodnim, ku drodze numer 70. Z okna zobaczyła, jak van skręca na tę odnogę autostrady, która prowadzi na zachód. Przysięgała, że z tyłu wozu siedziała mała dziewczynka.
– Porywacz nie zażądał okupu? Molly potrząsnęła głową.
– Nie, w każdym razie do wczoraj, bo wtedy sprawdzałam ostatni raz. Agenci FBI bardzo na to liczyli. Ciągle mi powtarzali, że muszę zachować cierpliwość, siedzieć przy telefonie i czekać. I pozwolić im, żeby mówili mi, co mam robić, bo oczywiście oni wiedzą wszystko o takich sprawach, a ja jestem laik. Jednego z nich miałam ochotę zdzielić czymś twardym. Czekałam dwa dni i nic. Kazali mi czekać dalej. Czekać, czekać, nic tylko czekać. Myślałam, że oszaleję. Trzeciego dnia wstałam o świcie i ruszyłam w drogę. Dzwonię do nich codziennie i pozwalam im na siebie wrzeszczeć. Nawet już nie pamiętam, w ilu miastach i miasteczkach pytałam o Emmę. Kiedy zatrzymałam się w Dillinger, po prostu nie mogłam uwierzyć w swoje szczęście. Wszyscy zgodnie twierdzili, że to dziewczynka Ramseya. Gdybym wtedy zobaczyła cię bez Emmy, najprawdopodobniej wpakowałabym w ciebie cały magazynek.
– I poszłabyś do więzienia.
– No, właśnie, tak wygląda sprawiedliwość.
– Gdybyś mnie zastrzeliła, to wsadzenie cię do więzienia byłoby sprawiedliwe, Molly. Mam nadzieję, że nie wypuściliby cię w wyniku apelacji.
Chyba nie powinien był tego powiedzieć. Molly nie zareagowała, ale czuł, że jest bardzo niezadowolona. Chciał się jeszcze dowiedzieć, w jaki sposób Emma została uprowadzona, dlaczego jej ojciec zwlekał z powrotem z Europy i kilku innych rzeczy, ale mała stała już w progu, umyta i uśmiechnięta, ze szczotką do włosów w ręku. Podeszła do Ramseya i wręczyła mu szczotkę. Usłyszał, jak z piersi Molly wyrywa się ciche westchnienie. Uśmiechnął się, wziął szczotkę i ustawił Emmę między swoimi kolanami. Starannie rozczesał włosy i zaczął splatać warkocz.
– Mamo, mogłabyś pokazać Ramseyowi, jak robisz francuski warkocz? – odezwała się Emma.
– Oczywiście. Widzę, że dobrze sobie radzi.
– Szkoda, że nie widziałaś, jak poszło mu za pierwszym razem! Warkocz był całkiem krzywy i włosy sterczały z niego na wszystkie strony. Kiedy skończył, Emma podała mu gumkę.
– Gotowe! – Odwrócił ją twarzą do siebie i położył ręce na jej ramionach. – Bardzo ładnie wyglądasz. Wszyscy będą cię pytać gdzie chodzisz do fryzjera. Jestem najlepszy.
– Naprawdę niezły warkocz – zauważyła Molly. Mówiła spokojnie, lecz Ramsey i Emma zrozumieli, że niełatwo jest jej zaakceptować ufność i serdeczność, jakie jej córka okazuje człowiekowi, którego przed tygodniem w ogóle jeszcze nie znała. – Czy mogę pokazać Ramseyowi, jak zaplata się francuski warkocz jutro, Em?
– Jasne, mamo.
Ramsey pochylił się ku dziewczynce i ujął obie jej dłonie.
– Zbierz wszystkie swoje rzeczy do powłoczki na poduszkę, dobrze, Emmo? Nie zapomnij o niczym, to bardzo ważne. Jeżeli ci ludzie tu wrócą, nie chcę, żeby znaleźli coś, co należało do kogoś z nas, rozumiesz? Za piętnaście minut wyjeżdżamy. W porządku?
Długą chwilę wpatrywała się w niego uważnie. Potem kiwnęła głową. Zaczekał, aż Emma przejdzie do dużego pokoju i odwrócił się do Molly.
– Mówiłem ci, że mieliśmy tu nieproszonych gości. Dwóch facetów, z bronią.
Emma zajrzała do kuchni, trzymając w ręku wypełnioną do połowy powłoczkę.
– Obejrzysz swoją nogę, Ramsey?
Zupełnie zapomniał. Powinien to zrobić, sprawdzić, czy nie wdała się infekcja. Przytaknął.
– Przyniosę taśmę! – zawołała.
– Jak to było? – zapytała Molly.
– Dwóch facetów wyszło wczoraj z lasu na łąkę. Strzelali i udawali pijanych. Wniosłem Emmę do domu i wyszedłem do nich z karabinkiem i rewolwerem. Trafili mnie w nogę, ale udało mi się postrzelić obu, jednego dwukrotnie. Uciekli. Mam ich strzelbę, więc może policja na podstawie wydanej licencji mogłaby dojść, do kogo należy. Nie mam pojęcia, kim byli i dlaczego tu przyszli. Mam wrażenie, że chodziło im o Emmę… – Dziewczynka już stała obok niego. – Podaj mi gazę, Emmo – poprosił spokojnie. Podniósł się niezgrabnie i zdjął spodnie.
Molly spojrzała na przesłoniętą opatrunkiem ranę i ostro wciągnęła powietrze.
– Spróbujmy teraz zerwać taśmę i gazę… No, udało się. Nie wygląda to bardzo źle. Skóra dookoła jest sina, ale to żadna niespodzianka. Dobrze, Emmo, daj mi gazę. Wiesz, wydaje mi się, że opuchlizna już zeszła.
– Mam nadzieję – powiedziała Emma, nachylając się nad jego nogą. – Nie śmierdzi, więc chyba wszystko w porządku.
Molly z dziwnym wyrazem twarzy obserwowała, jak oboje sprawnie nakładają świeży opatrunek. Emma podała Ramseyowi kilka pasków taśmy klejącej i pomogła mocno je naciągnąć, aby brzegi rany się nie rozstąpiły.
– Skąd wiesz, że jeśli rana nie cuchnie, to znaczy, że się goi, Em? – zapytała.
– Och, wiem sporo takich rzeczy, mamo. Oglądałam program o historii starożytnej, ten z panem Spockiem, i tam mówił o takim fara… fara…
– Faraonie?
– Właśnie. No, więc ktoś zranił go oszczepem i potem ta rana zaczęła ropieć, i cała noga mu zgniła, i w końcu umarł.
– To była gangrena, tak?
– Tak, gangrena. Nie widzę żadnego zaczerwienienia, Ramsey.
– Ja też nie, Emmo.
– Jest jeszcze ciepła? – Nie czekając na jego odpowiedź, leciutko przytknęła małą dłoń do opatrunku. – Troszeczkę. Kiedy zrobi się chłodniejsza?
– Nie wiem, kochanie. Chyba niedługo, bo zwykle wszystkie rany goją się na mnie bardzo szybko.
– Ale jest lepiej, prawda?
Usłyszał lęk w jej głosie, więc natychmiast uśmiechnął się szeroko i pogłaskał ją po policzku.
– Jeszcze parę dni i wybiorę się na narty, skarbie. Chciałabyś pojechać do Vail?
– Mama lubi jeździć na nartach w Vail. Ja dopiero się uczę.
– Mogłabyś być moją maskotką. Woziłbym cię na barana, a jeślibym upadł, poleciałabyś prosto w zaspę i wyglądałabyś jak śniegowy bałwanek…
Mimo jego słów nadal wyglądała na zaniepokojoną i zmartwioną. Położyła dłonie po obu stronach bandaża.
– Wszystko w porządku, Em, daję ci uroczyste słowo bonom. Gdybym nie był tego pewien, już pędziłbym do szpitala, szybciej niż samochód.
– On powiedział, że w pobliżu nie ma szpitala, ale jest duży, ładny kościół. – Głos Emmy był cichy i spokojny.
Molly i Ramsey wpatrywali się w nią, wstrzymując oddech. Wydawało im się, że powietrze w kuchni nagle wyschło. Ramsey pochylił się do przodu. Nigdy nie zadał Emmie ani jednego pytania na temat człowieka, który ją więził i maltretował, chociaż od początku bardzo chciał to zrobić. Nie miał jednak żadnego doświadczenia w tego rodzaju sytuacjach i bardzo bał się ją przestraszyć.
– Kto to powiedział, Emmo? – zapytał teraz, starając się, aby jego głos brzmiał jak najbardziej naturalnie. – Co za „on”?
Zaczęła tak gwałtownie kręcić głową, że warkocz uderzał raź w jeden jej policzek, raz w drugi.
– Nikt, nikt, nikt…
– W porządku, Em, nic się nie stało. – Molly uklękła i przytuliła córkę. Emma całym ciężarem opierała się o nogę Ramseya, pociągając matkę za sobą, lecz nie czuł żadnego bólu. – Wszystko w porządku. Kocham cię, moje maleństwo.
Ramsey spojrzał Molly w oczy ponad głową Emmy i wyczytał w nich zimną wściekłość. Miał nadzieję, że jeśli kiedykolwiek złapią tego faceta, zdążą wyciągnąć z niego jakieś informacje, zanim Molly dopadnie go w jakiś sobie tylko wiadomy sposób i zabije. Chociaż z drugiej strony, może to on, Ramsey, uprzedzi Molly…
– Spakowałaś wszystkie rzeczy, Em?
Uwolniła się z objęć matki i spojrzała na niego. Jej buzia była blada i tak napięta, że kości policzkowe sterczały ostro, jakby lada chwila miały przebić cienką skórę.
– Tak, jestem prawie gotowa. Nie mogę tylko znaleźć jednej czerwonej skarpetki.
– Wyjeżdżamy za pięć minut, z czerwoną skarpetką czy bez niej. I weź taśmę klejącą, dobrze? Dziś zostawimy nogę w spokoju, ale jutro zmienimy opatrunek, więc może nam się przydać. No, chodźcie. Ruszamy w drogę.
Nikt ich nie zaskoczył. Oczywiście ktoś mógł obserwować ich z lasu, ale nie zauważyli niczego podejrzanego. Ramsey szybko przeprowadził Molly i Emmę do dżipa.
– Gdzie jest twój samochód? – zapytał, siadając za kierownicą.
Jednym płynnym ruchem włożył kluczyk do stacyjki i przekręcił go. Silnik zamruczał głośno w porannej ciszy.
– Jakiś kilometr niżej, przy drodze. To wynajęty wóz, chevrolet. – Przerwała na chwilę. – Słuchaj, Ramsey, jesteś sędzią – zaczęła spokojnie, nie patrząc na niego. – Stanowisz część tego systemu, w który ja zupełnie nie wierzę. Nie zamierzam oddawać się pod opiekę glin i wracać do Denver, więc może po prostu podwieziesz nas do mojego samochodu i zajmiesz się własnym życiem, co?
– Co chcesz przez to powiedzieć? – Zaskoczony i wściekły, wykonał zbyt gwałtowny ruch kierownicą i dżip o mało nie zjechał z wyboistej, wąskiej drogi.
– To, że nas nie znasz. Ani na moment nie odrywała wzroku od przedniej szyby. – Znalazłam Emmę, jestem przy niej i odpowiadam za nią. Nie musisz się w to mieszać.
– Nie ma mowy.
– Nie zamierzam zgłaszać się na policję.
– W porządku, niech tak będzie, przynajmniej na razie. Ale nie zgadzam się z tobą.
Czuł, że przed oddaniem sprawy w ręce policji powstrzymuje ją coś jeszcze, coś, o czym mu nie powiedziała. Zresztą, bardzo niewiele się od niej dowiedział.
– Nie obchodzi mnie, czy się ze mną zgadzasz, czy nie. Ja podejmuję decyzje w tej sprawie, a jeśli ci się to nie podoba, możesz nas zostawić.
– Mamo, nie chcesz, żeby Ramsey z nami został? Molly musnęła wargami zaróżowione ucho córki.
– Ramsey został przypadkowo wmieszany w nasze kłopoty, Em. To nie jego problem.
– W jaki sposób doszłaś do tego błyskotliwego wniosku? – parsknął. Dżip podskoczył na wystających kamieniach i zjechał trochę na bok. – Wczoraj jacyś faceci próbowali mnie zabić, a ty mi mówisz, ze to nie mój problem! Co za inteligencja i wyczucie!
– Nie przyszło ci do głowy, że mogło im chodzić wyłącznie o ciebie, nie o Emmę?
Ramsey miał ochotę złamać kierownicę.
– Nie słuchaj tego, co teraz mówimy, Emmo – odezwał się. – Zasłoń uszy rękami i nie słuchaj. Tak, właśnie o to mi chodziło. Muszę szczerze porozmawiać z twoją mamą.
– Wcale nie musisz, wszystko rozumiem, zresztą to i tak nie ma znaczenia. Spełniłeś dobry uczynek, jasne! Zostałeś nawet ranny w obronie Emmy. Chciałam tylko powiedzieć, że to wystarczy. Nie musisz angażować się w nasze życie! Kiedy przesiądziemy się do mojego samochodu, będę bardzo uważała, a jestem w tym naprawdę dobra. Jeśli ktoś by nas śledził, natychmiast to zauważę i zgubię go. Nie wrócę do Denver, więc nie musisz się martwić, że Emma znowu znajdzie się w niebezpieczeństwie. Zadzwonię na policję i do FBI, i powiem im, że Emma jest cała i zdrowa. Powiem im też, gdzie ją znalazłeś, może zdołają odnaleźć miejsce, gdzie przetrzymywał ją porywacz. No i oczywiście nie omieszkam ich poinformować, że znakomicie się spisali, po prostu wspaniale, jak zwykle…
Emma siedziała nieruchomo na kolanach matki, zasłaniając uszy dłońmi. Z jej gardła zaczęło się nagle wydobywać przerażające zawodzenie. Molly zbladła, jakby dostała cios w brzuch. Przytuliła Emmę, otoczyła ją ramionami.
– Nic się nie stało, kochanie, wszystko w porządku. Przepraszam cię, Em, przepraszam, skarbie. Proszę, zaufaj mi. Obiecuję, że będę się tobą lepiej opiekować, że będę nad tobą czuwać. To moja wina, że cię wtedy złapał, ale nigdy więcej na to nie pozwolę, nigdy! Jesteś bezpieczna, kochanie, uwierz mi! I nie będę już wrzeszczeć na Ramseya, przyrzekam…
Ramsey zatrzymał samochód i odwrócił się twarzą do nich.
– Emmo, odsłoń uszy – polecił spokojnie. – Posłuchaj mnie teraz uważnie. Nie wydawaj więcej tych dźwięków, słyszysz? Jeżeli chcesz coś powiedzieć, to zrób to, i nie strasz mnie. Umieram ze strachu, kiedy tak jęczysz. Noga gorzej mnie od tego boli, rozumiesz? A teraz do rzeczy – nie zamierzam was zostawić. Twoja mama może sobie na mnie wrzeszczeć, jeśli to poprawia jej samopoczucie. Możliwe, że ja też wrzasnę na nią kilka razy, ale nic nie skłoni mnie do tego, żeby was zostawić. Słyszysz mnie, Emmo?
Długie milczenie.
– Obiecujesz, że nas nie zostawisz, Ramsey?
– Obiecuję. Nigdy nie łamię obietnic. Twoja mama przyzwyczai się do mnie, tak jak ty się przyzwyczaiłaś. Nie namówi mnie, żebym się od was odczepił, nie bój się, niezależnie od tego, jakie argumenty wytoczy. Na razie dostosuję się nawet do reguł, zgodnie z którymi chce rozegrać tę sprawę. A ty będziesz od teraz mówić, nie jęczeć, jasne?
Powoli kiwnęła głową.
– Nie podoba mi się, że na siebie krzyczycie.
– Nam też się to nie podoba, ale tak czasami bywa. Jeżeli będziemy się za bardzo awanturować, możesz powiedzieć nam, żebyśmy byli cicho, w porządku?
Molly milczała. Robiła wrażenie głęboko wstrząśniętej, zupełnie załamanej. Ramsey miał ochotę rzucić jej jakąś zgryźliwą uwagę, ale powstrzymał się. Podejrzewał, że mogłaby się rozpłakać. Albo go zastrzelić.
– Wszystko będzie dobrze, Molly, zobaczysz – rzekł spokojnym, głębokim głosem, który oddawał mu nieocenione usługi w sali sądowej. – Nie ma nic złego w tym, że potrzebuje się pomocy, zwykłego wsparcia ze strony drugiego człowieka. No dobrze, zbierajmy się stąd. Emmo, zerkaj w tylne okno. Jeżeli zobaczysz jakiś samochód, od razu mi powiedz.
– Dobrze, Ramsey.
– Liczę na ciebie, mała. Bądź czujna.
– Będę.
– Jeśli chodzi o tamtych facetów… – odezwała się Molly. – Sądzisz, że mogło im chodzić o ciebie, nie o Emmę?
– Nie wiem.
– Narobiłeś sobie przecież mnóstwo wrogów. Czytałam, że dostawałeś listy z pogróżkami, między innymi od kobiety, której mąż zginął wtedy na sali sądowej.
– To prawda, dostałem sporo takich listów, ale nikt nie próbował mnie zabić.
– Rozumiem. To oznaczałoby, że Emmę porwało dwóch mężczyzn, niejeden.
– Właśnie. Mogłabyś nalać mi filiżankę kawy z termosu?
Molly wiedziała, że Ramsey nie chce rozmawiać o tym przy Emmie, ale w ciągu ostatnich dwóch tygodni nagromadziło się w niej tyle gniewu, bólu i nienawiści… Czuła, że musi mówić o tym, co spotkało je obie, z trudem się powstrzymywała. Westchnęła ciężko. Poczeka. Musi poczekać. W żadnym razie nie chciała jeszcze bardziej przestraszyć Emmy.
Podała kubeczek z kawą Ramseyowi Huntowi, człowiekowi, o którym dużo czytała i słyszała, nad którego postępowaniem i uczuciami zastanawiała się razem z wieloma milionami innych Amerykanów… Potem przestała się nim interesować, bo jej własny świat rozpadł się na drobne kawałki. Mocniej przytuliła Emmę.
– Puść mnie, mamusiu. Muszę wyglądać przez tylną szybę. Dżip jest strasznie brudny, Ramsey. Powinniśmy zatrzymać się i umyć go.
– Dobry pomysł. Nikt nie będzie szukał czyściutkiego dżipa prawda? Zostawili wynajęty przez Molly samochód tam, gdzie stał. Molly zabrała tylko dokumenty ze schowka na rękawiczki.
– Zadzwonię do tej firmy i powiem im, gdzie jest samochód. Mogą obciążyć moje konto jakąś dodatkową opłatą.
Umyli dżipa, kiedy zatrzymali się na lunch w Rappahoe, małym miasteczku przy drodze numer 70. O ile Ramsey był w stanie się zorientować, nikt za nimi nie jechał.
– Jak twoja noga? – zapytała Molly.
– Trochę zesztywniała – odparł, przełykając duży kęs hamburgera. Zamknął oczy i przez chwilę rozkoszował się smakiem mięsa. – Tłuszcz… – mruknął. – Nie ma nic lepszego na świecie…
– Mój tata powiedział kiedyś, że najlepszą rzeczą na świecie jest seks – oznajmiła Emma, biorąc do ust pokrytą keczupem frytkę.
– Ja tam myślę, że najlepsze na świecie są małe dziewczynki i kociątka – rzuciła Molly, ani odrobinę nie zbita z tropu.
Ramsey poczuł najszczerszy podziw. Jemu samemu po uwadze Emmy opadła trochę szczęka.
– Zabrałeś mój latawiec, Ramsey?
– Tak jest. Ta mała jest profesjonalistką – poinformował Molly, która jak na razie zjadła tylko dwie łyżki zupy jarzynowej. – Ty nauczyłaś ją puszczać latawce, prawda?
Kiwnęła głową i zaczęła mieszać łyżką w zupie. Na jej powierzchni pływała gruba warstwa tłuszczu. Molly odłożyła łyżkę i sięgnęła po kawałek bułki. Posmarowała ją masłem i dżemem, ugryzła kawałek.
– Ramsey, widzę dwóch facetów. Przed chwilą weszli. Spoglądają w naszą stronę. Jeden ma strzelbę.
Melissa Shaker obserwowała, jak jej ojciec płynnie i sprawnie porusza wiosłami. Miała ochotę powiedzieć mu, że jak na faceta w swoim wieku wygląda naprawdę świetnie. Powinien częściej chodzić tylko w koszulkach bez rękawów i w szortach. Kiedy wkładał jeden z tych bardzo drogich garniturów z Savile Row, robił zabawne wrażenie.
Co tu dużo mówić, wyglądał wtedy na prawdziwego gangstera. Tak to już jakoś było z jej ojcem – im droższe nosił ubrania, tym bardziej upodabniał się do stereotypowego mafiosa, takiego, jakiego można zobaczyć w prawie każdym gangsterskim filmie. Wystarczyło jednak, że zrzucił te drogie szmaty i już wszystko było w porządku.
– Zauważyłam, że przestałeś oprowadzać Eleanor po klubach – odezwała się.
Odchrząknął, ani na chwilę nie gubiąc rytmu. Pociągnąć, puścić, pociągnąć, puścić…
– Tak. Ma taką klasę, że przy niej wyglądam na ochroniarza. Podniosła brwi. Nie przypuszczała, że ojciec zdaje sobie z tego sprawę. Ale żeby Eleanor miała być dziewczyną z klasą? Śmieszne!
– Im młodsza i piękniejsza dziewczyna, tym gorsze ja robię wrażenie – ciągnął gładko, spokojnym, równym głosem, zupełnie nie zdradzającym wysiłku.
Melissa się roześmiała.
– Masz rację, ale nigdy nie ośmieliłabym się powiedzieć tego głośno. Chyba przedwczoraj widziałam cię na basenie z naprawdę śliczną dziewczyną. Ona była w bikini, ty w kąpielówkach. I wiesz co? Wyglądałeś znacznie lepiej niż ona. Noś szorty i kąpielówki, tato, a będziesz wyglądał pierwsza klasa.
Dopiero teraz zaczął powoli zwalniać tempo. Ćwiczył przy wiosłach już czterdzieści minut. Cały spływał potem, jego mięśnie były napompowane i błyszczące. Gdyby nie był jej ojcem, kto wie, czy by się nim nie zainteresowała…
Ciszę w siłowni rozdarł dzwonek telefonu.
– Podnieś, ale nic nie mów – rzucił, nie patrząc na nią.
Podała mu słuchawkę. Przestał wiosłować. Jego oddech był trochę przyspieszony.
– Jak wygląda sytuacja? – zapytał.
Potem słuchał. Melissa żałowała, że nie może podnieść słuchawki drugiego aparatu. Podeszła do półki i zdjęła z niej dwa ciężarki po dwa i pół kilograma. Zaczęła ćwiczyć bicepsy. Odwróciła się, gdy usłyszała, że odłożył słuchawkę.
– Nie powinno to potrwać długo – powiedział. – Dostaniemy dwójkę za cenę jednego. Szkoda, że tak się to ułożyło.
Zmierzył ją uważnym spojrzeniem. Wykonywała ćwiczenia dopadnie tak, jak ją nauczył.
– Nie sądzę, żebyś naprawdę tego żałowała. Bawisz się tą sprawą, i to nieźle. Cóż, obiecałem ci, a wiesz, że nigdy nie łamię danego słowa.
Odłożyła ciężarki i podeszła do niego. Uściskała go, chociaż był taki spocony.
– Dziękuję, tato. Wiem. I doceniam to. Odepchnął ją lekko i sięgnął po ręcznik.
– Dobra z ciebie dziewczyna, Mellie, ale czasem przychodzą ci do głowy dziwaczne pomysły… – Podniósł dłoń przepraszającym gestem. – Nie, wszystko w porządku. Dzięki temu życie jest ciekawsze.
Pogwizdując cicho, Rule Shaker wszedł do wielkiej kabiny prysznicowej w wykładanej marmurem łazience, znajdującej się obok jego prywatnej siłowni.