Dwie godziny później Ramsey i Molly siedzieli naprzeciwko Dillona Savicha oraz Sherlock w małym pokoju śniadaniowym obok kuchni. Miles podał im kawę i specjalny chleb orzechowy, który upiekł z samego rana. Przyznał się, że Emma powiedziała mu, jak bardzo lubi tego rodzaju chleb, zastrzegając, iż lubi wyłącznie włoskie orzechy. Miles i Gunther stali w cieniu, tuż przy drzwiach wyjściowych.
– Tak jest – powiedział Ramsey. – Była to doskonała podobizna prezydenta Clintona.
Sherlock, która właśnie popijała świetną jamajską kawę Milesa, zakrztusiła się aromatycznym płynem. Savich poklepał ją po plecach.
– Spokojnie, Sherlock. Możliwe, że nie był to zaskakujący zbieg okoliczności, ale po prostu maska. Pytanie tylko, czy ten facet przez cały czas nosił ją na twarzy? Normalny człowiek raczej by tego nie wytrzymał.
– Masz rację – przytaknęła Molly, podając Sherlock szklankę wody. – Znaczy to jednak także, że tym ludziom – kimkolwiek są – zależało na żywej Emmie. Kazali porywaczowi nosić maskę, by potem nie mogła go zidentyfikować.
– Mimo to wszystko wydaje mi się kompletnie bezsensowne – rzekł Ramsey i położył na brzegu talerzyka kawałek wydłubanego z chleba włoskiego orzecha. – Bo czemu właściwie miały służyć te późniejsze próby odnalezienia Emmy i zlikwidowania najpierw jej i mnie, a później nas trojga? Jedno jest pewne, Savich – ktoś bardzo chciał dostać Emmę w swoje ręce, ale czy żywą? Wcale nie jestem o tym do końca przekonany.
Sherlock pociągnęła mały łyk kawy i zadygotała nerwowo.
– Ta kawa jest pyszna, ale mam takie wrażenie, jakby próbowała mnie zabić… – mruknęła.
– Nie powinnaś jej pić – rzucił Savich. – Jesteś w ciąży, a mocna kawa to trucizna.
– Dzięki, że mi o tym przypomniałeś – warknęła Sherlock.
Złapała się za brzuch i wybiegła przez drzwi, które Miles domyślnie otworzył i przytrzymał.
– Prosto korytarzem i w lewo! – zawołał za nią. Savich pokręcił głową.
– Zupełnie o tym zapomniałem – powiedział, wyraźnie zażenowany. – Nie uwierzycie, ale Sherlock, która właściwie nie odczuwa żadnych negatywnych objawów ciąży, dostaje ostrych mdłości, kiedy tylko wspomnę przy niej, że jest w poważnym stanie…
Ramsey chciał chyba coś powiedzieć, ale tylko uśmiechnął się serdecznie.
– Gratuluję, Savich – rzekł, ściskając rękę przyjaciela.
– Ja także – dodała Molly.
– Sherlock zaraz wróci – wyjaśnił Savich. – Zachowujcie się tak, jakby nic się nie stało, dobrze? Biedna Sherlock… Nienawidzi tracić kontroli nad życiem.
– Wyszła za ciebie – powiedział Ramsey. – Najwyraźniej jednak nie ma nic przeciwko temu, aby czasem stracić kontrolę…
Savich się roześmiał.
– Powtórz jej to – poradził. – Zobaczymy, co ci odpowie…
– Oboje pracujecie dla FBI, jesteście małżeństwem i Sherlock jest w ciąży – rzekła Molly. – Macie laptopa, który uwielbia zmieniać płeć, i wzięliście tydzień urlopu, żeby nam pomóc. Dlaczego?
Savich nagle spoważniał i oparł podbródek na splecionych dłoniach.
– Znam Ramseya od dawna – powiedział. – Obaj staramy się służyć wymiarowi sprawiedliwości. Co prawda Ramsey jest sędzią w San Francisco, a ja agentem FBI, lecz szybko się zorientowaliśmy, że wiele nas łączy. Spotykamy się dość często i dużo rozmawiamy. Szczerze podziwiam Ramseya. Jeśli zaś chodzi o Sherlock, która jest agentką specjalną dopiero od roku, to mimo ciąży nigdy nie przyszłoby jej do głowy, aby zrezygnować z udziału w tej sprawie. Sherlock jest niezwykle inteligentna i dociekliwa, więc jej spojrzenie na okoliczności towarzyszące tej sprawie może się okazać wyjątkowo inspirujące. Mam tylko prośbę, żebyście nie wspominali o jej stanie, dobrze? Oboje będziemy wam bardzo wdzięczni.
– Więc reaguje tak na każdą uwagę o swojej ciąży, niezależnie od tego, kto ją wypowie? – zainteresowała się Molly.
Savich uśmiechnął się szeroko.
– Chodzi ci o to, czy jest to reakcja ogólna, czy tylko na głos bezpośrednio winnego, tak?
– Właśnie.
– Nie mam pojęcia. Myślałem dotąd, że chodzi tylko o mnie, ale nie jestem pewien. Może jeden, jedyny raz spróbujcie rzucić mimochodem to słowo i przeprowadzimy mały naukowy eksperyment…
– Nie zrobiłabym tego żadnej kobiecie – powiedziała Molly. – Bardzo dziękuję wam obojgu, że przyjechaliście.
– Nie ma za co. Wdepnęliście po uszy w gówno i Sherlock także bardzo się to nie podoba. Wracając do sprawy, mamy do czynienia z facetem, który albo nosi maskę przedstawiającą twarz prezydenta Clintona, albo jest mistrzem makijażu i charakteryzacji. Wydaje mi się, że Emma się zorientowałaby, gdyby była to maska, dlatego stawiam na mistrza charakteryzacji.
– Tak, mnie też wydaje się, że to rozsądne założenie – zauważyła Molly. – Emma zwróciła uwagę na jego zęby i kilka innych szczegółów. Moja córka jest naprawdę bardzo bystra.
– Bardzo – przytaknął Ramsey. – Intelekt Emmy jest znacznie ostrzejszy niż brzytwa Molly…
– Mówiłam ci, żebyś jej nie używał.
– Mam szczęście, że nie poderżnąłem sobie gardła. – Ramsey odwrócił się do Savicha. – Naprawdę nie zamierzacie przejąć tej sprawy od miejscowej policji? – zapytał.
– Nie. Sherlock i ja przyjechaliśmy tu tylko na tydzień, ale MAXINE…
– Trzy dni temu MAX znowu zmienił płeć – odezwała się z progu Sherlock, ocierając czoło wilgotnym ręcznikiem. – Odkąd poznałam Dillona, zdarza się to już drugi raz.
– Mogłem się domyślić, że MAX nie będzie wiedział, jak odnieść się do nowej sytuacji, jaką okazało się dla niego nasze małżeństwo – rzekł Savich. – Próbował się do niej przystosować, ale jak na razie nie bardzo mu to wychodzi.
Nie może się zdecydować, jak powinien zachowywać się w stosunku do Sherlock.
– Molly i ja jesteśmy wam głęboko wdzięczni za pomoc – powiedział Ramsey.
– Wiemy o tym, Ramsey. – Savich uśmiechnął się do żony. – Dobrze się czujesz, Sherlock?
Kiwnęła głową.
– To był tylko przelotny kontakt z diabłem – rzekła, zwracając się do Molly. – Dillon mówi tak zawsze, gdy robi mi się niedobrze. No, świetnie. Wprowadzimy teraz do MAXINE wszystkie informacje, jakie uda nam się zdobyć, i zobaczymy, co ona z tym zrobi. – Zorientowała się, że Molly nie rozumie i natychmiast pospieszyła z wyjaśnieniem. – Dillon jest szefem wydziału zapobiegania wzrostowi przestępczości, działającego w kwaterze głównej FBI w Waszyngtonie. Nie pracujemy nad kompleksowymi portretami przestępców, ale wspomagamy zajmujące się tym jednostki i lokalną policję w sprawach dotyczących seryjnych morderców. Posługujemy się kilkoma opracowanymi przez Dillona programami. Gromadzimy wszystkie dane, jakie wpadną nam w ręce – zeznania świadków, raporty policyjne, wyniki autopsji, po prostu wszystko. MAXINE nie myśli lepiej czy logiczniej niż ludzie, ale jest znacznie szybsza i ocenia podane jej informacje z wielu różnych punktów widzenia. W ciągu pierwszego roku przy współpracy lokalnej policji udało nam się rozwiązać sześć spraw. Uważamy, że te doświadczenia mogą nam się przydać i teraz, żeby złapać tego potwora.
– Porozmawiam z agentem Anchorem i zdobędę wszystkie raporty dotyczące domu, w którym przetrzymywana była Emma – powiedział Savich. – Na pewno są tam jakieś wskazówki. Potem zaprzęgniemy MAXINE do roboty i zlecimy jej przegląd wszystkich karanych pedofilów, którzy potrafią zmieniać swój wygląd.
– Emma mówi, że facet palił, miał zepsute zęby i pił – rzeki Ramsey z namysłem. – Kiedyś, gdy obudziła się ze złego snu, powiedziała, że stale powtarzał jej, iż jest mu bardziej potrzebna niż on Bogu…
– Związał ją cienkim sznurkiem – dodała Molly. Przełknęła ślinę i utkwiła wzrok w swoich złożonych na kolanach dłoniach. – Cienkim sznurkiem, bo, jak jej powiedział, jest tylko małą dziewczynką…
– To już jest jakiś początek – rzekł Savich. Sherlock poklepała Molly po ramieniu. – Dillon i ja wzięliśmy tydzień urlopu – powiedziała. – Jesteśmy do waszej dyspozycji.
– Już im mówiłem – rzekł Savich, sadzając sobie żonę na kolanach. – Jeszcze nas nie oklaskiwali, ale kiedy zobaczą, co umiemy, po prostu oszaleją. Pomówię też z policją w Denver, moi drodzy. Możemy także dodać do tego wstępne wyniki badań specjalistycznych przeprowadzonych po eksplozji samochodu, a Sherlock pomoże nam, przekładając wszystko, co wiecie, na język danych, które wprowadzimy do pamięci MAXINE.
– Potem naciśniemy tylko klawisz i MAXINE przeistoczy się w najbystrzejszego śledczego na świecie – oświadczyła Sherlock. – Podczas gdy Dillon będzie rozmawiał z glinami, my przygotujemy wspólnie listę wszystkich rzeczy, które zapamiętaliście. Jak myślisz, Molly, dokąd pojechałby Louey Santera, gdyby udało mu się uciec z posiadłości twojego ojca?
– Nie wiem – odparła Molly. – Szczerze mówiąc, nie sądzę, aby Louey w ogóle miał jakieś plany. Był przerażony i stracił głowę. Czasami mu się to zdarzało.
– Ale tym razem okazało się to fatalne w skutkach – mruknął Ramsey. – Biedny drań.
– Wcale nie biedny, jeżeli to on zorganizował porwanie Emmy – rzuciła twardo Molly. – W jaki sposób sprawdzimy, czy to rzeczywiście on stał za porwaniem?
– Pójdziemy śladem pieniędzy – oznajmił Savich. – Wystaram się o nakaz pozwalający na przejrzenie wszystkich dokumentów finansowych Santery. W nich zawsze można coś znaleźć, zawsze.
– Nie musi pan występować o nakaz – odezwał się Mason Lord z progu pokoju. Za jego plecami, nieco z prawej, stał Gunther. – Zdobędę dokumentację Santery.
– Wolałbym, żeby pan tego nie robił – powiedział Savich. – To nasza praca, więc proszę nas nie wyręczać. Na pewno potrwa to dłużej, ale zgodnie z prawem. W takich sytuacjach zawsze lepiej trzymać się prawa, o czym niewątpliwie dobrze pan wie.
– Znam księgowego Loueya – rzekł Mason Lord. – Sam z nim porozmawiam. Warren bardzo chętnie powie mi wszystko, co wie, i pokaże wszystkie zapisy księgowe, jakimi dysponuje. Zawsze był przydatny i świetnie poinformowany.
Sherlock nie spuszczała oczu z Masona, zastanawiając się, jak to możliwe, że człowiek tak uderzająco podobny do jej ojca tak bardzo się od niego różnił. Obaj mężczyźni dzierżyli w rękach ogromną władzę, lecz stali po przeciwnej stronie barykady prawa.
– Skoro pan Lord i księgowy Santery są dobrymi znajomymi, może jednak należałoby to wykorzystać, Dillon – powiedziała powoli. – Co pan o tym myśli, sędzio Hunt? Czy pana zdaniem można to zrobić? Czy dowody uzyskane w taki sposób mogłyby zostać podważone przez obronę?
– Nie sądzę. Dobrze, dlaczego mielibyśmy odrzucić taki podarunek od losu? Jesteśmy na polu Masona Lorda, więc pozwólmy mu wykonać to zagranie. – Ramsey uśmiechnął się do ojca Molly. – Zdecydowanie odradzałbym natomiast włamanie do biura tego księgowego…
Molly uświadomiła sobie, że przez cały ten czas jej ojciec stał sztywno wyprostowany i napięty jak struna. Dopiero teraz wyraźnie się uspokoił. Ujrzała, jak jego arystokratyczne, piękne dłonie o długich palcach rozluźniły się.
Gliniarze dopuścili go do swego grona. Chcieli, aby zaangażował się po ich stronie. Mason się nie uśmiechnął, o nie, nigdy nie posunąłby się aż tak daleko, ale wyraźnego twarzy stał się przynajmniej odrobinę cieplejszy.
Warren O’Dell był kompletnie łysy, niewykluczone, że dzięki starannemu goleniu, i wyglądał jak sportowiec, stanowił więc dokładne przeciwieństwo standardowego wizerunku księgowego. Nosił wprawdzie okulary w metalowych oprawkach, ale poza tym był dość podobny do Michaela Jordana.
Dopiero kiedy się odezwał, można było dostrzec pożółkłe zęby, rezultat zbyt wielu wypalonych papierosów. Na dłoniach i palcach miał odciski. Obrzucił Ramseya pobieżnym spojrzeniem i natychmiast skupił całą uwagę na Masonie Lordzie, lecz po chwili ponownie zerknął na Ramseya.
– Znam pana – powiedział, marszcząc brwi.
– Nazywam się Ramsey Hunt – odparł Ramsey z uśmiechem.
– To pan jest tym sędzią z Kalifornii, który przeskoczył przez barierkę i złoił bandę terrorystów na sali sądowej, tak?
– Tak. Ale nie było ich wielu.
Mason Lord odchrząknął i nagle Warren O’Dell zbladł.
– Proszę, niech pan siada… – wykrztusił, kiwając głową i wskazując kanapę obitą niezaprzeczalnie drogą białą skórą. – Byłem wstrząśnięty, kiedy dowiedziałem się o śmierci Loueya. Zamierzałem do pana zadzwonić…
– Doprawdy, Warren? – rzucił Mason. – Kiedy?
Nie ulegało wątpliwości, że Warren O’Dell był ledwo żywy ze strachu. Stał na środku swego pięknie umeblowanego biura na dziewiętnastym piętrze wieżowca McCord, stojącego przy Michigan Avenue, i wyglądał tak, jakby miał zamiar wyskoczyć przez okno.
– Tak, proszę pana – powiedział w końcu. – Zadzwoniłbym zaraz po otrzymaniu tej wiadomości, ale byłem w szoku, naprawdę. Pozbierałem się dopiero dziś rano. Louey nie żyje, został zabity w wyniku eksplozji bomby, którą ktoś podłożył w samochodzie… Nie do wiary… Miałem wrażenie, że to zły sen. Słyszałem, że pozwolił pan gliniarzom przeprowadzić śledztwo…
Ramsey z trudem opanował zaskoczenie. Czyżby O’Dell sądził, ze Mason Lord jest jakimś bożkiem, który stoi ponad zwykłymi ludźmi?
– To było zabójstwo, Warren, a ja jestem praworządnym obywatelem – oświadczył Mason Lord poważnym tonem, zupełnie jakby to on nalegał; aby wezwać policję, i odwrócił się do Ramseya. – Sędzia Hunt uratował córeczkę Molly.
– Ach tak, teraz już rozumiem! Nie mogłem się zorientować, dlaczego sędzia Hunt panu towarzyszy. Wszystko przez ten szok po śmierci Loueya. Byłem tak zdenerwowany i poruszony, że dałem sekretarce dzień wolny…
– Widzę, że masz tam jakieś pudła za biurkiem, Warren. Chyba nie przyszło ci do głowy, że mógłbyś zniszczyć jakieś dokumenty, prawda? Może wybierasz się na długi, bardzo długi urlop?
– Skąd, proszę pana. Porządkuję tylko papiery, nic więcej…
– Postaram się przysłać ci kogoś do pomocy.
– Nie, proszę pana, naprawdę nie trzeba! Doskonale poradzę sobie sam, słowo daję!
– Gunther – rzucił Mason Lord, prawie nie podnosząc głosu. Potężny ochroniarz stanął w progu, patrząc na księgowego martwym, całkowicie obojętnym wzrokiem. Zupełnie jakby Warren O’Dell był robakiem, pomyślał Ramsey.
– Tak, panie Lord?
– Musimy pomóc panu O’Dell. Widzisz te pudła, wepchnięte za jego imponujące mahoniowe biurko? Weźmiemy je ze sobą i dokładnie przejrzymy zawartość. Ramsey, może byłby pan tak uprzejmy i zerknął, co znajduje się w szafach O’Della, dobrze?
– Najpierw chciałbym zadać mu kilka pytań – powiedział Ramsey.
– Proszę, panie Lord, ja naprawdę nie mam nic… Mason Lord uniósł rękę i O’Dell natychmiast umilkł.
– Sędzia Hunt chce zadać ci kilka pytań, Warren. Odpowiesz na nie wyczerpująco i szczerze.
Łysa czaszka O’Della lśniła od potu. Z rozpaczą obserwował, jak Gunther wynosi pudła z dokumentami. Oblizał wyschnięte wargi.
– Tak jest, proszę pana.
Ramsey czuł się co najmniej dziwnie. Oto stał tu u boku potężnego gangstera, który postawił do jego dyspozycji ważnego świadka i przestraszył go tak, że ten prawie zsikał się w spodnie. On, sędzia federalny, stał się wspólnikiem czegoś, co nosiło wszelkie cechy wymuszenia, a w najlepszym razie składania zeznań pod presją. Ale co z tego? Gra toczyła się o życie Emmy.
– Panie O’Dell, proszę powiedzieć mi, jaka była sytuacja finansowa Loueya Santery.
Warren O’Dell przełknął ślinę. Jeszcze raz spojrzał na Gunthera, u którego pod marynarką wyraźnie rysował się pistolet.
– Louey był bankrutem – zaczął. – Był kompletnie bez forsy. Wyjechał na tournee, żeby spłacić długi. Zerwał umowę, więc nie zostało mu nic, nie miał złamanego centa.
– Był bez forsy? – powtórzył Ramsey. – Czy miał duże długi?
– Louey nigdy nie lubił sobie niczego odmawiać i w końcu zadłużył się po uszy. W Las Vegas działa takie niewielkie konsorcjum, którego szefowie postarali się, żeby Louey przegrał sporo pieniędzy w ich kasynie. Louey nie umiał grać, ale nie potrafił się do tego przyznać, nawet sam przed sobą. Uważał, że jest świetny, i to we wszystkim. Był im winien blisko milion dolarów. Namawiali go, aby grał dalej, a on stale przegrywał i nie był w stanie ich spłacić. Suma rosła, a wraz z nią procenty. Faceci zaczęli mu grozić. Straszyli, że zrobią coś złego jemu, pańskiej córce, panie Lord, i pańskiej wnuczce…
– Nazwiska, O’Dell – powiedział Ramsey. – Niech mi pan poda nazwiska i przekaże dokumentację.
Mason Lord wstał i podszedł do małego baru ze szkła i chromowanej stali, z trzema pozłacanymi półeczkami. Sięgnął po karafkę z koniakiem i nalał odrobinę do kieliszka. Odwrócony plecami do O’Della i Ramseya, stał bez ruchu, wpatrzony w okno, powoli sącząc koniak.
– Wiem, o kogo chodzi – odezwał się cicho.
– O kogo? – zapytał Ramsey.
– O Rule’a Shakera. Mam rację, Warren?
– Pan Rule Shaker rzeczywiście odegrał główną rolę w tej sprawie. Louey odrzucił propozycję długoterminowego kontraktu na występy w Las Vegas, którą złożył mu pan Shaker. Shaker nalegał, ale Louey uparcie odmawiał, mimo że był mu winien taką kupę forsy. W końcu zdecydował się wyjechać na koncerty do Europy. Myślał, że się odkuje, bo w Europie cieszy się o wiele większą popularnością niż tutaj, w Stanach. Gdyby dotrzymał kontraktu, mógłby spłacić Shakera.
– Na pewno pan słyszał, że celem tego zamachu bombowego były Emma i Molly, nie Louey – rzekł Ramsey.
– Tak, słyszałem. Dlatego chciałem wymknąć się z miasta i zaczekać, aż sytuacja się uspokoi. Pan Shaker powiedział Loueyowi, że nie przepuści nikomu, kto jest z nim w jakikolwiek sposób związany. Nie mam cienia wątpliwości, że tę bombę podłożyli ludzie Shakera, ale Shaker nie chciał zabić Loueya, tylko jego córeczkę. Chciał, żeby Louey zrozumiał, że to nie żarty.
– Myśli pan, że to Shaker kazał porwać Emmę?
– Louey był o tym przekonany – odparł O’Dell. – Ja także. Louey dzwonił do mnie z Niemiec, nie miał pojęcia, co robić. Nie byłem w stanie nic mu poradzić.
– Tak – powiedział Mason. – Porwanie Emmy to sprawka Rule’a Shakera. Louey zginął przypadkiem. Ciekawe, dlaczego?
Mason mówił bardzo cicho, ale Ramsey usłyszał jego słowa.
– Ile Louey zarobił przed śmiercią? – zapytał.
– Około trzystu tysięcy – rzekł O’Dell. – Oczywiście musiałby zapłacić podatek od zarobionej w Europie sumy, lecz gdyby zakończył trasę, na którą podpisał kontrakt, spłaciłby wszystko, do ostatniego centa.
– Gdzie są te pieniądze?
– Nie wiem.
– Byłeś jego księgowym – przemówił Mason Lord miękkim, łagodnym tonem, odwracając się od wielkiego okna. – Jego księgowym, Warren. Pod względem znajomości finansów Louey był kompletnym idiotą, nie miał zielonego pojęcia, jak funkcjonuje dolar. Po jego rozwodzie z moją córką byłeś jego doradcą finansowym, prawda? Wiem, że w czasie trwania ich małżeństwa to Molly zajmowała się pieniędzmi, później ty przejąłeś tę rolę. Jestem pewien, że tak właśnie było, więc powiedz sędziemu Huntowi, co stało się z tymi trzystoma tysiącami.
– Przysięgam, że nie kłamię, proszę pana. Louey nie chciał mi nic powiedzieć. Mam tu wyciągi z banku, poświadczenia wypłat, wszystko. Louey wypłacił całą sumę z konta i nic mi o tym nie powiedział.
– Kiedy wyczyścił konto? – zapytał Ramsey.
– Tuż przed wyjazdem do Niemiec. Nie miał ani centa, ale zdołał naciągnąć sponsorów na dużą zaliczkę, prawie dwieście tysięcy, jeśli pamiętam. Następne sto tysięcy wpłynęło na jego konto już w czasie występów w Niemczech. Tę setkę także zaraz wypłacił. Przysięgam, że nie powiedział mi ani słowa, co zamierza z tym zrobić.
Gunther nadal stał przy drzwiach, nieruchomy jak skała.
– Masz wszystkie pudła z dokumentami, Gunther?
– Tak, proszę pana.
– Wobec tego idziemy. Ma pan jeszcze jakieś pytania do Warrena, sędzio Hunt?
– Tak. Gdzie pan był dziś rano? Warren O’Dell był tak blady, jakby miał za chwilę zemdleć. Odchrząknął z wyraźnym wysiłkiem, przełknął ślinę i zakasłał.
– Byłem w domu, w łóżku – wykrztusił w końcu.
– Czy ktoś był z panem?
– Tak. Moja dziewczyna, Glennis.
– Proszę podać mi jej numer telefonu. Cztery minuty później Ramsey rozmawiał z Glennis Clark, kelnerką z restauracji. Rozmowa trwała dość długo. Wreszcie Ramsey odłożył słuchawkę.
– Zakładając, że nie posiada pan niezwykłych zdolności paranormalnych, a panna Clark nie jest pańskim medium, wszystko wskazuje na to, że mówi pan prawdę – oświadczył.
Kiedy obaj z Masonem Lordem byli już przy drzwiach, Ramsey odwrócił się i obrzucił księgowego uważnym spojrzeniem.
– Przed kim chciał pan uciec, panie O’Dell?
– Przed Shakerem. Już do mnie dzwonił. Jest wściekły, uważa, że to ja jestem odpowiedzialny za to, iż Louey znalazł się w tym samochodzie. Teraz, gdy Louey zginął, Shaker nie ma szans na odzyskanie pieniędzy.
– Milion dolców to kropla w morzu dla kogoś takiego jak Rule Shaker. Co jest prawdziwym powodem jego gniewu?
– To, że nie dostanie Loueya – powiedział Warren O’Dell po długim milczeniu. – Zależało mu na nim. Kiedy się zorientował, że Louey zarobi kupę szmalu i spłaci go, a on nie będzie mógł szantażować go długiem, porwał dzieciaka. Jezu słodki, Shaker zabiłby mnie, gdyby się dowiedział, że puściłem farbę…
– Chciał, żeby Louey śpiewał w jego kasynie?
– Tak. O to także mu chodziło.