Molly spokojnie przespała noc. Rano czuła się osłabiona, ale mdłości ustąpiły i żołądek nie bolał. Ramsey przygotował dla niej trzy grzanki, grubo posmarowane dżemem truskawkowym i obydwoje z Emmą siedzieli na brzegu łóżka, gdy Molly pochłaniała śniadanie.
– Wystarczy – powiedziała w końcu, wybuchając śmiechem. – Spójrzcie, zjadłam dwie. Jestem napchana aż po migdałki.
– Przecież ty nie masz migdałków, mamo.
– Tak czy inaczej, jestem bardzo najedzona. Teraz muszę tylko wziąć prysznic i będę jak nowo narodzona. Czy moglibyśmy wyjechać dzisiaj po południu, Ramsey?
Ramsey potrząsnął głową.
– Poczekajmy do jutra, Molly. Haversham kazał ci dziś leżeć w łóżku i odpoczywać. Łykaj tabletki i pij jak najwięcej wody. Przyniosłem kilka butelek mineralnej. Jeżeli będziesz grzeczna i jeżeli po południu poczujesz się jeszcze lepiej, może pójdziemy na kolację do mojej ulubionej meksykańskiej restauracji na Lombard Street.
Molly jęknęła głucho i złapała się za brzuch.
– Trudno, w takim razie poprzestaniemy na rosołku z kurczaka.
Kiedy wysuszyła włosy i przebrała się, była zupełnie wyczerpana. Zerknęła na świeżo posłane łóżko z zapraszająco odwiniętą kołdrą, potem na Ramseya, który obserwował ją z uśmiechem, i z westchnieniem ulgi wyciągnęła się na miękkim materacu.
– Założę się, że tę pościel wybierała kobieta – mruknęła. – Jest taka jasna i wesoła… Mam rację?
– Tak, prawdopodobnie moja sekretarka. No, wypij teraz szklankę wody i zdrzemnij się. Zabieram Emmę na spacer do Cliff House. Jest tam cudowna plaża. Pokażę jej foki, zbudujemy zamek z piasku i pobawimy się z psami, których zawsze jest tam mnóstwo. Przyprowadzę ją brudną i szczęśliwą. Kiedy wrócimy, ta butelka ma być pusta, Molly.
Byli na plaży niecałe dwadzieścia minut, gdy do Ramseya podbiegł wielki, zdyszany czarny labrador i oparł potężny łeb o jego kolano.
– Jeżeli nie ma pan ochoty rzucać mu kółka, proszę mu powiedzieć, żeby zjeżdżał – zawołała z daleka jego właścicielka.
Ale Ramsey poklepał psa po głowie.
– Gotowy do biegu? – zapytał, wyciągając stare, żółte gumowe kółko z płóciennego worka, w którym znajdowały się także kanapki, ziemniaczane chipsy oraz sok w kartonikach.
Rzucił kółko na odległość dobrych kilkudziesięciu metrów, a labrador jak szalony pognał na jego poszukiwanie.
– Teraz Bop nie da wam chwili spokoju. – powiedziała młoda kobieta, podchodząc do Ramseya i Emmy, która z zachwytem wpatrywała się w rozpędzonego psa.
Bop dogonił kółko i skoczył, lecz nie udało mu się go złapać.
– Następnym razem pójdzie mu lepiej. Musi się zorientować, jak pan rzuca. To pana córeczka?
Emma bez słowa wzięła Ramseya za rękę i przylgnęła do jego boku.
– Tak – odparł Ramsey. – To moja mała Emma.
– Jestem Betty Conlin – rzekła właścicielka Bopa i wyciągnęła rękę do Ramseya. – Witaj, Emmo. Ile masz lat?
Emma zmierzyła ją bacznym spojrzeniem.
– Bop już wraca – odezwała się po chwili. – Moja mama jest w domu, w łóżku. Przyszliśmy tutaj, żebym się pobawiła i spróbowała zapomnieć o smutnych rzeczach. I żeby mama mogła wypocząć i wyzdrowieć.
– Rozumiem – powiedziała Betty i wstała. – Chodź tutaj, Bop! – zawołała z uśmiechem.
Ramsey znowu rzucił psu kółko. Bop pognał za nim i dopadł je, nim dotknęło ziemi.
– Świetnie, Bop! – krzyknął Ramsey. – Dobry pies!
Był zadowolony i zrelaksowany. Na jednej dłoni miał kropelki psiej śliny, Emma bawiła się w piasku tuż obok niego, ocean lśnił w słońcu jak wielki niebieski brylant, fale szumiały przyjemnie… Do pełni szczęścia brakowało im tylko Molly, która mogłaby leżeć tu gdzieś na kocu i pić mnóstwo wody…
Spojrzał na Emmę i zauważył, że mała nie spuszcza wzroku z Betty Conlin. Nie musiał się martwić, że jakaś kobieta będzie próbowała go podrywać, bo Emma strzegła go jak oka w głowie. Niestety, w tej chwili nie mogli mieć Bopa bez Betty.
Bop przybiegł z kółkiem w pysku, przez parę sekund udawał, że nie chce go oddać Ramseyowi, wreszcie upuścił gumową zabawkę na piasek i ruszył przed siebie, raz po raz oglądając się i czekając na następny rzut. Ramsey rzucił kółko w kierunku wody i osłonił oczy dłonią, obserwując Bopa. Powiew wiatru porwał kółko i uniósł je daleko, bardzo daleko, na odległość co najmniej stu metrów.
Betty powiedziała coś i Ramsey odwrócił się w jej stronę. Kiwnął głową, patrząc, jak Bop wyciąga kółko spomiędzy wodorostów. Pies odskoczył do tyłu, uciekając przed falą, która rozprysnęła się na tysiąc kropel, błyszczących jak kawałki kryształu.
– Widziałaś, Emmo? – zapytał Ramsey, odwracając się z uśmiechem. Emma zniknęła. W ułamku sekundy ogarnęło go obezwładniające przerażenie.
– Co się stało? – Betty spojrzała na niego niespokojnie.
– Emma – powiedział. – Nie ma Emmy…
Okręcił się wokół własnej osi, szukając jej wzrokiem. Usłyszał krzyk i rzucił się w kierunku Cliff House, ale to tylko jakiś mały chłopiec kłócił się z siostrą.
– Emma! – krzyknął głośno.
O Boże, tylko nie to! To niemożliwe! Emma na pewno jest gdzieś niedaleko! Nikt nie mógł tak po prostu zabrać jej z plaży, nie w ciągu tej minuty, kiedy na nią nie patrzył… Słońce świeciło mu prosto w oczy…
Nagle zobaczył jakiegoś mężczyznę, który szybko szedł brzegiem plaży na południe. Ubrany był w długi ciemnobrązowy płaszcz, pod którym coś niósł. Ramsey nie miał cienia wątpliwości, że nieznajomy trzyma pod płaszczem Emmę. Jakim cudem zdołał odejść z nią aż tak daleko?!
Ruszył biegiem. Nie krzyknął nawet, tylko w milczeniu pobiegł za mężczyzną, ze wszystkich sił, coraz szybciej i szybciej. Obcy potknął się i wtedy spod brzegu płaszcza wyjrzała głowa Emmy.
– Ramsey! – wrzasnęła rozpaczliwie. – Ramsey!
Ramsey był już prawie przy nich. Mężczyzna obejrzał się, spostrzegł, że przegrał, puścił Emmę i rzucił się do ucieczki, kierując się w górę plaży, ku wysokiemu betonowemu murkowi. Ramsey zrobił parę kroków za nim, lecz usłyszał czyjś krzyk i zawrócił do Emmy.
Leżała na piasku, zupełnie nieruchomo. Nad nią stały dwie małe dziewczynki, jedna z niebieskim wiaderkiem w ręku. W ich stronę biegła jakaś kobieta. Ramsey łagodnie odsunął obie małe i przyklęknął obok Emmy. Kolana podciągnęła pod brodę, oczy miała zamknięte, pasma włosów przyklejone do czoła i policzków.
– Emmo… – Lekko dotknął jej ramienia. – Emmo, nic ci się nie stało, skarbie? To ja, Ramsey. Nic ci nie jest?
Z jej gardła wyrwał się cichy, stłumiony jęk. Powoli odwróciła się twarzą do niego i podniosła na niego wzrok.
– Boli cię coś, kochanie? Pokręciła głową.
– Tylko trochę. Zasłonił mi buzię i uderzył w głowę…
Ten drań ją uderzył, wepchnął pod płaszcz i po prostu z nią odszedł! Ramsey spojrzał w kierunku murku. Kręciło się tam sporo ludzi, ale nigdzie nie było widać człowieka w ciemnobrązowym płaszczu. Oczywiście mógł go zdjąć i najprawdopodobniej tak właśnie zrobił.
Wziął Emmę w ramiona, przytulił ją mocno i pocałował. Mało brakowało, a byłby ją stracił. Jeszcze minuta, może dwie i nigdy więcej by jej nie zobaczył.
– Czy tamten człowiek próbował ją porwać? – zapytała jakaś kobieta.
– Tak. Widziała pani może, dokąd poszedł, kiedy przeskoczył przez murek?
Kobieta potrząsnęła głową.
– Nie, patrzyłam na pana i dziewczynkę.
– Boże, to stało się tak szybko! – zawołała Betty, która dopiero teraz nadbiegła wraz z Bopem. – Dosłownie w ciągu paru sekund! Nagle zniknęła, dosłownie w jednej chwili! Tak mi przykro…
Kobieta bez słowa przygarnęła ramieniem swoje dwie córeczki.
– Idziemy do domu – powiedziała.
Dzieci zaczęły płaczliwie protestować, lecz matka po prostu chwyciła je za rączki i poprowadziła w kierunku wyjścia z plaży.
– Chce pan, żebym wezwała policję? – zapytała Betty.
– Nie – odpowiedział Ramsey, podnosząc się powoli z Emmą w ramionach. – Tak mi przykro, Em, tak mi przykro… – powtarzał, całując ją w czubek głowy. – Bop może zatrzymać kółko i kanapki – zwrócił się do Betty.
Wiedział, że policjanci przesłuchaliby wszystkich obecnych na plaży, lecz Emma drżała, tuląc się do niego z całej siły, musiał więc jak najszybciej odwieźć ją do domu. Nie miał pojęcia, jakim cudem udało mu się wcisnąć razem z nią za kierownicę swojego starego porsche. Było im bardzo ciasno, ale nie zamierzał wypuszczać jej z ramion. Nie zwolnił uścisku nawet po wejściu do domu. Prosto z holu skierował się do swego gabinetu, skąd zadzwonił do Virginii Trolley.
– Tu Ramsey – powiedział. – Jakiś mężczyzna przed chwilą usiłował uprowadzić Emmę z plaży w pobliżu Cliff House.
Gdy się zorientował, że mi nie ucieknie, rzucił ją na ziemię. Nie mogłem za nim pobiec, bo musiałem się nią zająć. Ubrany był w długi brązowy płaszcz, stare czarno – białe adidasy, brązową czapkę, chyba robioną na drutach, i ciemne okulary. Sądząc po sposobie poruszania się, był chyba po czterdziestce. Niezbyt wysoki, najwyżej metr osiemdziesiąt. Tak, biały. Jeżeli poślecie tam teraz grupę ludzi, może uda wam się znaleźć kogoś, kto widział tego skurwysyna. Do zobaczenia za parę minut.
Odłożył słuchawkę, ani na chwilę nie wypuszczając Emmy z ramion.
– Pozwól mi sprawdzić, czy nic nie stało ci się w głowę, kochanie.
– Mama – powiedziała Emma w kołnierz jego kurtki. – Mama…
– Masz rację, skarbie. Chodźmy zobaczyć, co się z nią dzieje. Ale Molly nie było w pokoju.
Ramsey tępym wzrokiem wpatrywał się w puste łóżko i pustą butelkę po wodzie mineralnej, stojącą na podłodze. Zawołał głośno Molly, potem zajrzał do łazienki i nawet kabiny prysznicowej.
– Molly!
– Gdzie jest mama, Ramsey?
– Nie wiem, Emmo. Nie wiem. Zbiegł po schodach na dół, cały czas niosąc przyklejoną do niego Emmę.
Raz po raz wołał Molly, ale w domu panowała całkowita cisza.
Co się stało, do diabła?!
Wybiegł na zewnątrz. Chodnikiem szło dwoje starszych ludzi, mieszkających w sąsiednim domu. Pomachali mu, odpowiedział tym samym gestem, prawie jednocześnie odwracając się w drugą stronę. Na ulicy nie było nikogo poza dwójką jego sąsiadów.
Emma drżała w jego ramionach, wstrząsana głębokimi, rozpaczliwymi szlochami.
– Spokojnie, Emmo, na pewno wyszła na krótki spacer, nie ma się czego bać – powtarzał, doskonale zdając sobie sprawę, że mówi bzdury.
Gdzie podziała się Molly? Nigdy w życiu nie był taki przerażony. Biały plymouth Virginii Trolley zatrzymał się przy krawężniku. Razem z Ginny z samochodu wyskoczył młody policjant.
– Molly zniknęła – powiedział Ramsey. – Po prostu zniknęła. Virginia jednym spojrzeniem ogarnęła jego wstrząśniętą, pobladłą twarz i głośno płaczącą dziewczynkę, którą trzymał na rękach.
– Wejdźmy do domu – rzuciła cicho. – Muszę zadzwonić. Wszystko będzie dobrze, Ramsey. Chodźcie.
Usiadła przy telefonie, a Ramsey w fotelu za biurkiem, uspokajająco kołysząc Emmę. Nagle usłyszeli głośny krzyk.
– Mama!
Emma wyrwała się z ramion Ramseya i pobiegła do drzwi. Kiedy otworzyły się, Molly prawie wpadła do środka, podtrzymywana przez towarzyszącego Virginii policjanta.
– Mamo!
Molly osunęła się na kolana, tuląc do siebie płaczącą Emmę.
– Przepraszam, ale ta pani nie chciała powiedzieć, kim jest – mruknął policjant do Virginii.
– Wszystko w porządku. Teraz, kiedy Molly już się znalazła, możesz podjechać do Cliff House i porozmawiać z ludźmi, Joe.
Ramsey wstał powoli. Odczekał chwilę, aż Emma trochę się uspokoiła, a Molly w końcu podniosła głowę.
– Co się stało? – zapytał ostro, pełnym napięcia i wściekłości głosem. Molly chyba dopiero teraz zauważyła stojącą przy jego biurku Virginię.
W pierwszym momencie po wejściu do domu poczuła tak ogromną ulgę, że nie miała siły się odezwać. Przytuliła mocniej córeczkę.
– Ktoś zadzwonił – powiedziała słabo. – Jakieś dziesięć minut temu. Mocno spałam i telefon mnie obudził. Dzwonił jakiś mężczyzna. Jego głos brzmiał dziwnie, jakby mówił przez chusteczkę. Byłam zupełnie otumaniona i najpierw w ogóle go nie zrozumiałam, ale wszystko powtórzył. Powiedział coś o plaży i że ma Emmę, i że nigdy więcej jej nie zobaczę…
– Mamo – szepnęła Emma.
Molly podniosła się, trzymając Emmę na rękach. Zachwiała się, lecz Ramsey już był przy nich i obejmował je z całej siły.
– Dzięki Bogu, że obie jesteście całe i zdrowe – wyszeptał z wargami w jej włosach.
– Tak – wymamrotała Emma. – Co się stało? Ramsey usiadł razem z nimi na kanapie. Pocałował w czoło najpierw Emmę, potem Molly.
– Już wszystko dobrze… – powiedział. – Znowu jesteśmy razem. Było tak – jakiś mężczyzna porwał Emmę, ale dogoniłem go i odzyskałem ją. Uciekł.
Virginia wysłała kilku policjantów na plażę, aby przepytali ludzi. Może ktoś go widział. – Przerwał na chwilę. – Ale dlaczego zadzwonił do ciebie? I to dziesięć minut temu, czyli już po tym, jak odebrałem mu Emmę? Dlaczego?
– Chciał przerazić Molly – odezwała się Virginia. – Czy ktoś napije się wody?
Ramsey chciał coś powiedzieć, lecz uświadomił sobie, że dzieje się z nim coś dziwnego, zupełnie jakby umysł zaczął działać na zwolnionych obrotach.
– Byłem głupi – powiedział. – Poprosiłem cię o ochronę, Ginny, ale w gruncie rzeczy głęboko wierzyłem, że mamy już to wszystko za sobą. Nie sądziłem, że grozi nam jeszcze niebezpieczeństwo. Byłem przekonany, że ten człowiek już nie wróci…
– Wszyscy byliśmy głupi – rzekła Molly. – Ja również nie myślałam tak jak ty. To szaleniec.
– Najprawdopodobniej macie rację – rzekła Virginia. – Cóż, teraz musimy wziąć się do roboty.
Virginia zaczęła zadawać Ramseyowi pytania, spokojnie i z ogromną cierpliwością. Ramsey zdawał sobie oczywiście sprawę, że wielokrotnie uczestniczyła w podobnych wydarzeniach, lecz wiedział także, że większość takich wypadków nie kończy się równie szczęśliwie.
Siedzieli na kanapie blisko siebie, Emma na kolanach Ramseya, z głową opartą o ramię matki. Ramsey wciąż obejmował je obie.
– Pani Santera, proszę spróbować sobie przypomnieć… Och, przepraszam, nie przedstawiłam się. Jestem Virginia Trolley, z wydziału kryminalnego policji w San Francisco. Znam Ramseya od dość dawna.
Molly skinęła głową, przyglądając się ubranej w czerń kobiecie.
– Mam na imię Molly.
– Dobrze. Więc ten człowiek zadzwonił o… – Zerknęła na zegarek, szybko obliczając czas. – Mniej więcej dziesięć po trzeciej, prawda? Co dokładnie powiedział?
– Że ma Emmę. Że ten głupi sędzia zwyczajnie zostawił ją na plaży, w ogóle się nie interesował, co się z nią dzieje, tylko flirtował z jakąś dziewczyną i rzucał kółko jej psu. Powiedział, że to było bardzo łatwe, a tym razem nie pozwoli Emmie uciec i nigdy więcej jej nie zobaczę. Potem wybuchnął śmiechem i dodał, że przejedzie obok domu, abym mogła zobaczyć jego i Emmę, i że pozwoli jej pomachać mi na pożegnanie. I odłożył słuchawkę. Gapiłam się na telefon i miałam zupełną pustkę w głowie. Dopiero po chwili moje myśli jakby się włączyły i wpadłam na pomysł, że jeżeli wyjdę na zewnątrz, to może go złapię. Wybiegłam na ulicę, pędziłam przez całą Sea Cliff. Dziwię się, że nikt z sąsiadów nie zadzwonił na policję z wiadomością o kręcącej się w pobliżu wariatce…
– Zadzwonił, kiedy odzyskałem Emmę tylko po to, żeby śmiertelnie przestraszyć Molly? – zapytał powoli Ramsey.
– Tak. – Virginia westchnęła. – Chciał mieć poczucie władzy. Nie udało mu się porwać Emmy, ale dzwoniąc do Molly, nadal wierzył, że jednak wygrał, przynajmniej na chwilę, do waszego powrotu do domu.
Ramsey zaczynał powoli odzyskiwać równowagę. Widział, że Molly także bierze się w garść. Jeśli chodzi o Emmę, to dopiero czas miał pokazać, jakie szkody wyrządziła w jej psychice kolejna próba porwania.
– Emma mówi, że uderzył ją w głowę. Molly pogładziła córkę po ramieniu.
– Boli cię głowa, Em?
Emma wyprostowała się, powoli podniosła rękę i dotknęła miejsca nad lewym uchem.
– Mam tu guza, ale małego.
– Widziałem, jak wystawiłaś głowę spod jego płaszcza. Dziewczynka kiwnęła głową.
– I ugryzłam go przez koszulę, naprawdę mocno. Mówiliście mi, że nigdy nie wolno się poddawać, więc się nie poddałam.
– Ugryzłaś go w bok, Emmo? – zapytała Virginia.
– Tak.
– Który?
– Prawy. Jestem pewna, że go zabolało.
– Brawo. – Ramsey ujął jej twarz w dłonie i pocałował ją w czubek nosa. – Brawo, Em. – Spojrzał na drobną buzię, która była mu teraz tak bardzo, niewyobrażalnie bardzo droga. Serce ścisnęło mu się z miłości i żalu. – Och, Emmo, tak mi przykro…
Przytulił czoło do jej czoła i znowu poczuł, jak ogarnia go przerażające uczucie całkowitej bezradności. Emma podniosła małą dłoń i delikatnie dotknęła jego policzka.
– Nic mi się nie stało, Ramsey. To nie twoja wina, on był bardzo szybki. Uklepywałam mur dookoła zamku z piasku i wtedy mnie uderzył.
Virginia Trolley odwróciła się i odchrząknęła cicho.
– Boli cię głowa, Emmo? – zapytała przez ramię.
– Nie bardzo, proszę pani. Tylko trochę.
– Może powinniśmy zadzwonić do doktora Havershama, Ramsey.
– Dobry pomysł. Poczuję się znacznie pewniej.
– Jestem taka jak mama – nienawidzę szpitali. Ramsey i Molly wymienili spojrzenia.
– Tym razem nie miał na twarzy maski, ale poznałam go po zepsutych zębach.
Głos Emmy brzmiał prawie zupełnie normalnie. Siedziała na kolanach u Ramseya, patrząc na Virginię.
– Zauważyłaś może coś jeszcze, Emmo?
– Dziwnie pachniał, tak samo jak przedtem.
– Dziwnie, to znaczy jak? – Virginia wyjęła z torebki bloczek z kartkami i pospiesznie coś zapisała.
Emma wzruszyła ramionami.
– To był taki jakiś mocny zapach. Nieprzyjemny.
– Whiskey – rzucił Ramsey. – Pachniał whiskey, Em?
Emma nie była pewna, więc Ramsey wziął ją na ręce i podszedł do barku. Odkorkował jedną z butelek i podsunął pod nos dziewczynki.
– Czy to był ten zapach?
Skrzywiła buzię i szybko cofnęła głowę.
– Tak, Ramsey. To naprawdę niemiły zapach.
– Masz rację.
– I miał zepsute zęby? – wtrąciła Virginia.
– Tak, proszę pani, czarne i paskudne. Pamiętam, że jednego mu brakowało. – Emma otworzyła usta i pokazała siekacz po lewej stronie.
– Świetnie. – Virginia zapisała informację. – Czy próbował z tobą rozmawiać, Emmo?
Dziewczynka potrząsnęła głową. Ramsey zaniósł ją na kanapę i usiadł obok Molly.
– Zastanów się chwilę, Em. Co robiłaś bezpośrednio przed tym, kiedy ten mężczyzna uderzył cię w głowę?
– Uklepywałam piasek.
– I co się wtedy stało?
– Usłyszałam coś. Spojrzałam w górę, ale coś mnie uderzyło i dalej już nic nie pamiętam.
– Bardzo dobrze, Emmo – powiedziała Molly. – Dużo zapamiętałaś, kochanie.
Emma bez słowa wzięła matkę za rękę. Virginia Trolley zamknęła notes i pokiwała głową.
– Porywacz popełnił błąd – rzekła. – Jest bardzo blisko, więc może teraz uda nam się go złapać. Emmo, jesteś wspaniała. Ramsey opowiadał mi, jak uciekłaś temu potworowi poprzednim razem, a teraz znowu to zrobiłaś. Opiekuj się Ramseyem i mamą, dobrze? Obydwoje nie są w imponującej formie…
– Dobrze, proszę pani. Będę się nimi opiekować.
– Emmo, czy mogłabyś opisać tego człowieka, żeby rysownik sporządził jego portret? – zapytał Ramsey. – Teraz nie nosił maski.
– Spróbuję, Ramsey.
– Zaraz kogoś tu przyślę – oświadczyła Virginia. – Wspaniała dziewczynka z ciebie, Emmo. Do zobaczenia później.
– Mamo, wydaje mi się, że nie powinnaś więcej chodzić beze mnie do łazienki – odezwała się Emma. – Ramsey także nie.
Idąc w kierunku drzwi, Virginia Trolley usłyszała cichy, nieco drżący śmiech. Molly Santera śmiała się, wprawdzie przez łzy, ale jednak się śmiała.