– Emmo, schyl głowę i jedz frytki. Molly, nie wyciągaj od razu broni, na miłość boską. Posłuchaj mnie uważnie. Pójdziecie teraz obie do toalety, tam jest napis, widzisz? Jeżeli znajdziecie tylne wyjście, idźcie prosto do dżipa, jeżeli nie, zostańcie w łazience. Kiedy wsiądziecie do samochodu, zamknijcie drzwi. Zapłacę rachunek i wyjdę za wami. Starajcie się zachowywać naturalnie i nie oglądajcie się.
Molly nawet nie drgnęła.
– Widziałaś tych dwóch mężczyzn, którzy napadli was w górach, Em?
– Niedokładnie, mamo.
– Więc nie rozpoznałabyś ich?
– Nie, ale Ramsey ich rozpozna.
– Oczywiście. Idźcie już, Molly, nie mamy czasu na dyskusje. Jeżeli to ci ludzie, wyjdę zaraz po was i prawdopodobnie będę szedł bardzo szybkim krokiem.
– To dowcip, Ramsey, prawda? Przecież nie możesz iść szybko z tą nogą…
– Zobaczymy.
Molly rzuciła mu ostatnie długie spojrzenie, wzięła torbę i skupiała uwagę na Emmie. Poszły na tył małej restauracji i zamknęły sobą drzwi toalety. Ramsey odwrócił się bardzo powoli, podniesieniem ręki przywołując kelnerkę.
Dwaj mężczyźni stali niedaleko wejścia, plecami do niego. Jeden wysoki i chudy, drugi niski. Ramsey nie mógł dojrzeć, czy niski ma krzywe nogi. Nie wydawało mu się, aby byli to ci sami, którzy zaatakowali go pod chatą. To chyba niemożliwe, pomyślał. Przecież postrzeliłem obu tamtych drani. Nie miał przy sobie rewolweru. W restauracji było dużo ludzi. Modlił się, aby tamtym nie przyszedł do głowy jakiś głupi pomysł. Kelnerka podeszła i uśmiechnęła się do niego.
– Czy jest tu tylne wyjście? – zapytał, nie patrząc na nią.
– Tak, zaraz za męską toaletą.
– Świetnie. Ile płacę?
Zapisała kilka pozycji na bloczku, podliczyła, lekko marszcząc brwi, wyrwała rachunek i podała go Ramseyowi.
– Nie zjedliście zbyt dużo, więc odjęłam trochę z całości – powiedziała.
– To bardzo miło z pani strony. Moja żona nie najlepiej się czuje. Jest w ciąży.
– Och, gratuluję! Zdarza się to nawet najlepszym, oczywiście chodzi mi o napady mdłości.
– Hej, Elsa, jak tam biznes?
Ten facet był jednak podobny do tamtego w kowbojskich butach… Stał tuż za kelnerką. Ramsey nie widział jego twarzy, ponieważ Elsa była postawna, a wokół jej głowy szalała burza włosów. Ale nie, to nie był ten sam mężczyzna… Ramsey nie wiedział, czy powinien poczuć ulgę, czy strach z powodu nowego zagrożenia.
– Jestem śliczna i złośliwa jak zawsze – rzekła kelnerka, odwracając się twarzą do tamtego i zupełnie zasłaniając go przed wzrokiem Ramsey a. – Jesteś tu nowy, prawda? Przeprowadziłeś się tutaj?
– Tak. Ja i moja pani przenieśliśmy się tu z Wyoming. Ładna okolica.
– Bardzo ładna. Jeżeli chcecie zjeść lunch, usiądź ze swoim kumplem w tamtej kabinie. – Elsa wskazała stolik ołówkiem, który zaraz wsadziła sobie za ucho.
– Hej, gdzie się podziała ta śliczna mała dziewczynka, do której się uśmiechałem, proszę pana?
Ramsey podniósł się powoli. Elsa odsunęła się na bok, nagle zaniepokojona. Ramsey pochylił się nad facetem, który musiał mieć koło pięćdziesiątki, na wszystkich frontach przegrywał wojnę z tłuszczem i był tak sympatyczny jak Ted Bundy w najgorszym ze swoich humorów.
– To było pana dziecko?
– Tak, moje. Dlaczego pan pyta?
– Tak sobie, bez powodu. Ładna dziewczynka, podobna do jednej z moich wnuczek.
Ramsey podał kelnerce dwudziestodolarowy banknot.
– Miłego dnia – powiedział spokojnie. – Do widzenia. Ruszył w kierunku drzwi wejściowych, szukając wzrokiem drugiego faceta. Nie widział go i bardzo go to martwiło. Gdzie jest ten drań? Jego żołądek podskakiwał i kurczył się boleśnie. Ogarnął spojrzeniem całą salę. Ten wysoki zniknął bez śladu, jakby rozwiał się w powietrzu. Dlaczego tamten pytał o Emmę?
Właśnie wtedy usłyszał zgrzyt hamulców i w jednej chwili wypadł na zewnątrz. Molly cofnęła dżipa i znowu zahamowała gwałtownie, o centymetry wymijając zaparkowanego pick – upa. W stronę dżipa biegł jakiś mężczyzna. Molly wrzuciła drugi bieg i samochód wystrzelił do przodu. Mężczyzna wrzasnął krótko i zanurkował w niskie krzaki pod ścianą restauracji.
– Molly!
Ramsey chwycił przednie drzwiczki od strony pasażera, otworzył je i wskoczył do środka. Zanim zdążył zatrzasnąć drzwi, Molly już gnała po wjeździe na drogę numer 70.
Obejrzał się szybko. Mężczyzna otrzepywał spodnie i patrzył za nimi. Sekundę później z restauracji wyszedł drugi, ten, z którym Ramsey rozmawiał. Obaj zaczęli rozmawiać gorączkowo. Molly z piskiem hamulców skręciła na drogę 70 i Ramsey stracił mężczyzn z oczu.
– Ramsey…
Usłyszał cichy głos i szybko spojrzał w dół. Emma siedziała skulona na podłodze u jego stóp.
– Chodź, dziecko. Już wszystko dobrze. Twoja mama jest bohaterką, uratowała nas. Chodź tutaj i obejmij mnie mocno. Potrzebuję trochę czułości i buziaka. Tak jest, czuję, że dzięki temu serce przestanie mi walić jak szalone, a żołądek wróci na swoje miejsce…
Pozwoliła się wziąć na kolana. Wiedział, że nie powinien tak z nią siedzieć, ale nie miał teraz zamiaru przejmować się pasami bezpieczeństwa. Pocałowała go w policzek.
– Znacznie lepiej. Dziękuję. – Odwrócił głowę w stronę Molly. – Zwolnij i zjedź z autostrady.
– Ale… Och, tak, jasne, masz rację. Musimy sprawdzić, czy za nami jadą.
– Zwolnij. Nie możemy zwracać na siebie uwagi. Kiedy zjedziesz, skręć w prawo i zatrzymaj się za tamtą stacją benzynową. Przytul mnie mocniej, Emmo. O, wreszcie dobrze się czuję.
– Jeżeli ich zobaczę, wracam na autostradę. Może uda nam się zobaczyć ich tablicę rejestracyjną. Będziesz mógł sprawdzić, do kogo należy ten wóz, prawda?
Skinął głową. Molly robiła wrażenie zupełnie spokojnej i świetnie radziła sobie z dżipem. Emma przywarła do niego jak pijawka. Przyjemnie było czuć te chude ramionka, mocno zaciśnięte wokół szyi. Dziecko miało krzepę, na szczęście.
Molly zjechała z autostrady, skręciła w prawo i zahamowała tuż za stacją Mobil. Wszystko razem zajęło jej najwyżej dwadzieścia sekund.
– Dobra robota – pochwalił. – Emmo, teraz ty i ja będziemy razem obserwowali autostradę. Zależy nam, żeby dowiedzieć się, czy tamci dwaj jadą za nami.
– Powinnam była poczekać i zobaczyć, jaki mają samochód – powiedziała Molly, waląc pięścią w kierownicę. – Cholera jasna, dlaczego wcześniej o tym nie pomyślałam?!
– Nie przejmuj się, rozpoznamy ich. Patrz uważnie, Emmo.
Przed nimi niespiesznie przejechała ciemnozielona toyota corolla, z dwiema kobietami w środku. Potem ciężarówka z owczarkiem niemieckim na miejscu obok kierowcy. Pies wystawił głowę przez otwarte okno i dyszał Po pięciu sekundach pojawiła się brudna czarna półciężarówka. W kabinie siedziało dwóch mężczyzn.
– To oni – rzucił Ramsey. – W porządku, Molly, teraz powoli wróć za nimi na autostradę. Zachowaj odstęp, tak żeby dzieliły nas od nich co najmniej trzy samochody.
Molly już wyjeżdżała zza stacji benzynowej. Przed nią znajdowała się mała biała honda. Molly miała ochotę zatrąbić, wyprzedzić, wrzasnąć coś pod adresem siedzącej za kierownicą starszej kobiety, ale udało jej się zapanować nad sobą.
– Ruszaj się, ruszaj – szeptała niecierpliwie. Ramsey nadal lekko obejmował Emmę.
– Wszystko w porządku, mała?
– Boję się.
Przytulił ją i pocałował w czubek głowy.
– Chciałbym podarować ci taką magiczną siłę, żebyś niczego się nie bała, ale nie umiem tego zrobić. Strach nie jest zły, pod warunkiem że nie pozwolimy, aby nas paraliżował. Wiem, że nie lubisz o tym myśleć, lecz musisz sobie uświadomić, że naprawdę doskonale sobie poradziłaś. Nie pozwoliłaś się sparaliżować i uciekłaś do lasu, gdzie cię znalazłem. Spisałaś się niezwykle dzielnie, Emmo. Mówię to, byś wiedziała, że kiedy się nie poddajesz i nie przestajesz myśleć, możesz sobie pomóc. – Widział, że Molly uważnie przysłuchuje się jego słowom. – Nie zapomnisz o tym, prawda, Em?
– Nie – odszepnęła. – Nie zapomnę. Jest ciężarówka, Ramsey. Mama podjechała już bardzo blisko…
– Widzisz tablicę rejestracyjną?
– Jest strasznie brudna… Tak, widzę ją, ale… Roześmiał się.
– Widzisz ją, ale nie możesz odczytać liter i cyfr, tak? Jutro nauczę cię czytać, dobrze?
– Trochę już umiem. Mama pokazuje mi litery i dużo mi czyta. Przyglądamy się razem różnym wyrazom w książkach. Myślisz, że wystarczy jeden dzień, bym się nauczyła?
– W twoim przypadku może nawet pół dnia. – Ramsey lekko dotknął ramienia Molly. – Wygląda mi to na B, potem L, dalej jest gruda błota. Trzy, osiem, osiem… I jeszcze jakaś cyfra, znowu zbyt zamazana.
– W mojej torbie znajdziesz telefon komórkowy – powiedziała. – Jesteś sędzią federalnym, więc na pewno znasz kogoś, kto będzie mógł się dowiedzieć, czyją własnością jest ta półciężarówka. Kiedy już będziemy to wiedzieli, obiecuję, że sama zadzwonię na policję w Denver i wszystko im powiem. Teraz zwolnię, żebyś mógł spokojnie zadzwonić.
Telefon komórkowy… Miała telefon komórkowy, ale powiedziała mu o tym dopiero w chwili, kiedy wszystko zawisło na włosku. Miał ochotę wrzasnąć na nią, lecz oczywiście nie zrobił tego. Wyciągnął z torby małą, lekką komórkę i zaczął wybierać numer Virginii Trolley w San Francisco.
Nagle przerwał. Nie, Virginia nie będzie w stanie tego załatwić. Potrzebny był mu ktoś całkowicie obiektywny, ktoś, kto nie będzie się wahał i od razu weźmie się do roboty. Wybrał numer biura FBI w Waszyngtonie i poprosił o połączenie z Dillonem Savichem z Wydziału Zapobiegania Przestępczości. Po dwóch minutach ze słuchawki dobiegł go głos Savicha.
– Dlaczego nigdy nie korzystasz z poczty elektronicznej, Ramsey? Wiesz, jak nienawidzę telefonów. Czasami wydaje mi się, że kiedy byłem mały, kabel telefoniczny owinął mi się dookoła szyi i prawie mnie zadusił…
– Przepraszam, ale nie mam przy sobie laptopa i modemu. To długa historia. Potrzebuję pomocy, Savich.
– Gadaj.
Żadnego wahania, żadnych pytań.
– Muszę wiedzieć, do kogo należy wóz z następującą rejestracją. – Podał zapisane litery i cyfry. – Dzwonię z komórki. Tak, podam ci numer i zostawię włączoną. Jestem ci bardzo wdzięczny, Savich.
W odpowiedzi usłyszał tylko niewyraźne chrząknięcie. Uśmiechnął się i przerwał połączenie.
– Do kogo zadzwoniłeś? Na policję w San Francisco?
– Nie. Do mojego przyjaciela w Waszyngtonie.
– To chyba bardzo dobry przyjaciel. Nie zadawał ci żadnych pytań.
– Masz rację, bardzo dobry przyjaciel. Poznaliśmy się cztery lata temu, na konferencji w sprawie środków przymusu prawnego w Chicago. Pracowałem wtedy w biurze prokuratora okręgowego. Savich zawodowo ćwiczy karate i od czasu do czasu daje pokazy. Sześć miesięcy temu ożenił się z koleżanką z pracy, agentką Sherlock… Trzymaj się dalej od niego, Molly…
– Och, tylko nie to!
Półciężarówka zwalniała. Siedzący na miejscu obok kierowcy mężczyzna oglądał się.
– Zorientowali się, że nie jedziemy przed nimi – mruknął Ramsey. – Zwolnij, Molly, jeszcze. Tak, pozwól, żeby ten chevrolet cię wyprzedził. Dobrze. Mocniej objął Emmę. – Nie chcę, żeby cię zobaczyli, mała. Schyl się.
– Zjeżdżają z autostrady, Ramsey! – zawołała Molly. Wiele dałby, żeby za nimi pojechać, Molly prawdopodobnie również, ale oboje wiedzieli, że nie mogą narażać Emmy na niebezpieczeństwo.
– To i tak bez znaczenia – rzekł. – Potrzebna nam tylko informacja, kto jest właścicielem wozu. Nie musimy nic więcej robić.
– Sama nie wiem, czy rzeczywiście nie musimy – odparła cicho Molly, dziwnie napiętym głosem, lecz zaraz uśmiechnęła się do Emmy. – Ale oczywiście masz rację, Ramsey.
– Trzymają się blisko pobocza – rzucił, zastanawiając się, co robić. – Teraz gaz do dechy, Molly. Zostawimy za sobą ze dwa z jazdy i będziemy ich mieli z głowy.
Nie wahała się ani chwili. Mocno przycisnęła pedał gazu i dżip w ciągu minuty osiągnął prędkość stu osiemdziesięciu kilometrów na godzinę. Jak wiatr przemknęli obok dwóch zjazdów. Potem Molly zwolniła i skręciła w trzeci. Znaleźli się na biegnącej wysoko, a potem schodzącej do poziomu terenu drodze, która wiodła na południe.
– Doskonale. Jedź dalej i za jakieś półtora kilometra skręć w stronę… Jak nazywa się najbliższe miasto?
– Paulson. Przed sekundą minęliśmy znak.
– Zbliż się do miasta i skręć w pierwszą z brzegu boczną drogę. Postoimy tam chwilę. Założę się, że wy też konacie z pragnienia. Kupimy butelkę wody.
– Muszę pójść do łazienki – odezwała się Emma.
– Ja też. – Ramsey uściskał ją mocno. – Wytrzymaj jeszcze trzy minuty, Em.
Komórka zaświergotała melodyjnie.
– Savich?
– Tak. Ponieważ nie miałeś wszystkich znaków, w grę wchodzą trzy możliwości.
– W porządku, zaraz wezmę kartkę i ołówek. – Wyciągnął bloczek ze schowka na rękawiczki i szybko zapisał trzy nazwiska z adresami. – Dzięki, Savich. Możesz na mnie liczyć w trudnej sytuacji. – Przerwał na chwilę. – Opowiem ci wszystko przy pierwszej okazji, ale nie teraz. Pozdrów ode mnie Sherlock.
Wyłączył telefon.
– Wszystko wskazuje na to, że zgubiliśmy tych facetów z restauracji, Molly. Czas zadzwonić na policję.
– Nie, jeszcze nie. Proszę, jeszcze nie teraz.
Ramsey westchnął ciężko. Nie chciał naciskać, obawiając się, że mogłaby zabrać Emmę i spróbować ucieczki na własną rękę. Miał dziwne wrażenie, że tu nie chodzi tylko o brak zaufania Molly do policji. W jej zachowaniu kryło się coś jeszcze. Coś, o czym mu nie powiedziała.
– No, dobrze – rzekł. – Raz się żyje. Jedźmy do Aspen, co wy na to? Zatrzymamy się w hotelu Jerome i zabiorę was do Cantiny na prawdziwe meksykańskie jedzenie.
Minutę później Molly zjechała z drogi i zaprowadziła Emmę w zarośla na poboczu. Ponad głową dziecka spojrzała na Ramseya. Jego oczy były prawie tak ciemne jak włosy, teraz trochę za długie, po trzech tygodniach w górach wymagających wizyty u fryzjera. Miał zdecydowane, mocne rysy, wysokie kości policzkowe i dość ciemną karnację.
Ciekawa była, czy w jego żyłach nie płynie przypadkiem włoska krew. Na policzkach widać było cień zarostu. Szczerze mówiąc, teraz, kiedy przyjrzała mu się uważnie, dostrzegła, że jest bardzo przystojny. Oczywiście nie tak przystojny jak gwiazdor filmowy, na którego widok kobiety omdlewają, ale jednak bardzo atrakcyjny, i już tylko z samego wyglądu godny zaufania. Winna mu była resztę prawdy, ale jeszcze nie teraz…
Pomagając Emmie uporządkować ubranie, pomyślała, że dziwnie jest nie być samej. Znała Ramseya dopiero od kilkunastu godzin, co przecież znaczyło, że nie zna go wcale. Słyszała o nim wcześniej, uratował Emmę – poza tym właściwie nic o nim nie wiedziała. Ale to wystarczyło, aby do końca życia mógł liczyć na jej wdzięczność. Rzuciła mu krótki uśmiech.
Odpowiedział jej uśmiechem. Żałował, że w restauracji nie zdążył przyjrzeć się temu drugiemu mężczyźnie. Czy teraz mieli do czynienia z dwoma zupełnie nowymi prześladowcami? Prawdopodobnie tak, bo żaden z nich nie wyglądał na rannego. Jeżeli rzeczywiście byli nowi, znaczyło to, że sprawa jest jeszcze bardziej skomplikowana, niż mu się wydawało. Co ukrywała przed nim Molly?
Kiedy obie wróciły do samochodu, podał Molly telefon.
– Powinnaś zadzwonić na policję w Denver i powiedzieć, że Emma jest bezpieczna. Nie musisz mówić im wszystkiego, ale zrób przynajmniej tyle.
Wyjęła z torby mały notes, znalazła numer i wybrała go. Ramsey podał jej kartkę z zapisanymi trzema nazwiskami. Przesiadł się na miejsce za kierownicą, a Emma natychmiast przylgnęła do boku matki.
– Znalazłam moją córkę, detektywie Mecklin – powiedziała Molly bez wstępów.
– To pani, pani Santera? Co pani powiedziała? Czy nic pani nie jest? Nie jest pani ranna?
– Nie, nie jestem ranna. Powiedziałam, że odzyskałam córkę.
Oczami wyobraźni ujrzała, jak detektyw mruży okrągłe, niebieskie oczy i wbija wzrok w słuchawkę, zastanawiając się, czy Molly Santera nie zwariowała. Miała to w nosie. Liczyła na to, że nigdy więcej nie będzie musiała rozmawiać z tym idiotą, ale trudno…
Detektyw Mecklin od początku nie potrafił ukryć wewnętrznego przekonania, że to ona ponosi odpowiedzialność za porwanie Emmy. Znienawidziła go za to. Wyrzuty sumienia o mało ją nie zabiły, nie potrzebowała, aby ktokolwiek jaw nich utwierdzał. Po drugiej stronie słuchawki zapadło długie milczenie.
– Nie rozumiem, jak to możliwe – przemówił w końcu detektyw Mecklin. Molly się roześmiała. Jej napięcie zniknęło, zaczynała się świetnie bawić.
Co za pewny siebie buc! Cholerny męski szowinista!
– Mam ją przy sobie, detektywie, proszę mi wierzyć. Chce pan, żebym opowiedziała, co się wydarzyło?
– Ale my wczoraj wieczorem otrzymaliśmy list z żądaniem okupu! Porywacze chcą dostać pół miliona dolarów!
– Więc trochę się spóźnili. Emmo, przywitaj się z panem detektywem.
– Dzień dobry, detektywie Mecklin. Jestem razem z mamą i Ramseyem. Ramsey mnie uratował, a potem mama nas znalazła. Nic nam nie jest.
– Ramsey? Kto to jest, u diabła?! Molly wzięła słuchawkę z ręki Emmy.
– W tej chwili to nieistotne, detektywie. Proszę mnie posłuchać: mam tu trzy nazwiska i adresy prawdopodobnych właścicieli wozu o numerze rejestracyjnym, który zaraz panu podam. Jedną z tych osób z całą pewnością jest porywacz Emmy.
– Nie rozumiem tego wszystkiego. Musi pani wrócić do Denver i porozmawiać z nami. Jeżeli rzeczywiście ma pani Emmę, musi ją pani oddać pod opiekę lekarzy i zespołu psychiatrów. Tu będzie miała wszystko, czego jej potrzeba. Czy to naprawdę była Emma? Skąd pani dzwoni?
– Zrobi pan coś z informacją, którą chcę panu przekazać, czy znowu tylko tracę czas, detektywie Mecklin?
Długie milczenie, przerywane ciężkim oddechem detektywa.
– Niech mi pani poda te nazwiska – warknął w końcu. Molly powoli podyktowała mu zdobyte przez Ramseya dane.
– Żadne z tych nazwisk z nikim mi się nie kojarzy, ale któraś z tych osób niewątpliwie zamieszana jest w sprawę porwania. Teraz ma pan szansę ją złapać, prawda? Na pewno w liście porywacze wskazali miejsce, gdzie należy zostawić okup. Nie musi się pan już martwić o Emmę, więc proszę wziąć się do roboty, detektywie, i zamknąć porywaczy. I jeszcze coś – Emma była więziona w górach w pobliżu Dillinger. Jestem pewna, że porywaczy też już tam nie ma, ale może mimo wszystko znajdzie pan tam jakąś wskazówkę.
– Jest pani teraz w Dillinger?
– Nie, detektywie Mecklin. Jestem dość daleko od Dillinger, więc proszę nie nasyłać na mnie miejscowych policjantów. Po co ma pan ich fatygować?
– Cała sprawa wygląda teraz zupełnie inaczej, pani Santera.
– Oczywiście – zgodziła się Molly. – Zdążył pan wszystko zapisać?
– Tak. Musi mi pani jednak powiedzieć, co się dzieje. Właśnie weszli agenci FBI i chcą z panią mówić. Oni…
– Tablica rejestracyjna była przymocowana do brudnej czarnej półciężarówki, raczej nowej – przerwała mu Molly, mówiąc powoli i wyraźnie. – To chevrolet. Zapisał pan?
– Tak, tak. Chwileczkę, proszę się nie rozłączać! Jesteśmy pani potrzebni! Oddaję słuchawkę agentowi Anchor!
– Nie mam ochoty na dłuższą rozmowę. Proszę przekazać im informacje. Jeżeli wykażą się wystarczająco dużym rozsądkiem, aby mi uwierzyć, zaślinią się z radości.
– My też wkrótce uzyskalibyśmy te informacje. Wierzę pani, ale… Widzi pani, to bardzo nietypowy tryb prowadzenia śledztwa… – Tym razem odezwał się agent Anchor, człowiek z dużym doświadczeniem w prowadzeniu spraw kidnapingowych.
Molly nie miała nic przeciwko agentowi Anchorowi, zdążyła się jednak zorientować, że ma on dyktatorskie zapędy i mocno wierzy, iż poza nim samym wszyscy mają mózgi wielkości ziarnka grochu. Anchor wydawał polecenia policji z Denver z taką pewnością siebie, jakby była to jego gwardia przyboczna.
– Nie interesują mnie pańskie zastrzeżenia, agencie Anchor. Proszę złapać ludzi, którzy porwali moją córkę.
– Nie ma pani pojęcia, czy wóz o tych numerach rejestracyjnych rzeczywiście ma coś wspólnego z porywaczami, prawda? Proszę mi natychmiast powiedzieć, gdzie się pani teraz znajduje! Rozumie pani co mówię? Możliwe, że jest pani w wielkim niebezpieczeństwie. Gdzie znalazła pani Emmę? Nie może pani nam rozkazywać…
– Proszę zająć się łapaniem porywaczy, agencie. Tę półciężarówkę ostatnio widziano na zachód od Rappahoe, na drodze numer 70.
Molly z pełnym satysfakcji uśmiechem wyłączyła telefon.
– Może niepotrzebnie mu to powiedziałam, bo nie jest głupi i zorientuje się, że my też jesteśmy gdzieś niedaleko, ale musiałam to zrobić. W przeciwnym razie nigdy by ich nie znaleźli. Mam nadzieję, że szybko zlokalizują miejsce, gdzie porywacz trzymał Emmę i znajdą tam jakieś wskazówki.
– Dobrze zrobiłaś. Zresztą zanim przystąpią do akcji, my będziemy już w Aspen. Nie sądzę, żeby chciało im się nas szukać, chociaż kto wie… Ale przynajmniej tamci faceci nie mają pojęcia, że ich namierzyliśmy, więc nie powinni się ukrywać. Czy agenci FBI byli bardzo dokuczliwi?
– Potwornie. Gdybym tak bardzo nie bała się o Emmę, byłoby mi naprawdę żal miejscowych gliniarzy. Ci z FBI traktowali ich jak kmiotków. Detektyw Mecklin nie jest takim znowu idiotą, tylko nie wykazuje się szczególną elastycznością. Ma wielkie, ufarbowane na czarno wąsy, wyobrażasz sobie? Opadają mu na usta, przez co wygląda jak basset. I jest bardzo gruby. Mam nadzieję, że nie skończy na atak serca. – Molly pokręciła głową. – On po prostu nie chciał uwierzyć, że Emma jest ze mną… Z kolei agent Anchor cierpi na silny kompleks Boga…
Ramsey pomyślał, że wielu federalnych agentów cierpi na ten kompleks. Prawdę mówiąc, tylko nieliczni bronią się przed nim ze względnym powodzeniem, między innymi Dillon Savich. Po zakończeniu całej sprawy chętnie spotkałby agenta Anchora i dał mu popalić…
– Doskonale ci poszło, Molly. Trzeba to było zrobić, sama rozumiesz. No, jedziemy do Aspen. Zapomnijmy teraz o wszystkich agentach. Jutro zadzwonimy do Mecklina i dowiemy się, co zdziałał.
– Wczoraj przyszedł list z żądaniem okupu. Porywacze chcieli pół miliona.
– Blefowali. – Ramsey szybko spojrzał na Emmę, która wygląda na bardzo śpiącą, lecz w rzeczywistości nieźle strzygła uszami. – Tylko blefowali – powtórzył. – Teraz policja ma dużą szansę. Z tego wszystkiego wynika, że poza porywaczem w sprawę zamieszane są jeszcze co najmniej cztery osoby. Dlaczego aż tyle? To nie jest zwykłe porwanie, Molly.
– Nie podoba mi się to – powiedziała Emma, przytulając się do matki. – Wcale mi się to nie podoba…
Obydwoje dorośli wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
– Nam też nie, Emmo – rzekła Molly. Ramsey wjechał na autostradę. Czarnej półciężarówki nie było nigdzie widać, dzięki Bogu.