– Powtarzam ostatni raz, nie pozwolę, żebyś sam pakował się w kłopoty. Wleźliśmy w nie razem i tak zostanie, od początku do końca.
Ramsey uśmiechnął się szeroko.
– Zanim przejdziemy do tego tematu, pozwól, że ci pogratuluję. Świetnie poradziłaś sobie z ojcem. Nie wściekłaś się, nie straciłaś cierpliwości i w końcu Mason ustąpił. Z niego też jest niezły bystrzak. Teraz do rzeczy – chcę pojechać do Denver, osobiście zaangażować się w tę sprawę i zaproponować współpracę policji oraz FBI. W tym czasie ty i Emma będziecie tutaj. – Natychmiast dostrzegł strach w jej oczach. – Poradzę sobie, Molly – powiedział pospiesznie. – Nie dam się zabić, obiecuję.
Oczy Molly błysnęły teraz gniewnie. Wzięła trzy głębokie oddechy.
– Doskonale, uczysz się nad sobą panować. Kiedy moja mama jest wściekła na ojca, bez wahania czymś w niego rzuca. Ojciec nadal jest najszybciej poruszającym się człowiekiem, jakiego kiedykolwiek widziałem.
– Bardzo się staram nie kopnąć cię w kostkę. Posłuchaj mnie, Ramsey. Wiem, że kierują tobą dobre intencje, ale w żadnym razie nie pozwolę, żebyś pojechał tam sam i naraził się na niebezpieczeństwo. – Uśmiechnęła się lekko. – Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Jesteśmy jak trzej muszkieterowie. Mów do mnie D’Artagnan.
– D’Artagnan był czwartym muszkieterem.
– Trudno, nie pamiętam, jak nazywali się pierwsi trzej.
– Aramis i… Ja też nie pamiętam. Czy Emma też zostanie muszkieterem, Molly? Damy jej szpadę, czy raczej pistolet, i pozwolimy walczyć u naszego boku?
Molly podeszła do okna i stanęła tyłem do niego, rozcierając przedramiona.
– Razem zdołaliśmy przywrócić Emmie odrobinę poczucia bezpieczeństwa – odezwała się. – Nie wyobrażam sobie, jak zareaguje na wiadomość o twoim wyjeździe. Ona potrzebuje nas obojga, nie rozumiesz?
Ramsey zaklął pod nosem i przeczesał ciemne włosy palcami.
– Masz rację, Molly. Zgadzam się. Wobec tego musimy rozwiązać to jakoś inaczej. Zadzwonisz do Loueya do Niemiec i nakłonisz go do powrotu. Bardzo możliwe, że jest zamieszany w tę sprawę. W jaki sposób? Nie wiem, ale nie możemy tego wykluczyć. Musimy porozmawiać absolutnie ze wszystkimi, bez wyjątku.
– Spróbuję – powiedziała Molly.
Trzy minuty później czekali na połączenie z apartamentem Loueya Santery w berlińskim hotelu Bristol Kempinsky.
– W Berlinie jest teraz chyba szósta rano – powiedział Ramsey.
– Coś koło tego – zgodziła się Molly.
– Apartament pana Santery – odezwał się nieco zaspany głos. – Mówi Rudy. W czym mogę pani pomóc? Jest dopiero parę minut po szóstej…
– Dzień dobry, Rudy, mówi pani Santera. Nie wiem, czy Louey o tym wspominał, ale jego córka została niedawno porwana. Poproś go do telefonu, dobrze?
W słuchawce zapadła pełna napięcia cisza.
– Poproś go. Rudy.
– Dobrze, proszę pani… Minęły następne trzy minuty.
– To ty, Molly? – warknął Louey Santera. – Co się dzieje, do diabła? Z Emmą wszystko w porządku? Słyszałem, że jest już bezpieczna.
– Tak, Emma czuje się dobrze, ale sytuacja znacznie się skomplikowała, Louey. Musisz wrócić do Stanów, i to jeszcze dziś.
– Nie mogę. Dziś wieczorem mam koncert. Zgodnie z kontraktem muszę zagrać jeszcze trzy.
– Posłuchaj, to naprawdę ważne. Chodzi o życie twojej córki. Czy to nic dla ciebie nie znaczy?
– Może mógłbym wrócić pod koniec tygodnia, ale nie wcześniej. Cholera jasna, Molly…
– Dzisiaj, Louey – powiedział Mason Lord miękkim, łagodnym głosem.
– Kto mówi?!
– Witaj, Louey. Mówi twój były teść. Jak się czujesz w ten piękny poranek? Bo w Berlinie jest teraz chyba bardzo wczesny ranek, prawda?
– Tak, kurwa mać. Więc Molly wróciła do domku, do tatusia, tak?
– Proponowałbym, żebyś spakował rzeczy i wrócił do Stanów, Louey. Na pewno zdążysz na samolot Lufthansy z Frankfurtu do Chicago.
– Nie mogę! Ja…
– Dzisiaj, Louey. Chcemy z tobą porozmawiać. Niewykluczone, że będziesz musiał wyjaśnić nam kilka spraw.
W słuchawce, gdzieś w tle, odezwał się nagle jakiś kobiecy głos.
– Kto to, Louey? Dlaczego tak dyszysz? Molly roześmiała się głośno.
– Przywieź ją ze sobą, Louey. Nie chcemy, żebyś czuł się samotny. Odłożyła słuchawkę. Ramsey z trudem powstrzymywał śmiech.
– Gdybym miał określić, kto ma większe szanse zmusić go do powrotu, sąd czy Mason, bez wahania postawiłbym na twojego ojca.
– Oczywiście. – Ziewnęła. – Ojciec potrafi przestraszyć każdego, i to na śmierć.
– Podobają mi się twoje włosy – powiedział nagle Ramsey, zaskakując Molly i samego siebie.
Zamrugała niepewnie.
– Moje włosy? Co powiedziałeś? Podobają ci się moje włosy?
– Tak. Są gęste i pełne życia. Całe w lokach… Masz piękne włosy, Molly.
– Mnie również podobają się twoje włosy.
Zaczął się śmiać, a po chwili Molly przyłączyła się do niego. Drzwi otworzyły się i do pokoju zajrzał Mason Lord.
– Co się tu dzieje? Z czego się śmiejecie? Molly tylko potrząsnęła głową.
– Pojedziemy po Loueya na lotnisko? – zapytała. Mason powiódł po nich obojgu czujnym spojrzeniem.
– Najlepiej będzie, jeżeli Loueya odbierze z O’Hare sędzia Hunt. To powinno zbić tego gnojka z tropu.
Ramsey skinął głową.
– Z przyjemnością to zrobię. Mam sporo do powiedzenia panu Santerze. Posłużę się swoim dawnym prokuratorskim stylem.
– Moja córka nie ma ładnych włosów – oznajmił dobitnie Mason Lord. – Wygląda jak dorosła wersja sierotki Annie z musicalu. Odziedziczyła włosy po babce.
Ramsey poczuł nagle, że ma dość Masona.
– Dlaczego nie powie pan Molly, że jest pan szczęśliwy, widząc ją po trzech latach? – zapytał chłodno. – Może warto byłoby poinformować ją, że jest mądra i twarda, a pan jest największym szczęściarzem świata, bo ma pan taką wspaniałą córkę?
Mason Lord odwrócił się na pięcie i opuścił sypialnię. Ramsey zdał sobie sprawę, że posunął się za daleko. Mason był wściekły, bliski wybuchu, ale kiedy przystanął w progu, okazało się, że jego furia wcale nie koncentruje się na Ramseyu.
– Niech pan nie traci czasu na romans z moją córką – rzucił cicho, ze złością. – Louey mówił, że w łóżku jest zimna jak ryba. Zero przyjemności. Oczywiście, przywołałem go do porządku, kiedy dowiedziałem się, że powiedział coś takiego, ale prawdopodobnie coś w tym jest.
Molly nie wyglądała na głęboko zranioną słowami ojca.
– Cóż, Louey to ekspert, prawda? – odezwała się rozbawionym tonem. – Tak czy inaczej, bardzo się cieszę, że nie złapałam od niego jakiegoś choróbska, tato.
Mason zawahał się w progu i bez słowa zniknął.
– Tworzycie niezły duet – zauważył Ramsey. – Jesteś już dorosła, Molly. Wiem, że to musi boleć, kiedy ojciec cię atakuje, ale powinnaś go ignorować. Nieważne, co mówi. Masz teraz na głowie o wiele ważniejsze sprawy, a najważniejsza z nich stoi właśnie przed tobą.
– Mamo, dlaczego dziadek się złości?
Emma podeszła do nich, odrzucając do tyłu długie, splątane włosy. Miała na sobie koszulkę nocną z różowymi kokardkami, która sięgała jej do kostek. Do piersi przyciskała pianino, niewiele mniejsze od niej samej.
– Trzeba jej kupić lalkę – rzekł Ramsey.
– Twój dziadek wcale się tak naprawdę nie złości, Em – powiedziała Molly. – Jest już późno, a on jest starszym człowiekiem, wiesz? Starsi ludzie łatwo się denerwują, bo szybko się męczą.
– Boże, co za blaga!
– Cicho, Em. Ramsey chciał zażartować, ale trochę mu nie wyszło. Będę musiała udzielić mu paru lekcji. Chodź do łóżka, kochanie. Otulę cię kołderką, dobrze?
– Pójdę z wami. – Ramsey wziął Emmę na ręce. – To pianino waży co najmniej tonę, Em. Trzeba będzie odjąć jedną oktawę.
Emma odsunęła się na odległość ramienia i spojrzała na niego uważnie.
– To było zabawne, Ramsey. Nie tak śmieszne, jak dowcipy mamy, ale zabawne. Czy już dała ci jedną lekcję?
– Nie, jeszcze nie, skarbie. Dziękuję ci za uznanie. Prawdę mówiąc, ten dowcip wymyśliłem zupełnie samodzielnie.
Ramsey wziął pianino i podał Molly. Emma przytuliła się do niego i oparła głowę na jego ramieniu. Zaczęła ssać kciuk. W sypialni stało ogromne łóżko. Ramsey uświadomił sobie, że kiedyś musiał to być pokój Molly. Nie było tu dziewczęcej narzuty z falbankami, natomiast ściany od podłogi do sufitu pokrywały półki z książkami w twardych i miękkich okładkach. Na jedynej wolnej od książek ścianie ktoś rozwiesił zdjęcia, dziesiątki zdjęć. Niektóre były oprawione w ramki, inne z wyraźną dbałością poprzypinane na korkowych tablicach.
– Mama robi zdjęcia – wyjaśniła Emma, kiedy Ramsey ułożył ją wygodnie. – Te zrobiła, kiedy była młoda.
– Rozumiem – powiedział Ramsey i pochylił się, aby pocałować dziewczynkę w czoło. Delikatnie odgarnął jej włosy z czoła. – Śpij już, Emmo. I nie martw się niczym, dobrze?
– Nie wyjedziesz, prawda?
Z pomocą Molly podjął już decyzję, ale nadal nie był pewien, czy nie wydarzy się coś, co zmusi go do wyjazdu.
– Nie wiesz, czy powinieneś powiedzieć mi prawdę – szepnęła Emma. – Nie przejmuj się tym. Wszyscy kłamią, wszyscy poza mamą. Mama nigdy nie kłamie.
– Nie jest ci przykro?
– Nie bardzo – powiedziała. – Mamo, przyjdziesz do mnie niedługo?
– Tak, kochanie, za jakieś pół godziny. Ramsey i ja mamy jeszcze sporo rzeczy do omówienia.
Zgasiła lampę, ale drzwi zostawiła uchylone. Do pokoju wpadał promień światła z korytarza, gdzie paliły się trzy lampy Tiffany’ego.
– Nie zostawię cię, Emmo, chyba że będę musiał – odezwał się Ramsey już. od progu. – Ale nawet gdyby tak się zdarzyło, na pewno powiem ci o tym wcześniej.
Emma nie odpowiedziała.
– Usłyszymy ją, jeżeli przyśni jej się coś złego – rzekła Molly cicho, wchodząc za Ramseyem do jego pokoju.
– Dobrze. Powiedz mi, co twoim zdaniem powinniśmy zrobić.
– Sprać Loueya Santerę.
– A potem? Molly westchnęła.
– Nie wiem, Ramsey. Tyle się wydarzyło…
– Trzeba koniecznie zabrać Emmę do lekarza i do dziecięcego psychiatry.
– Zastanawiałam się nad tym – powiedziała. – Chciałabym, żeby z Emmą porozmawiała kobieta, nie mężczyzna.
– Bardzo słusznie.
– Jutro zadzwonię w parę miejsc i popytam o dobrych psychiatrów. Jak myślisz, gdzie są teraz ci ludzie, którzy nas ścigali, Ramsey?
– Jeżeli nawet dotarli za nami tutaj, to na pewno przeklinają swojego pecha. Nie mają szans się tu wedrzeć. Miles powiedział mi, że posiadłości twojego ojca przez całą dobę strzeże sześciu ludzi. Myślę, że można się tu czuć bezpieczniej niż w Białym Domu.
– Słyszałam, jak ojciec mówił Guntherowi, żeby sprowadził jeszcze trzech ochroniarzy. Najwyraźniej nie chce ryzykować.
– Mason kocha ciebie i Emmę.
– A jakże. On po prostu nie chce, żeby ktoś dostał w łapy coś, co uważa za swoją własność.
– Na początek dobre i to, Molly. Zobaczymy, co będzie dalej. A jutro… – Ramsey z uśmiechem zatarł ręce. – Jutro wreszcie spotkam drogiego Loueya twarzą w twarz…
– Nie będzie to najprzyjemniejsza chwila dnia, możesz mi wierzyć.
– To dowcip, prawda? Tak powiedziałaby Emma.
– Czasami rzeczywistość jest zabawniejsza od fikcji.
Louey Santera był wściekły i wcale tego nie ukrywał. Jego wargi były ściągnięte tak mocno, że tworzyły cienką, bezbarwną linię. Nagle dostrzegł jakiegoś dziennikarza i natychmiast zamaskował złość czarującym uśmiechem i lekkim wzruszeniem ramion.
– Cześć! – rzucił pogodnie w stronę czającego się z drugiej strony fotoreportera.
W tej samej chwili zauważył Molly i pomachał jej z daleka.
– Podobno zrezygnował pan z części koncertów w Europie na wiadomość o porwaniu córki – powiedział dziennikarz, dawny przyjaciel Ramseya.
Louey obrzucił go czujnym spojrzeniem.
– Nie mogłem przyjechać od razu – rzekł. – Musiałem najpierw omówić wszystkie problemy z organizatorami koncertów.
– Czy to prawda, że pańska córeczka jest już bezpieczna i w tej chwili przebywa w domu dziadka? Jej dziadkiem jest Mason Lord, prawda?
– Tak. Rzeczywiście mała przebywa teraz u niego. Ten koszmar już się skończył, dzięki Bogu. Słyszał pan, jakim powodzeniem cieszyły się moje koncerty?
– Słyszałem o pańskich nieporozumieniach z panem Lordem. Czy to prawda, panie Santera?
Zza pleców Loueya Santery wysunął się młody, chudy facet z bliznami po trądziku na twarzy, i odgrodził go od dziennikarza.
– Pan Santera dopiero przed chwilą wrócił z Niemiec i teraz przede wszystkim pragnie spotkać się z córeczką. Jest zmęczony i nie ma nic więcej do powiedzenia. Do widzenia.
– O co właściwie chodzi, panie Santera? – zawołał dziennikarz. – Pańska córka została porwana ponad dwa tygodnie temu! Nie sądzi pan, że jest trochę za późno na powrót zrozpaczonego tatusia?
– Bez komentarza.
Krostowaty facet odepchnął dziennikarza. Fotoreporter błysnął fleszem. Ramsey z uśmiechem podszedł do białego jak ściana Loueya Santery.
– Pan Santera? Miło mi powitać pana w kraju. Nazywam się Ramsey Hunt i chwilowo mieszkam w domu pana Masona Lorda. Proszę tędy, łatwiej będzie panu ominąć ten tłum. Ach, oto i Molly!
– Odsuń się – warknął krostowaty i popchnął Ramseya. Ramsey z rozbawieniem skonstatował, że chudy facecik uważa się za ochroniarza Santery. Było to doprawdy zabawne.
– Jesteś nieuprzejmy, kolego – powiedział i jednym gładkim ruchem chwycił tamtego za rękę, wykręcając mu kciuk.
Krostowaty jęknął z bólu, ale się nie ruszył.
– Z drogi – rzekł Ramsey bardzo cicho. – Nie jestem dziennikarzem. – Ścisnął jego kciuk jeszcze mocniej. – W porządku?
– Daj spokój, Alenon – mruknął Louey Santera.
Młody facet kiwnął głową. W jego ciemnych oczach płonęła gorąca nienawiść. Jakże łatwo narobić sobie dziś wrogów, pomyślał Ramsey, puszczając rękę ochroniarza.
– A teraz zabieraj się stąd – rzucił. – Molly, przywitaj się z byłym mężem.
– Cześć, Louey, jak ci leci? Zaraz, zaraz, nie widzę twojej dziewczyny? Co, nie ma jeszcze paszportu?
– Jak znalazłaś Emmę?
Molly załopotała rzęsami i oparła rękę na biodrze.
– Oczywiście wykorzystałam swój niebagatelny seksapil.
Ramsey nie mógł oderwać od niej zdumionego spojrzenia. Louey Santera parsknął złośliwym śmieszkiem.
– To mi dopiero dowcip! – powiedział. – Zawsze tylko żartujesz, nigdy nie wiadomo, kiedy mówisz poważnie. Wcale nie znalazłaś Emmy, tak? To wszystko bujda na resorach!
– Dlaczego tak uważasz? Bo nie jestem wystarczająco inteligentna? A może jestem za mało twarda?
– Daj sobie siana, Molly. Od początku wiedziałem, że nie miałaś nic wspólnego z odnalezieniem Molly. Nie znalazłabyś jej nawet wtedy, gdyby stała w odległości dwóch metrów od ciebie. Co się naprawdę stało?
Molly zbliżyła twarz do jego twarzy.
– W porządku, Louey, koniec zabawy – syknęła. – Sama znalazłam moją córkę, ty dumy egoisto! Chcesz wiedzieć, co się naprawdę stało? Facet, który ją porwał, zgwałcił ją i torturował. Co ty na to, Louey?
– To niemożliwe. Kłamiesz. Nikt mi o tym wcześniej nie mówił. Robisz to specjalnie, żeby przedstawić mnie w niekorzystnym świetle!
– Nikt nie mógłby zrobić z ciebie gorszego drania niż jesteś, Louey. Zadzwoniłeś z Niemiec tylko po to, żeby pochwalić się swoimi sukcesami i powiedzieć mi, ile dziewczyn przeleciałeś. Jesteś oślizgłą ropuchą, Louey, i wcale nie dbasz o Emmę.
– Nie? W takim razie dlaczego tu jestem?
– Ponieważ mój ojciec tak cię przestraszył, że o mało nie pogubiłeś skarpetek. Gdyby kazał ci żyć w celibacie przez cały tydzień, też nie wahałbyś się ani chwili.
– Twój ojciec jest zwykłym mordercą, Molly. Publicznie twierdzi, że jest wielkim biznesmenem, który zawsze działa zgodnie z prawem, ale to gangster całą gębą i ty świetnie o tym wiesz. Sama nie jesteś od niego lepsza. W czasie sprawy rozwodowej wydoiłaś mnie do ostatniego centa, ty…
– Wystarczy tych czułości – przerwał mu Ramsey. – Czas się zbierać, bo lada chwila pojawią się dziennikarze. – Odwrócił się do krostowatego ochroniarza Loueya Santery. – Zabierz bagaż pana Santery, chłopcze, i zawieź go do willi pana Masona Lorda w Oak Park. Sam możesz zatrzymać się w jakimś motelu. Pan Mason nie uwzględnił cię w zaproszeniu.
Louey zerknął na dziennikarza, który okazał się taki nieuprzejmy. Znał go. Facet nazywał się Marzilac, czy jakoś podobnie i pracował dla „Chicago Sun – Times”. Cholera ciężka. Ten Marzilac stał teraz z boku i przyciszonym głosem rozmawiał z fotoreporterem. Ciekawe, o czym mówią… Może zastanawiają się, czy opublikować te zdjęcia i krótki wywiad? Nikt nie ma chyba takiego pecha jak on, Louey Santera. Na domiar złego teraz czekało go jeszcze spotkanie z Masonem Lordem. Ledwo o tym pomyślał, a już rozbolała go nerka.
– Idziemy – powiedział Ramsey.
– Rób, co to ten facet mówi, Alenon – wymamrotał Louey. – Zadzwoń tylko do domu Masona Lorda i zostaw wiadomość, gdzie się zatrzymałeś.