Rozdział 27

Emma i Molly z otwartymi ustami obejrzały hol zamku Dromoland, okrągłe, wielkie pomieszczenie z szarego kamienia, z jakiego zbudowano cały zamek, z jego olbrzymimi oknami i. starymi tkaninami. Zamek Dromoland był kiedyś twierdzą rodu O’Brian, a w połowie dwudziestego wieku tę potężną kamienną budowlę w gotyckim stylu zamieniono na hotel.

Zamek stał w samym środku najpiękniejszego parku, jaki kiedykolwiek widzieli. Dostali apartament Speath, wielki, kwadratowy pokój z wysokimi oknami wychodzącymi na pięknie przystrzyżone trawniki, ogród w stylu francuskim oraz jezioro.

W apartamencie znajdowały się dwa ogromne łoża. Dla Emmy zamówili tapczan na kółkach, lecz kiedy pogodnie uśmiechnięty portier Tommy wtoczył mebel do pokoju i Ramsey odwrócił się do dziewczynki, aby zapytać, gdzie postawić łóżko, wyraz zagubienia i przerażenia na jej twarzy skłonił go do natychmiastowego odesłania Tommy’ego wraz z tapczanem. Od przyjazdu Emma spała więc z matką i ani razu nie śniło jej się nic złego.

Trzeciego dnia ich pobytu w Irlandii deszcz przestał padać i zza chmur wyjrzało tak oślepiająco jasne słońce, że nie można było patrzeć na nie bez ciemnych okularów.

Był późny ranek. Emma ubrała się w dżinsy, białą koszulkę, swoje ukochane tenisówki Nike oraz skarpetki w kratę, które Ramsey kupił jej w malowniczej wiosce Adare, gdzie większość starych, krytych słomą domków przerobiono na sklepiki z pamiątkami.

Karmiła kaczki. Molly klęczała na jednym kolanie w odległości dwóch metrów od córki, czekając, aż słońce zmieni kąt padania, umożliwiając jej zrobienie serii zdjęć. Do swojej minolty załadowała trzydziestosześcioklatkowy film o czułości 400 ASA. Nie miała przy sobie światłomierza i bardzo żałowała, że nie kupiła nowego, wyposażonego w to urządzenie aparatu. Na szczęście miała spore doświadczenie w robieniu zdjęć w różnych warunkach i przy różnym oświetleniu, więc nie ryzykowała zbyt wiele, zależało jej jednak, aby jedno ze zdjęć było absolutnie doskonałe.

Chciała podarować je Ramseyowi, człowiekowi, który uratował życie jej córki, człowiekowi, którego znała teraz prawie tak dobrze jak samą siebie. Dzisiaj w Emmie i dookoła niej było więcej światła niż mroku. Białe pióra kaczek lśniły w słońcu, a Emma śmiała się i rzucała ptakom kawałki chleba, oglądając każdy z nich i szybko podejmując decyzję, która kaczka ma go dostać.

Jedna kaczka była wyjątkowo szybka i przebiegła. Przedarła się przed tłum kuzynek i podskakiwała wysoko, machając skrzydłami i wyrywając chleb wprost z palców dziewczynki. Molly szybko ustawiła migawkę na 1/125, pragnąc, aby zdjęcie było bardzo ostre. Naturalne światło było wspaniałe i Molly wiedziała, że tło – jezioro i kaczki – wyjdzie równie ostro i wyraźnie jak twarz Emmy. Słońce za plecami gwarantowało dobrą jakość fotografii.

Molly co jakiś czas zerkała przez obiektyw na twarz Emmy, aby uchwycić i wydobyć naturalną barwę jej skóry. Jezioro i kaczki widoczne będą w centrum, tuż za Emmą, co doda zdjęciu dramatyzmu. Zależało jej, aby uchwycić ruch i sfotografować go jak najwyraźniej, bez rozmazanych konturów. Chciała, żeby każde załamanie koszulki Emmy wyszło na fotografii dokładnie tak jak w rzeczywistości i trochę się bała, czy nie daje zbyt dużo światła.

Pragnęła, aby ten jasny, niewiarygodnie pogodny uśmiech na twarzy córki pozostał wyraźny, prawdziwy i ciepły, żeby jeszcze po wielu latach można było poczuć jego niezwykłą moc i urok.

Trzy razy szybko nacisnęła migawkę i przeniosła ciężar ciała na drugą nogę, szykując się do zrobienia następnej serii zdjęć. Potem usiadła na trawie, oparła się na odchylonych do tyłu rękach i spojrzała na Emmę.

Agresywna kaczka podskoczyła wysoko, aby chwycić kawałek chleba, który Emma przeznaczyła dla niewielkiego ptaka, przestępującego z nogi na nogę nieco dalej. Dziewczynka klasnęła w dłonie z radości i podetknęła duży okruch wojowniczej kaczce, która skoczyła ku niej, wyciągając daleko szyję. Molly zrobiła jeszcze kilka zdjęć i położyła się na trawie, patrząc prosto w niebo.

Po chwili usiadła i położyła sobie minoltę na kolanie. Skończył się film. Aparat wydzielał jakieś przyjazne ciepło, dobrze „leżał” w jej dłoni. Ona i minolta były starymi przyjaciółkami. Przywykła już do ciężaru i dotyku aparatu. Nowe aparaty były oczywiście bardzo wygodne, przede wszystkim dlatego, że automatycznie wykonywały te czynności, które Molly musiała robić sama, niewykluczone nawet, że niektóre z nich parzyły kawę, ale ona nie potrzebowała takich wspaniałych wynalazków. Jej minolta była stara, ale żwawa i doskonale się spisywała.

Była zadowolona ze zrobionych zdjęć. Jedno z nich na pewno okaże się tym idealnym, może będą to nawet dwa idealne zdjęcia. Nagle pożałowała, że nie ma statywu, ale zaraz przypomniała sobie, ile wysiłku wymaga taszczenie ze sobą dodatkowego sprzętu.

Kątem oka dostrzegła jakiś ruch z lewej strony, w kępie sosen, i zamarła, sparaliżowana lękiem. Zza pnia drzewa wychylał się jakiś mężczyzna w długim brązowym płaszczu i brązowej, robionej na drutach czapce. Chyba je obserwował… W jednej chwili zerwała się na równe nogi, gotowa chwycić Emmę i rzucić się z nią do ucieczki.

Mężczyzna wyłonił się zza drzew. Niósł torbę z kijami golfowymi. Molly wypuściła powietrze z płuc. Ach, ci Irlandczycy ze swoim golfem, który sprawiał wrażenie nie tyle sportu, ile ogólnonarodowego nawyku… Pola golfowe były wszędzie, nawet tu, na terenie Dromoland. Molly była pewna, że nawet Szkoci nie są tak zapalonymi entuzjastami golfa jak Irlandczycy.

Mężczyzna zauważył, że Molly mu się przygląda, zdjął czapeczkę i pozdrawiał ją uprzejmie. W odpowiedzi skinęła głową i pomachała mu, zawstydzona, że tak łatwo wpadła w panikę. Niemniej wiedziała, że następnym razem zareaguje tak samo. Będzie tak do chwili, kiedy porywacz zostanie aresztowany. Na razie przebywał na wolności i prawdopodobnie nadal polował na Emmę.

Ramsey był w pokoju i dzwonił do San Francisco, między innymi do Virginii Trolley, aby dowiedzieć się, czy nie zaszło nic nowego. Po rozmowie z Emmą pracujący dla policji rysownik sporządził portret mężczyzny po czterdziestce, z mocno przerzedzonymi włosami, ostrym podbródkiem i bokobrodami. Miał jasnoszare i dość szeroko rozstawione oczy oraz dziwne uszy, duże i odstające. Emma powiedziała, że to dlatego nosił robioną na drutach czapkę. Zepsute zęby były bardzo charakterystyczną cechą. Molly miała nadzieję, że porywacz nie zdąży wybrać się do dentysty.

Nie wiedziała – nikt zresztą nie mógł być tego pewien – jak dokładny był opis, który przedstawiła Emma. Tak czy inaczej, portret pamięciowy porywacza został przekazany policji w San Francisco oraz FBI. Nie ulegało wątpliwości, że szanse porywacza są teraz znacznie mniejsze, lecz Molly czuła, że niebezpieczeństwo nadal istnieje. Kiedy wrócą do domu, ten człowiek będzie na nie czekał.

Zdecydowała, że po powrocie do Stanów nie pojedzie z Emmą do Denver. Nie, przeprowadzą się do zupełnie innego miasta i zmienią nazwisko. Znikną, rozpłyną się w powietrzu, żeby porywacz nie był w stanie ich znaleźć. Miała wystarczająco dużo pieniędzy, które dostała od Loueya po sprawie rozwodowej, i była niezłym fotografem. Postanowiła, że odnowi swoje zawodowe kontakty. Co prawda nie miała ich zbyt wiele, ale od czegoś trzeba zacząć. Jej największym osiągnięciem były zdjęcia Loueya, które sześć lat temu ukazały się w magazynie „Rolling Stone”. Ludzie z branży wiedzieli, kim jest Molly, ale to było właściwie wszystko.

Emma zlepiła ostatnie kawałki chleba w większą kulkę i rzuciła nieustępliwej kaczce.

– Hej, Em, może kiedy dorośniesz, otworzysz własną firmę cateringową! – zawołała Molly.

Kaczki przestały kwakać. Wiedziały, że chleb już się skończył i teraz wracały do jeziora, kołysząc się z nogi na nogę i niezgrabnie zarzucając kuperkami.

– Co to takiego, mamo?

– W takiej firmie przygotowuje się jedzenie dla ludzi na specjalne okazje. W tym zawodzie trzeba być twórczym, mieć wyobraźnię i robić zjedzeniem różne rzeczy, tak jak ty teraz ulepiłaś jabłuszko z okruchów chleba. Czasami trzeba być artystą.

– I musiałabym karmić ludzi jak kaczki?

– Czy to był żart, Emmo?

Emma zastanawiała się przez chwilę, potem uśmiechnęła się lekko.

– Chyba nie.

– Nie, nie chodziło mi o to, że jedliby ci z ręki. No, w każdym razie nie dosłownie…

Rozejrzała się po pięknym parku, objęła Emmę i przyciągnęła ją do siebie. Bardzo chciała zapytać córkę, o czym teraz myśli i co czuje, ale bała się, że mogłaby niewłaściwie zareagować, gdyby Emma powiedziała jej o czymś strasznym, o czymś, co niedawno przeżyła.

– Mamy dziś słońce – zauważyła zamiast tego głosem pełnym czułości i ogromnej miłości, jaką czuła do córki. – Może wybralibyśmy się na wycieczkę do zamku Bunratty? I urządzilibyśmy piknik? Co ty na to? Gdy byliśmy tam poprzednio, padał deszcz, więc szybko uciekliśmy do samochodu, ale Ramsey mówi, że w słoneczne dni zamek Bunratty jest naprawdę bardzo pięknym miejscem.

Emma zawsze się uśmiechała, kiedy ktoś wspominał przy niej o zamku Bunratty. Zamek znajdował się nieco na zachód od Limerick. W 1644 roku urodził się tam William Penn. To właśnie tego zamku bronił w czasie wojny domowej ojciec Williama, admirał Penn, który po zakończeniu walk popłynął do Ameryki. To z kolei dawało początek historiom o kwakrach i Pensylwanii, które Ramsey potrafił niezwykle zajmująco opowiadać.

Emma wytarła ręce o dżinsy i spojrzała na matkę.

– Chciałabym sama wspiąć się na te wszystkie schody – powiedziała. – Ramsey nie musiałby mnie wnosić. Tak, jedźmy, mamo. Tommy mówi, że na razie nie ma tam jeszcze dużo turystów, ale lada chwila zaczną przyjeżdżać.

Molly zamrugała. Był koniec maja. Całe jej życie zmieniło się w sposób tak dramatyczny i nieodwołalny, że ostatnio nie pamiętała ani jaki jest miesiąc, ani dzień tygodnia.

– To prawda, sezon właściwie się jeszcze nie rozpoczął – zauważyła. – To miło…

Zaledwie miesiąc temu robiła zdjęcia, usiłowała szlifować swoje umiejętności, a jej życie pełne było rozmaitych zajęć i rozrywek. Czasami czegoś jej brakowało, ale zdarzało się to raczej rzadko. Na jesieni Emma miała pójść do pierwszej klasy i obie nie mogły się tego doczekać. Potem Emma została porwana i już nic nie było takie jak przedtem.

Emma wyciągnęła do niej lewą rękę.

– Dostałam to od Tommy’ego – pochwaliła się, pokazując matce mały, przepięknie wykonany pierścionek z ciemnego srebra z fioletowym oczkiem. – Powiedział, że to celtycka robota.

Molly przytrzymała jej drobną białą dłoń i uważnie obejrzała pierścionek.

– Jest śliczny – rzekła. – Dał ci go dziś rano?

– Wczoraj. Obiecał, że da mi coś w prezencie, jeżeli zjem owsiankę. Molly poczuła nagłe ukłucie lęku. Widziała, że Tommy rozmawiał z Emmą, ale kiedy dał jej pierścionek? Czy sympatyczny Tommy był jednym z czyhających na córeczkę potworów? Czy usiłował zaskarbić sobie jej zaufanie? Przez chwilę była tak przerażona, że prawie nie mogła oddychać.

Nie, nie może przecież wpadać w panikę zupełnie bez powodu. Tommy jest miłym, najwyżej siedemnastoletnim chłopcem o intensywnie rudych włosach, z usianą piegami jasną cerą. Miłym, pogodnym chłopcem, nie żadnym potworem. Mimo to mocniej ujęła dłoń Emmy.

– Mamo, za mocno mnie ściskasz!

– Słucham? Och, Em, bardzo cię przepraszam! Popatrz, jest Ramsey. Zapytamy go, czy też ma ochotę pojechać do zamku Bunratty.

Godzinę później opuścili Dromoland, zabierając ze sobą koszyk, a w nim kanapki z szynką i żółtym serem, który postawili na tylnym siedzeniu obok Emmy. Kanapki były bez żadnych dodatków w rodzaju majonezu, musztardy, pomidorów czy sałaty, ponieważ Irlandczycy, jak Molly zdążyła się zorientować, po prostu ich nie uznawali. Na szczęście mieli chipsy ziemniaczane i mnóstwo pędzonego w okolicy jabłecznika.

Drogi były tu tak wąskie, że gdyby z naprzeciwka nadjechał jakiś samochód, musieliby zjechać w niszę na pobocze i zaczekać, aż ich minie.

– Już prawie przyzwyczaiłem się do lewostronnej jazdy – powiedział Ramsey. – We wschodniej części Irlandii mieszka dużo więcej ludzi i drogi są znacznie lepsze. Zanim dotrzemy do Dublina, zobaczymy jeszcze wiele dziwnych rzeczy.

Na parkingu pod zamkiem Bunratty stał tylko jeden autokar wycieczkowy, mieli więc cały piękny park dla siebie. Emma zupełnie sama weszła na prowadzące do zamku schody.

– Chyba go znaleźliśmy, a w każdym razie wiemy, kim jest.

Ramsey mocno zacisnął palce na słuchawce. W Irlandii była północ, w Waszyngtonie siódma wieczorem.

– Ramsey, jesteś tam? – zniecierpliwił się Savich. – Przeklęte telefony! Nie słyszysz mnie?

– Słyszę cię, Savich. Naprawdę go znaleźliście?

– Tak. Jeszcze go nie zapuszkowaliśmy, ale mamy jego dane. Nazywa się John Dickerson alias Sonny Dickerson alias Ojciec Sonny. Ma czterdzieści osiem lat i jest byłym księdzem. Kościół musiał się go pozbyć, ponieważ jego grzeszki były tak oczywiste, że biskupi i kardynał nie mogli ich dłużej ignorować. Pamiętasz, że kiedyś księży – pedofilów przenoszono z jednej Bogu ducha winnej parafii do drugiej, poddając ich tylko krótkiemu leczeniu psychiatrycznemu?

– Tak. Dzięki Bogu teraz Kościół przekazuje ich prosto w ręce prokuratora.

– Bo wszyscy zdali sobie sprawę, że tej przypadłości nie da się wyleczyć. Otóż ten facet był tak mocno pokręcony, że w jego ostatniej parafii ludzie w ciągu tygodnia zorientowali się, co z niego za ziółko. Niestety, w tym czasie o mało nie zgwałcił małej dziewczynki, której matka poszła na chwilę do toalety. W kościele odbywała się akurat generalna próba przed ślubem, więc kiedy matka zobaczyła, co się dzieje i zaczęła krzyczeć na całe gardło, zbiegło się mnóstwo ludzi. Przyszli państwo młodzi mieli niemiłą niespodziankę. Dickerson dopiero rok temu wyszedł z więzienia. Miał co tydzień meldować się na posterunku policji, ale oczywiście ani razu tego nie zrobił. W gruncie rzeczy jest zbiegiem, ale nikt nawet nie próbował go szukać. Wiesz, jak to jest – za mało policjantów, ważniejsze dochodzenia i tak dalej.

– Czy jego wygląd zgadza się z opisem Emmy?

– Słuchaj uważnie, bo to, co teraz powiem, to prawdziwa ciekawostka. Wprowadziłem szkic do Algorytmicznego Programu Badania Portretów Pamięciowych. Opinia publiczna jeszcze nie wie o istnieniu tego programu, dostałem go od przyjaciela, który pomógł opracować go dla Scotland Yardu. Poddałem program pewnym modyfikacjom i teraz FBI może z niego stale korzystać. Ostatnio załadowaliśmy do niego fotografie wszystkich pedofilów, karanych na terenie Stanów, oraz przestępców z kilku innych grup. Z pomocą MAXINE obrobiliśmy szkic tak, żeby jak najbardziej przypominał zdjęcie i wprowadziliśmy go do bazy danych. Program między innymi porównuje rozstawienie oczu, długość nosa, wielkość górnej wargi, odległość między różnymi kośćmi czaszki, rozumiesz, w czym rzecz. Ponieważ MAXINE i ja jesteśmy bardzo elastyczni, po dokonaniu porównań uzyskaliśmy listę kilkuset kryminalistów z grubsza odpowiadających opisowi Emmy. W ciągu niecałej godziny odnaleźliśmy w tej grupie Ojca Sonny’ego. Posiada wszystkie pozostałe cechy charakterystyczne – jest nałogowym palaczem, ma zepsute zęby, za dużo pije. Z raportów więziennych wynika, że systematycznie odrzucał propozycje leczenia dentystycznego. „Nie pozwolę, aby jakiś dupek wiercił mi w gębie maszyną”, powiedział. Dickerson to ciężki przypadek, Ramsey, naprawdę ciężki. Wypuścili go z Folsom tylko dlatego, że nie mieli wyboru.

– Czy napastował i chłopców, i dziewczynki?

– Najwyraźniej przed wyrokiem nie miał specjalnych preferencji – odparł Savich. – Może Shaker wynajął go, aby porwał Emmę, ale teraz Dickerson niewątpliwie działa na własną rękę, ponieważ Louey nie żyje. Zresztą Emma zdołała mu przecież uciec…

– Nie wyobrażam sobie, aby Shaker chciał jeszcze kiedykolwiek mieć do czynienia z tym facetem – powiedział Ramsey.

– Kiedy go wynajmował, na pewno nie miał pojęcia, że to pedofil.

– Też mi się tak wydaje – mruknął Savich. – Wygląda więc na to, że Dickerson sam podjął decyzję o przyjeździe do San Francisco. Cholernie ryzykował, próbując porwać Emmę dosłownie na twoich oczach. Prawdopodobnie zupełnie nad sobą nie panuje.

– Tak, to wygląda na obsesję. Oględnie mówiąc, Dickerson już dawno pożegnał się ze zdrowym rozsądkiem.

Savich zaklął, co prawie nigdy mu się nie zdarzało.

– Fiksacja, obsesja, jak zwał, tak zwał. Najważniejsze, że Ojciec Sonny jest nadal na wolności. Nasi psychiatrzy, zajmujący się pedofilami, twierdzą, że niektórzy z ich pacjentów wierzą, iż dziecko, które sobie upatrzą, może ich uratować. Dickerson jest byłym księdzem, więc niewykluczone, że wbił sobie do głowy, iż Emma uratuje jego duszę przed potępieniem i oczyści go z grzechów, sprawi, że Bóg wszystko mu wybaczy. Podobno zboczeńcy, którym nie udało się z jednym dzieckiem, po pewnym czasie starannie wybierają inne i zaczynają od początku. Pojawia się pytanie, dlaczego w takim razie Dickerson chce odzyskać Emmę. Czy dlatego, że mu uciekła, a więc to nie on podjął decyzję? Czy pragnie władzy, czy zależy mu, aby posiadać kontrolę nad życiem innych?

– Może po prostu nadal wierzy, że tylko Emma może go zbawić – rzekł Ramsey. – Że proces oczyszczenia jeszcze się nie zakończył i dlatego musi ją odzyskać. Mówił jej, że jest mu bardziej potrzebna niż on Bogu, coś w tym rodzaju. Wiesz co, Savich? Z przyjemnością ukatrupiłbym tego skurwysyna.

– Ty i jeszcze miliard innych ludzi. Wszyscy nasi agenci dostali już portret Ojca Sonny’ego, jak nazywali go więzienni towarzysze. Wcześniej czy później ktoś go zauważy i rozpozna. Dostaniemy go, Ramsey. Twoja znajoma z policji w San Francisco, Virginia Trolley, zgodziła się zająć wszystkim na miejscu. Jak tam Emma? Podoba jej się w Irlandii?

– O tak. Uwielbia karmić kaczki w Dromoland i zwiedzać zamki. Odkąd tu przyjechaliśmy, nie miała złych snów. Nie mówiłem ci o tym, ale trochę mnie martwiło, że jest zawsze taka spokojna i grzeczna. Dziś po raz pierwszy zachowywała się jak prawdziwe dziecko, Savich. Po południu zaczęła jęczeć, grymasić i marudzić, nie chciała słuchać matki. Zrobiło mi się ciepło koło serca. Molly mówi, że musimy się bardzo starać, by jej nie rozpuścić, ale kiedy pomyśli się o wszystkim, co przeżyła, trudno ją karcić. Robimy, co możemy. – Ramsey przerwał na chwilę. – Dziś rano obserwowałem, jak Molly ją fotografowała. Emma karmiła kaczki i śmiała się głośno, słońce świeciło, kaczki kwakały jak szalone…

– I?

– Nie wiem – mruknął Ramsey. – Naprawdę nie wiem, dlaczego ci o tym opowiadam. – Oczami wyobraźni ujrzał śliczną buzię Emmy i zaraz zobaczył dziewczynkę leżącą na boku w lesie, kiedy ją znalazł, ujrzał siniaki na jej drobnym ciele, krew na nogach. Nagle ogarnęła go przerażająca wściekłość. Zacisnął palce na słuchawce tak mocno, że knykcie mu pobielały. – To niesprawiedliwe, Savich. Coś takiego nigdy nie powinno się zdarzyć, ani Emmie, ani żadnemu innemu dziecku.

– Ale dobrze wiesz, jak często się zdarza, Ramsey. Jako prokurator i sędzia widziałeś mnóstwo takich spraw, prawda?

– W San Francisco nie brak takich, którzy uważają, że jestem zbyt surowy dla tego rodzaju przestępców, ale ja się z tym nie zgadzam. Czy można być dla nich zbyt surowym? Nie ma kuracji odwykowych dla pedofilów, Kościół także odkrył tę prawdę, więc musimy walczyć o to, aby trzymać tych ludzi z dala od dzieci.

Jeszcze przez chwilę rozmawiali o Paryżu i o reakcji Sherlock na zwrot „w ciąży”.

– Przypadkiem użyłem go w trzygwiazdkowej restauracji na Wyspie św. Ludwika – powiedział Savich ze śmiechem. – Sherlock o mało nie zwymiotowała prosto na pyszne francuskie grzybki nadziane czymś, czego nazwy nawet nie potrafię wymówić. Założę się, że znaczy to: „tłuste flaki turysty”, albo coś takiego, ale może się mylę. Tak czy inaczej, nasz kelner z szaleństwem w oczach najpierw machał ściereczką, a potem szybko zaprowadził Sherlock do damskiej toalety, dosłownie w ostatniej chwili.

– Łazienka była bardzo ładna, szkoda tylko, że nie zdążyłam do ubikacji – odezwała się Sherlock.

– Chyba nie potrwa to już zbyt długo, prawda? – zapytał Ramsey.

– Lekarz mówi, że jeszcze miesiąc. Zastanawiam się, czy nie powinnam zakneblować Dillona na ten okres, ale wtedy nie mógłby mnie całować jak należy. Trudna sprawa. Jak czuje się Molly?

– Jakoś się trzyma. Robi mnóstwo zdjęć, nawet mnie. Podnoszę głowę i co widzę? Oczywiście Molly, przekręcającą rozmaite tarcze na aparacie, przyjmującą najdziwniejsze pozycje i mamroczącą pod nosem o oświetleniu i tym podobnych sprawach. Wydaje majątek na filmy. Chcecie z nią porozmawiać?

Molly wymknęła się z łóżka i podeszła do telefonu. Emma na szczęście spała mocnym i spokojnym snem. Molly zamieniła parę słów z Sherlock i wybuchnęła cichym, ciepłym i zaraźliwym śmiechem. Ramsey uśmiechnął się szeroko. Wracając do łóżka, podśpiewywała jakąś przyjemną melodię.

Загрузка...