Widział tego mężczyznę bardzo wyraźnie: był wysoki, ubrany na ciemno, a jego szczupła sylwetka ostro rysowała się na tle zamglonego, szarego nieba. Wchodził do wielkiego granitowego gmachu, paskudnego i dziwnie spłaszczonego, o wielu oknach, z których nie roztaczał się żaden ciekawy widok, chyba że ktoś patrzył z najwyższych pięter.
Nagle okazało się, że jest tuż za nim, za jego plecami. Bez trudu dotrzymywał mu kroku i zobaczył, jak tamten wciska w windzie guzik z cyfrą 19. Potem szedł za nim, gdy ten szybko przemierzył długi korytarz i otworzył drzwi prowadzące do dużego gabinetu.
Uśmiechnięta recepcjonistka przywitała go serdecznie i roześmiała się w odpowiedzi na jakąś uwagę. Widział, jak obserwowany przez niego człowiek wita się z dwiema innymi osobami, młodym mężczyzną i młodą kobietą. Oboje byli elegancko ubrani i najwyraźniej pracowali dla niego.
Mężczyzna wszedł do obszernego gabinetu, w którym na ścianie wisiała flaga Stanów Zjednoczonych. Pod oknem stało wielkie biurko z komputerem, a całą boczną ścianę zajmowały półki z książkami. Znowu znalazł się tuż za jego plecami – był tak blisko, że mógłby pomóc mu włożyć długą czarną togę i zapiąć dwa guziki. Mężczyzna otworzył drugie drzwi i wszedł do dużej sali. Jego twarz miała teraz poważny, chłodny wyraz, wcześniejszy uśmiech zniknął bez śladu. Panujący w sali gwar ucichł w jednej chwili.
Nagle sala zaczęła wirować, twarze zlały się w wielobarwne pasma, powietrze pociemniało. Szerokie drzwi wejściowe otworzyły się z hukiem i do środka wpadło trzech mężczyzn. Wszyscy trzymali w rękach krótkie karabiny, podobne do rosyjskich AK47. W mgnieniu oka wybuchła gwałtowna strzelanina, ludzie krzyczeli krew tryskała szkarłatnymi fontannami. Ujrzał, jak na twarzy mężczyzny pojawia się przerażenie i wściekłość.
Bez chwili wahania przeskoczył przez barierkę, oddzielającą go od pozostałej części sali. Czarna toga uniosła się wysoko w powietrze. Mężczyzna wykonał zręczny półobrót, podniósł wyprostowaną nogę i uderzył nią jednego z napastników. Zrobił to tak szybko, że trudno było dojrzeć, co właściwie się stało. Ktoś wrzasnął przeraźliwie.
Znowu był obok mężczyzny. Słyszał jego oddech, czuł trzymaną na wodzy furię, złowrogie napięcie i determinację. Nagle mężczyzna odwrócił się do niego. Patrzył we własną twarz, prosto w oczy człowieka, który przed chwilą zadał śmierć i zamierzał zrobić to ponownie. Poczuł smak śliny, zbierającej w ustach i napięcie mięśni. Wyrzucił twarde jak stal ramię w bok, mierząc w krtań drugiego mordercy.
Zerwał się, z krzykiem zamierającym na ustach, dysząc ciężko i odpychając obiema rękami prześcieradło, które owinęło się dookoła niego tak ciasno jak całun mumii. Był mokry od potu, włosy przykleiły mu się do skóry głowy. Serce biło tak szybko i mocno, jakby chciało rozsadzić klatkę piersiową.
Znowu, pomyślał. Znowu ten cholerny sen. Nie wytrzyma tego dłużej.
Godzinę później wyszedł z domu, starannie zamykając za sobą drzwi. Był w połowie drogi do samochodu, kiedy nagle z krzaków wyskoczył jakiś człowiek i oślepił go raz po raz migającym fleszem. To była ostatnia kropla. Chwycił fotoreportera za koszulę i potrząsnął nim z całej siły.
– Przegiąłeś pałę, skurwysynu! – wrzasnął mu prosto w twarz.
Złapał aparat fotograficzny, wyrwał z niego film i rzucił w krzaki. Potem cisnął aparat na pierś mężczyzny, który leżał na plecach, gapiąc się na niego z pełnym niedowierzania przerażeniem.
– Nie wolno panu tego robić!
– Ale właśnie to zrobiłem. I wynoś się z mojego terenu. Fotoreporter podniósł się, przyciskając aparat do piersi.
– Podam cię do sądu, draniu! Opinia publiczna ma prawo wiedzieć, jak się zachowujesz!
Miał ochotę zlać dziennikarza do nieprzytomności. To pragnienie było tak silne, że chwyciły go dreszcze. Właśnie wtedy ostatecznie zdał sobie sprawę, że musi wyjechać. Jeśli tego nie zrobi, w końcu oszaleje i rzeczywiście zrobi krzywdę jednemu z tych pasożytów. A może już oszalał?