Kiedy Molly pokazała mu gruby plik studolarowych banknotów i zapewniła, że ma ich dużo więcej w biustonoszu, Ramsey wziął dla nich mały apartament w hotelu Jerome, podając fałszywe nazwisko i płacąc gotówką.
Zaprowadzono ich do wielkiego pokoju umeblowanego w stylu wiktoriańskim. Abażury lamp obszyte były czerwonymi i złotymi frędzlami, całą podłogę zakrywał dywan w wielkie róże i pnącza winorośli. Ściany łazienki wyklejono intensywnie czerwoną tapetą, a kabinę prysznicową wyłożono kaflami z różowego marmuru.
Połączenie nowoczesności i ducha dawno minionej epoki tworzyło fascynujący efekt. W jednym krańcu wielkiego pokoju urządzono coś w rodzaju saloniku, natomiast w drugim znajdowało się łóżko, szafa na ubrania, komoda i jeszcze kilka krzeseł. Wysokie okna zdobiły drapowane zasłony z grubego aksamitu.
– Zawsze chciałem tu zamieszkać – oświadczył Ramsey, oglądając apartament. – Podziwiałem ten hotel jako mały chłopiec, kiedy przyjechałem tu na narty w czasie zimowych wakacji. To jest coś, prawda?
– Tak – powiedziała Molly z roztargnieniem. – Nie mieli pokoju z dwoma łóżkami? Tylko z tym królewskim łożem?
– Nie zapominaj, że jesteśmy małżeństwem. I nie przyglądaj mu się zbyt długo, bo dostaniesz zgagi. Nie przejmuj się, zaraz przyniosła mnie tapczan. Jaskrawobłękitna welwetowa narzuta obszyta była grubymi czerwonymi frędzlami, które stanowiły niedwuznaczne nawiązanie do wiktoriańskiego Dzikiego Zachodu.
– Co to jest zgaga? – zapytała Emma.
– Pieczenie w przełyku. To objaw podrażnienia żołądka i wątroby. Ramsey słyszał, jak kilka razy powtarzała sobie nowe słowo. Potem z uśmiechem patrzył, jak Molly klęka na podłodze i mocno z całej siły ściska Emmę. Kiedy mała zaczęła piszczeć, matka puściła ją i obie zaczęły się śmiać jak szalone.
– To taka nasza gra – wyjaśniła Molly. – Jeżeli Emma pozwoli mi się mocno ściskać przez całą minutę, nie wydając żadnego dźwięku, dostaje lody. Zwykle Emma wygrywa, ale tym razem chyba ogarnęła ją litość, prawda, kociaczku?
– Chciałam tylko zobaczyć, jak się uśmiechasz, mamo.
– Wobec tego wygrałaś jeszcze jeden uśmiech.
Molly miała duży zamszowy worek, Emma powłoczkę na poduszkę, a Ramsey dwie walizki. Starą Olivetti, która należała kiedyś do jego matki, to, co zdążył napisać w czasie pobytu w górach oraz kilka powieści i książek historycznych zostawił w dżipie. Ludzie z obsługi hotelowej przynieśli tapczan, który okazał się trochę za krótki, lecz Ramsey zdecydowanie potrząsnął głową, gdy Molly usiłowała protestować.
Pomyślał, że w gruncie rzeczy równie dobrze mógłby położyć się na podłodze. Noga bardzo mu dokuczała, miał potworny ból głowy i czuł się tak, jakby zderzył się z czołgiem. Molly także nie była chyba w najlepszej formie, bo wyglądała bardzo mizernie. Stała na środku pokoju, przeczesując palcami skłębione rude włosy. Uśmiechnął się.
– Chcesz, żebym wykąpał Emmę? Nie, co ja gadam. Emma doskonale potrafi sama się umyć.
– Może nie doskonale, ale bardzo się stara. – Molly chwyciła Emmę i powąchała miejsce za jej małym uchem. – Słodko pachniesz, skarbie. Chciałabyś, żebym cię umyła? Tak dla odmiany?
Emma z radością kiwnęła głową. Molly odwróciła się do Ramseya, który prawie chwiał się na nogach.
– Połóż się, zaraz przyniosę ci aspirynę. Robiłeś okłady z lodu na nogę?
– Nie pomyślałem o tym. Właściwie dlaczego nie?
– Dobrze. Połóż się. Zaraz wrócę.
Połknął trzy aspiryny i pomógł jej ułożyć owiniętą w ręcznik torebkę z lodem na chorej nodze.
– Czy będzie ci bardzo przykro, jeśli nie pójdziemy do Cantiny? – zapytała.
– Zaraz sprawdzę, czy dowożą jedzenie na zamówienie – odparł. Okazało się, że dowożą, za dodatkową opłatą w wysokości pięćdziesięciu dolarów. Cóż, w końcu co Aspen, to Aspen, pomyślał Ramsey, jedząc taco za dziesięć dolarów. Gdy pochłonęli sześć dużych wołowych taco oraz wielką porcję chipsów i salsy, którą z pewnością zadowoliłaby się cała drużyna piłkarska, zmęczenie wreszcie zwaliło ich z nóg.
Emma miała resztki sosu guacamole na brodzie i wyglądała cudownie. Zasnęła dziesięć minut później, przytulona do matki. Ramsey i Molly w ostatniej chwili namówili ją, aby umyła zęby. Oni sami zapadli w ciężki sen pięć minut po Emmie.
Molly obudziła się o północy, wraz z ostatnim uderzeniem dużego szafkowego zegara, stojącego w korytarzu. Księżyc w nowiu wysyłał biały promień światła, który wciskał się do pokoju przez otwarte okno. Nie było zimno, ale dość chłodno. Molly podciągnęła nakrycia pod samą brodę i wystawiła twarz na powiew świeżego powietrza.
Od ponad dwóch tygodni po raz pierwszy przespała bite trzy godziny. Dokładnie od szesnastu dni, pomyślała, spoglądając na Emmę, która spała obok, zwinięta w ciepły kłębuszek, z poduszką przytuloną do piersi. Jej piękne włosy, uwolnione z warkocza, opadały na prześcieradło. Była bezpieczna.
Piekące łzy wypełniły powoli oczy Molly. Pozwoliła im popłynąć po policzkach. Miały tyle szczęścia… Bo przecież ostatecznie to nie ona uratowała Emmę, nie ona okazała się najważniejszym czynnikiem w tym trudnym równaniu. Jej córeczkę uratował Ramsey Hunt, człowiek, który był gotów chronić ją i osłaniać za cenę własnego życia, aż do końca…
Łzy popłynęły szybciej. Z gardła Molly wyrwał się szloch. Och, nie, to takie upokarzające… Zatkała sobie usta pięścią.
– Molly? Spokojnie, spokojnie…
Usłyszał ją? Na szczęście Emma dalej twardo spała.
– Płacz, to ci dobrze zrobi – powiedział cicho. – Założę się, że po raz pierwszy od bardzo dawna możesz się spokojnie wypłakać Nie przejmuj się mną.
Płakała i płakała, a on mówił do niej o jakichś zupełnie nieważnych rzeczach, uspokajając ją swoim głosem.
– Mamo, co się stało?
Emma siedziała na łóżku, sztywna z przerażenia.
– Nic, kochanie – rzekł Ramsey szybko. – Przytul mamę, dobrze? Obejmij ją mocno, o tak. Mama płacze, bo czuje ogromną ulgę, że wreszcie ma cię znowu przy sobie. Bardzo długo strasznie się martwiła i bała o ciebie.
Molly dostała napadu czkawki i w końcu roześmiała się głośno. Emma nie wypuszczała jej z ramion.
– Już mi lepiej – rzekła. – Dziękuję, Em.
Pocałowała córkę w karczek i zrozumiała, że jest szczęśliwsza niż kiedykolwiek wcześniej. W tym samym momencie przypomniała sobie inną chwilę, dawno, dawno temu, kiedy wydawało jej się, że nigdy nie będzie bardziej szczęśliwa. Tamta chwila okazała się kłamstwem.
Niedługo potem wszyscy troje zasnęli znowu, Ramsey także, chociaż nogi wystawały mu daleko za krawędź tapczanu. Obudził się koło trzeciej nad ranem. Może zaniepokoił go jakiś dźwięk, choć umysł nadal tkwił w cieple przyjemnego snu. Śniła mu się Susan. Miała na sobie mundur i była pogodnie uśmiechnięta. Zasalutowała, a potem żartobliwie szturchnęła go w brzuch.
Kiedy zupełnie się ocknął, zalała go fala słodko – gorzkich wspomnień, które natychmiast zniknęły w powodzi przeszłości. Nie chciał mieć więcej snów o Susan.
Tym razem dźwięk był wyraźniejszy. Czyżby tamci byli aż tak dobrzy? Wstał powoli, z pewnym wysiłkiem. Emma i Molly spały spokojnie. Słyszał głęboki, spokojny oddech Molly. Postanowił zrobić wszystko, żeby ich nie przestraszyć.
Zesztywniała noga ugięła się pod nim, więc szybko oparł się o wysokie krzesła. Stał nieruchomo i nasłuchiwał. Szelest. Dobiegał z korytarza, gdzieś z naprzeciwka. Wziął do ręki rewolwer, który wieczorem położył na okrągłym stoliku obok tapczanu. Z trudem zrobił pierwszy krok, potem drugi. Co chwilę przystawał i uważnie słuchał.
Kiedy dotarł do drzwi, usłyszał dochodzące z korytarza głosy. Nie, niemożliwe, żeby to oznaczało kłopoty. Niemożliwe, aby ich tu znaleźli. W rejestracji nikt nie zażądał od niego żadnego dokumentu tożsamości, więc w jaki sposób mogliby za nimi trafić?
Co prawda, przyjechali dżipem, którego rejestrację można było sprawdzić. Ktoś mógł ich też zauważyć, kiedy wjeżdżali do miasta. Zaklął pod nosem. Jak mógł być takim idiotą! Z samego rana zostawi samochód na jakimś dużym parkingu i wypożyczy, albo nawet kupi inny wóz, innego dżipa, albo jakiekolwiek auto z czterokołowym napędem. Znowu usłyszał rozmowę, prowadzoną zbyt cicho, aby mógł rozróżnić słowa. Zacisnął palce na kolbie.
Stojący w korytarzu mężczyzna odezwał się teraz nieco głośniej.
– Słuchaj, Doris, rób, co chcesz. Masz ochotę wracać do swojego starego, to wracaj, ale on może się w każdej chwili obudzić, rozumiesz? Nie chcę, żeby odstrzelił mi łeb. Nie, nie wchodź tam teraz, zaczekaj, aż sobie pójdę.
Ramsey oparł głowę o framugę drzwi, czując ogromną ulgę. To tylko jakaś kobieta zdradzała męża. Nikt nie próbował ponownie porwać Emmy. Kobieta odpowiedziała coś wysokim, pełnym histerii głosem.
Lepiej, żeby nie wracała do swojego pokoju, pomyślał Ramsey, ale to nie moja sprawa, dzięki Bogu. Cicho sprawdził, czy drzwi są dobrze zamknięte i założył łańcuch. Odłożył rewolwer na stolik i usiadł na tapczanie. Kiedy się odwrócił, zobaczył Molly, która właśnie podniosła się na łokciu i patrzyła na niego z niepokojem.
– To nic – szepnął. – Jakaś kobieta oszukuje męża, nic, co by nas dotyczyło.
– Ale to chyba nie on, co, Ramsey? – sennym głosem odezwała się Emma. – Nie widział zbyt dobrze i czasami zapominał włożyć okulary. Dzięki temu uciekłam. Ułożyłam poduszkę w taki sposób, żeby mnie przypominała. W tym czasie on siedział na schodach i palił papierosa. Kiedy wrócił, zajrzał do pokoju, wydawało mu się, ze mnie widzi. Wyczołgałam się z domu, gdy nalewał sobie whisky. Bardzo lubił whiskey. Ciągle powtarzał, że nie cierpi alkoholu, jego dusza gnije od whiskey, ale bardzo dużo pił…
– O Boże… – jęknęła Molly. – Wiesz, jak się nazywał, Em?
Lecz Emma już wsunęła się głębiej pod przykrycie i zapadła w sen. Oddychała równo i spokojnie. Ramsey i Molly spojrzeli na siebie.
– Co ja mam robić? – zapytała.
– Mówiłem ci, że nie mam zamiaru was zostawić, więc pytanie brzmi: Co mamy robić? Jesteśmy teraz zbyt zmęczeni, żeby rozsądnie myśleć. Porozmawiamy o tym rano.
Molly kręciła głową, wprawiając w ruch rude loki.
– Nie mogę wrócić do Denver. Nie wrócę tam. Nie rozumiem, co się dzieje. Ile osób jest w to zamieszanych? Kim oni są? Dlaczego to robią? Czy porwanie Emmy to jakiś cholerny spisek?
– Spisek… – powtórzył powoli Ramsey. – Dlaczego użyłaś tego słowa? Wzruszyła ramionami. Brzeg nocnej koszuli zsunął się, odsłaniając wystający obojczyk.
– Porwanie dziecka może być spiskiem, jeżeli uczestniczą w nim rodzice, albo jeśli dokonuje się go w innym celu – ciągnął. – Ale ty nie to miałaś na myśli, prawda?
– Po prostu akurat to słowo przyszło mi w tej chwili do głowy. Zresztą niewykluczone, że mamy do czynienia ze spiskiem. Już teraz wiemy, że zamieszanych jest w to około pięciu osób.
– Wobec tego jest to starannie obmyślony plan. Ale spisek? To brzmi zupełnie inaczej, jakbyś zakładała, że są w to zaangażowani ludzie z twojego najbliższego otoczenia…
Molly w milczeniu podciągnęła brzeg koszuli, na jej przedzie widniał duży napis: WIELKA STOPA BYŁ TUTAJ. Włosy zwijały się w szalone sprężynki wokół bladej twarzy. Wyglądała na śmiertelnie zmęczoną.
Jest bardzo ładna, pomyślał, nieco zaskoczony, że zauważył to właśnie teraz, w środku nocy. Miała wyjątkowo jasną, prawie papierowobiałą skórę, przy której jego karnacja wydawała się jeszcze bardziej oliwkowa. Miał ochotę położyć jej dłoń na swojej, aby porównać barwę skóry. Co za bzdury…
– Musimy odpocząć – powiedział zdecydowanym tonem. – Jutro stąd wyjeżdżamy.
Ramsey wrócił do hotelu Jerome w południe. Molly i Emma grały w wojnę, siedząc po turecku na wielkim łożu. Między nimi leżała talia kart.
– Nie, nie wstawajcie. Zostaliśmy dumnymi właścicielami toyoty z 1989 roku, z czterokołowym napędem i mnóstwem kilometrów na liczniku, trochę sfatygowanej, ale co z tego? Jest duża i prawie tak wygodna jak dżip.
Wypłacił maksymalną sumę z bankomatu AMEX i kupił toyotę za gotówkę.
– Nawet gdyby trafili tu za nami, minie dużo czasu, zanim znajdą dżipa na tym długoterminowym parkingu obok windy – dodał. Wiedział jednak, że nie są bezpieczni. Jeszcze nie.
– Czas się stąd wynosić – powiedział szybko. – Wystarczy wam piętnaście minut? Zrobimy zakupy i ruszamy na zachód.
Rozmawiał o tym z Molly wcześnie rano, zaraz po przebudzeniu.
– Przeczekamy tam tak długo, jak się da – powiedział wtedy. – Tak czy inaczej, będziemy już trochę bliżej mojego domu…
– Wiem, że nie możemy tutaj zostać – rzekła Molly cicho, bojąc się obudzić Emmę. – Dokąd chcesz pojechać?
– Do Truckee. Dobrze znam tamtejszą okolicę i uważam, że to będzie najlepsze wyjście. Na jakiś czas zaszyjemy się w Górach Sierra Nevada. W college’u miałem przyjaciela, który mieszkał nad jeziorem Tahoe.
Teraz Molly nie odezwała się ani słowem, dopóki nie zamknęły się za nimi drzwi łazienki. Emma w sypialni pakowała swoje rzeczy do powłoczki.
– Każdy, kto ma choć odrobinę oleju w głowie, z łatwością zauważy, że ściągnąłem z konta sporą sumę, a wydaje mi się, że w tym wypadku mamy do czynienia z profesjonalistami. Dlatego powinniśmy zniknąć im z oczu. Góry Sierra Nevada są bardzo piękne i znajdują się na uboczu. W porządku?
– Nigdy nie byłam nad jeziorem Tahoe – powiedziała Molly, porządnie składając ręcznik.
– Truckee to małe miasteczko, które cały rok żyje w oczekiwaniu na zimowy sezon i narciarzy. Latem zaglądają tam tylko amatorzy górskich wędrówek i wspinaczki. Emmie powinno się tam spodobać. Będziemy bezpieczni, Molly.
Podniosła wzrok znad ręcznika i spojrzała mu w oczy.
– Jak twoja noga?
– Znacznie lepiej. Zresztą sama widziałaś – obie z Emmą stałyście nade mną, kiedy zmieniałem opatrunek. Krawędzie rany trzymały się razem, to dobry znak. Skóra jest różowa, opuchlizna znikła. Trochę boli, ale to normalne.
– Naprawdę? Nie okłamywałbyś mnie chyba?
– Owszem, ale nie na ten temat.
– W porządku, w takim razie możemy jechać. – Odwróciła się i położyła rękę na klamce. – Nie musisz tego robić, naprawdę – rzuciła przez ramię. – Mam pieniądze, nie tylko tę gotówkę, którą ci pokazałam. Mam mnóstwo pieniędzy, od rodziców i to, co dostałam od Loueya po rozwodzie. Potrafię zapewnić Emmie bezpieczeństwo.
– Przestań, Molly. Nie mógłbym was zostawić, dopóki Emmie cokolwiek grozi.
Westchnęła i owinęła wokół palca przypominający korkociąg rudy lok.
– Wiem.
Otworzyła drzwi łazienki i przeszła do pokoju.
– Em, kochanie, jesteś gotowa? – zawołała. – Wiesz co? Kupię ci zamszowy worek na rzeczy, taki jak mój.
– Nie mogłabym dostać worka Strażników Mingusa? Twój wygląda tak jakoś strasznie wojskowo…
– Dobrze, niech będzie worek Strażników Mingusa. Strażnicy Mingusa to film rysunkowy dla dzieci – powiedziała Molly pod adresem Ramseya. – Występują w nim nie tylko dzielni chłopcy, ale także dzielne dziewczynki. Bardzo modny film.
Jechali przez cały dzień, noc i następny dzień. Molly i Ramsey prowadzili na zmianę. Do Truckee dotarli o szóstej wieczorem i zatrzymali się na noc w motelu Best Western.
Rano Ramsey poszedł do miejscowej agencji nieruchomości i przejrzał oferty domów do wynajęcia. Powiedział obsługującej go kobiecie, że nie chce bliźniaka ani domu w zabudowie szeregowej, ponieważ zależy im na absolutnym spokoju. Długo oszczędzali na te wakacje, mają gotówkę i nie chcą płacić kartą kredytową.
Jeżeli mu nie uwierzyła, nie dała tego po sobie poznać. Pokazała im najlepsze domy z oferty. Emma zakochała się w trzecim, niewielkim domu z dwiema sypialniami, tuż pod lasem, nad małą zatoczką. Za domem widać było porośnięte gęstym lasem góry; jezioro Tahoe znajdowało się w odległości zaledwie pięciu kilometrów. Było tu pusto i bezpiecznie.
Wszyscy byli zadowoleni.
Zapłacili pięćset dolarów za tydzień z góry, włącznie z depozytem. Zostawili rzeczy w domu i pojechali do supermarketu Food Giant, gdzie zrobili zakupy na kilka dni.
Kiedy wrócili do Nathan Creek, było już późne popołudnie. Emma spała spokojnie w ramionach Molly, więc Ramsey ostrożnie zaniósł ją do większej sypialni i otulił kocem. Potem zszedł na dół. Molly czekała na niego w kuchni. Podała mu szklankę wody mineralnej z lodem.
– Chodź do pokoju – powiedział. – Czas na zwierzenia.
– Dobrze – odparła. – Masz rację, przyszedł czas. Musimy porozmawiać i spokojnie zastanowić się, co dalej.
Zaczekał, aż wygodnie usadowi się w dużym fotelu z przetartym obiciem.
– Przestań mnie zwodzić, Molly – rzekł poważnie. – Kim jesteś? Co przede mną ukrywasz?
– Jestem absolutnie pewna, że porwanie Emmy nie może mieć nic wspólnego z tym, czego ci nie powiedziałam.
– Molly, zaraz obleję cię szklanką zimnej wody!
– Zanim wyszłam za mąż, nazywałam się Margaret Lord.
Długą chwilę wpatrywał się w nią w milczeniu, wstrzymując oddech. Potem powoli wypuścił powietrze z płuc. Noga bolała go znacznie bardziej niż przed chwilą.
– Cholera jasna! – mruknął. – Czy to znaczy, że twoim ojcem jest Mason Lord?
Joe Elders uwielbiał te chwile tuż przed świtem, kiedy słońce jeszcze nie zaczęło wznosić się nad niskimi, skalistymi wzgórzami, odległymi o dwa kilometry od jego farmy. Stał na progu domu, wdychając przyjemnie chłodne powietrze, napełniając nim płuca i zanurzając się w spokoju i ciszy wczesnego poranka.
Słońce uderzyło go w oczy jasnym promieniem. Uśmiechnął się, mrużąc powieki. Usłyszał zniecierpliwione muczenie Millie. Zaraz po niej odezwało się sześć jej kuzynek. Czas zacząć dzień, czas wydoić krowy. Pogwizdując, ruszył w kierunku obory, nowej, pięknej obory, której budowę zakończył dopiero miesiąc temu, wyposażonej we wszystkie nowoczesne urządzenia.
Doradcy finansowi powiedzieli mu, że dzięki unowocześnieniu hodowli krów będzie miał nie mniejsze szanse na rozkręcenie interesu niż te wielkie mleczarnie, od których niedawno zaroiło się w okolicy. Na szczęście Joe miał na to pieniądze. Był sprytny, naprawdę sprytny. Nie dał się zrobić w konia, o nie. Po tamtym zastrzyku gotówki nie musiał pożyczać ani centa.
Wszedł do obory i nagle przystanął. Mógłby przysiąc, że zaleciał go słodki, ciężki zapach marihuany Kopnął leżącą w przejściu starą rękawicę, którą uwielbiała żuć jego koza, i zaklął siarczyście. Tak jest, to marycha. Nancy znowu pali a przecież obiecała jemu i matce, że skończy z tym raz na zawsze. Marihuana, na miłość boską!
Dziewczyna ma szesnaście lat i jest bardzo popularna w szkole. Joe miał nadzieję, że nie nazbyt popularna. Nie, była jeszcze za młoda, żeby porządnie napalić się na jednego z tych chłopców, z którymi czasem ją widywał. Ale żeby palić to gówno… Cholera jasna!
Stanął na progu zagrody dla krów, witany chóralnym muczeniem. Większość brzmiała entuzjastycznie, lecz niektóre krowie głosy zdradzały duże zniecierpliwienie, Joe znał się na tym. Nie podobał im się ten nowy sprzęt, który od niedawna uwalniał je od ciężaru mleka.
Największą przeciwniczką nowoczesności okazała się Shirley. Ponieważ była jedną z najstarszych krów, tydzień temu Joe zdecydował, że sam będzie ją doił. Sprawiało jej to widoczną przyjemność i co jakiś czas leniwie odwracała głowę, aby przyjrzeć się, jak Joe rytmicznie pociąga jej wymiona.
Najpierw podłączył do automatycznej dojarki wszystkie pozostałe krowy. Trochę to trwało, ale Joe był przekonany, że niedługo nabierze wprawy. Potem wziął stołek i zaniósł go do przegrody Shirley, która stała nieruchomo, ociężała od mleka, obserwując zbliżającego się właściciela.
– Dzień dobry, staruszko! – zawołał Joe i mrugnął do niej.
Robił to codziennie rano od siedmiu lat. Pogwizdując, ustawił stołek na właściwym miejscu i usiadł.
– Zaraz będziesz o parę kilo lżejsza, starucho.
Tuż za sobą usłyszał nagle jakiś szelest. Gwałtownie odwrócił się na stołku i zobaczył stojącego nad sobą czarnoskórego mężczyznę. Obcy był potężnie zbudowany, miał zimne, duże oczy i ogoloną na łyso głowę. Joe nie zdążył nawet zapytać, kim jest intruz. Na ramieniu poczuł ciężką, dużą dłoń i ujrzał, jak z góry spada na niego wielki młotek. Całe ciało Joe odczuło cios, chociaż dziwne, drżące odrętwienie, które go ogarnęło, nie było bolesne. Mrugnął raz, jakby ze zdziwieniem, a potem duża dłoń obcego puściła jego ramię.
Joe Elders padł na ziemię obok stołka, z szeroko otwartymi, nieruchomymi oczami utkwionymi w nabrzmiałe mlekiem wymiona Shirley.