Rozdział 6

Zignorował ją, pewny, że teraz do niego nie strzeli. Trzymał przecież na rękach jej córkę. Zaniósł Emmę na kanapę i usiadł. Dopiero wtedy podniósł wzrok i spojrzał jej prosto w twarz.

– Mam ci dużo do powiedzenia – rzekł spokojnie. – Nazywam się Ramsey Hunt. Możesz mi zaufać.

– Oddaj mi moją córkę. Puść ją.

Postawił Emmę na podłodze i patrzył, jak biegnie do matki. Kobieta osunęła się na kolana i mocno przytuliła dziewczynkę. Po jej twarzy płynęły łzy. Całowała buzię Emmy, dotykała rąk i nóg, gładziła włosy i ściskała ją tak mocno, aż mała zaczęła piszczeć i wyzwoliła się z jej ramion. Położyła małą rękę na głowie matki i pieszczotliwie ją poklepała.

– Nic mi nie jest, mamo, naprawdę. Ramsey mnie uratował i zaopiekował się mną. Wyglądasz jak GI Joe. Masz świetne czarne rękawiczki…

Kobieta roześmiała się i ściągnęła rękawiczki.

– Teraz znowu jestem twoją mamą, nie jakimś komandosem.

Ramsey przyglądał się, jak Emma splata palce z palcami matki. Kobieta miała krótko obcięte paznokcie, niektóre połamane. Jej dłonie były zaczerwienione i spierzchnięte z zimna.

Ogarnęło go uczucie ogromnej, niewypowiedzianej ulgi i zmęczenia. Usiadł wygodnie, rozprostowując nogi. Nie spuszczał wzroku z matki i dziecka. Po paru chwilach kobieta usiadła obok niego, biorąc Emmę na kolana i mocno przytulając ją do piersi.

– Dziękuję – odezwała się. – Przepraszam, że chciałam cię zabić. Teraz wiem, że rzeczywiście popełniłabym błąd.

Nie robiła wrażenia, jakby było jej z tego powodu szczególnie przykro, ale nie miał jej tego za złe. Potrafił sobie wyobrazić, przez co przeszła i co myślała.

– Tak, to byłby błąd – przyznał. – Cieszę się, że Emma nie jest niema. Dobrze sobie razem radziliśmy. Emma świetnie rysuje.

– Dlaczego się nie odzywałaś, Em? Dziewczynka pokręciła głową i zmarszczyła brwi.

– Próbowałam, ale nie mogłam wykrztusić ani słowa – szepnęła. – Dopiero wtedy, kiedy chciałaś zastrzelić Ramseya… Nie mogłam na to pozwolić. Nie wiedziałam, co robić, więc się odezwałam. Ramsey chciał, żebym napisała swoje imię, ale tego też nie potrafiłam… Myślał, że nie umiem pisać. Nie mogłam nic zrobić, mamo, po prostu nic, tylko rysowanie jakoś mi wychodziło…

– Dzielnie się spisałaś – rzekła matka i pocałowała ją, nie raz, ale kilka razy. – Och, Emmo, tak strasznie cię kocham…

– Cieszę się, że przyjechałaś, mamusiu. Myślałam, że cię już więcej nie zobaczę, odzyskałam trochę nadziei dopiero, kiedy Ramsey mnie znalazł. To było okropne, mamo. Tak bardzo się bałam…

Emma zarzuciła matce ręce na szyję i wybuchnęła płaczem. Jej głośny, głęboki szloch raz po raz rozrywał ciszę.

– Już dobrze, dziecinko, teraz jesteś już bezpieczna. Znowu jesteśmy razem. Nigdy więcej nie spuszczę cię z oczu, nawet na pół sekundy. Och, kochanie, moje najdroższe kochanie… Boże, prawie straciłam nadzieję, że cię odnajdę…

Ramsey odwrócił się, chcąc dać im chwilę względnej intymności. Obie płakały, Emma bardziej przejmująco niż matka. Poczekał, aż się uspokoją, wysłuchał ostatnich siąkań nosami i przyniósł im koc. Kobieta otuliła nim siebie i córeczkę.

– Emma ma na sobie męską koszulkę – powiedziała z niepewnym zdumieniem.

– Tak, bo zapomniałem kupić jej piżamę. Wybrałem najkrótszą ze swoich, żeby się w niej nie potykała. Zamknę drzwi, dobrze? Nie możemy ryzykować.

Kobieta milczała. Przypuszczał, że teraz, trzymając Emmę w objęciach, zupełnie się rozluźniła. Idąc w kierunku drzwi i zamykając je, czuł na plecach jej czujny, lecz spokojny wzrok. Kiedy się odwrócił, zdjęła z głowy czarną czapkę, spod której wyskoczyła burza rudych, kręconych włosów, z tyłu splecionych w warkocz. Okalały bardzo szczupłą, ładną twarz, blade policzki, które zarumieniły się lekko.

Wyraz napięcia i rozpaczy znikał z niej powoli. Uśmiechnęła się, a jej oczy nagle wydały mu się jaśniejsze niż przed chwilą. Miał jej tyle do powiedzenia, chciał jej zadać tyle pytań…

– Napijesz się kawy? Minie parę minut, zanim się zaparzy. Nie ma tu ekspresu ani nic w tym rodzaju.

Skinęła głową.

– Bardzo chętnie. Jestem tak zmarznięta, że chyba nigdy nie zdołam się rozgrzać.

Poszedł do kuchni. Kiedy sięgnął po rondelek, poczuł dłoń Emmy na swoim kolanie. Przyszła tu za nim, w sięgającej kostek szarej koszulce i białych frotowych skarpetkach, które prawie spadały z chudych nóżek. Stanęła przy stole i wsypała miarkę mielonej kawy do garnuszka. Ramsey zalał kawę wodą i postawił ją na kuchni. Opracowali tę metodę cztery dni temu.

Zerknął na stojącą w progu kobietę, która przyglądała się im ze zdumieniem. Nie wiedział nawet, jak się nazywa, ale w tej chwili nie miało to najmniejszego znaczenia. Liczyło się tylko to, aby stworzyć normalną, zwyczajną atmosferę.

– Emma i ja tworzymy zgrany zespół – rzekł. – Najpierw opracowaliśmy tę technikę parzenia kawy i szczerze mówiąc, mieliśmy zamiar ją opatentować. Kto pierwszy zostałby wpisany do logo, Emmo?

– Nie wiem, co to znaczy.

– Czyje imię powinno zostać zapisane pierwsze w patencie naszego sposobu parzenia kawy, twoje czy moje?

– Ja jestem młodsza, więc chyba moje.

Roześmiał się i lekko potargał jej włosy. Spojrzał na matkę Emmy, która dalej stała w progu, z tym samym wyrazem twarzy. Widział, że próbuje zrozumieć istotę więzów, łączących córkę z tym obcym mężczyzną, ale w jej spojrzeniu malowało się coś więcej. Kobieta nadal nie mogła uwierzyć, że córka jest bezpieczna i że znajduje się tuż obok niej. Wyglądała na bardzo, bardzo zmęczoną.

– Na pewno myślisz sobie, że gotowana kawa skręci ci jelita w kłębek, i niewykluczone, że tak będzie, ale smakuje całkiem nieźle i szybko stawia człowieka na nogi. Mamy tu tylko małą lodówkę i światło, wszystko to na prąd z generatora za domem. Nawet wodę do mycia grzejemy na kuchni.

– Grzanki robimy w takim metalowym czymś z długą rączką – dodała Emma.

Kobieta potrząsnęła głową, nadal usiłując pojąć, co działo się z jej dzieckiem.

– W tej chwili wypiłabym wszystko, co chociaż z grubsza przypomina smakiem kawę. Przesiedziałam w zaroślach wiele godzin, czekając na świt.

Myślałam, że zaskoczę cię, kiedy wyjdziesz na dwór, ale miałeś przy sobie broń, a ja byłam zbyt daleko, żeby wiele zdziałać swoim Detonicsem.

– Nie powinienem był zostawiać otwartych drzwi, to było idiotyczne. Na szczęście zjawiłaś się ty, lecz równie dobrze mogli to wykorzystać oni…

– Na szczęście byłam to ja. Nie widziałam na zewnątrz nikogo innego. Co to za „oni”? O kim mówisz?

– Poczekajmy z tym jeszcze trochę – rzekł, wskazując głową Emmę. Nalał wrzącej kawy do filiżanki i podał ją kobiecie.

– Usiądź i postaraj się to wypić. Powinnaś poczuć się znacznie lepiej i jakoś dotrwać do południa. Potem na pewno stracisz całą parę. Emmo, przygotuję ci miseczkę cheeriosów, dobrze? Z brzoskwinią czy z bananem?

– Z bananem. Nie bardzo lubię brzoskwinie.

– Więc dlaczego jadłaś je bez protestu?

– Nie chciałam ci zrobić przykrości – odparła, biorąc z jego rąk miseczkę. – Po prostu wolę banany.

Pokroił banana w plasterki i wrzucił do miski, a ona wyjęła z małej lodówki mleko.

– Spójrz, mamo, nie ma tu nawet zamrażalnika – powiedziała. – Jemy wszystko świeże, jak w domu.

– Nigdy nie widziałam takiej lodówki. Bardzo ładna.

Nie miała pojęcia, jak to się dzieje, że z jej ust bez trudu wydobywają się takie zwyczajne, codzienne słowa. Trudno jej było w to wszystko uwierzyć. Spodziewała się, że będzie musiała walczyć z porywaczem i uspokajać rozhisteryzowane dziecko, a tymczasem spokojnie piła gotowaną kawę przy kuchennym stole, oglądała czyjąś lodówkę i słuchała, jak jej córeczka chrupie cheeriosy.

Obrzuciła uważnym spojrzeniem wysokiego mężczyznę, który najwyraźniej nie golił się od dwóch dni. Uratował jej dziecko? Narażał dla niego życie? Jak to możliwe? Dlaczego? Emma z apetytem wcinała chrupki z bananem. Kobieta milczała, czekając, aż dziewczynka skończy jeść, a mężczyzna wypije drugą filiżankę kawy.

– Szukałam jej przez dwa tygodnie – odezwała się. – Kiedy pokazałam zdjęcie Emmy w Dillinger, po prostu nie mogłam uwierzyć we własne szczęście. Kilka osób powiedziało mi, że to dziewczynka Ramseya. Nie miałam pojęcia, co o tym myśleć. Wczoraj zaczęłam obserwować dom, ale bałam się wedrzeć do środka, żeby nie wyrządzić krzywdy Emmie. Przez cały dzień nie wychodziłeś z domu, ona także nie…

– Jak się nazywasz?

– Molly Santera.

Emma przełknęła plasterek banana i podniosła wzrok.

– Mama mówi, że nasze nazwisko brzmi jak nazwa zespołu muzycznego, ale co z tego? Mój tata tak się nazywa, i już.

Molly uśmiechnęła się do córki i pogłaskała ją po głowie.

– To prawda. Ale założę się, że w książce telefonicznej Nowego Jorku aż roi się od Santerów.

– Nigdy nie byłam w Nowym Jorku – oświadczyła Emma.

– Wybierzemy się tam, kiedy będziesz troszkę starsza, Em. I będziemy się świetnie bawić. Zatrzymamy się w hotelu Plaza i wypuścimy się na wielkie zakupy.

Santera… Nazwisko wydawało mu się dziwnie znajome. Przypomniał sobie rysunek Emmy, przedstawiający mężczyznę z gitarą i nagle wszystko już wiedział. Szczerze mówiąc, szczęka mu trochę opadła.

– Santera… – powtórzył powoli. – Louey Santera? Gwiazdor rocka?

– Ten sam – potwierdziła krótko Molly, głosem zimniejszym niż górski wiatr.

Ramsey chciał dowiedzieć się czegoś więcej o ojcu Emmy, na przykład, dlaczego, do diabła, nie ma go tutaj, lecz natychmiast się zorientował, że Molly wolałaby o tym nie rozmawiać. Będzie miał jeszcze dość czasu, aby zadać jej wszystkie dręczące go pytania i odpowiedzieć na te, jakie jej przyjdą do głowy. Emma jadła cheepsy, uśmiechając się do matki i do niego, jak zwyczajne, pogodne kiecko.

– Wiem już, kim jesteś – rzuciła nagle Molly. Przechylił głowę na bok.

– Ja? Jak to?

– Twoje nazwisko. Wreszcie to do mnie dotarło. Sławny Ramsey Hunt, tak?

Ze względu na obecność Emmy wolał zbyć ją żartem.

– Raczej niesławny Ramsey Hunt.

– Akurat!

Zakrztusił się kawą. Kiedy przestał kasłać, podniósł wzrok.

– Mężczyźni! – mruknęła, grzejąc ręce o filiżankę. – Jeżeli tylko da się im szansę, wolą, żeby świat widział w nich raczej niesławnych brutali czy niegrzecznych chłopców niż bohaterów. Nie chcą, by o nich myśleć, że próbowali zrobić albo zrobili coś naprawdę ważnego i dobrego.

– Nie jestem taki – zaprotestował.

Westchnęła i wzruszyła ramionami, odwracając od niego oczy.

– Trudno mi w to uwierzyć – powiedziała. – Jesteś tym sędzią z San Francisco, prawda? Ale jesteś tutaj i uratowałeś Emmę…

– Tak.

– Biorąc pod uwagę twoje wyczyny na sali sądowej, muszę przyznać, że nikt inny nie mógłby jej zagwarantować większego bezpieczeństwa.

W milczeniu pociągnął następny łyk bardzo mocnej, trochę przypalonej kawy. Sławny sędzia federalny, bohater… Nie chciał o tym mówić i Molly go rozumiała. Nie pojmowała tylko, jak to się stało, że ona i Emma siedzą obok niego w kuchni. Ale cóż, w ciągu ostatnich dwóch tygodni życie dało jej taką szkołę, że nie powinna się już niczemu dziwić.

– Em, ślicznie wyglądasz, kochanie – powiedziała do dziecka. – Jak się czujesz, skarbie?

Emma siedziała ze spuszczoną głową. Rzeczywistość spadła na nią zbyt nagle i jeszcze nie zdążyła się przyzwyczaić do kolejnej zmiany. Molly poczuła, że nie jest już w stanie walczyć z obezwładniającym zmęczeniem. Wiedziała, że powiedziała coś głupiego, wręcz niedorzecznego, ale nic innego nie przychodziło jej do głowy.

Kiedy Ramsey odezwał się lekkim, nieco rozbawionym tonem, miała ochotę uściskać go z wdzięczności.

– Musieliśmy zdobyć jakieś ubranie dla Emmy, nie mogła przecież ciągle chodzić w moich koszulkach i skarpetkach. Odkładaliśmy to, jak długo się dało, ale w końcu wyruszyliśmy do sklepu w Dillinger. Dzięki temu wpadłaś na nasz trop.

– Mówiłam ci już, że pokazałam jej zdjęcie kilku osobom i wszyscy zidentyfikowali ją jako twoją córeczkę. Może trzeba było pójść na policję i pozwolić, aby oni i FBI zajęli się wszystkim, ale… Oczywiście, policja i FBI prowadzą śledztwo w sprawie porwania Emmy, ale jak na razie bez rezultatów, nic, zero. Dałam im dwa dni, a potem ruszyłam w drogę. Słyszałam, że już po czterech dniach odwołali grupy poszukiwawcze.

– Gdzie mieszkacie?

– W Denver. – Molly wzięła łyżeczkę i zaczęła się nią bawić, uważnie wpatrując się w czerwono – białą kratę na obrusie.

– Ojciec Emmy jest teraz w Europie, na tournee. Nie mógł go przerwać z dnia na dzień, ale niedługo wróci. – Odwróciła się do córeczki i pogłaskała ją po ręce. – Rozmawiam z nim prawie codziennie, Em. Bardzo się o ciebie martwi, naprawdę.

Emma nie odrywała wzroku od cienkiego krążka banana, pływającego w resztce mleka.

– Nie wiem, dlaczego miałby przyjeżdżać – odezwała się. – Nie widziałam go od dwóch lat.

Ramsey spostrzegł, że te słowa zupełnie zbiły Molly z tropu.

– Rozumiem, że jesteście rozwiedzeni – powiedział szybko.

– Tak. – Molly zdołała wziąć się w garść. – Emmo, stosunek taty do ciebie nie ma nic wspólnego z naszym rozwodem. Tata bardzo cię kocha, tylko jest zawsze zajęty i…

– Tak, mamusiu.

Czas to przerwać, pomyślał Ramsey.

– Więc poczekałaś dwa dni i kiedy policja nic nie zrobiła, wzięłaś sprawy we własne ręce? – zapytał.

– Tak. Nie chciałam siedzieć bezczynnie w domu, bo wcześniej czy później bym oszalała.

Zamierzał powiedzieć jej, że może porywacze zechcieliby się z nią skontaktować, ale zaraz pomyślał, że policyjni detektywi na pewno ją o tym poinformowali. Emma słuchała opowieści matki z zapartym tchem.

– Jechałam przez Aspen i Vail do Keystone, zaglądając do wszystkich dziur po drodze. Dillinger było moją ostatnią nadzieją.

– Miałaś szczęście. Gdyby nie to, że Emma potrzebowała ubrań, nie zabrałbym jej do sklepu. Zanim ją znalazłem, mieszkałem tu już mniej więcej od dwóch tygodni.

– Dlaczego tu przyjechałeś?

Wzruszył ramionami, wpatrując się w fusy po kawie.

– Miałem wszystkiego dosyć. Po prostu dosyć. Dziennikarze brukowców nie dawali mi chwili spokoju, paparazzi czaili się za krzakami na podjeździe przed moim domem, żeby znienacka zrobić mi zdjęcie…

– Mówią o tobie „sędzia Dredd”.

– To idiotyczne. – Miał ochotę zakląć, ale w porę się zorientował, że Emma słucha go z napięciem. – Wziąłem trzymiesięczny urlop od całego życia – od ludzi, telefonów, telewizji, prasy. I wtedy znalazłem Emmę. – Nachylił się i delikatnie objął dłonią podbródek dziewczynki. Na policzkach miała śliczne rumieńce, wyglądała na zdrowe, zadowolone z życia dziecko. – Może poszłabyś się teraz umyć? – zaproponował. – I koniecznie włóż nowe dżinsy i jakąś bardzo kolorową koszulkę. Mama i ja jeszcze chwilę porozmawiamy i postanowimy, co robić dalej.

Emma rzuciła matce zaniepokojone spojrzenie.

– Ale nie będziesz próbowała zastrzelić Ramseya, co, mamo?

– Nigdy nie piję kawy z człowiekiem, którego później próbuję zastrzelić, kochanie. Tak się nie robi.

– To był dowcip, prawda? – Emma uśmiechnęła się promiennie.

– Tak, i to dobry dowcip – powiedział Ramsey. – Idź się umyć, Emmo. Kiedy dziewczynka wyszła, z uwagą przyjrzał się jej matce.

– Emma narysowała kilka twoich portretów. Na wszystkich jesteś szeroko uśmiechnięta…

Teraz na twarzy Molly nie można było doszukać się choćby cienia uśmiechu. Blada, mizerna, o najbardziej rudych włosach, jakie kiedykolwiek widział. Rzeczywiście całe w lokach, jak na rysunkach Emmy. Jej oczy były zielonoszare, odrobinę skośne, egzotyczne. Nie miała piegów i w ogóle nie wyglądała na matkę Emmy.

– Mówiłem do niej „skarbie”. Emma to ładne imię. Pasuje do niej.

– Tak miała na imię moja babka.

Zerwała się na nogi i zaczęła przemierzać małą kuchnię dużymi krokami, podekscytowana po mocnej kawie i żądna odpowiedzi na swoje pytania.

– Jak znalazłeś Emmę?

– To było osiem dni temu. Rąbałem drewno na opał, kiedy nagle usłyszałem dziwny dźwięk, inny od wszystkich, jakie wcześniej tu słyszałem. Zacząłem szukać jego źródła i znalazłem ją nieprzytomną w lesie. Zauważyłem ją wyłącznie dlatego, że miała na sobie jaskrawożółtą koszulkę. Przyniosłem ją tutaj i zająłem sienią. Do dzisiaj nie powiedziała ani słowa… – Zrozumiał pytanie w jej oczach i powoli pokiwał głową. – Tak, była bita i została zgwałcona. O ile mogłem stwierdzić, nie doszło do aktu sodomii, ale przecież nie jestem lekarzem. Czuje się już znacznie lepiej, chociaż w nocy znowu miała koszmarny sen. Minęły cztery dni, zanim zdecydowała się mi zaufać. To wspaniałe dziecko, Molly.

Łzy płynęły jej po policzkach, ściekały na wargi. Pociągnęła nosem. Podał jej chusteczkę. Energicznie wydmuchała nos i otarła oczy.

– Ona ma zaledwie sześć lat… Porwał ją zboczeniec i to wszystko moja wina… Gdybym tylko…

– Przestań, przestań. Znam cię dopiero od godziny, ale zdążyłem już zrozumieć, że nigdy nie zostawiłabyś jej bez opieki i nie naraziłabyś jej na żadne niebezpieczeństwo. Nie chcę więcej słuchać tych bzdur. – Westchnął ciężko, doskonale wiedząc, że Molly do końca życia będzie się obwiniać za to, co się stało. – Wierz mi, jeszcze nigdy nie czułem się tak przerażająco bezradny. Emma jest słodkim, dobrym stworzeniem… Bała się mnie, bo jestem mężczyzną. Nie mówiła tak długo, że uwierzyłem, iż jest niema.

Mówił dużo i szybko, aby zdołała się opanować. W końcu wyprostowała ramiona, podniosła głowę.

– Powodem jej milczenia musiał być szok – ciągnął. – Może czuła się bezpieczniejsza, nie mówiąc i nie pozwalając mi poznać swego imienia. A może naprawdę nie mogła się odezwać do chwili, kiedy okazało się, że jest to sprawa życia i śmierci. Strzeliłabyś do mnie?

– Bez chwili wahania. Wystarczyłoby, żebyś się poruszył.

– W takim razie miałem szczęście, że Emma odzyskała głos. Ale nie dziwię ci się. Wyobrażam sobie, co przeżyłaś, jeżdżąc od miasta do miasta i pokazując jej zdjęcie…

– Wszyscy byli dla mnie bardzo mili, to znaczy wszyscy z wyjątkiem lokalnej policji. Ci wszędzie traktowali mnie jak rozhisteryzowaną babę, poklepywali mnie po ramieniu i zachęcali, abym zostawiła im tę sprawę. Wielcy faceci, cholerni spece… Jednego takiego, w Rutland, o mało nie pobiłam. Kiedy w końcu znalazłam tę chatę, zaczęłam zastanawiać się, jak to rozegrać. Znam system prawny wystarczająco dobrze, aby wiedzieć, że nawet jeśli dostarczyłabym policji porywacza, sąd mógłby wypuścić go za kaucją. I co wtedy? Czy ponownie próbowałby porwać Emmę? Załóżmy zresztą, że sędzia odmawia zwolnienia za kaucją, zatrzymuje go w areszcie, facet zostaje skazany na więzienie. Wszystko pięknie, ale co z tego? Wcześniej czy później wyjdzie warunkowo i będzie prześladował inne dzieci, a może znowu Emmę. Ta świadomość wisiałaby nade mną do końca życia, lecz, co jeszcze gorsze, Emma także żyłaby w jej cieniu. Zboczeniec, porywacz… Taki potwór nie zasługuje na to, aby żyć. – Spojrzała mu prosto w oczy. – Gdybyś to ty nim był, postarałabym się przynajmniej poważnie cię postrzelić. Wtedy nie wyszedłbyś za kaucją. Zamknęliby cię w szpitalu. Może ktoś dosypałby ci czegoś do lekarstwa i kopnąłbyś w kalendarz…

Ramsey dopił kawę i lekko uniósł brwi.

– Nie pokładasz zbyt wielkiej wiary w naszym systemie sprawiedliwości.

– Ani grama wiary. Ten system jest taki popieprzony, że nie sposób mu ufać. Zresztą, komu ja to mówię? Tobie, sędziemu federalnemu, który żyje z tym na co dzień? Porywacz Emmy, nawet gdyby go schwytano, dostałby wyrok, wkrótce zmniejszony o siedem lat w wyniku niezliczonych apelacji obrońcy, i wreszcie zrobiłoby się z tego trzy lata. Po trzech latach odsiadki wyszedłby na wolność. To nie jest dobre ani sprawiedliwe, ale adwokaci nie bardzo liczą się ze sprawiedliwością. Najczęściej chodzi im tylko o pieniądze. Dlatego skupiają całą uwagę opinii publicznej na biednym przestępcy i jego nieszczęśliwym dzieciństwie, zupełnie jakby to usprawiedliwiało brutalność i przemoc. To jest z gruntu złe, Ramsey! Wiesz, że mam rację!

– Tak, to jest złe – rzekł spokojnie. – Musisz jednak uwierzyć, że nikt nie chce, aby przestępcy chodzili wolno po ulicach. Większość nas naprawdę ciężko pracuje nad tym, aby siedzieli w więzieniach. – Lekko wzruszył ramionami. – Czasami zdarza się jednak coś naprawdę złego…

– I kto to mówi?

– Chyba nikt z nas nie jest w stanie uciec przed samym sobą.

– Ale ty powiedziałeś, że przyjechałeś tu właśnie po to! Z zażenowaniem podrapał się po brodzie.

– Sprawy w moim życiu zawodowym wymknęły się spod kontroli. Przyjechałem tu, żeby się trochę pozbierać. Chciałem też, by inni o mnie zapomnieli, co wkrótce się stanie.

– Jesteś sędzią i na pewno znasz mnóstwo osób ze swojego środowiska. Musisz wierzyć w system, który reprezentujesz, prawda? Więc dlaczego od razu nie zawiozłeś Emmy na policję? Albo do szpitala?

– Nie mogłem tego zrobić – odparł po prostu. – Najzwyczajniej w świecie nie mogłem. Nie byłem w stanie znieść myśli, że znajdzie się wśród zupełnie obcych ludzi, przerażona i samotna. – Spuścił wzrok. – No i martwiłem się, że jeśli wróci do domu, ten facet może znowu ją porwać.

Długą chwilę obserwowała go bez słowa. Wreszcie skinęła głową.

– Na twoim miejscu także nie oddałabym jej obcym – powiedziała. – I nie odesłałabym jej do domu, chyba że byłabym całkowicie pewna, iż rodzice zapewnią jej bezpieczeństwo. Emma jest dla mnie najważniejszą osobą na świecie. Nie wiem, co by się ze mną stało, gdyby zginęła.

Myślał, że Molly się rozpłacze, ale szybko otrząsnęła się i wstała.

– I dlatego nie chcę wracać do Denver.

Загрузка...