Ktoś mógłby pomyśleć, że w pomieszczeniu nie dzieje się zupełnie nic, wystarczył jednak lekki ruch palca, aby ciszę przerwał gwałtowny szelest rozdzieranego papieru. W piersi mężczyzny ział teraz otwór o poszarpanych brzegach, a dookoła unosił się ostry zapach prochu.
Gunther kiwnął głową i odwrócił się.
– Nieźle – skomentował cicho.
– Jak to, nieźle? – odezwała się kobieta, podchodząc do celu i oglądając wyrządzoną szkodę. – Wręcz doskonale.
Gunther dmuchnął w wylot lufy, jednego z nielicznych dziesięciomilimetrowych automatów produkowanych w Europie, którym czasami lubił się chwalić. Powiedział jej kiedyś, że zna tylko jednego człowieka, który ma taką samą broń i potrafi się nią odpowiednio posługiwać. Jeszcze raz dmuchnął w lufę, chociaż nie unosił się nad nią najmniejszy dymek.
Przyszło jej do głowy, że jest to zupełnie symboliczny gest, wykonywany dla uczczenia pamięci rewolwerowców z Dzikiego Zachodu.
Bez słowa rzucił jej pełne irytacji spojrzenie.
– Nie lubisz być doskonały, Guntherze? – Podeszła bliżej i przesunęła palcami po jego przedramieniu i dłoni, kończąc tę dziwną pieszczotę muśnięciem lufy pistoletu.
Gunther milczał. Wiedział, że ona robi to, by doprowadzić go do szaleństwa, i usilnie starał się nad sobą zapanować. Była tak blisko, tak bardzo blisko… Na szczęście on nie był głupi. Nie mógł dotknąć jej nawet palcem, niezależnie od tego, jak bardzo go prowokowała. Nie, nie wolno mu było nawet okazać, że wie, na czym polega jej gra.
Miał wrażenie, że pan Lord również lubił te jej zabawy, może nawet zachęcał ją do nich. Niewykluczone, że stał teraz w mroku z tyłu galerii, obserwując ich i żując koniec cygara (nabrał tego przyzwyczajenia w ciągu ostatniego roku, kiedy rzucił palenie). Gunther odsunął się bez pośpiechu, trzymając pistolet w obu dużych dłoniach. Lubił czuć dotyk zimnej, gładkiej stali w ciepłej ręce.
Pokręciła głową i roześmiała się.
– Pieścisz ten pistolet, jakby to była kobieta – rzuciła. – Co się z tobą dzieje, Guntherze?
– Ten pistolet jest narzędziem, które pomaga mi wykonywać moją pracę – odrzekł spokojnie. Jak zawsze uśmiechnął się uprzejmie i odwrócił się od niej. – Pan Lord ceni sobie moją broń – dodał przez ramię, na moment zatrzymując się w progu.
Chwilę patrzyła na niego w milczeniu, potem zaś parsknęła śmiechem, zginając się wpół.
– Mam nadzieję, że nie – wykrztusiła. – Naprawdę, mam nadzieję, że się mylisz, Guntherze…
Mocno zacisnął szczęki. Poczuł, jak od wewnątrz zalewa go fala wielkiego zażenowania, zupełnie jakby ktoś podsunął mu pod oczy jego czerwone wnętrzności. Nienawidził tego uczucia.
– Masz rację, Guntherze, bardzo cenię sobie twoją broń – usłyszeli nagle cichy głos, – Idź wyczyścić pistolet. Używałeś go dzisiaj wiele razy, ze znakomitym skutkiem.
– Tak jest, proszę pana.
Mason Lord odprowadził wzrokiem Gunthera i dopiero gdy ten opuścił strzelnicę, odwrócił się do swojej żony.
– Znęcasz się nad biednym Guntherem – rzekł z rozbawieniem.
– Tak, ale Gunther to łatwa zwierzyna. Przyniosłeś moją Lady Colt, Mason?
Skinął głową.
– Szkoda, że nie chcesz, bym nauczył cię strzelać z prawdziwego pistoletu, nie z tej zabaweczki.
Jej głos stwardniał. Było to nieco dekoncentrujące, ponieważ miała twarz anioła z włoskich fresków – drugie, gęste i bardzo jasne włosy, niebieskie oczy, których błękit przywodził na myśl letnie niebo.
– Jeżeli znajdę się wystarczająco blisko celu, moja Lady Colt spełni swoje zadanie – rzuciła. – Nie chcę mieć takiej broni jak biedny Gunther. To nieeleganckie.
Musiał się z nią zgodzić. Nie ulegało też wątpliwości, że odrzut dużego pistoletu przewróciłby ją na ziemię. Podał jej Lady Colt, cofnął się i obserwował, jak pakuje sześć kuł prosto w pierś tekturowej postaci.
Spojrzała na niego i zdjęła tłumiące hałas słuchawki. Jej oczy błyszczały.
– I wcale nie musiałam pieścić jej dotykiem – mruknęła.
– Nie – powiedział, stając tuż za nią. – Lubisz pieścić tylko mnie, prawda? Mimo tych podniecających słów nie reagował na nią tak jak zwykle.
Jeszcze niedawno już leżałaby na plecach…
Odsunęła się, odkładając pistolet na stół.
– Ciekawe, co się dzieje z twoją córką.
– Parę godzin temu dzwoniłem do Buzza Carmena z Denver – oznajmił. – Mówi, że gliniarze nadal zachowują się jak ostatni idioci. Są na nią wściekli, bo udało się jej uratować własną córkę i próbują wytropić ją i tego faceta, który jest z nimi. Buzz uczestniczy w tej akcji z trzema swoimi ludźmi. Molly jest amatorką, a oni zawodowcami, więc wcześniej czy później na pewno ją znajdą. Przyznał, że nie wiedzieli o jej wyjeździe z Denver. Trzymali się od niej z daleka, bo miejscowi gliniarze bardzo im przeszkadzali.
– Może Molly i Emma jednak dostały się w ręce porywaczy, Mason. Musisz brać to pod uwagę.
– Molly jest sprytna. Jest amatorką, to prawda, ale nie brak jej inteligencji.
– Myślałam, że jest podobna do twojej pierwszej żony. Spojrzał na nią ze zdumieniem i roześmiał się.
– Do Alicii? Molly uważa się za brzydkie kaczątko i chyba coś w tym jest. Rzeczywiście nie dorównuje Alicii urodą, lecz jest mądra. – Mason lekko zmarszczył brwi. – Pod tym względem jest raczej podobna do mnie. Szkoda tylko, że nie chce przyznać, iż mnie potrzebuje i przyjechać tutaj. Dobrze wie, że potrafię zapewnić bezpieczeństwo i jej, i Emmie.
– Założę się, że to ten facet o wszystkim decyduje, nie sądzisz?
– Nie mam nawet pojęcia, kto to jest. – Mason wziął żonę pod ramię. – Poprosimy teraz Milesa, żeby przygotował nam pyszną margeritę.
Nie zdążyli jeszcze dopić pierwszego drinka, kiedy w drzwiach salonu stanął Miles.
– Proszę pana, przyjechała Molly. Jest z nią Emma i jakiś człowiek, którego nie znam.
– Długo się zastanawiała – powiedział Mason Lord, powoli podnosząc się z fotela.
Postawił pucharek na marmurowym stoliku. Z holu dobiegł ich glos dziecka, wysoki, miękki, z nutą nie tyle przestrachu, ile ostrożności.
– To bardzo duży dom, panie Miles.
– To prawda, Emmo.
– Jeszcze większy od tego, w którym mieszkałyśmy z tatą. Strasznie wysoki sufit…
Potem wszyscy troje stanęli w progu. Miles rzucił zza ich pleców pytające spojrzenie Masonowi.
– Wszystko w porządku, Miles. Zawołam cię, kiedy będziesz potrzebny. Jego córka odwróciła się, kładąc rękę na ramieniu Milesa.
– Mógłbyś przynieść Emmie szklankę wody, Miles?
Miles spojrzał na małą dziewczynkę, która stała tuż obok matki, trzymając za rękę wysokiego mężczyznę.
– Może wolałabyś lemoniadę?
– Och, tak, panie Miles!
Mason Lord pomyślał, że minęły całe trzy lata, odkąd po raz ostatni widział córkę i wnuczkę. Mała była bardzo podobna do Alicii, chociaż miała ciemne włosy. Po ojcu, tym wiecznie napalonym draniu, który zawsze przypominał mu młodego Micka Jaggera. Emma miała teraz sześć lat, była wysoka i bardzo szczupła, i miała perłowobiałą skórę, jaką miewają tylko dzieci. Niewykluczone, że kiedy dorośnie, będzie jeszcze piękniejsza niż Alicia.
Pragnął, żeby Molly przyjechała do niego i namawiał ją, aby to zrobiła, lecz teraz, gdy zjawiła się tutaj z dzieckiem i tym potężnie zbudowanym, obcym mężczyzną, nie wiedział, jak się zachować. Co miał jej powiedzieć? Trzy lata… Trzy lata to długi okres i Mason nie mógł zapomnieć, że to jej zależało na utrzymaniu dystansu między nimi. Ale teraz wszystko się zmieniło. I to nieodwołalnie.
– Witaj, Molly.
– Witaj, tato. Świetnie wyglądasz. – Molly spojrzała na Eve, która siedziała na żółtej brokatowej sofie, elegancka jak modelka z paryskich wybiegów, ubrana w obcisłe czarne dżinsy i białą bluzkę, zawiązaną w luźny supeł na płaskim brzuchu. – Dzień dobry, Eve. Dawno temu rozmawiałyśmy przez telefon…
– Naturalnie, pamiętam. Bardzo się cieszę, że wreszcie możemy się poznać osobiście. Witaj, Molly.
– Tato, Eve, to jest Ramsey Hunt. To on ocalił Emmę, ja zjawiłam się dopiero później. Od kilku dni śledzi nas pięciu ludzi, może więcej. Są profesjonalistami. Nie mamy pojęcia, czego od nas chcą.
Wysoki mężczyzna odchrząknął.
– Zdecydowaliśmy się przyjechać tutaj, panie Lord, ponieważ ci ludzie odkryli, kim jestem. Baliśmy się, że nie będziemy w stanie zapewnić Emmie bezpieczeństwa. Oni są dobrzy, naprawdę dobrzy. Mamy nadzieję, że pod pana opieką Emmie nie będzie nic grozić.
Mason Lord podszedł do niego i wyciągnął rękę.
– To dla mnie prawdziwy zaszczyt, że mogę pana poznać, sędzio Hunt. Ramsey uścisnął jego dłoń.
– Dziękuję. Wierzymy, że w pańskim domu Emma będzie bezpieczna i dlatego przyjechaliśmy…
– Ani na chwilę nie przyszło mi do głowy, że przyjechaliście z wizytą, sędzio Hunt. Tak, tak, wiem, kim pan jest, cała Ameryka zna przecież pana twarz. Jestem zdumiony, że to właśnie pan uratował Emmę.
Molly obserwowała ich z zapartym tchem. Wydawało się, że wszystko jest w jak największym porządku, lecz widziała, jak mierzą się wzrokiem i oceniają swoje siły. Przytuliła do siebie Emmę. Nie chciała tu przyjeżdżać, nie chciała narażać małej na bliski kontakt ze swoim ojcem, ale naprawdę nie miała innego wyjścia.
Wiedziała, że Mason Lord nie pozwoli nikomu zbliżyć się do wnuczki, którą ostatni raz widział w dniu jej trzecich urodzin. Emma była krwią z jego krwi, kością z jego kości, więc będzie bronił jej wszelkimi sposobami.
– Ocalił pan Molly i jej córeczkę – rzekł Mason Lord miłym, głębokim głosem. – Dziękuję panu za to z całego serca. Jestem też bardzo wdzięczny, że przywiózł pan je tutaj. W moim domu będziecie całkowicie bezpieczni. Nikt, ani policja, ani ktokolwiek inny nie tknie Emmy bez pozwolenia jej matki.
– Dziękuję – rzekł Ramsey i mocno ścisnął rączkę Emmy, zastanawiając się, czy dokonał dobrego wyboru, powierzając życie dziewczynki, Molly i własne znanemu gangsterowi. – Prawdę mówiąc, Emma uratowała się sama. Uciekła porywaczowi do lasu, tam ją znalazłem i zabrałem do domu, w którym mieszkałem. Kilka dni później znalazła nas Molly.
Ramsey spojrzał na Emmę, która z otwartymi ustami wpatrywała się w zawieszoną nad kominkiem głowę nosorożca. Kiedy poczuła na sobie jego wzrok, lekko szarpnęła go za rękę i ruchem głowy wskazała trofeum dziadka.
– Ciekawe, czym czyszczony jest jego róg – powiedział. – Bardzo mocno błyszczy… Jak myślisz, Emmo?
Mocniej ścisnęła jego palce.
– Mydłem i wodą – odparła. – Mama zawsze mówi, że mydło i woda są najlepsze.
– Ludzie, którzy nas śledzą, na pewno odkryli już, dokąd polecieliśmy z San Francisco. – Ramsey znowu zwrócił się do Masona Lorda. – Na lotnisku musieliśmy pokazać dokumenty ze zdjęciami. Nie wątpię, że ktoś z obsługi nas zapamiętał, chociaż bilety kupowaliśmy osobno. Więc prawdopodobnie wkrótce się tu zjawią…
– Wzięliście taksówkę z lotniska O’Hare?
– Tak, do centrum. Emma nie miała żadnych ubrań na zmianę, podobnie jak Molly i ja. Nie prezentowaliśmy się zbyt dobrze. Z Michigan Avenue drugą taksówką pojechaliśmy na posterunek policji, gdzie przez chwilę pogadaliśmy z dyżurnym sierżantem, a trzecią taksówką przyjechaliśmy prosto do pana. Staraliśmy się być ostrożni, ale jestem pewny, że nas znajdą. Najprawdopodobniej już wiedzą, że tu jesteśmy. Mówiłem panu, że dobrze znają się na swojej robocie i bez wątpienia należą do jakiejś większej grupy. Molly podziela moją opinię.
Mason Lord z namysłem kiwnął głową.
– Dobry pomysł z tą wizytą na posterunku policji – zauważył. – Sądzę, że trochę zbiło ich to z tropu. Proszę, siadajcie. A co do większej, zorganizowanej grupy… Porozmawiamy o tym później. Ach, jest Miles i lemoniada!
– Pozwoliłem sobie przynieść cały dzbanek, proszę pana. Na pewno nie tylko Emma jest spragniona.
– Dziękuję ci, Miles – odezwała się Molly. I ciasto czekoladowe, które upiekłem dziś rano. – Miles nalał Emmie szklaneczkę lemoniady i rzucił jej pytające spojrzenie. – Lubisz ciasto czekoladowe, Emmo?
– Och, tak! Uwielbiam! Ramsey się roześmiał.
– Proszę uważać, bo może pochłonąć wszystko. Od dość dawna nie jadła takich pysznych rzeczy.
Miles z uśmiechem lekko potargał włosy Emmy. Mason Lord ściągnął brwi. Patrzył, jak jego córka wyciera dłonie dziecka wilgotnymi chusteczkami higienicznymi, które przyniósł z kuchni Miles, i zastanawiał się, skąd jego lokaj wiedział, że się przydadzą.
Miles był jak jedna z tych cholernych stewardes, które w czasie lotu bez przerwy kręcą się dookoła pasażerów. Milczał, aż Molly, Ramsey i Emma wypili lemoniadę i zjedli ciasto. Oczywiście on sam nie wiedział, że w kuchni jest jakieś ciasto. Podobnie jak Emma, uwielbiał czekoladowe ciasto, ale Miles mu go nie zaproponował, ani na lunch, ani teraz. Poprzedniego wieczoru Mason dostał na deser niskokaloryczną tartę, która nie zachwycała go smakiem.
Spojrzał na swoją piękną żonę. Eve nie spuszczała wzroku z Molly, a jej twarz była kompletnie nieruchoma. Ciekawe, o czym myślała…
Ramsey Hunt był wysokim, świetnie zbudowanym mężczyzną. Cóż, można się było tego spodziewać, sądząc po tych wyczynach w sali sądowej. Nie ulegało wątpliwości, że dobrze dba o stan swoich mięśni, bo robił wrażenie mężczyzny, który jest w stanie poradzić sobie z każdym niebezpieczeństwem. I chyba był dosyć przystojny. Miał regularne rysy twarzy, oliwkową skórę, ale oczy zielone, co przeczyło włoskiemu pochodzeniu, chociaż któż to mógł naprawdę wiedzieć?
Wszyscy Amerykanie są mieszańcami, włącznie z nim, Masonem Lordem. Dobrze przynajmniej, że ma w żyłach sporo irlandzkiej krwi. Natomiast Eve jest rodowitą Szwedką, o czym najlepiej świadczy jej promienna uroda. Eve mówiła mu kiedyś, że jej ojciec zakochał się w niemieckiej hrabinie, ale nie ożenił się z nią. Dzięki temu Eve, jego piękna żona, jest czystej krwi Skandynawką. Tym razem Mason Lord wybrał bez pudła…
Znowu przeniósł wzrok na siedzącego naprzeciwko mężczyznę. Sędzia Ramsey Hunt z IX Okręgowego Sądu Federalnego w San Francisco… Kto by mógł pomyśleć, że to właśnie on znajdzie Emmę? Jak to się stało? Mason odchrząknął dyskretnie.
– Sędzio Hunt, powiedział pan, że natknął się pan na Emmę w lesie. Czy nie bała się pójść z panem?
– Była nieprzytomna. – Ramsey zauważył, że Emma przestała jeść i nastawiła te swoje małe uszka. – Opowiem panu o tym, kiedy Emma będzie w swoim pokoju, dobrze?
– Doskonale – zgodził się Mason. – Miles, daj im trzy pokoje.
– Emma i ja będziemy mieszkać w jednym pokoju, tato.
– Wobec tego dwa.
Ramsey odwrócił się do Molly.
– Twój ojciec chce wziąć mnie na spytki – powiedział cicho. – Zabierz teraz Emmę na górę.
Molly nie miała ochoty zostawiać go samego. Ramsey świetnie o tym wiedział.
– Proszę, Molly, idź z nią. Poradzę sobie.
– Nie – odparła. – Emma jest moją córką. Nie pozwolę, żeby ktokolwiek wysyłał mnie do kuchni po herbatę! Ramsey rozumiał, o co jej chodzi.
– Może trochę później – odezwał się do Masona. – Molly i ja chcielibyśmy pomóc Emmie rozgościć się w pokoju. Jeżeli potem Emma zgodzi się zostać z Milesem, zejdziemy na dół i udzielimy panu wszelkich możliwych wyjaśnień.
Mason Lord obrzucił córkę zimnym spojrzeniem.
– Zabierz dziecko na górę, Molly. Chcę porozmawiać z panem Huntem w cztery oczy, a ciebie i tak nie było przy tym, jak znalazł Emmę. Poza tym chciałbym jeszcze raz podziękować mu za to, że was tu przywiózł. Przestań się wygłupiać, Molly, nie jesteś już młodą kozą. Zabieraj dzieciaka. Sędzia Hunt i ja musimy omówić parę spraw…
Molly wstała, drżąc na całym ciele. To dziwne, że ojciec potrafi tak szybko doprowadzić mnie do ostateczności, pomyślała. Ale tym razem nie miała zamiaru zabierać swoich zabawek i znikać ze sceny. Zdaniem ojca powinna podkulić ogon i uciec chyłkiem… Podniosła głowę. Zbyt wiele przeszła, aby teraz pozwolić przejąć kontrolę nad swoim życiem. Musiała zachować spokój i nie okazywać, że nadal jest pod jego wpływem.
– Rozumiem – przerwała mu spokojnie i lekko dotknęła ramienia Emmy. – Nie jesteś już głodna, kochanie? Więc wytrę ci buzię, dobrze? No, to wychodzimy. Okazało się, że to miała być tylko krótka wizyta. Chodź, Emmo. – Molly uśmiechnęła się do Ramseya. – Idziesz z nami?
– Oczywiście – odparł i skinął Milesowi głową. – Dziękuję za lemoniadę i ciasto. Było pyszne.
– Nie odzywaj się do mnie w ten sposób, Molly!
– Nie mówiłam przecież do ciebie, tato. Do widzenia. Cieszę się, że wreszcie cię poznałam, Eve. Jesteś niezwykłą macochą.
– Przestań, co ty wyprawiasz? Dokąd się wybierasz?
Kiedy dorastała, wiele razy przemawiał do niej tym zimnym, surowym tonem. Odwróciła się i spojrzała mu prosto w oczy.
– Wychodzimy, tato – powiedziała spokojnie. – Najwyraźniej tylko jedno z nas jest tutaj mile widziane, a tym kimś nie jest ani twoja córka, ani wnuczka.
– Chciałem się tylko dowiedzieć, co zaszło i jakie sędzia Hunt ma plany, do diabła!
– O tym wszystkim możemy opowiedzieć ci wyłącznie we dwoje, tato. Przykro mi, ale z tego, że jesteście mężczyznami, wcale nie wynika, iż macie rządzić moim światem.
– Co też ty powiesz? Gdyby mężczyzna nie pojawił się na horyzoncie, Louey nadal biłby cię rano i wieczorem.
Molly wiedziała, że Emma dokładnie usłyszała słowa Masona.
– Cicho bądź – rzekła, starając się zapanować nad sobą. – Lepiej już nic nie mów.
Mason ujrzał, jak dziewczynka odwraca się, wyraźnie zaniepokojona, i wbija w niego niepewny wzrok. Najwyraźniej nie wiedziała, o co chodzi, ale wkrótce zrozumie. Mocno trzymała za ręce Molly i sędziego. Czy Molly zaprosiła już Ramseya Hunta do swojego łóżka? Mimo obecności córki?
– Niech pan tu wraca – odezwał się do Hunta. – Nigdy nie zgodzę się, aby wyszedł pan teraz z mojego domu i zabrał je ze sobą. Biorąc pod uwagę, kim pan jest, nie ma szans na to, aby was nie rozpoznali.
Zupełnie niespodziewanie Eve podniosła się z sofy i obdarzyła ich wszystkich pięknym uśmiechem.
– Może jeszcze trochę lemoniady? – zapytała czarującym głosem wzorowej pani domu. – Na pewno chętnie się napijecie, zresztą ja również.
To był bardzo długi dzień, aż zbyt długi bez Ingrid. Louey Santera potarł kark, usiłując rozluźnić napięte ze zmęczenia mięśnie. Koncert sprawił mu ogromną frajdę, burzliwe oklaski brzmiały jeszcze w uszach, ale teraz, po zejściu ze sceny, czuł się fatalnie. Dałby wszystko, aby w pobliżu czekała Ingrid, Ingrid ze swoimi sprawnymi dłońmi…
Niestety, wczoraj sam dał Ingrid dzień wolny i dziewczyna pojechała odwiedzić rodziców we Frankfurcie. Może któraś z jego fanek chciałaby go wymasować? Podszedł do drzwi i otworzył je jednym szarpnięciem.
– Alenon! Chodź no tutaj!
Zza ściany wystawił głowę młody, chudy chłopak z obsypaną krostami twarzą i prostymi, rzadkimi jasnymi włosami.
– Tak, szefie?
Nawet jego głos był słaby, taki jakiś byle jaki…
– Przyprowadź mi dziewczynę, która będzie umiała rozmasować mi kark i ramiona.
Po pięciu minutach Alenon wrócił, prowadząc drobną, czarnowłosą dziewczynę. Miała najwyżej szesnaście lat, wyglądała na zupełne dziecko. Czy była jedną z jego fanek, które włóczyły się za nim wszędzie niczym grupka szczeniąt? Miał wrażenie, że nigdy wcześniej nie widział jej twarzy.
– To jest Karolina, proszę pana. Mówi, że jej matka jest masażystką i ona też umie masować.
Louey spojrzał dziewczynie w oczy. Niewykluczone, że rzeczywiście miała dopiero szesnaście lat, ale z pewnością nie brakowało jej doświadczenia. Kiwnął głową.
– Cześć, Karolino. Możesz mi pomóc?
– Z przyjemnością, panie Santera – odparła płynnym angielskim. – Czy z pańską córeczką już wszystko w porządku? Czytałam w gazecie, że została porwana.
Cóż to znowu za gówno?
– W jakiej gazecie?
– „Berliner Zeitung” wydrukował artykuł o panu, a na samym dole była krótka notatka o porwaniu pańskiej córki. Dziennikarka napisała, że wydarzyło się to gdzieś na Dzikim Zachodzie. Bardzo mi przykro…
Skąd ta dziennikarka mogła o tym wiedzieć? Przecież przez cały czas tylko słuchała, pilnie notowała każde słowo i obejmowała go nogami, więc chyba nie miała kiedy węszyć?! Louey wymamrotał coś na temat Emmy, ale nie było to nawet pełne zdanie! Musiała zadzwonić do Denver…
– Mówisz po angielsku o wiele lepiej od tej dziennikarki – odezwał się do dziewczyny.
– Moja matka jest Amerykanką.
– Ach, tak… – mruknął nieuważnie, rozcierając sobie szyję.
Patrzył, jak Karolina fachowo rozpościera flanelowe prześcieradło na stole do masażu. Kiedy skończyła, cofnęła się o krok. Louey uśmiechnął się i zaczął się powoli rozbierać. Gdy sięgnął do gumki szortów, Karolina podała mu rozłożony ręcznik.
– Należę do ruchu Al – Anon – powiedziała, masując jego stopy. – To organizacja dla dzieci, których rodzice są alkoholikami. Dlaczego nazywa pan tak Rudy’ego?
Rudy? Więc tak miał na imię ten krostowaty chudzielec? Louey wzruszył ramionami, z konieczności mało wyraziście, bo leżał na brzuchu.
– Ponieważ mnie to bawi – odparł.
– Rozumiem. – Karolina przesunęła się trochę.
Louey poczuł, jak jej palce wbijają się w obolałe ramiona i zamknął oczy. To był najlepszy masaż w jego życiu. Kiedy obudził się dwie godziny później, Karoliny już nie było. Alenon stał nad nim i obserwował go uważnie. Ciekawe, jak długo? Może chrapał? Albo się ślinił?
– Czego chcesz? – warknął.
– Mam wiadomość od pana Lorda.
– Tylko nie to! – jęknął Louey, siadając i owijając biodra prześcieradłem. – Kiedy dzwonił? Co powiedział?
– Jakiś człowiek zadzwonił w imieniu pana Lorda i powiedział, że nie musi rozmawiać z panem bezpośrednio, szefie. Kazał przekazać, że pana córka jest już bezpieczna i znajduje się teraz w domu pana Lorda. To wszystko.
Rudy Brinker ujrzał, jak jeden z najbardziej utalentowanych ludzi na świecie chowa twarz w dłoniach. Wyglądał na przygnębionego, nawet załamanego, ale gdy się odezwał, w jego głosie brzmiała wściekłość. Louey klął bez przerwy przez jakieś trzydzieści sekund. Potem zamilkł i wtedy Rudy cicho wyszedł z pokoju. Poszedł w głąb korytarza, do pokoju pana Murdocka i dwa razy zapukał we framugę.
Drzwi otworzył najszpetniejszy mężczyzna, jakiego Rudy kiedykolwiek widział.