Mason Lord poruszył kieliszkiem sławnej firmy Waterford, przyglądając się, jak złocisty koniak osiada na jego ściankach. Był to wspaniały koniak, prawdziwa rozkosz dla podniebienia, i Mason codziennie po kolacji pozwalał sobie na jeden niewielki kieliszek.
Eve siedziała na kanapie, oglądając telewizję. Był to chyba jeszcze jeden z tych idiotycznych programów w rodzaju Koła fortuny, tylko znacznie gorszy. Chociaż Mason gardził gustem Eve już przed ślubem, jej ciało budziło w nim wyłącznie pożądanie, a zgodnie z jego sposobem myślenia, pogarda pod żadnym względem nie dorównywała żądzy.
Eve spojrzała na niego. Oderwała wzrok od ekranu telewizora, co oznaczało, że przyszedł czas na reklamy.
– Co zamierzasz z nimi zrobić, Mason?
Przełknął ostatni łyk koniaku i ostrożnie postawił kieliszek na marmurowym blacie stołu.
– Chciałem, żeby tu przyjechali – powiedział. – Słyszałaś przecież, że zapraszałem ich, kiedy wcześniej rozmawiałem z Molly przez telefon.
– No i posłuchała cię…
– Ale wbrew sobie. Namówił ją ten facet, Ramsey Hunt. – Zerknął na złotego roleksa na przegubie swojej dłoni. – Obiecał, że zejdzie, żeby ze mną porozmawiać. Miles miał mu przekazać, aby zostawił Molly na górze.
– I co? Przekazał?
– Tak. Powiedział mu, że musi to zrobić, jeśli zależy mu na mojej opiece. Zrobi, co kazałem, bo jestem mu potrzebny.
Mason nerwowo przeczesał włosy palcami. Eve zmierzyła go zdumionym spojrzeniem.
– Co się dzieje?
– Muszę krótko trzymać Molly. Zachowywała się wobec mnie w taki sposób, że o mało jej nie uderzyłem, Eve.
– Ale nie zrobiłeś tego, prawda? Kiedy zagroziła, że odejdzie, wycofałeś się i powiedziałeś to, co chciała usłyszeć. – Przerwała na chwilę, bo program znowu się zaczął. – Pochlebiłeś jej i dała się nabrać. Dobrze wiesz, jak trzymać ją pod kontrolą.
– Nie – odparł Mason. – Molly wcale nie dała się nabrać. Boi się o Emmę i jest gotowa zawrzeć układ z samym diabłem, żeby zapewnić dziecku bezpieczeństwo, nawet jeżeli tym diabłem okaże się jej ojciec.
Wiedział jednak, że gdyby się nie wycofał, Molly już by tu nie było. Zabrałaby dziecko, a ten facet odszedłby razem z nimi. Nie ma mowy, na pewno z nim sypia, bo przecież inaczej nie wzięłaby go tak szybko pod pantofel.
Mason spojrzał na żonę, która znowu w skupieniu oglądała program. Podszedł do okna wielkiego salonu i cicho otworzył wysokie drzwi, wychodzące na otoczony murem, piękny ogród w angielskim stylu. Łagodne powietrze pachniało hiacyntami, różami i jaśminem. Sam wybierał krzaki jaśminu, które posadzono pod oknami domu. Wokół panowała zupełna cisza. Bardzo niewiele osób wiedziało, że jego posiadłości strzeże sześciu ochroniarzy. Zaraz po przybyciu Molly, Emmy i Ramseya zarządził wzmocnienie ochrony. Odwrócił się od okna. Z holu szedł ku niemu Miles.
– Emmie bardzo smakowało spaghetti, które dla niej ugotowałem – oświadczył. – Makaron był w kształcie dinozaurów z Parku Jurajskiego.
Mason Lord bez słowa patrzył na człowieka, który od dwudziestu dwóch lat prowadził jego dom, zawsze gotów spełnić każde jego życzenie. Miles zaczął u niego pracować, kiedy Molly była małą dziewczynką, i nigdy nie zwracał na nią szczególnej uwagi. Dlaczego Emma zawojowała go bez reszty? Oczywiście, że była ładna, po prostu skóra zdarta z Alicii, ale co z tego? Do Alicii też nie był szczególnie przywiązany…
Ramsey Hunt schodził do niego po szerokich schodach z prawej strony holu. Był dobrze ubrany, w czarne spodnie i białą koszulę. Bez krawata, ale okazja nie wymagała formalnego stroju.
– Wytłumaczył pan wszystko Molly? – zapytał Mason.
– Tak.
– I wyjaśnił jej pan, jak ma się zachowywać w moim domu?
Ramsey z trudem powstrzymał uśmiech. Taktyka Masona bardzo go bawiła.
– Molly dokładnie wie, jak ma postępować. Miles powiedział mi, że chce pan ze mną pomówić.
– Tak, ale tylko z panem, bez Molly. Ona nie ma zielonego pojęcia ani o interesach, ani o strategii.
– Zostawiłem Molly w jej sypialni. Uczy Emmę czytać. Mała jest naprawdę bardzo inteligentna.
– Ja przeczytałem Moby Dicka, kiedy miałem pięć lat.
– Podobno Molly także zaczęła bardzo wcześnie czytać. To dość niezwykłe.
Mason Lord zupełnie o tym zapomniał.
– Chodźmy do gabinetu – zaproponował. – Tam nikt nie będzie nam przeszkadzał.
Zamknął podwójne dębowe drzwi, odcinając się od odrażających odgłosów wulgarnej uciechy, dobiegających z telewizora.
– Dowiedziałem się, że kiedy odkrył pan, iż Louey Santera uderzył Molly, natychmiast przyjechał pan do Denver – zaczął Ramsey bez ogródek. – Szczerze gratuluję panu tego posunięcia.
Mason Lord popatrzył na wysokiego mężczyznę, stojącego obok biurka. Hunt zachowywał się zupełnie naturalnie, jego twarz była otwarta, nawet pełna podziwu.
– Nie zamierzałem pozwalać, żeby ten pokurcz krzywdził moją córkę. Oto motto Masona Lorda, pomyślał Ramsey z ulgą.
– Nie wątpię, że wobec Emmy czuje pan dokładnie to samo, przecież to pańska wnuczka. Jak pan myśli, kto stoi za tą sprawą?
– To porwanie. Louey jest bogaty, no, może nie tak bogaty jak przed rozwodem z moją córką, ale w każdym razie na pewno nie ubogi. Te koncerty w Europie przynoszą gówniarzowi grube miliony.
– Nie, panie Mason, to nie jest zwykłe porwanie. Mówiłem panu, że śledziło nas kilku ludzi. Sam pan na pewno wie, ile osób potrzeba do przeprowadzenia takiej operacji. Moim zdaniem co najmniej dwie. Tak czy inaczej, nie chodzi tu tylko o porwanie. To coś więcej, dam sobie rękę uciąć. – Ramsey na chwilę zawiesił głos. – Nie wie pan jeszcze, że Emmę wywieziono do jakiegoś domu w górach, gdzie została zgwałcona. Była też bita. To jeszcze jedna rzecz, nad którą musimy się zastanowić. Emmę powinien zbadać lekarz internista i psychiatra dziecięcy. Dręczą ją koszmarne sny. Ani Molly, ani ja nie rozmawialiśmy z nią o tych przeżyciach, ponieważ zwyczajnie baliśmy się pogorszyć sytuację.
Krew odpłynęła z twarzy Masona Lorda. Ramseyowi wydawało się, że zwymiotuje albo wpadnie w furię, lecz opanował się nadludzkim wysiłkiem. Jego twarz zaczęła stopniowo przybierać normalny kolor, odetchnął głęboko.
– Ci dranie właśnie podpisali na siebie wyrok śmierci – warknął, patrząc Ramseyowi prosto w oczy.
– Nie podjąłbym się wykonania tego wyroku, ale doskonale pana rozumiem.
– Wydawało mi się, że zajmuje się pan podtrzymywaniem sprawiedliwości i cennych praw takich degeneratów.
– Tak – odparł Ramsey. – Moja praca polega właśnie na tym – strzegę sprawiedliwości i praw wszelkiego rodzaju degeneratów…
Mason Lord spojrzał na niego ostro, lecz wyraz twarzy Ramseya nie zmienił się nawet na jotę.
– Chociaż niechętnie, ale jednak muszę przyznać panu rację – oznajmił Mason. – Jest bardzo prawdopodobne, że ta sprawa ma coś wspólnego ze mną albo z Loueyem. Muszę mieć trochę czasu, żeby spokojnie się nad tym zastanowić. Rozmawiałem już z Buzzem Carmenem i mówiłem mu, że za tą akcją mogą kryć się moi wrogowie. Zobaczymy.
– Chciałbym zostawić tu Molly i Emmę. Będę przynajmniej pewny, że pod pana opieką są bezpieczne.
– Zamierza pan przeprowadzić śledztwo na własną rękę? – zapytał Mason. – Sądzi pan, że zrobi pan więcej niż ja?
– Pańscy ludzie nie zdziałali zbyt wiele w Kolorado. Mam lepsze kontakty.
– Jakie? Bandę gliniarzy i prawników z San Francisco? Ramsey pokręcił głową.
– Wolę zatrzymać te informacje dla siebie, zwłaszcza że na pewno nie spotkałyby się z pańską aprobatą.
Mason Lord poczuł, jak na jego szyję wypełza gorący rumieniec. Powoli podniósł się z krzesła i oparł dłonie na pięknym mahoniowym blacie biurka, lecz nie zdążył nic powiedzieć, ponieważ właśnie w tej chwili drzwi się otworzyły i do gabinetu wkroczyła jego córka. Na twarzy Molly gościł szeroki uśmiech.
– Czy bardzo się spóźniłam? – zwróciła się do ojca. – Przepraszam za spóźnienie, ale Emma nie była jeszcze gotowa do snu. To szczera prawda, że praca matki nigdy się nie kończy. No, teraz możemy wreszcie wymienić się przemyśleniami, tato.
Ramsey mrugnął do Masona Lorda.
– To nie najgorszy pomysł – zauważył. – Molly ma mózg jak komputer, więc byłoby głupio go nie wykorzystać. Szkoda, że nie widział pan, jak prowadziła samochód, kiedy uciekaliśmy.
Mason Lord usłyszał idiotyczną muzyczkę, stanowiącą wiodącą melodię teleturnieju. Wiedział, że do jego obitego specjalnymi wyciszającymi płytami gabinetu nie powinien dobiegać żaden dźwięk z salonu. Czyżby Eve puściła telewizor na cały regulator? Chłodno spojrzał na córkę.
– Idź zająć się swoim dzieckiem.
– Twoja wnuczka świetnie bawi się z Milesem. Porozmawiajmy.
– Więc pooglądaj z Eve teleturniej.
– Nie znam Eve i nie cierpię teleturniejów. Tak czy inaczej, w tej chwili ani przebywanie z Eve, ani oglądanie teleturniejów nie zajmują wysokiego miejsca na liście moich priorytetów.
Mason miał ochotę powiedzieć, żeby wyniosła się do wszystkich diabłów, że to jego dom i że to on wydaje tutaj polecenia. W ostatniej chwili spojrzał córce w oczy i wyczytał w nich ból, bunt oraz determinację.
– No dobra, niech ci będzie – mruknął.
Ramsey Hunt się uśmiechnął. Jeszcze nie powiedział Molly, że zamierza na jakiś czas zostawić ją tutaj z Emmą. Unikał myśli o tej konieczności. Na pewno urządzi mu wściekłą awanturę, ale przecież musi coś zrobić.
Molly poklepała go po ramieniu.
– Nawet o tym nie myśl – powiedziała pogodnie. – Usłyszałam, jak mówiłeś ojcu o wyjeździe. Nie, Ramsey, nie ma mowy, żebym puściła cię samego.
Ramsey spojrzał na Masona Lorda.
– No dobra, niech ci będzie – mruknął.
– To wszystko nie trzyma się kupy – zwierzył się Dillon Savich agentce Sherlock, która była jego żoną od sześciu miesięcy, dwóch tygodni i trzech dni. – Próbowałem z MAXEM różnych podejść, ale on nie jest w stanie nic wycisnąć z podanych informacji.
MAX był laptopem i najbliższym współpracownikiem Dillona, i właśnie dlatego otrzymał imię. W FBI mówiono, że Dillon potrafi namówić laptopa nawet do tańca, co wcale nie było niezgodne z prawdą. Sherlock poklepała MAXA po obudowie.
– Masz mnóstwo przypuszczeń, ale niewiele faktów – rzekła. – MAX lubi konkrety, nie zgadywanki.
– Czy tak się sprawy mają, MAX? – Savich lekko uderzył w klawisz laptopa.
– Tak jest, szefie – odezwał się głęboki, łagodny głos. Sherlock się roześmiała.
– Ciągle nie mogę się przyzwyczaić do tego głosu. Jesteś najzwyklejszym zboczeńcem, Dillon. Będziesz musiał dać mu inny, kiedy MAX znowu zechce zmienić płeć i zostać MAXINE.
– Chcesz zgłosić się na próbę?
– Czy twoim zdaniem wyglądam na MAXINE?
Dillon spojrzał na nią poważnie i potrząsnął głową.
– Nie, ale nie martw się. Wymyślę coś, kiedy przyjdzie czas na nieuniknioną zmianę płci. Szkoda, że nie widziałaś miny Jimmy’ego Maitlanda, kiedy zadałem MAXOWI przygotowane wcześniej pytanie. Za pierwszym razem o mało nie zemdlał. Teraz siada wygodnie, z rękami opartymi na kolanach, i czeka, zupełnie jak dzieciak, który nie może doczekać się projekcji ulubionego filmu rysunkowego.
Sherlock była jednak świadkiem reakcji szefa Dillona, gdy MAX z nieukrywaną irytacją odpowiedział na inne pytanie. „Szczerze mówiąc, Savich, nie mam ochoty dłużej zajmować się tym całym bałaganem”, oświadczył MAX, Maitland wybiegł wtedy z pokoju Savicha, domagając się, aby wszyscy obecni w pobliżu na własne oczy zobaczyli, do czego zdolny jest ten cholerny komputer.
Lekko trąciła Dillona w bok.
– Musimy zdobyć więcej informacji – powiedziała. – Ramsey dzwonił do ciebie dziś rano z San Francisco, prawda? Czy później kontaktował się z tobą?
– Nie, ale przynajmniej teraz wiemy, gdzie jest.
– Aż trudno mi to sobie wyobrazić – Ramsey Hunt, sędzia federalny, w domu Masona Lorda w Oak Park! Nie do wiary!
– Trudno też uwierzyć, że Molly jest córką Masona Lorda. Ramsey na pewno miał ciężki dylemat, kiedy odkrył, że będzie musiał zwrócić się do niego o pomoc. Dobrze chociaż, że dziewczynka jest teraz bezpieczna. Podobno dom Lorda to prawdziwa forteca. – Dillon westchnął. – Z drugiej strony, biorąc pod uwagę powiązania Lorda ze światem przestępczym, nie dziwię się, że Ramsey miał poważne wątpliwości. Próbowałem namówić go, żeby skontaktował się z FBI, ale odmówił. Powiedział, że w tej chwili nie widzi lepszego wyjścia i prawdopodobnie ma rację. Bardzo mu zależy, aby uchronić małą przed pytaniami ze strony gliniarzy i psychologów, przynajmniej do chwili, kiedy dowiemy się, kto się za tym wszystkim kryje. Chcesz obejrzeć zdjęcia, które właśnie otrzymaliśmy za pośrednictwem satelity wojskowego? Sherlock się uśmiechnęła.
– A są interesujące, proszę pana?
– Dosyć. – Dillon nacisnął klawisz i po chwili na ekranie laptopa ukazały się zdjęcia wielkiego domu Masona Lorda.
Savich musnął drugi klawisz i wywołał drugie zdjęcie, przedstawiające dom od wschodniej strony.
– Te ujęcia dopiero przyszły. Doliczyłem się sześciu ludzi z ochrony, którzy stale pilnują posiadłości. A teraz przejdźmy do sedna sprawy, czyli samego wielkiego bossa. – Oboje ujrzeli przed sobą szczupłą, bardzo przystojną twarz Masona Lorda. – Nie jest najgorszy, prawda?
– Całkiem niezły. A to kto? Jego córka?
– Nie, nie, to jego druga żona. Młodsza od córki.
Sherlock wymamrotała jakąś bardzo niepochlebną uwagę pod adresem Masona Lorda. Obejrzeli jeszcze kilka zdjęć gangstera i jego żony, po czym Savich znowu nacisnął klawisz laptopa.
– To jest Molly Santera i jej córka Emma. Sherlock milczała chwilę.
– Potrzebujemy czegoś więcej, Dillon.
Agent do zadań specjalnych Dillon Savich, szef wydziału zapobiegania przestępczości FBI, odchylił do tyłu krzesło i obrzucił żonę bacznym spojrzeniem.
– Co sugerujesz, Sherlock?
– Na początek pojechałabym zobaczyć się z tym farmerem z Loveland w Kolorado. Z tym, co to sprzedał ciężarówkę, którą potem posłużyli się ludzie śledzący Ramseya.
Po plecach Dillona przebiegł nagle chłodny dreszcz. Nachylił się do przodu, nie spuszczając wzroku z twarzy Sherlock.
– Uważasz, że on wie, kim są ci ludzie, prawda?
– Tak mi się wydaje. Powinniśmy pojechać tam i naprawdę poważnie z nim porozmawiać. Poza tym w tej chwili nie mamy żadnych innych tropów.
– Zgoda. Ja także sądzę, że ten farmer sporo wie. Ktoś z naszego biura w Denver powinien tam jak najszybciej pojechać.
Sherlock zdecydowanie potrząsnęła głową.
– Nie, agent Anchor jest teraz zajęty czym innym. Założę się zresztą, że już wcześniej doszedł do wniosku, iż farmer nie miał pojęcia, komu sprzedaje półciężarówkę. Krótko mówiąc, nie sądzę, żeby nagle, pod wpływem naszych sugestii, zmienił tok rozumowania. Fama głosi, że agent Anchor ma problemy z tak zwanymi stosunkami międzyludzkimi. Włazi w tyłek swoim zwierzchnikom i pomiata podwładnymi, a także lokalną policją. Dlatego musimy zrezygnować z pomocy Anchora i załatwić to sami, zwłaszcza że my nie stoimy po stronie FBI, ale dziecka.
– To jakaś różnica?
– Niewykluczone, że tym razem tak – odpowiedziała po chwili namysłu, lekko gładząc dwa czarne głośniki MAXA.
Pamiętała, w jaką euforię wpadł Dillon, kiedy MAX wygłosił swoją pierwszą opinię – „Niech żyją Redskini”.
– Gdyby to było zwykłe porwanie, nie miałoby żadnego znaczenia, kto z FBI się tym zajmie – ciągnęła. – Ale tu mamy do czynienia z zupełnie innym problemem, Dillon. Nikt nie ma zielonego pojęcia, kto za tym stoi i czego właściwie chce. Jedyną osobą, która może mieć jakieś konkretne podejrzenia, jest chyba Mason Lord. Wydaje mi się, że to jeden z powodów, dla których Ramsey zdecydował się pojechać do Chicago.
– W porządku, zadzwonię do Denver i uprzedzę Anchora o naszym przyjeździe. – Savich otworzył notes i szybko wybrał numer. – Zajęty, cholera jasna! Szefowie już dawno powinni wydać zarządzenie, że obowiązującym środkiem komunikacji wewnętrznej w firmie jest e – mail, nie telefon. Powinno to zresztą dotyczyć wszystkich, nie tylko pracowników FBI.
Sherlock pokręciła głową, sięgnęła po słuchawkę i wybrała ten sam numer. Po chwili poprosiła o połączenie z agentem Anchorem.
– Telefony cię nienawidzą, Dillon – powiedziała. – Najwyższy czas, żebyś przyjął to do wiadomości. Od dziś ja będę zajmować się telefonami. Och, dzień dobry, agencie Anchor. Tu agentka Sherlock z głównego biura w Waszyngtonie. Dziękuję, czuję się świetnie, a pan? Bardzo się cieszę. Chciałam dowiedzieć się czegoś więcej o sprawie porwania Emmy Santera. No, właśnie. Chodzi mi o tego farmera, który twierdził, że sprzedał ciężarówkę, którą jego żona uznała za skradzioną. Rozmawiał pan z nim, prawda? – Sherlock spojrzała nagle na telefon z takim wyrazem twarzy, jakby aparat przed sekundą ją ukąsił. – Chyba pan żartuje… – Długą chwilę słuchała uważnie, potem skinęła głową. – Kiedy to się stało? W jaki sposób? Ma pan jakieś podejrzenia?
Zadała jeszcze kilka pytań, wreszcie pożegnała się i odłożyła słuchawkę.
– Co się stało? – zapytał cicho Savich.
– Nie uwierzysz. – Westchnęła. – Farmer nie żyje. Trzy dni temu jego kilkunastoletnia córka znalazła go martwego, z głową rozwaloną młotkiem. Sprawca zostawił narzędzie zbrodni obok ciała. Anchor nie ma na razie żadnych wskazówek i podejrzeń, oczywiście również żadnych odcisków palców. Na wyniki sekcji zwłok trzeba będzie jeszcze poczekać. Agent Anchor zadzwoni do nas, kiedy tylko będzie wiedział coś więcej. Powiedział, że dopiero dziś otrzymał tę wiadomość od miejscowej policji. Sąsiedzi nikogo nie widzieli, nie zauważyli w ogóle nic podejrzanego. Żona zmarłego twierdzi, że mąż zawsze wychodził przed świtem do obory, żeby wydoić krowy.
– Tym razem ktoś na niego czekał – mruknął Dillon. Sherlock zapatrzyła się w okno.
– Poza córką, która go znalazła, miał jeszcze troje dzieci…
– Oczywiście to musi mieć bezpośredni związek z porwaniem, czy jakkolwiek nazwiemy tę sprawę.
– Agent Anchor też tak uważa, w każdym razie teraz jest zdania, że coś w tym musi być. Co zrobimy, Dillon?
Savich nacisnął jeden z klawiszy MAXA.
– Skopiemy tyłek sprawcom, Sherlock – oświadczył, naśladując głęboki, przekonywający głos laptopa.