Rozdział 10

Kłopoty zaczęły się wkrótce po przybyciu jeźdźców do osady Czejenów. Zostawili konie w publicznej stajni, a Jessie pomaszerowała prosto do hotelu, aby wynająć pokój. Nie zwierzyła się Chase'owi ze swoich planów, tak więc po prostu poszedł za nią posłusznie, nie wiedząc, co ona właściwie zamierza. Prawie się do siebie nie odzywali. Jessie poinformowała jedynie Chase'a, gdzie może znaleźć lekarza, gdyby uznał to za konieczne, a później konsekwentnie go ignorowała. Zacięta twarz i energiczny krok zdradzały wyraźnie, iż dziewczyna nie życzy sobie towarzystwa. Gdyby o cokolwiek ją zapytał, dowiedziałby się zapewne, że to nie jego interes.

W hotelu Jessie wpisała się do księgi. Chase chciał zrobić to samo. Zanim jednak zdążył zrealizować swój zamiar, ktoś wyrwał mu rejestr z ręki.

– On mówił prawdę, Charlie – krzyknął mężczyzna stojący obok i zachichotał głośno. – Przed jej nazwiskiem widziałem jakieś K.

– Pozwoli pan? – spytał Chase gniewnie, wskazując księgę.

– Jasne. – Mężczyzna pchnął grube tomisko w kierunku gościa i uśmiechnął się do niego szeroko. – Chciałem tylko coś sprawdzić.

Gdy odszedł, Chase zerknął na wpis dokonany przez Jessie. Rzeczywiście, przed nazwiskiem widniała litera K. Odwrócił się i zobaczył, że drogę do wyjścia blokuje krępy mężczyzna o baryłkowatym torsie. Drugi, chudy, ten, który właśnie oddał księgę Chase'owi, stanął za Jessie i zanim zdążyła się obejrzeć, wyciągnął jej pistolet z kabury.

Chase czekał na reakcję dziewczyny. Miło by mu było zobaczyć, jak ta kocica wyładowuje dla odmiany nieokiełznany gniew na kimś innym.

Ale Jessie stała po prostu, z rękami na biodrach i pałającym wzrokiem.

– Więc Laton nie żartował – zaśmiał się Charlie. – Twierdził, że na wekslu widział nazwisko Kennetha Jessie Blaira. Mówiłem, że stary Blair musi mieć syna o tym imieniu, bo przecież nie jest to imię dziewczyny. Prawda, Clee?

– Twoje własne słowa. – Chuderlawy Clee kiwnął głową.

– Ale Laton wcale się nie mylił – ciągnął Charlie. – Oto nasz prawdziwy Kenneth. No bo czy ona nie wygląda na chłopaka?

– Spodnie i to wszystko inne… – zgodził się drwiąco Clee.

– Zabawiliście się już chyba, panowie, ale teraz mam was dosyć – powiedziała cicho Jessie, patrząc na Clee. -Oddaj pistolet.

– Czyżby? – zakpił. – Po ci broń, skoro nie jesteś nawet na tyle mężczyzną, aby z niej zrobić właściwy użytek? No, czyżbyś naprawdę była?

Jego towarzysze ryknęli śmiechem, wyraźnie ubawieni żartem, natomiast Jessie bez namysłu, rąbnęła Clee w szczękę. Zaatakowany wypuścił broń z ręki, a na twarzy Charliego pojawiła się wściekłość. Kopnął pistolet i chwycił Jessie za ramiona.

Chase zobaczył już dosyć.

– Puść tę damę, przyjacielu – powiedział, przypierając grubasa do ściany.

– Nazywasz tę dziką kocicę damą?! – warknął Clee. Mimo to uwolnił z uścisku Jessie, a ona odzyskała broń.

– To Bowdre cię na mnie nasłał? – spytała, patrząc na Charliego.

Charlie nie był wcale zachwycony takim obrotem sprawy. Laton nie puściłby mu płazem publicznej awantury z tą dziewczyną. Gdyby Jessie narobiła zamieszania przy świadkach, kipiałby po prostu ze złości. Nie życzył sobie, by ktoś skojarzył go z aferą.

– Laton nie chce żadnych kłopotów. Zależy mu wyłącznie na pieniądzach. To Clee chciał się trochę z tobą zabawić. Poza tym tylko żartowaliśmy. A tobie chyba brakuje poczucia humoru, panienko – dodał ponuro.

– Wcale nie. – Jessie wykrzywiła usta w złym uśmieszku. – Gdybym wsadziła ci kulę w brzuch, byłoby to bardzo zabawne, prawda? – Trzymaj się ode mnie z daleka – dodała groźnie.

– Milusia, no nie? – spytał ironicznie Charlie. Chase dogonił Jessie dopiero na ulicy.

– Stój, dzieciaku! – zawołał, ale musiał chwycić ją za ramię, by posłuchała.

– Czego? – warknęła.

Popatrzył na nią z niedowierzaniem. Chyba naprawdę żywiła do niego urazę za to, że się wtrącił.

– Słowo daję, ktoś powinien ci wreszcie przytrzeć nosa. Nie możesz się rzucać z pięściami na kogo popadnie. Następnym razem nie dopisze ci szczęście.

– Kto ci wyznaczył rolę mojego anioła stróża, Summers? – prychnęła.

Znów znaleźli się na rozdrożu. Poza tym musiał przyznać Jessie rację. Nie był jej stróżem.

– Chyba ustaliliśmy już, że będziesz nazywać mnie Chase'em.

– Ja też mam imię i ono wcale nie brzmi „dzieciak".

– Touche! – zaśmiał się Chase, a kiedy Jessie ruszyła przed siebie, natychmiast ją dogonił. – Dokąd się wybierasz, jeśli wolno spytać?

– Do biura szeryfa.

– Z powodu tego, co się stało?

– Dlaczego miałabym zawracać tym głowę szeryfowi? -Wydawała się szczerze zdumiona.

– W takim razie po co?

– Bo nikt nie wie lepiej, kto właśnie przybył do miasta, kto szuka pracy. Pewnie szeryf poczyni kilka sugestii, więc dzisiaj to załatwię, a rano wyruszę na ranczo.

– Pojadę z tobą – oznajmił. – Szeryf powinien się dowiedzieć o naszym spotkaniu z Indianinem.

Jessie stanęła jak wryta.

– Dlaczego?

– Bo w okolicy mogą się znajdować i inni czerwonoskórzy – odparł Chase. – Nie sądzisz, że należy go o tym zawiadomić?

– Nie – odrzekła zdecydowanym tonem. – On cię po prostu wyśmieje, ale inni mogą narobić rabanu, a wtedy wyjdziesz na głupka, bo Mały Jastrząb był sam i już na pewno pojechał na północ.

Poszła dalej, a Chase już jej nie gonił. Patrzył tylko za nią oczyma rozżarzonymi jak węgle. Po raz kolejny poczuł się w jej towarzystwie jak kompletny idiota. Na pewno celowo go ośmieszała.

Saloon odnalazł niemal natychmiast, bez szczególnego wysiłku. Po kilku drinkach odzyskał spokój, a nawet usiadł ' wraz z innymi przy stoliku do kart. A wtedy bardzo się zdziwił, gdyż po dokonaniu prezentacji okazało się, że jednym z jego partnerów jest Laton Bowdre. Chudy mężczyzna z wąsami, o przerzedzonych, cienkich włosach i fizjonomii skąpca, wyglądał właśnie tak, jak wyobrażał go sobie Chase. Dzień nie okazał się jednak całkowitą klęską.

Загрузка...