Rozdział 1

1873 Wyoming

Blue Parker dostrzegł Jessicę z odległości mili – kłusowała na tym grubokościstym appaloosie, z którym w ubiegłym roku wróciła do domu. Parker uważał appaloosa za najbardziej złośliwego konia, jaki kiedykolwiek stąpał po ziemi. Jessica też zresztą umiała nieźle zaleźć za skórę. Chociaż nie zawsze. Czasem bywała najsłodszą kobietką, uroczym aniołkiem. Potrafiła wyzwolić w każdym mężczyźnie instynkt opiekuńczy, wywrócić mu serce do góry nogami.

A Blue stracił głowę dla Jessiki, kiedy po raz pierwszy obdarzyła go uśmiechem, błyskając pięknymi, białymi zębami. Stało się to już ponad dwa lata temu, dokładnie wtedy, gdy Parker zaczął pracować dla j ej oj ca j ako pomocnik przy jesiennym spędzie bydła. Pokochał Jessicę, choć czasem również jej nienawidził – a działo się tak wówczas, gdy dziewczyna zamykała się przed nim oraz resztą świata. Albo wtedy, gdy kłóciła się z ojcem i wyładowywała gniew na wszystkich, którzy weszli jej w drogę.

Potrafiła być okrutna, choć Blue wątpił, czy świadomie. Dawała po prostu upust goryczy. Jessica Blair nie miała łatwego życia. Blue zapragnął jej to życie ułatwić, ale gdy zdobył się wreszcie na odwagę i poprosił ją o rękę, Jessie uznała, że to żart.

Teraz wypatrzyła Parkera i pomachała do niego ręką. Blue przestał oddychać w nadziei, że dziewczyna choć na chwilę się zatrzyma. Ostatnio rzadko ją widywał. Od śmierci ojca nie pracowała już przy wypasie aż do ubiegłego tygodnia, kiedy zjawili się oni. Blue nigdy przedtem nie widział jej w takim stanie. Wypadła z domu i tak popędzała konia, że drań omal nie wyzionął ducha. Przystanęła teraz, pochyliła się w siodle i obdarzyła Parkera uśmiechem.

– Jeb wypatrzył wczoraj na południu parę zbłąkanych krów. Może byś mi tak przy nich pomógł?

Z góry znała odpowiedź. Gdy mężczyzna skinął twierdząco głową, uśmiechnęła się szerzej. Tego dnia okazała przychylność Blue – minęła kilku innych parobków, nie prosząc ich o pomoc; zależało jej na towarzystwie Blue.

– Ścigajmy się! Jeśli wygram, będziesz musiał mnie pocałować! – zaryzykowała śmiało.

– Ruszaj, dziewczyno!

Przełęcz znajdowała się zaledwie kilka mil dalej. Jessie, oczywiście, wygrała. Gdyby nawet ogier Parkera okazał się równie dobry jak Blackstar, Blue i tak nie pozwoliłby mu zwyciężyć.

Jessie dała z siebie wszystko; próbowała w tym wyścigu rozładować napięcie ściskające jej trzewia.

Bez tchu zeskoczyła z konia i upadła ze śmiechem na wysoką trawę porastającą dolinę. Blue dotarł na miejsce w chwilę później, aby spłacić swój dług, dług, który tak bardzo go uszczęśliwił.

Tego właśnie pragnęła Jessie – tego i czegoś więcej -powtarzała sobie buntowniczo. Pocałunki Blue sprawiały jej przyjemność. Niczego innego się zresztą nie spodziewała, gdyż Parker całował ją już wiosną i bardzo jej to wówczas przypadło do gustu. Nigdy wcześniej tego nie robiła. Inni mężczyźni też chcieli się z nią całować; zdawała sobie świetnie z tego sprawę, ale była córką szefa, toteż parobkowie bali się zarówno porywczego usposobienia dziewczyny, jak i gniewu jej ojca. Dlatego żaden nie śmiał się nawet zbliżyć. Odważył się na to jedynie Blue. A ona nie protestowała.

Blue Parker, niewątpliwie przystojny mężczyzna, miał złote włosy i piwne, wyraziste oczy, mówiące Jessie, jak bardzo mu się podoba. Większość mężczyzn zresztą patrzyła na nią w ten sposób, choć Jessie na żądanie ojca kryła swą kobiecość pod męskim ubraniem.

Ojciec. Jej ojciec. Na samą myśl o nim traciła humor. Kilka miesięcy wcześniej – osierocona i pozostawiona samej sobie – rozpaczała nad swoim losem. Teraz jednak nie żyła już samotnie, lecz czuła się znacznie gorzej niż przedtem. Cóż takiego wstąpiło w ojca, że napisał list, który sprowadził tych dwoje na ranczo? Nie było mowy o pomyłce czy oszustwie – Jessica widziała te arkusiki zapełnione znajomym charakterem pisma. Ale z jakiego powodu ojciec podjął taką decyzję?

Nie mogła zrozumieć, dlaczego Thomas Blair prosił o pomoc osobę, której nienawidził najbardziej na świecie. Jessie chłonęła tę nienawiść przez ostatnie dziesięć lat i w końcu sama nauczyła się nienawidzić. Ojciec jednak napisał ten list i umarł, a korespondencję dostarczono pod wskazany adres. Wkrótce potem zjawili się oni i położyli kres niedawno odzyskanej wolności Jessiki, która musiała respektować ostatnią wolę Thomasa Blaira.

Co za niesprawiedliwość! Nie potrzebowała dozorcy. W końcu ojciec miał okazję się przekonać, że sama potrafi o siebie zadbać. Nauczyła się polować, jeździć konno i strzelać lepiej niż większość mężczyzn. Znała wszelkie blaski i cienie pracy na ranczu, które potrafiła prowadzić równie dobrze jak Thomas.

Blue siedział w pewnej odległości od Jessie; czuł, że dziewczyna musi coś przemyśleć. A ona wspominała pierwsze osiem lat swego życia, te lata, zanim ojciec zabrał ją z internatu i przywiózł na ranczo. Zmusił ją, by poznała prawdę o swojej matce, ale mimo wszystko kochała ojca. Może zresztą nigdy nie przestała go kochać, nawet wówczas, gdy wydawało się jej, że go nienawidzi. Czyż nie rozpaczała po jego śmierci? Czyż nie pragnęła zabić mężczyzny, który go zastrzelił? Niemniej jednak zdawała sobie sprawę, że śmierć Thomasa oznacza dla niej wolność. Nie tak wprawdzie zamierzała ją osiągnąć, ale przecież zyskała szansę, by stać się sobą, a nie kimś, kogo stworzył Thomas Blair. A teraz znów odmawiano jej wolności.

Musiała przyznać się w duchu do tego, że jej dotychczasowe marzenia ustępowały teraz przed pragnieniem, by zaszokować tych dwoje, pokazać im, co zrobił z nią Thomas. Chciała, by o n a poczuła się winna, by uwierzyła, że Jessie wyrosła na dziką, niemoralną dziewczynę. Dlatego też ukryła wszystkie piękne suknie, jakie przywiozła do domu, wszystkie perfumy, wstążki i biżuterię, jakie wreszcie mogła sobie kupić. No i wypatrzyła Blue. Zamierzała sprowokować go do tego, by się z nią kochał. Ona oczywiście musiałaby dowiedzieć się o wszystkim i doznać szoku.

Wróciła myślami do Parkera, który podszedł tymczasem nieco bliżej. Jessie odwróciła do niego głowę i znów zaczęli się całować, tym razem namiętniej. Koszula Jessie rozchyliła się na całej długości i dziewczyna poczuła rękę mężczyzny na swojej piersi. Czy powinna go powstrzymać?

Czyjeś dyskretne chrząknięcie rozwiązało dylemat. Jessie poczuła ogromną wdzięczność do przybysza, ale zdawała sobie sprawę z tego, jak ta sytuacja może wyglądać w oczach parobka, który przyłapał ich na gorącym uczynku. Modliła się w duchu, by świadkiem zajścia okazał się Jeb. On na pewno by ją zrozumiał.

Zerknęła ostrożnie przez ramię Blue i poczuła, że oblewa się rumieńcem. Nieznajomy mężczyzna, siedzący na pięknym palomino, patrzył z irytującym rozbawieniem, widocznym w każdej zmarszczce jego ciemnej, pięknie rzeźbionej twarzy. Jessie ogarnęło przerażenie. Dlaczego on tak patrzy?

Blue – niezwykle zażenowany – chciał podnieść się z ziemi, ale Jessie chwyciła go za koszulę i obrzuciła zagniewanym spojrzeniem. Omal nie odsłonił jej nagości przed obcym. Chłopak poczerwieniał jeszcze bardziej i uśmiechnął się wstydliwie. Jessie wbijała w niego wzrok, dopóki nie zapięła koszuli. Gdy wreszcie doprowadziła się do ładu, nakazała mu gestem, by wstał i oboje niezdarnie podnieśli się z ziemi. Blue odwrócił się twarzą do mężczyzny, a Jessie schowała się za plecami swego niedoszłego kochanka.

– Przepraszam, że przeszkadzam – odezwał się mężczyzna głębokim głosem, którego ton wskazywał wyraźnie, że wcale mu nie jest przykro, lecz raczej wesoło. – Potrzebuję pomocy, więc przystanąłem na chwilę, żeby z wami porozmawiać.

– Jakiego rodzaju pomocy? – spytał Blue.

– Szukam Rocky Valley i pani Ewing. Dowiedziałem się w Cheyenne, że odnajdę ranczo po dniu jazdy na północ, ale ani wczoraj, ani dzisiaj nie dopisało mi szczęście. Możecie mi powiedzieć, czy zmierzam w dobrym kierunku?

– Pan… Auuu!

– Wjechał pan na teren prywatny – dokończyła Jessie za Blue, szczypiąc go, by zamilkł. Wysunęła się szybko zza pleców parobka, a jej zażenowanie ustąpiło miejsca złości. – I znajduje się pan daleko od Rocky Valley.

Chase Summers nie spuszczał oka z dziewczyny patrzącej na niego tak wojowniczo. Zdumiała go bardzo nieoczekiwana wrogość nieznajomej. Zastawszy ją w określonej sytuacji, nie sądził, że okaże się tak młoda. Miała najwyżej czternaście czy piętnaście lat – uchodziło jej jeszcze noszenie spodni. Starsza dziewczyna nigdy by się w ten sposób nie ubrała. A chłopak wyglądał na jakieś dwadzieścia parę lat i wydawał mu się stanowczo za poważny na to, by uwodzić dziecko.

Ale to nie był kłopot Chase'a. Wyraz jego twarzy nie zmienił się nawet wówczas, gdy zielonooka zaczęła sztyletować go wzrokiem. Była naprawdę bardzo ładna, a tak niezwykłych oczu nie widział nigdy przedtem.

– Ale… – zaczął Blue, lecz urwał, gdy dziewczyna znów uszczypnęła go boleśnie.

– Nie wiedziałem, że to teren prywatny – sumitował się Chase. – Gdybyście tylko wskazali mi odpowiedni kierunek, od razu ruszyłbym naprzód.

– Proszę jechać na północ – odparła Jessie. – I nigdy tu nie wracać – dodała ostro. – Nie lubimy obcych na naszej ziemi.

– Zapamiętam – odparł Chase, a następnie skinął uprzejmie głową, przejechał na drugą stronę przełęczy i pognał przed siebie.

Jessie patrzyła za obcym rozgniewanymi oczyma, dopóki nie wyczula na sobie zirytowanego i zdziwionego jednocześnie spojrzenia Blue. Szybko odwróciła wzrok od przełęczy, sięgnęła po pas z kaburą i przypięła go w talii, nie podnosząc nawet głowy.

– Chwileczkę! – Blue chwycił ją za ramię w chwili, gdy podniósłszy kapelusz, ruszyła w stronę swego rumaka. – Co to wszystko znaczy?

Wzruszyła ramionami.

– Nie lubię obcych.

– Ale dlaczego skłamałaś?

Jessie wyrwała rękę, odwróciła głowę i spojrzała na niego z furią. Blue niemal zapomniał o złości – było na co popatrzeć. W oczach Jessie migotały zielononiebieskie ogniki, jej piersi falowały, przerzucony przez ramię warkocz dotykał koniuszkiem wąskiego biodra. Prawa dłoń dziewczyny spoczywała na kaburze i choć Parker wątpił, czy Jessie zdecydowałaby się; go zastrzelić, pewne zagrożenie istniało, toteż nawet nie próbował jej dotykać.

– Jessie, nic nie rozumiem! Co cię tak wyprowadziło z równowagi?

– Wszystko – warknęła. – Ty! On!

– Wiem, co zrobiłem, ale…

– Nigdy więcej tego nie próbuj, Blue Parkerze! Zmarszczył brwi. Nie mówiła poważnie. A on nie zamierzał z niej rezygnować. Doszedł jednak do wniosku, że na razie dobrze byłoby skierować uwagę Jessie na inny temat.

– Na czym polegała wina tego mężczyzny? Dlaczego go okłamałaś?

– Słyszałeś przecież, o co pytał.

– Więc?

– Sądzisz, że nie wiem, dlaczego jej szuka? Blue od razu zrozumiał sens pytania.

– Nie możesz być pewna. Jessie wyprostowała plecy.

– Czyżby? To bardzo przystojny mężczyzna. Musi być jednym z jej kochanków i niech mnie diabli wezmą, jeśli pozwolę mu zamieszkać na moim ranczu i zabawiać się z nią pod moim dachem.

– A co zrobisz, gdy on odkryje, że kłamałaś i znów przyjedzie?

Jessie była jednak zbyt wściekła, by poświęcić tej myśli więcej uwagi.

– Dlaczego miałby tak zrobić? Zapewne pochodzi z miasta, podobnie jak i ona. Taki nie potrafiłby nawet znaleźć wyjścia z dziury w ziemi – dodała z pogardą. – Nie widziałeś, jakie miał wypakowane torby? Nie przeżyje bez kupnego jedzenia. Jeśli dotrze do Fortu Laramie albo do Cheyenne, nie pojawi się już nigdy na terenie oddalonym od sklepów o parę dni jazdy. Wróci, skąd przyjechał, i będzie czekał, aż ona dotrze do niego. Im szybciej, tym lepiej.

– Ty jej naprawdę nienawidzisz.

– Owszem.

– To nienaturalne, Jessie. Przecież Rachel to twoja matka – powiedział łagodnie Blue.

– Nie! – Cofnęła się o krok. – Moja matka na pewno by mnie nie zostawiła. Nie pozwoliłaby na to, aby Thomas Blair zmienił córkę w wymarzonego syna. Moja matka umarła na ranczu, a ta kobieta to zwykła dziwka! Nigdy o mnie nie dbała.

– Może po prostu czujesz do niej żal.

Jessie miała ochotę się rozpłakać. Żal? Ileż to razy łkała samotnie w poduszkę, a nie było nikogo, by ukoić jej ból, ból życia, którego tak nienawidziła. Czyż nie działo się tak właśnie za sprawą matki? Ojciec Jessie robił absolutnie wszystko, by dokuczyć tej zdzirze – jak nazywał matkę Jessie. Zabrał dziewczynkę z internatu, gdyż Rachel pragnęła mieć wykształconą córkę. Odmawiał dziewczynie wszelkich ładnych strojów, czegokolwiek kobiecego, gdyż matka chciała wychować ją na damę. Ze wszystkich sił starał się o to, by Rachel znienawidziła dziwoląga, którego stworzył. Z całkowicie irracjonalnych pobudek wybudował dom, jakiego nie powstydziłaby się nawet królowa i popadł przez to w długi. A uczynił tak dlatego, że matka Jessie byłaby zachwycona taką posiadłością, a nigdy nie mogłaby sobie na nią pozwolić.

– Żal już dawno minął – odparła cicho Jessie. – Nie potrzebowałam jej długie lata, nie potrzebuję i teraz.

Ze łzami w oczach skoczyła na konia i odjechała. Nie chciała powstrzymywać się od płaczu, wolała jednak, by nikt nie zobaczył jej w takim stanie. Odjechała więc na południe, daleko od rancza i przyczyny swoich łez.

Загрузка...