– Pedro? – wykrzyknęła Jessie. – Czy ona naprawdę nazwała cię Pedro?
– Zdziwiona? – spytał z uśmiechem Chase.
– Myślałam, że twoja matka gardziła wszystkim co hiszpańskie.
– Chyba po prostu lubiła się nad sobą użalać.
– Dlaczego zmieniłeś imię?
– Przez te czarne włosy i dziwaczne imię w Chicago byłem traktowany jak cudzoziemiec. A dzieci bywają okrutne w stosunku do obcych. Biłem się z kimś prawie codziennie. Tak więc zmieniłem imię i kazałem wszystkim zapomnieć o Pedrze.
– Pedro to ładne imię – rzekła z uśmiechem.
– Jeśli zaczniesz zwracać się do mnie w ten sposób, będę nazywał cię Kennethem.
– To wcale nie jest śmieszne – krzyknęła Jessie.
– Pewnie, że nie – zgodził się Chase.
Zaśmiali się i przytulili do siebie. W sąsiednim pokoju spał dwumiesięczny Charles, ich syn, który wyglądał tak jak jego dziadek i ojciec. Obaj panowie promienieli z dumy. Jessie wolała jednak myśleć, że w oczach Chase'a błyszczy coś więcej niż duma. Być może również szczęście. Zadowolenie. Miłość. Chase naprawdę kochał chłopca. A to dawało Jessie ogromne poczucie bezpieczeństwa.
Diametralnie zmieniła zdanie na temat miłości, która – wbrew temu, co niegdyś o niej sądziła – nie okazała się bajką, lecz czymś prawdziwym i wspaniałym. Miłość stanowiła sedno szczęścia, a Jessie znalazła szczęście w mężu i dziecku.
Pocałowała Chase'a w policzek, a on przywarł ustami do jej warg. Gdy położył rękę na jej plecach, głęboko westchnęła. Nauczyła się już kontrolować nieokiełznaną dotąd żądzę; radosne oczekiwanie miało swoje zalety. Zalet nie pozbawione były jednak również ogniste uniesienia. Jessie popatrzyła smętnie na łóżko – pora jeszcze nie nadeszła.
– Myślałeś już o tym, co będziemy robić po powrocie do Ameryki? – spytała.
– Sądziłem, że odwiedzimy twoją matkę. Może tata jej się spodoba?
– Chcesz bawić się w swata?
– Nie zamierzam robić bałaganu w niczyim życiu. Wystarczy mi własne.
– Z własnym poradziłeś sobie znakomicie – rzekła z uśmiechem. – Nie zamieszkamy jednak na zawsze z moją matką.
– Masz jakieś inne propozycje? – spytał.
– Chciałabym znów zacząć pracować na ranczu. Jeśli, oczywiście, się zgodzisz.
– Przecież możemy kupić dom i spokojnie wychowywać syna. Nie musisz pracować.
– Równie dobrze mogę rozleniwić się zupełnie, utyć i umrzeć z nudów. Pragnę założyć ranczo. Nie broń mi tego.
Roześmiał się serdecznie.
– Tak, jakbyś mi na to pozwoliła. Boże! Nigdy nie sądziłem, że zostanę ranczerem.
– Więc się zgadzasz? – spytała z radosnym podnieceniem.
– Tak – westchnął. – Skoro już mamy cokolwiek robić, róbmy to dobrze. Nie będę słuchał żadnych bzdur o wiązaniu końca z końcem. No i chyba jednak nie w Wyoming.
Nie wolałabyś zacząć nowego życia w jakimś cieplejszym miejscu. Na przykład w Teksasie? Albo w Arizonie?
– Nie – odparła stanowczo. – Chociaż zimy w Wyoming bywają chłodne…
– Chłodne! Dobre sobie!
– …nic nie stoi na przeszkodzie, aby się rozgrzać. 'Znam nawet pewne zabawne sposoby…
– Nauczysz mnie wszystkich?
– Jeśli poprosisz…
– Czarownica!
– Uwodziciel!
– Kocham cię, najdroższa.