Jessie na ogół nie sypiała do późna, lecz gdy się obudziła tego dnia, w pokoju było całkiem jasno. Minęło kilka godzin poranka. Dlaczego? Zwykle, jeśli nie pojawiała się na dole o siódmej, przychodziła po nią Kate. Może tym razem służąca sądziła, że Jessie już wyszła?
Zaczęła się zastanawiać, co Kate właściwie sądzi o całym tym zamieszaniu w ich życiu. Indianka nie powiedziałaby jednak ani słowa, nawet gdyby spytano ją wprost. Mieszkała na ranczo, odkąd Jessie mogła pamięcią sięgnąć. Nie zawarła z nią jednak bliższej znajomości. Starsza od niej kobieta nie prowokowała nigdy do poufałości. Często, szczególnie ostatnio, popadała w melancholię. Może kiedyś sypiała z Thomasem? Jessie zdawała sobie sprawę, że nie dowie się tego. Współczuła Kate, która zmarnowała sobie życie i nie założyła rodziny. Ilekroć jednak usiłowała ją wypytać, dlaczego tu została, służąca odpowiadała nieodmiennie, że potrzebował jej Thomas. A po jego śmierci, gdy Jessie zaproponowała Kate, by osiedliła się gdziekolwiek zechce, Indianka odmówiła. Nie istniało takie miejsce, do którego mogłaby się udać. Ranczo było dla niej domem.
Jessie dała jej spokój, wdzięczna losowi, że służąca nadal zajmuje się gospodarstwem, gdyż ona sama nie miała na to czasu. A dom funkcjonował bez zarzutu – na powracającą od zajęć Jessie czekało posłane łóżko i gorący posiłek, a w szafie świeża garderoba.
Dziewczyna ubrała się szybko i pobiegła do stajni wściekła na siebie za spóźnienie. Nie zwróciła uwagi na głos Rachel, dochodzący z ganku, lecz zatrzymała się jak wryta, gdy dotarły do niej krzyki Chase'a. Choć raz złościł się na kogoś innego niż Jessie!
– Nie ożeniłbym się z tym twoim zepsutym bachorem, nawet gdybyś mi za to zapłaciła! Skąd ci przyszedł do głowy taki idiotyczny pomysł?
Jessie zastygła w bezruchu.
– Po rozmowie z tobą – odparła spokojnie Rachel. – Twierdziłeś, że powinnam znaleźć jej męża, jeśli chcę zdjąć ogromną odpowiedzialność ze swoich barków.
– Ależ ja to mówiłem w gniewie. Wcale tak naprawdę nie uważam. Ta dziewczyna potrzebuje ojca, nie męża.
– Miała ojca. Rzeczywiście dobrze na tym wyszła – dodała Rachel z goryczą. – Wiesz przecież doskonale, że Jessie jest wystarczająco dorosła, aby wyjść za mąż.
– Wiek to nie wszystko. Ona wciąż zachowuje się jak dziecko. Daj spokój, Rachel. Jeżeli zamierzasz się jej pozbyć, znajdź sobie innego kandydata do ożenku! Ja nie chcę mieć nic wspólnego z tą kocicą.
– Może byś chociaż to przemyślał? – Głos Rachel brzmiał słodko i kusząco. – Tutaj dobrze się mieszka, ranczo jest doskonale rozwinięte…
– I zadłużone – przypomniał.
– Spłaciłabym ten dług – powiedziała szybko. – Ona nie musiałaby nawet o niczym wiedzieć.
– Zastanów się, co mówisz! – warknął Chase. – Ufam, że już nikomu nie złożysz takiej oferty. Inny mężczyzna zapewne by z niej skorzystał, a to nie byłaby dla dziewczyny żadna przysługa. Bardzo chętnie ci pomogę, ale nie zamierzam się poświęcać. Ty też nie jesteś wcale wyrachowana, więc udawajmy, że ta rozmowa w ogóle się nie odbyła.
– W takim razie powiedz mi, na miłość boską, co powinnam zrobić. – Rachel zaczęła gorzko płakać. -Dłużej tego nie wytrzymam. Nie jestem przyzwyczajona do takiej wrogości, a nienawiści własnej córki tym bardziej nie potrafię znieść. Ona nie chce, żebym tu mieszkała. Odchodzi, ilekroć zaczynam z nią rozmawiać. Byłaby szczęśliwa, gdybym wyjechała, a przecież nie mogę zostawić jej samej. Ktoś musi się nią opiekować.
– Spokojnie. – Chase zaczął ją pocieszać. – Chyba powinnaś nająć płatnego opiekuna, tak byś sama nie musiała się o nią troszczyć.
– Komu mogłabym powierzyć taką odpowiedzialność? Kto nie wykorzystałby Jessie? – Rozjaśniła się nagle. -Tobie mogłabym zaufać, Chase. Może…
– Nie, nie dałbym sobie rady. Z jakiegoś dziwnego powodu tracę cierpliwość, ilekroć zaczynam z nią rozmawiać. Gdybyś zostawiła córkę pod moją kuratelą, prędzej czy później skręciłbym jej kark.
W tej samej chwili Jessie odeszła – przerażona i poniżona bardziej niż kiedykolwiek. W piersiach wezbrał jej ból ściskający gardło, ból wywołany pogardą i stanowczym odrzuceniem. Miała ochotę rozpłakać się z żalu jak dziecko. Postanowiła jednak solennie, że nie będzie przez nich rozpaczać. Nie będzie!
Kiedy dotarła do stajni, łzy ją oślepiały. W chwili, gdy zamierzała rozpłakać się na dobre, usłyszała chłopięcy głosik.
– Co się stało, Jessie?
Nikt nie mógł się o niczym dowiedzieć, szczególnie syn Rachel.
– Nic! – warknęła. – Coś mi wpadło do oka.
– Mogę ci pomóc?
– Nie, już w porządku. Samo wypłynęło.
Przeszła do boksu Blackstara, ale Billy nie odstępował jej ani na krok.
– Nie wiedziałem, że jesteś na ranczu.
– Jestem.
– Wybierasz się na pastwisko? – spytał niezrażony, gdy osiodłała Blackstara. – Mogę jechać z tobą?
– Nie!
– Nie będę ci przeszkadzał. Przyrzekam. Proszę! Błagalny ton chłopca zdołał w końcu przełamać niechęć dziewczyny.
– No dobrze. Ale tylko ten jeden raz – dodała surowo, aby nie myślał, że łatwo zmienia zdanie. Osiodłaj dla siebie tego gniadosza, oczywiście, jeśli potrafisz.
Billy wydał okrzyk zachwytu i podbiegł do swego wierzchowca. Niestety, ilekroć uczył się siodłać konie, tak naprawdę robił to za niego Jeb. Billy nie wiedział zupełnie, jak wybrnąć z sytuacji. Nie potrafił zdjąć siodła z balustrady, nie wspominając już nawet o włożeniu tego ciężaru na koński grzbiet. Gniadosz był wyższy od chłopca, a w dodatku Billy nie sięgał również do balustrady, na której wisiało siodło.
Gdy Jessie zakończyła oporządzanie Blackstara, poprowadziła go w stronę malca i jego rumaka, kręcąc z rozbawieniem głową. Billy walczył ze starym, dwudziestokilogramowym siodłem, lżejszego jednak w pobliżu nie było. Patrząc na swego brata, musiała przyznać, że nie brak mu determinacji.
Pomogła chłopcu ściągnąć ciężar z barierki.
– No, a teraz razem – raz, dwa, trzy!
Włożyli siodło na konia i Jessie zrobiła krok do tyłu.
– Dasz sobie teraz radę?
– Jasne. Dziękuję.
Jessie czekała niecierpliwie, aż Billy zapnie popręg upchnięty pod siodłem. Chłopiec miał za krótkie ręce, aby go dosięgnąć. Wreszcie obszedł konia i umocował pas zbyt luźno.
– Czy ty w ogóle nic nie potrafisz? – spytała gderliwie i podeszła, aby mu pomóc.
Gdy już wszystko było gotowe, Jessie popatrzyła surowo na chłopca. Ten jednak uśmiechnął się uszczęśliwiony.
– Ty tak naprawdę wcale mnie nie nienawidzisz, prawda?
Popatrzyła na niego zdumiona. Czyżby ten smarkacz czytał w niej jak w otwartej księdze?
– Nie cierpię.
– A ja myślę, że trochę mnie lubisz – upierał się.
– Więc bardzo mało wiesz – rzuciła lekko.
Chciała tylko podroczyć się z małym, ale gdy spojrzała mu w oczy, dostrzegła, że błyszczą w nich łzy.
– Och, Billy! Tylko się z tobą przekomarzam. Oczywiście, że cię lubię, ale nie waż się zdradzić matce, co mówiłam, słyszysz?