Rodrigo zatrzymał powóz i wyprzągł konie, które zabrali na dalszą drogę. Jessie dostała się najłagodniejsza klacz ze stajni don Carlosa, a Rodrigo dosiadł jednego ze wspaniałych mieszańców hiszpańsko-arabskich. Jessie bardzo tęskniła za swoim ukochanym Blackstarem, który czekał na nią wraz z Goldenrodem w Chicago, lecz nie miała nic przeciwko obecnemu łagodnemu rumakowi Wiedziała jednak, że w ogóle nie powinna siedzieć na koniu, nawet w damskim siodle, wsparta o poduszki. Ta eskapada w ogóle nie była najlepszym pomysłem, ale stosunki między nią a Chase'em układały się tak źle, że musiała odpocząć od męża.
Tak więc znajdowała się obecnie w drodze do Rondy, gdzie miała obserwować, jak Rodrigo oszałamia publiczność swymi zdolnościami matadorskimi. Nie czułaby się zapewne źle, gdyby jedyna droga do miasta nie okazała się ścieżką dla mułów, niedostępną dla powozu. Nadawała się zapewne wspaniale dla andaluzyjskich bandytów rezydujących w Rondzie za czasów wielkiego powstania Maurów przeciwko Ferdynandowi i Izabeli. Tak wąskiej dróżki z pewnością łatwo było strzec. Dla ciężarnej kobiety okazała się jednak wyjątkowo uciążliwa.
W przeciągu ostatnich kilku miesięcy Jessie odwiedzała Rondę parokrotnie w towarzystwie Rodriga i Nity, lecz teraz znów oniemiała z zachwytu na widok miasta położonego ponad skalistą rozpadliną, głęboką na tysiąc metrów. Nad przepaścią rozciągnięto trzy mosty. Przejeżdżając przez Puentę Nuevo, najwyższy z mostów położonych ' nad wąwozem dzielącym miasto na dwie części, Jessie miała duszę na ramieniu. Niżej biegły dwa pozostałe mosty, wzniesione na fundamentach pochodzących jeszcze z czasów rzymskich.
W starszej części miasta na ulicach widywało się często Cyganki wirujące w ognistym, namiętnym flamenco. Nita chwaliła się czasem, że tańczy lepiej niż rodowite mieszkanki Rondy.
Nie wspominano już ani słowem o śmierci don Carlosa, który od przybycia Chase'a czuł się z każdym dniem coraz lepiej i wychodził codziennie z pokoju, przysięgając, iż wkrótce znów wróci do dawnej formy. Coraz częściej wspominał o podróży, a nawet o wyjeździe do Ameryki w towarzystwie Chase'a i Jessie.
Chase promieniał. Nawiązywał coraz bliższy kontakt z ojcem. W stosunku do Jessie jedynie w towarzystwie don Carlosa zachowywał się tak jak dawniej. Poza tym był zimny i nieprzystępny.
Jessie zaczynała sądzić, iż Chase nigdy nie wybaczy jej tego, co zaszło między nią a Rodrigiem. Nie zważał bowiem na żadne wyjaśnienia; wydawało się, że stali się sobie obcy. Jessie rozpoczynała rozmowę na ten temat wielokrotnie, lecz za każdym razem Chase wychodził z pokoju. Nie chciał słuchać żadnych tłumaczeń.
Te ostatnie miesiące okazały się trudne do wytrzymania. Opuszczona przez męża, Jessie spędzała coraz więcej czasu w towarzystwie Rodriga i Nity. Rodrigo powstrzymywał się od wyznań, lecz robił wszystko, aby sprawić swojej ukochanej najdrobniejszą choćby przyjemność.
W ten sposób znalazła się w Rondzie. Wiedziała, że nie powinna podróżować ze względu na bliskie rozwiązanie. Rodrigo jednak uważał, iż w jego towarzystwie Jessie nie musi się niczego obawiać.
Gdy mijali ogrody Paseo de la Merced w Mercadillo, nowszej, choć i tak kilkusetletniej części Rondy, owiał ich ciężki aromat drzew pomarańczowych. Tu właśnie odbywały się walki. Tak naprawdę Jessie wolałaby leżeć spokojnie w łóżku, lecz Rodrigo tyle jej naopowiadał o korridzie i swych własnych sukcesach na tym polu, że nie miała serca mu odmówić wyprawy.
Przypomniała sobie, że sędziowie oceniali w walkach trzy elementy. Pierwszym był styl matadora. Walczący musiał stać prosto, mocno na nogach i przepuszczać obok siebie byka tak, by się przy tym nie poruszyć. Punktowano również panowanie nad zwierzęciem, kontrolowanie każdego jego ruchu i zmuszanie do kołowania na żądanie. Najwyżej oceniano niespieszne, powolne wręcz, przeprowadzanie wszelkich manewrów, gdyż im dłużej trwało niebezpieczeństwo, tym więcej okazji miał buhaj, aby zmienić taktykę. Wtedy właśnie najlepiej dało się ocenić umiejętności matadora.
Rodrigo pozostawił Jessie na widowni, a sam poszedł się przebrać. Ujrzała go ponownie dopiero podczas parady, w której występowali wszyscy trzej uczestnicy korridy; cała trójka prezentowała się wspaniale w opiętych spodniach, bufiastych pantalonach do kolan i żakietach wysadzanych klejnotami. Publiczność przywdziała wesołe, kolorowe ubrania, a nadspodziewanie piękna, ciepła pogoda umożliwiła kobietom wystąpienie w bluzkach bez rękawów. Większość pań miała na sobie obszerne spódnice, a włosy wysoko upięte grzebieniami i przysłonięte mantylami. Wpływ Maurów nie uległ tu jednak zapomnieniu. Niektóre kobiety okryły twarze haftowaną tkaniną, a ich suknie były skromne i ciemne.
Po paradzie wypuszczono na arenę byka. Rozpoczęła się walka. Następnie pojawił się Rodrigo, który jako pierwszy miał posłużyć się peleryną. Napięcie rosło. Jessie zapomniała na chwilę o dokuczliwym bólu głowy i kiepskim samopoczuciu. Patrzyła, jak Rodrigo igra z ogromnym zwierzęciem i wraz z innymi wykrzykiwała radosne „ole".
Przy czwartym „ole" poczuła tak silny skurcz, że zgięła się wpół. Tyle jeszcze pozostało do zobaczenia: wejście pikadorów, wbijanie pik w byczy kark, końcowa rozgrywka z buhajem i jego zabicie. Ale Jessie musiała się tego wyrzec. Łudziła się jeszcze przez chwilę, że być może się myli, lecz kolejny skurcz rozwiał wszelkie wątpliwości.
Pomyślała, że musi się wydostać ze stadionu, zanim tłum ruszy do wyjścia. Okazało się to trudne – co kilka minut musiała się zatrzymywać, gdyż łapał ją skurcz, po minięciu którego dopiero ruszała wolno naprzód. Czuła się przy tym niezdarna jak krowa.
Nie wiedziała, dokąd idzie i co zrobi, gdy już wreszcie tam dotrze. Gdzie się podziewał Chase? Dlaczego jej nie wspierał? Powinien być przy niej. Nosi w łonie jego dziecko. To on miał otoczyć ją opieką, czynić wyrzuty, stwierdzić, iż od początku nie wyrażał zgody na żadne podróże, a jednocześnie uspokajać. Dlaczego nie szeptał, że wszystko będzie dobrze? Co się z nim działo? Czyżby naprawdę stała mu się obojętna?
– Seńora Summers!
Jessie odwróciła się wolno i odetchnęła z ulgą na widok Magdaleny Carasco, starej przyjaciółki don Carlosa.
Magdalena spojrzała tylko raz na bladą, zbolałą twarz młodej kobiety i zrozumiała od razu, co się dzieje.
– Gdzie jest twój mąż, Jessico?
– Nie przyszedł – wydyszała jessie.
– I ty również nie powinnaś była przychodzić, na Boga! Jessie przytaknęła.
– Jak mam się dostać do domu? – spytała nieśmiało.
– Do domu? Nonsens! Już na to za późno. Pójdziesz do mnie. Zaopiekuję się tobą.
– A… mój mąż?
– Poślę po niego – zapewniła Magdalena. – Nie musisz się już o nic martwić.
Jessie była bardzo zadowolona, że ktoś się nią zajmuje. Miała już i tak dużo powodów do zmartwień.