Rozdział 11

Energiczne pukanie do drzwi Jessie usłyszała w chwili, gdy wkładała buty. Przyszedł Chase. Ponieważ postanowiła już wcześniej, że będzie milsza, przywitała go niemal radosnym „dzień dobry".

Summers wyglądał okropnie – zarośnięty, w pogniecionym ubraniu, z oczyma zaczerwienionymi od dymu i niewyspania. Może w ogóle się nie kładł?

Był zbyt zmęczony, aby od razu dojrzeć zmianę w Jessie. Poza tym, że wyglądała świeżo, czysto i ładniej niż jakakolwiek dziewczyna miałaby prawo wyglądać z samego rana, jeszcze w dodatku się uśmiechała.

Chase wysnuł swoje własne wnioski.

– Rozumiem, że zatrudniłaś pomocników i cieszysz się bardzo z powrotu do domu.

– Szczerze mówiąc, znalazłam tylko jednego, który się do czegokolwiek nadaje. Pozostali dwaj nie odróżniają krowy od wołu.

– Mieszczuchy! – parsknął Chase.

– Mieszczuchy – potwierdziła z uśmiechem.

– Tak więc nie wyjedziesz?

– Raczej nie. Chyba żeby mi się poszczęściło rano. Ramseya, którego już najęłam, wysłałam na ranczo. Nie ma sensu, żeby tkwił tutaj bezczynnie choćby przez jeden dzień.

– Wytłumaczyłaś mu, jak tam dotrzeć?

Droczył się z nią najwyraźniej, tak jakby chciał tym samym powiedzieć, że już się nie gniewa za pamiętne fałszywe wskazówki.

– Chyba da sobie radę. Pochodzi z tych stron – odparła z uśmiechem.

Miło było widzieć Jessie w dobrym nastroju.

– Słuchaj, nie ma sensu, żebyś szukała innych parobków – rzekł impulsywnie. – Przecież ja i tak zostanę na ranczu. Mogę równie dobrze zarobić uczciwie na utrzymanie.

Jessie nie potraktowała poważnie propozycji.

– Przecież nie znasz się na tej robocie – powiedziała zdumiona.

– Kto mówi, że nie? Pędziłem już bydło z Teksasu do Kansas.

– Jak często? – spytała.

– Raz – wyznał. – Nająłem się po prostu do towarzystwa, bo jechałem w tym samym kierunku i wcale się nie spieszyłem. Ale ten raz wystarczył.

Bardzo się zdziwiła.

– Więc wiesz coś o bydle. Nigdy bym się tego nie domyśliła.

– Nie zabierałem się, oczywiście, do piętnowania, ale umiem całkiem nieźle machać lassem. No i potrafię odróżnić krowę od wołu.

– W takim razie czuj się zatrudniony – powiedziała ze śmiechem,

– Daj mi godzinę na doprowadzenie się do porządku i pojedziemy razem.

Znowu się uśmiechnęła.

– Spotkamy się na dole, na śniadaniu.

Patrzyła za Chase'em wychodzącym z pokoju, kręcąc ze zdumieniem głową. Z trudem dawała wiarę takiemu ' obrotowi sprawy. Summers nie musiał zarabiać na swoje utrzymanie na ranczu. Rachel zaprosiła go przecież w charakterze gościa. Dlaczego więc złożył ofertę pomocy?

Chase' zastanawiał się nad tym samym. W dodatku – co jeszcze bardziej gmatwało sprawę – miał w kieszeni weksel Blaira. Grał z Bowdre'em całą noc, ale wreszcie udało mu się odnieść zwycięstwo.

Nie był tylko pewien, dlaczego od razu nie powiedział Jessie o swoim sukcesie. Może po prostu bał się, że znów będzie na niego zła?

Westchnął. Odzyskanie weksla niekoniecznie oznaczało koniec kłopotów. Chase uświadomił sobie nagle, że mógł w ten sposób pogorszyć sprawę.

Wrócili do Rocky Valley późnym popołudniem, jeb opowiedział im barwnie o antylopie, którą ktoś rzucił na stopnie przy tylnym wejściu tuż po wyjeździe Jessie. Nikt nie widział człowieka, który przywiózł świeżo upolowaną zwierzynę. Nikt nie miał również pojęcia, kto to mógł być. Zwykły ofiarodawca takiej ilości mięsa zaczekałby zapewne na „dziękuję".

Ale Jessie od razu wiedziała, kim może być tajemniczy dobroczyńca. Nie kto inny jak Mały Jastrząb.

– Pamiętasz tego młodego Siuksa, o którym ci opowiadałam? – spytała, gdy odprowadzali konie na spoczynek. -Małego Jastrzębia? Wiesz, spotkaliśmy go wczoraj nad rzeką.

– Coś podobnego! – Jeb gwizdnął. – A więc to on?

– Chyba tak.

– Bardzo miło z jego strony – zaśmiał się jeb.

Jessie zerknęła na Chase'a, który wycierał właśnie grzbiet złotego palomino, udając, że nie słucha.

– Nie zgadzasz się ze mną, prawda? – spytała Jessie sarkastycznie.

Summers nawet nie podniósł wzroku.

– Zapewne oboje macie powody, by sądzić, że zrobił to Mały Jastrząb. Umieram tylko z ciekawości, aby się dowiedzieć, czym on się właściwie kierował.

~- Nie znasz się chyba zbyt dobrze na indiańskich obyczajach, prawda, młodzieńcze? – zachichotał jeb.

– Zaczynam sądzić, że nie – odparł Chase z urazą w głosie.

– Indianie nie lubią nikomu niczego zawdzięczać, a już szczególnie nie znoszą wdzięczności białych. Mały Jastrząb jadł kolację Jessie, korzystał z jej ogniska, nie ofiarowując niczego w zamian – gdakał Jeb. – Na pewno się tym gryzł, więc teraz zrewanżował się z nawiązką. Bardzo to z jego strony wspaniałomyślne. Ta wielka antylopa mogłaby wyżywić całe plemię.

– Teraz już rozumiesz, dlaczego wybrał się tak daleko na południe – dodała Jessie. – Chciał, abym go zobaczyła, bo w przeciwnym wypadku mogłabym się nie domyślić, że spłacił swój dług.

– Może, ale to i tak nie wyjaśnia pozostałych wczorajszych wydarzeń – mruknął Chase.

Śmiejąc się, podeszła i położyła mu rękę na ramieniu.

– Chodź. Billy z pewnością bardzo chciałby wysłuchać opowieści o tym, jak zaatakował cię dziki Siuks. I przyrzekam, że nie przerwę ani razu, kiedy jako cudownie ocalony ubarwisz trochę tę historyjkę.

Najwyraźniej się z nim droczyła, ale Chase nie miał nic przeciwko temu. Tak naprawdę to, o czym mówili, wyleciało mu z głowy w chwili, gdy poczuł dotyk jej ręki na ramieniu. Ten dotyk palił mu skórę jeszcze długo po odejściu dziewczyny.

Загрузка...