Tego wieczoru Rachel czekała na Jessie w kuchni. Kate poszła już spać, Chase był w swoim pokoju, a Billy w łóżku.
Jessie wróciła późno. Umyła się w stajni, ale ubranie miała brudne. Zanim weszła do kuchni, otrzepała kapeluszem kurz ze spodni. Na widok Rachel, siedzącej przy stole, zrobiła ponurą minę.
– Grzeję dla ciebie kolację. Jessie popatrzyła spod oka.
– Nie jestem głodna.
– Już jadłaś?
– Nie.
– W takim razie siadaj – rzekła Rachel twardo. – Chcę z tobą porozmawiać.
Podała córce posiłek, a ona nie odezwała się ani słowem. Była za bardzo głodna i zmęczona na kłótnie.
Przysunęła sobie krzesło i usiadła na nim okrakiem, jak na siodle. Rękę oparła niedbale na poręczy.
– Robisz to po to, aby wyprowadzić mnie z równowagi?
– Co?
– Siadasz w ten sposób.
– Co w tym złego? – spytała z niewinną miną.
– Skoro o tym mowa, chyba przydałoby ci się parę lekcji dobrych manier.
– Od kogo? Od ciebie?
W jej głosie zabrzmiała tak gorzka drwina, że Rachel na chwilę straciła mowę.
– Uważasz, że to odpowiednie zachowanie dla młodej kobiety?
– Co za różnica? – odparowała Jessie. – Żyję we własnym świecie. Nie utrzymuję kontaktów towarzyskich.
– Nie jesteś sama – powiedziała Rachel. – Masz gościa. Jak sądzisz, co tak bywały dżentelmen jak pan Summers myśli o twoich manierach?
– A co to mnie obchodzi, u dia…
– Jessico!
– Nie dbam o jego opinię. Nie zapomniałam jednak pierwszych ośmiu lat mego życia. Jeśli sytuacja tego wymaga, potrafię się odpowiednio zachować.
– W takim razie dlaczego nie wykorzystujesz tych umiejętności? – spytała Rachel ze złością.
– By wywrzeć dobre wrażenie na hazardziście? Po co?
– Dla mnie.
Jessie nie odpowiedziała.
– Nie o tym chciałam z tobą mówić – ciągnęła Rachel. Dziewczyna wyprostowała się na krześle i zaczęła jeść.
– Już się nagadałam.
– Poświęcisz mi jednak parę minut.
Słysząc stanowczy ton, dziewczyna uniosła brwi. Była zdziwiona i zaciekawiona.
– ' Mów. Mam tylko nadzieję, że to nie będzie nudne.
– Obiecuję, że to, co chcę powiedzieć, nie znudzi cię bodaj w najmniejszym stopniu. Być może się ze mną nie zgodzisz, ale…
– Przejdź do rzeczy.
– Dobrze. A zatem bez owijania w bawełnę: nie pojedziesz już więcej z wizytą do tych Indian.
Przygotowała się psychicznie na wybuch, ale Jessie tylko patrzyła na nią tępo, jakby czekała na ciąg dalszy.
– To wszystko? – spytała wreszcie.
Rachel bardzo się zdziwiła. Dziewczyna nie wszczynała awantury!
– No cóż, mogłabym ci wyjaśnić powody swojej decyzji, gdybyś chciała wysłuchać argumentów. Skoro jednak zamierzasz być rozsądna, sądzę, że nie trzeba wnikać w całą tę sprawę.
– Jakakolwiek dyskusja i tak niczego by nie zmieniła – odparła Jessie. – Ty możesz sobie rozkazywać, a ja i tak zrobię, co zechcę.
Rachel wyprostowała się na krześle. Twarz ją paliła. Powinna była przewidzieć taki obrót sprawy.
– Tym razem będziesz się musiała zastosować do moich poleceń.
Jessie uśmiechnęła się lekceważąco.
– Naprawdę?
– Owszem, jeśli chcesz nadal zajmować się ranczem.
– Nie zadzieraj ze mną, Rachel – ostrzegła dziewczyna cicho. – Nie znasz się na prowadzeniu rancza. A moi ludzie nie będą cię słuchać.
– Do tej pory o tym nie myślałam, ale skorzystam z pomocy z zewnątrz, jeśli uznam to za konieczne.
– Moi parobcy słuchają moich poleceń.
– Twoi parobcy mogą zostać zwolnieni, a ja najmę nowych.
– Nie masz prawa!
– Ależ mam. Jestem twoją opiekunką, jessie wpadła we wściekłość.
– Kiedy wreszcie wbijesz sobie raz na zawsze do tej głupiej głowy, że ojciec wyznaczył akurat ciebie na moją opiekunkę, gdyż chciał, abyś miała okazję się przekonać, co ze mną zrobił. Przywiódł cię tutaj, bo chciał zadrwić z nas obu. Wiedział, że tak naprawdę nie jesteś mi do niczego potrzebna. Już dawno stałam się samodzielna i niezależna, jak mężczyzna. Tak mnie wychował Thomas Blair.
– Jestem jednak tutaj i mam prawo zrobić to, co powiedziałam.
– Ale dlaczego?! – wrzasnęła Jessie, tracąc panowanie nad sobą. – Co się za tym kryje?
– W zeszłym miesiącu dwukrotnie opuściłaś ranczo i nie dałaś znaku życia. Zachowujesz się nieodpowiedzialnie, Jessico.
– Sama chyba wiesz, że to niewystarczający powód -syknęła Jessie. – Ranczem zajmował się Mikę Faber, a Jeb mógł załatwić wszelkie inne sprawy, jakie mogłyby wyniknąć podczas mojej nieobecności. Tak więc musisz przedstawić bardziej przekonywające argumenty.
– Wystarczy cel twojej podróży – odparła Rachel twardo. – Aż trudno uwierzyć, że zapuściłaś się na tereny zamknięte dla białych. Sądziłam, że twoi Indianie to przyjaciele. Gdybym tak nie uważała, położyłabym twoim wyprawom kres znacznie wcześniej.
– Kompletny nonsens. Sądzisz, że mogłabym tam jeździć, gdybym nie była mile widziana?
– Ty może jesteś mile widziana, ale inni biali nie. Nie pozwolę ci się zadawać z Indianami wrogo nastawionymi do nas wszystkich. Zresztą oni wywierają na ciebie zły wpływ i to się musi skończyć.
– Cóż to znowu znaczy?
– Na miłość boską, zachowywałaś się naprawdę okropnie, ale, jak widać, masz za nic wszelkie konwenanse. Kąpałaś się nago w rzece w obecności Indianina. Nigdy nie słyszałam o czymś równie przerażającym.
Jessie poderwała się tak gwałtownie, że krzesło przesunęło się z hurgotem. Na jej policzkach wystąpiły ciemne plamy, oczy rozszerzyły się z wściekłości.
– To ten łobuz naopowiadał ci tych wszystkich bzdur, tak?! – krzyknęła. – Nagadał ci też o Małym Jastrzębiu. Oczywiście. Przecież o to w tym wszystkim chodzi, prawda? Prawda?
– Uspokój się, Jessico.
– Uspokoić się? Z powodu bredni tego drania grozisz mi utratą rancza, a ja mam być potulna jak baranek? Co on ci jeszcze mówił?
– To chyba wystarczy, nie sądzisz? – Rachel starała się za wszelką cenę nie podnosić głosu.
– Nie, zdecydowanie nie wystarczy, szczególnie, że on przedstawił niewinny incydent zupełnie tak, jakby… Jak to ujęłaś?… Jakby to była najbardziej przerażająca rzecz, o jakiej słyszałaś. Co jest, u diabła, złego w kąpielach w strumieniu? Robię to, ilekroć jestem sama. Tam jednak wioska znajduje się niedaleko rzeki, toteż towarzyszy mi zawsze Biały Grzmot. On mnie nie podglądał, na miłość boską! Traktuje mnie jak siostrę.
– Ten Siuks również? – spytała Rachel z kamienną twarzą.
– Dobrze! Poproszono mnie o rękę. I co z tego? Odmówiłam. Jeśli chcesz rzeczywiście się do czegoś przyczepić, zapytaj swego przyjaciela o coś, czego wolał ci nie mówić.
– Skoro zostało jeszcze coś do dodania, potwierdzi to tylko moją opinię, że nie powinnaś tam jeździć – powiedziała cicho Rachel. – Obóz indiański z pewnością nie jest odpowiednim miejscem dla młodej białej dziewczyny. Nie pozwolę na takie ekscesy.
Jessie zatrzęsła się ze złości. Na nieszczęście Chase wybrał akurat ten moment na wejście do kuchni.
– Wasze krzyki obudziłyby umarłego. O co chodzi? Nigdy przedtem nie widział, aby czyjeś oczy ciskały takie błyskawice. Jessie chwyciła talerz i rzuciła nim w Chase'a. Summers uchylił się nieco, talerz plasnął o ścianę i z trzaskiem spadł na podłogę.
– Ty wstrętny draniu! Musiałeś ją podburzyć? Nie wystarczyło, że przywlokłeś mnie na ranczo? Musiałeś przedstawić w fałszywym świetle to, co się zdarzyło? O swojej roli jednak najwyraźniej zapomniałeś!
– Uspokój się, Jessie. Dość już tego – powiedział ponuro.
– Dość? – zaskrzeczała. – Przecież to ty zacząłeś! Skoro poleciałeś do niej z ozorem, dlaczego nie dokończyłeś opowieści? Skoro uznałeś, że Rachel powinna się dowiedzieć o moim przerażającym zachowaniu w towarzystwie Indianina, tym bardziej chyba należało wspomnieć o czymś jeszcze. O tym, mianowicie, że jej zaufany przyjaciel dwukrotnie mnie uwiódł. Jeżeli już pierzemy brudy, pierzmy wszystkie. Czy też utrata cnoty nie jest według ciebie tak ważna jak grzeszne spotkania z Indianami? Skoro zacząłeś, to dokończ teraz!
Przebiegła obok Chase'a i potrąciła go tak mocno, że wpadł na kredens, tłukąc szyby. W chwilę później drzwi do jej pokoju zamknęły się z hukiem przypominającym wystrzał.
– Co się tu dzieje? – spytał Billy z korytarza.
– Idź do łóżka! – rozkazała ostro Rachel.
Chłopiec usłuchał bez dyskusji. Chase podążyłby chętnie w jego ślady. Cisza, jaka zaległa w pomieszczeniu, przeciągała się w nieskończoność. Summers bal się spojrzeć Rachel w oczy, bał się napotkać jej oskarżycielski wzrok.
Czekała chwilę, dając mu szansę na wyjaśnienia.
– Czy ona mówiła prawdę? – spytała, nie doczekawszy się ani jednego słowa.
Zaczął coś mamrotać, ale nie potrafił wykrztusić niczego sensownego. Wydała krótki okrzyk.
– Nie, to niemożliwe! Nie moja Jessica! Wykrzywił usta, ale nadal nie potrafił się zmusić do wyjaśnień. Spojrzenie Rachel sprawiło, że poczuł się maleńki jak karzełek. Kobieta nie czekała dłużej, przebiegła obok niego z płaczem. Summers długo jeszcze stał nieruchomo na środku kuchni. Czy istniało coś, co mógł ocalić?