Rozdział 20

Jessie zamieszała ponownie fasolę i postawiła ją na stole. Chase zajadał już gorące grzanki i smażonego królika. Na deser dziewczyna przyrządziła budyń z rodzynkami, orzechami, cukrem i korzeniami – dokładnie według przepisu Jeba.

Korzystali z szałasu z zapasami na północy. Jessie robiła wszystko, aby dostać się do domu przed zapadnięciem zmroku, lecz nie zdołała zrealizować swego planu. Słońce zaszło, niebo pociemniało, a od rancza dzieliły ich co najmniej trzy godziny drogi.

Od czasu tamtego zaskakującego pocałunku Jessie trzymała się z daleka od Chase'a, a on nie czynił jej żadnych awansów. Niemniej jednak jego bliskość wprawiała dziewczynę w zakłopotanie. Potrzebowała odpoczynku.

– Gdzie nauczyłeś się tak dobrze posługiwać nożem? -spytała.

Chase nie podniósł wzroku.

– W San Francisco. Poznałem tam starego wilka morskiego, który pokazał mi parę sztuczek, dzięki którym potrafiłem sobie jakoś poradzić na nabrzeżu. Port nie był bowiem w nocy najprzyjemniejszym miejscem; za dnia zresztą również nie.

– Co robiłeś w San Francisco? – zainteresowała się Jessie.

– Pracowałem tam przez kilka lat.

– Czym się zajmowałeś? Wreszcie podniósł wzrok.

– Zadajesz dziś bardzo wiele pytań – rzekł z uśmiechem.

– A tobie to przeszkadza?

– Nie, chyba nie. Zatrudniłem się jako krupier w kasynie. Tam właśnie poznałem smak hazardu.

– Lubisz hazard?

– Raczej tak.

– Przed wyjazdem do San Francisco przez cały czas mieszkałeś w Chicago?

– Urodziłem się w Nowym Jorku, ale matka przeniosła się do Chicago, kiedy byłem jeszcze dzieckiem. Ukrywała się. Na imię miała Mary, nazwisko zmieniła jednak na Summers. Prawdziwego nigdy mi nie zdradziła.

W jego głosie wyraźnie kryła się gorycz, słyszalna i wcześniej, ilekroć mówił o matce.

– Przed czym się ukrywała? – spytała Jessie.

– Jestem bękartem – odparł z nonszalancją. – Matka nie mogła znieść kompromitacji. Nie pozwoliła mi jednak o tym zapomnieć. Nie zapomniała również i tego, że ojciec nie chciał ani jej, ani mnie. Czasem sam nie wiem, co o tym wszystkim sądzić. Po pijanemu matka mówiła rzeczy, którym po wytrzeźwieniu zaprzeczała. Twierdziła na przykład, że nie widziała mojego ojca od chwili, gdy się przekonała o ciąży.

– Może on się w ogóle nie dowiedział o twoim istnieniu?

– Niewykluczone – odparł Chase. – Kiedyś jednak odkryję prawdę. Tak czy inaczej przybyliśmy do Chicago, a ona założyła szwalnię, która prosperowała bardzo dobrze. Dzięki temu poznała Ewinga. Miałem dziesięć lat, gdy Ewing zamawiał u niej modne stroje dla swoich kochanek. Szukał żony godnej szacunku, takiej z dzieckiem, toteż wdowa o nazwisku Summers wydawała mu się wręcz idealna. Ona go jednak nie kochała. Wcale też nie potrzebowaliśmy jego majątku, bo pod względem finansowym wiodło się nam nie najgorzej. Matka twierdziła, że kocha Ewinga. Tak naprawdę jednak chciała zdobyć te wszystkie luksusy, jakie mogła kupić za jego pieniądze.

– Co w tym złego? Samotne wychowywanie dziecka nie jest łatwe. Być może źródło twojej goryczy tkwi w zazdrości? Przez wiele lat miałeś matkę tylko dla siebie, a później musiałeś się nią dzielić z Ewingiem.

– Dzielić się? – powtórzył Chase. – Bardzo rzadko ją widywałem. Wciąż chodziła na jakieś spotkania, kiermasze. Oddała mnie po prostu Ewingowi.

– A tobie to nie odpowiadało?

– Jeszcze się pytasz! Kompletnie obcy człowiek traktu] e cię tak, jakby był twoim ojcem, ale takim o żelaznej ręce. Bił mnie za najdrobniejsze przewinienia, za jakiekolwiek przejawy własnej woli.

– Bardzo mi przykro.

– Niepotrzebnie. Jego rządy trwały zaledwie sześć lat. Jessie czuła, że Chase usiłuje bagatelizować przeżycia, z którymi wiązały się jednak niewątpliwie przykre wspomnienia. Gdy Summers zmarszczył brwi, zostawiła go własnym myślom.

– Wyjechałeś z domu jako zaledwie szesnastoletni chłopiec – zaryzykowała kilka minut później. – Nie bałeś się? Jak sobie dawałeś radę?

– Można powiedzieć, ze miałem nową rodzinę; wstąpiłem do wojska.

– Przyjęli cię?

– To był rok 1864 – odparł z uśmiechem. – Brali wszystkich, jak leci.

– Oczywiście – wyjąkała. – Wojna domowa. Walczyłeś po stronie Północy?

Przytaknął.

– Zaciągnąłem się na czas trwania walk. Zielony młokos stał się mężczyzną. Nie przyszło mi to łatwo. Potem wyjechałem do Kalifornii.

– Dlaczego akurat tam?

– Bo tam moja matka poznała ojca.

– Próbowałeś go odnaleźć?

– Tak, ale to mi się, niestety, nie udało. Ranczo Silveli zostało sprzedane, gdy rozpoczęła się gorączka złota. Minęło wiele lat i nikt nie chciał mi powiedzieć, dokąd się udał Silvela, ale ja się domyśliłem, że do Hiszpanii.

– Był ranczerem?

– Matka twierdziła, że ranczo należało do jego wuja.

– Ojciec Hiszpan… -powiedziała Jessie z namysłem. -Pewnie jesteś do niego podobny.

– Chyba tak. – Chase uśmiechnął się leniwie. – Matka miała rude włosy i jasnozielone oczy.

– Pochodziła z Nowego Jorku. Co robiła w Kalifornii?

– Została sama ze swoim ojcem. Babcia wcześnie umarła, a dziadek mieszkał raczej na morzu niż w domu. Był kapitanem statku handlowego, kursującego regularnie między Kalifornią a Wschodnim Wybrzeżem. Wówczas po raz pierwszy udała się z nim w rejs. Dziadek handlował z ranczerami, między innymi właśnie z Silvelami. Młody Carlos Silvela zawrócił jej w głowie. Nigdy jednak nie obiecywał małżeństwa. Matka stwierdziła, że jest w ciąży, zanim statek wypłynął na wschód, po czym powiedziała o wszystkim swojemu ojcu, który zaczął nalegać na ślub. A dalej istnieje kilka wersji. Jedna taka, że matka zaczęła błagać Sihrelę, aby się z nią ożenił, ale on nie chciał. Wedle drugiej wuj, głowa klanu Silvelów, nie wyraził zgody na ten związek. Upokorzył matkę stwierdzeniem, że Americana nie jest wystarczająco dobra dla jego bratanka. Po pijanemu matka podawała trzecią wersję, twierdząc że Carlos bardzo ją kochał i na pewno by się z nią ożenił, gdyby wiedział o dziecku.

– Która jest prawdziwa?

– Nie wiem. Ale kiedyś się dowiem.

– W tym celu będziesz musiał się udać do Hiszpanii. Dlaczego dotąd nie pojechałeś?

Chase wzruszył ramionami.

– Wydawało mi się to beznadziejne. Nie wiedziałem, od czego zacząć. Hiszpania to ogromny kraj. Poza tym nie znam języka.

– Hiszpańskiego bardzo łatwo się nauczyć – prychnęła.

– Znasz ten język?

– Owszem.

Poza angielskim John Anderson znał wyłącznie hiszpański, a Jessie bardzo zależało na tym, aby nauczył ją wszystkiego, co sam umiał. Tego jednak nie zamierzała tłumaczyć Chase'owi.

– Dlaczego nie starałeś się opanować hiszpańskiego? Przecież na pewno by ci to pomogło w odnalezieniu ojca?

– Przeżyłem ogromny zawód, gdy poniosłem pierwsze fiasko. Wierzyłem, że odszukam go w Kalifornii, a podróż zajęła mi masę czasu. Jak się jednak okazało, odbyłem ją na darmo.

– Więc zaniechałeś wszelkich wysiłków?

– Miałem dwadzieścia lat i byłem niespokojnym duchem. Zresztą i tak nie starczyłoby mi pieniędzy na wyprawę do Europy.

– Wtedy zacząłeś pracować jako krupier w San Francisco?

– Tak. Wróciłem potem na wschód. Pomyślałem, że warto by poznać trochę lepiej ten kraj – wyjaśnił. -Pływałem przez jakiś czas po Missisipi, ale częste eksplozje kotłów i kolizje nie zachęcały do życia na rzece. Dowiedziałem się przypadkiem o ważnej imprezie karcianej w Teksasie i wyruszyłem do Kansas. W tym kowbojskim mieście są świetne saloony, o ile, oczywiście, przechodzisz do porządku nad wszystkim, co tam się dzieje pod koniec każdej tury.

– Jesteś hazardzistą! – wykrzyknęła Jessie. – Boże! Pogarda w jej głosie najwyraźniej go rozbawiła.

– To sposób zarabiania na życie. Jedyny, jaki znam. Hazard ułatwił mi zresztą podróżowanie. Mam ogromne szczęście w kartach i uważam, że powinienem z tego korzystać.

Uspokoiła się nieco.

– Naprawdę można na tym zarobić?

– Starcza na opłacenie dobrych hoteli – wyznał.

– Ale co to za życie? Dotknęła czułego punktu.

– Powiedzmy, że bez zobowiązań. Może jednak teraz ja powinienem zadać ci parę pytań? Nie sądzisz?

Wzruszyła ramionami i sięgnęła po biszkopt.

– Co chcesz wiedzieć?

– Powiedziałaś, że czujesz się szczęśliwa jedynie wśród swych indiańskich przyjaciół. Dlaczego?

– Bo przy nich mogę być sobą.

– Wyglądałaś i zachowywałaś się przecież jak Indianka. Nazywasz to byciem sobą?

– Przede wszystkim wyglądałam jak dziewczyna, prawda? – odparowała.

– Jak Indianka.

– Dziewczyna – powtórzyła z uporem.

– Zgoda, niemniej jednak…

– Tylko przy nich mogę być kobietą. Ojciec nigdy mi na to nie pozwalał. Spalił wszystkie ubrania, które przywiozłam, i nie pozwolił mi kupić sukni. Suknie nie nadawały się do tych wszystkich zajęć, których musiałam się nauczyć. Nic nie mogło mi przypominać o mojej płci.

– Sądziłem, że ubierasz się tak z wyboru – mruknął Chase.

– Nic podobnego.

– Ale twój ojciec nie żyje.

– Owszem – odparła bez namysłu. – Matka jest jednak tutaj.

– Nie podobają się jej przecież twoje stroje i sposób bycia. Chyba zresztą o tym wiesz. Musisz wiedzieć… – Urwał i gwizdnął cicho, – No, oczywiście, że wiesz.

– Nie twój interes! – warknęła.

– Ilekroć dotykam trudnego tematu, słyszę, że to nie mój interes. – Westchnął. – Ja ciebie przecież nie oceniam. Nie obchodzą mnie twoje ubrania. Choć muszę przyznać, że bardzo ci do twarzy w indiańskiej sukni – dodał, próbując ją ułagodzić.

Jessie nie dała się udobruchać. Poderwała się z miejsca, a jej oczy ciskały błyskawice.

– Przygotowałam kolację, więc ty musisz pozmywać. Zaraz wracam.

– Dokąd się wybierasz?

– Idę się umyć.

Zanim odeszła, Chase zerwał się z ziemi.

– Co odpowiedziałaś Małemu Jastrzębiowi? No bo przecież musiałaś się jakoś ustosunkować do jego propozycji.

– Odmówiłam, skoro tak bardzo cię to interesuje. Nie będę się z nikim dzielić moim mężczyzną. A Mały Jastrząb ma już żonę.

– A gdyby nie miał?

– Pewnie wyraziłabym zgodę.

Wyszła, a Sammers jeszcze długo wpatrywał się w zamknięte drzwi.

W jakiś czas później Jessie wróciła do szałasu, potrząsając mokrymi włosami. Rozpuszczone czarne pasma błyszczały niczym skrzydła kruka. Dziewczyna zerknęła spod oka na Chase'a, podeszła do kulbak, leżących w nogach łóżka, wydobyła szczotkę i usiadła ze skrzyżowanymi nogami na kosmatym futrzaku przy ogniu.

Chase patrzył chwilę, jak Jessie szczotkuje włosy, ale bardzo szybko odwrócił głowę. Odczuwał jakiś dziwny niepokój. Zbliżywszy się do własnego posłania, które znajdowało się w pobliżu łóżka dziewczyny, zerknął na wąski siennik i doszedł do wniosku, że łatwo by go było połączyć z legowiskiem Jessie. Ta myśl wyprowadziła go jeszcze bardziej z równowagi.

– Dziękuję, że posprzątałeś.

– To ja dziękuję za kolację. Umilkli.

Jessie odwróciła twarz do ognia, tak że siedziała teraz profilem do Chase'a, który nie mógł oderwać od niej oczu. Z roztargnieniem rozpinał guziki koszuli. Dziewczyna przysunęła się do ognia, potrząsnęła głową i rozczesała splątane pasma. Wpatrywał się w nie jak zaczarowany -były lśniące, odbijały się w nich płomienie. A gdy odrzuciła głowę do tyłu, Summers dojrzał zarys jej szyi.

Sam właściwie nie wiedział, co zamierza, gdy wstał i ruszył w stronę Jessie. Ukląkł przy niej, ujął jej włosy w dłonie i przycisnął usta do karku. Dziewczyna cofnęła się zaskoczona, a on wrócił do przytomności i wypuścił ją z objęć.

Aby spojrzeć mu w twarz, również musiała przyklęknąć.

– O co…

– Chcę się z tobą kochać.

Pieścił płonącymi oczyma jej twarz, szyję, włosy. Jessie myślała wyłącznie o tamtej nocy, gdy patrzył na nią w ten sam sposób. Nic innego nie przychodziło jej do głowy. Przysunęła się do Chase'a i pozwoliła, by ją przytulił. On zaś jedną ręką gładził jedwabiste, kruczoczarne sploty, a drugą trzymał na talii dziewczyny. Przycisnął wargami jej usta w pocałunku, który rozpalił Jessie do białości, pocałunku trwającym tak długo, że nie czuła nic poza nim. Gdy Chase musnął ustami jej kark, jęknęła z rozkoszy. Opuścił ją na futrzak, lecz kiedy próbowała go do siebie przyciągnąć, odsunął się nieco i zrzuci! koszulę. Pochłaniała go oczyma, wpatrywała się w naprężone mięśnie pulsujące pod opaloną skórą. Powiodła palcami po włosach na jego torsie, po muskułach, które tak bardzo ją fascynowały.

Spojrzenia dziewczyny podnieciły go aż do bólu; szybko zsunął spodnie. Jessie wyciągnęła rękę i dotknęła grubego, twardego, dumnie wzniesionego członka. Chase wydał głuchy jęk, a ona objęła go rękami wokół bioder i przycisnęła policzek do muskularnego brzucha. Summers poderwał ją natychmiast do góry i znów rozgniótł ustami jej usta. Wbiła mu palce we włosy. Rozpiął jej guziki i szybko zdjął koszulę, a Jessie bez zażenowania zrzuciła resztę ubrania. Istniał tylko żar jego oczu i gorące dłonie, którymi dotykał kolejnych odsłanianych miejsc.

Gdy wreszcie była naga jak on, położyła się na plecach, gotowa na jego przyjęcie. Ukląkł między nogami dziewczyny, ale nie dał jej jeszcze tego, za czym tęskniła. Zwlekał. Pochylił się do przodu, powiódł dłońmi po jej bokach i biodrach. Kiedy przytulił policzek do brzucha Jessie, zrozumiała, co czuł, kiedy ona uczyniła podobnie. Nie mogła tego znieść.

– Jesteś piękna…

Uwierzyła. Czuła, że Chase ją wielbi. Czuła się kobietą.

Ucałował wnętrze jej ud. Nogi miała wspaniałe, zupełnie inne, niż sądził. Nieźle umięśnione, ale jednocześnie szczupłe i gibkie.

Dotknął gładkich piersi – były takie cudowne, pełne, o twardych, sterczących sutkach. Musnął je najpierw delikatnie, a potem zaczął lizać.

– Dość! – krzyknęła.

Zagłębiła palce we włosy Chase'a i poderwała go do góry. Przywarła ustami do jego ust tak zachłannie, że ' natychmiast się w niej zatracił. Wygięła plecy w łuk, przylgnęła do niego, a wtedy w nią wszedł. Gdy zaś oplotła nogami jego biodra, zagłębił się w nią do końca.

– Och tak… tak, Jessie!

Ogarnęło ją ekstatyczne pulsowanie. Summers nie poruszył się ani razu, nie musiał. Spełnienie dziewczyny nadeszło tak szybko, że porwało go ze sobą, a kiedy wreszcie wlał w nią nasienie, skurcze bezbrzeżnej rozkoszy trwały nieskończenie długo.

Jessie przymknęła oczy i zapadła w sen. Chase podniósł się na chwilę, aby przykryć ich oboje kocem, a potem ułożył się obok i również mocno zasnął.

Загрузка...