Ponad tydzień nie mogła usiąść wygodnie na koniu, więc ilekroć wybierała się na przejażdżkę, myślała o Chasie. Po laniu, jakie jej sprawił, opuścił ranczo następnego ranka. Jessie nie przyszła się pożegnać. Przed wyruszeniem w drogę Summers zdążył jeszcze pokłócić się z Rachel. Jessie mimowolnie wszystko słyszała.
– Poprosiłem ją o rękę. Odmówiła. Do licha ciężkiego! Co jeszcze mogłem zrobić?
– Zostawić ją w spokoju, gdy była pora! – krzyknęła Rachel. – Niech to diabli! Przecież ja ci wierzyłam!
– Czego ode mnie chcesz? Co się stało, to się nie odstanie. Sądzisz, że nie miałem wyrzutów sumienia, kiedy się okazało, że Jessie była dziewicą? Nie mogłem już jednak się powstrzymać.
– Nie chciałeś!
Potem głosy przycichły i do uszu Jessie dotarło jedynie trzaśniecie drzwi. Zachodziła w głowę, dlaczego Chase tak szlachetnie wziął całą winę na siebie. Oboje przecież wiedzieli, że to ona nie chciała się wycofać. A jednak Chase pozwolił, by Rachel sądziła, że to on jest wszystkiemu winien. Co właściwie chciał udowodnić?
Jessie myślała o tym bardzo dużo w ciągu najbliższych tygodni. O sprawie przypominała jej bowiem nieustannie zbolała, stroskana mina Rachel. Cała sytuacja stała się zresztą absurdalna. Ta kobieta potraktowała Chase'a tak, jakby dokonał ohydnego przestępstwa. Jessie uważała, że ta dziwka wzniosła się doprawdy na szczyty hipokryzji. Utrata dziewictwa nie miała dla dziewczyny żadnego znaczenia, ale Rachel zachowywała się tak, jakby jej córka padła ofiarą gwałtu.
Nie wspominała nigdy Chase’a. Odnosiła się do Jessie w taki sposób, jakby córka była kruchą figurką z porcelany, którą mogłoby roztrzaskać nieprzemyślane słowo. Kompletny absurd!
Zachowanie Rachel irytowało Jessie również z innego powodu. Nie tylko nie pragnęła współczucia, ale przez tę żałobną atmosferę nie mogła zapomnieć o Chasie, na czym bardzo jej zależało.
Gardziły nim teraz obie, zarówno matka, jak i córka, tyle że z różnych powodów. Jessie nie mogła wybaczyć Chase'owi tego, jak ją potraktował przed wyjazdem, lecz najbardziej irytował ją fakt, że już nigdy nie będzie miała okazji, aby się na nim zemścić.
Kiedy w połowie października zaczęła chorować, przyjęła ten stan rzeczy jak specyficzny rodzaj błogosławieństwa. Złe samopoczucie oderwało bowiem jej myśli od innych problemów. Przez pierwszych kilka dni sądziła, że dolegliwość szybko minie, ale nudności bardzo ją denerwowały. Potem, kiedy torsje nie ustępowały, zaczęła się martwić. Udało się jej ukryć chorobę, choć było to bardzo trudne. Nie chciała jednak, by ktokolwiek – a zwłaszcza Rachel – troszczył się o nią. Nigdy dotąd nie chorowała i nie była do tego przyzwyczajona. Po tygodniu doszła do wniosku, że nadszedł czas, by zasięgnąć porady doktora, ale nie miała siły na długą jazdę konną. Skorzystała więc z powoziku, tłumacząc, że złamała obcas w butach do konnej jazdy.
Nie spodziewała się towarzystwa, ale też nie oponowała specjalnie, kiedy Billy wyraził chęć towarzyszenia jej. Po przybyciu do miasta pozbyła się go bez trudu, gdyż mały aż się palił do tego, by załatwić formalności meldunkowe w hotelu. Kiedy tylko zniknął jej z oczu, ruszyła do gabinetu Doca Meddly'ego.
Nie wiedziała, czy Doc jest prawdziwym lekarzem, weterynarzem czy znachorem. W Cheyenne sytuacja i tak przedstawiała się jednak nieźle; miasto miało pomoc medyczną, podczas gdy w wielu zachodnich miasteczkach nie istniała ona w ogóle. A Meddly sprawiał wrażenie człowieka, który wie, co robi. Zadawał też bardzo logiczne pytania. Tym razem jednak zmarszczka nie zniknęła mu z czoła nawet gdy Jessie skończyła mówić. Dziewczyna wpadła w panikę.
– Co się dziej e? – spytała. – Czy to zaraźliwe? Umieram? Mężczyzna wyraźnie się stropił.
– Prawdę powiedziawszy, nie mam pojęcia, co panience dolega. Gdybym nie wiedział, że to bzdura, stwierdziłbym pewnie, że jest panienka w ciąży, ale w przypadku nietkniętej młódki muszę to wykluczyć. Nic innego jednak nie pasuje. Mdłości pojawiają się tylko rano, a przez pozostałą część dnia wszystko jest w porządku…
Z tego, co mówił Doc, do Jessie dotarło tylko jedno słowo: ciąża.
– Przecież jeszcze za wcześnie… To znaczy minęły dopiero trzy tygodnie… nie, cztery… A niech to diabli!
Usłyszawszy to nieskładne wyznanie, Doc Meddly chrząknął z zażenowaniem i zaczął przekładać papiery na biurku.
– Zwykle nie trzeba wiele czasu, by stwierdzić, czy kobieta oczekuje dziecka… To znaczy od chwili, gdy była z mężczyzną… A niech to, panienko, nie jestem przyzwyczajony do rozmów na takie tematy. Kobiety nie zasięgają u mnie porady w tego rodzaju sprawach. Załatwiają to wszystko na ogół we własnym gronie.
– Sądzi pan naprawdę, że jestem w ciąży?
– Gdyby była panienka mężatką, nie wahałbym się ani przez chwilę.
– Ale nie mam męża – odparła ostro. – I wolałabym się dowiedzieć, że umieram.
Po wyjściu z gabinetu Jessie oparła się o drzwi, pragnąc pozbierać myśli. Istniało jednak zbyt wiele spraw, nad którymi musiała się zastanowić. Dziecko!
Wróciła do hotelu, nie zwracając uwagi na to, co się wokół dzieje. Czekał na nią Billy, który – wyraźnie czymś zaaferowany – odprowadził ją do pokoju.
– Czy coś się stało? – spytał.
Nigdy przedtem nie widziała, aby był równie przejęty.
– A co mogło się stać? – Zaśmiała się cienko, siadając na stanowczo zbyt miękkim łóżku. Jęknęła i przyłożyła dłonie do skroni, jakby chciała w ten sposób odpędzić ból.
Billy zmarszczył brwi.
– Myślałem, że słyszałaś może o Chasie Summersie i złościsz się, że on tu nadal jest.
Jessie wolno wyprostowała plecy.
– O czym ty mówisz?
– Chase jest w mieście. Nie wyjechał. Mieszka w tym hotelu.
– Widziałeś się z nim?
– Nie.
– Więc skąd wiesz? – warknęła.
– Od takich dwóch. – Wzruszył ramionami. – Widzieli, jak wjeżdżaliśmy do miasta. Mówili, że znajdziemy go w saloonie. Słyszeli, że kiedyś dla nas pracował, więc chyba po prostu chcieli pomóc.
Zeskoczyła, z łóżka.
– Przecież Summers opuścił ranczo trzy tygodnie temu! Co on tu robi?
– Chcesz się z nim spotkać?
– Nie!
Billy odsunął się od łóżka.
– Czy ty na pewno dobrze się czujesz?
– Nie… Tak… Och… strasznie boli mnie głowa. Jeśli to nie przejdzie, chyba zacznę chodzić po ścianach. Potrzebuję spokoju. Zejdź na dół, zjedz kolację i połóż się spać. Dasz sobie sam radę? – spytała po chwili.
– No pewnie – odparł obrażonym tonem. – Ale ty też powinnaś coś zjeść.
– Nie, nie dzisiaj. Chyba od razu się położę i prześpię ten ból. Obudzę cię rano przed wyjazdem.
– A buty?
– Odbiorę je. Aha, jeśli zobaczysz przypadkiem Chase^, staraj się go unikać. Wolałabym, aby on się nie dowiedział, że tu jesteśmy.
– Ty go chyba nie lubisz, prawda?
– Ą co można lubić w takim aroganckim, upartym… – Ugryzła się w język. – Nie, rzeczywiście go nie lubię.
– To niedobrze.
– Dlaczego? – spytała zaskoczona.
– Bo ty i on moglibyście,… Nieważne. Do zobaczenia rano.
– Zaczekaj… – Chciała, by dokończył, ale chłopiec zamknął już za sobą drzwi.